Pierwsze wyzwanie


Było jakoś inaczej, tu w Librze. Jakoś chłodniej, ciemniej. Złapałam Reinę za rękaw bluzy i poszłyśmy w strone drzwi które widziałyśmy na początku, gdy dopiero tu dołączyłyśmy. Reina delikatnie dotknęła złotą klamkę wrót i ją przekręciła. Drzwi skrzypnęły. Głowne pomieszczenie również było inne, inne niż dotychczas. Szyby okien były brudne i powybijane, a wszystkie rosliny które wcześniej były żywe i zielone, teraz są cuche i martwe. 

Standardowo przy biurku stał Pan Klaus, Chain, Zapp, Leo, Gilbert i jeszcze jakiś mężczyzna z blizną na twarzy którego nie znałyśmy.

-Czy jesteście naszymi nowymi towarzyszkami? - zapytał chłodno Klaus.

- Tak, przecież wczoraj tu dołączyłyśmy, do Libry- powiedziałam nieco zdziwiona. To są jakieś żarty czy co?

-Nie wydaje mi się - odpowiedział po czym popatrzał w stronę Zappa i Leo. A właśnie, Leo... Też był inny. Nie był uśmiechnięty, miał grobową minę. Ale... Co się stało z jego ręką? Do połowy była owinięta bandażem na którym były liczne ślady świeżej krwi.

-Chcecie należeć do Libry? - zapytał Zapp po czym mocno nas złapał za ramiona i podwinął rękawy naszych bluz. O co tu do cholery chodzi? Nic nie rozumiałyśmy. Po chwili podszedł do nas Leo z ostrym jak brzytwa nożem, po czym przyłożył go do mojej dolnej części przedramienia i zaczął wycinać litery.

- L-I-B-R-A- powoli wymawiał każdą literę. Zaczęłam płakać. Ból był nie do zniesienia. Gdy skończył, Zapp puścił mnie z żelaznego uścisku a ja padłam na podłogę. Cała rana zaczęła krwawić. Chwilę potem słyszałam krzyki Reiny. Czemu nas to spotkało? Gdy Leo skończył, Klaus rzekł:

-Gratulacje,nasz warunek został spełniony, witamy w Librze.

Po tych słowach zaczęłam tracić przytomność aż zemdlałam.

Obudził mnie zimny podmuch wiatru z otwartego okna. Zeskoczyłam z łóżka jak poparzona, cała zlana potem zaczęłam sprawdzać obie ręce.

-Uh... To tylko koszmar - pomyślałam z ulgą patrząc na jeszcze śpiąca Reinę.

Skąd w ogóle to się wzięło? Mam nadzieję że nie był to sen proroczy... Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, przetarłam oczy i spojrzałam na godzinę. Była 7:56. Poszłam do łazienki która była w naszym pokoju. Małe, jasne pomieszczenie z jednym kompaktem wc, prysznicem, umywalką, lustrem, trzema szafkami i oknem, które też było otwarte.

Odświeżyłam się, umyłam włosy i byłam gotowa, wyszłam z łazienki. Usiadłam na łóżku i zaczęłam rozczesywać mokre włosy gdy nagle do pokoju przez okno wskoczył Sonic, małpka Leo o której już wcześniej wspominałam.

- O, już nie śpisz mały? - zapytałam nie licząc na odpowiedź.

Zauważyłam że Sonic ma na sobie jakieś żółte pudełko, to aparat.

 Chwyciłam urządzenie po czym je włączyłam a chwilę po tym Sonic siedział już na moim ramieniu. Zaczęłam przeglądać zdjęcia, prawdopodobnie zrobione przez samego Leo. Jedno zdjęcie najbardziej przyciągło moją uwagę. Fotografia przedstawiała młoda dziewczynę siedzącą na wózku inwalidzkim a tuż za nią stały dwie dorosłe osoby. Czyżby to jego rodzina? Widząc to zdjęcie przypomniała mi sie historia Leo, zrobiło mi się go żal.

-Widział ktoś może mój aparat?! - krzyknął Leo wpadając do pokoju. - Och, przepraszam, zapomniałem zapukać - dodał i zmieszany zasłonił oczy dłonią.

- Chodzi ci o ten? - zapytałam i uniosłam urządzenie w górę.

-Tak, wlasnie o ten! Sonic, ty wredoto, znowu mi go zabrałeś? 

-Heh widocznie tak, wchodź i siadaj- powiedziałam podając aparat Leonardowi.

-Widzę że przejrzałaś już pare zdjęć- powiedział po chwili.

-Tak... Masz talent. Nie jesteś zły? - poczułam sie trochę głupio nie pytając o zgodę na przejrzenie zdjęć.

-Nie no co ty, dziękuję - Leo odpowiedział z uśmiechem i zaczął przeglądać kolejne zdjęcia. - Niewiem czy już to mówiłem, ale zanim dołaczylem do Libry, byłem zwykłym fotografem.

-Ciekawe- usłyszeliśmy głos Reiny ktora po chwili wyciągła słuchawkę z ucha i usiadła na łóżku.

- Obudziliśmy cię? - zapytałam.

- Nie - odpowiedziała rozciągając się. - Obudziłam sie chwilę po tobie ale postanowiłam zostać w łóżku.

-Nawet się nie skapłam- powiedziałam chwytając pilot od TV i klikłam czerwony przycisk. - Zobaczymy co nowego słychać w Nowym Jorku - dodałam.

Na pierwszym kanale pokazywali pogode. Słonecznie,bez opadów, typowy wiosenny dzień. Na drugim kanale pokazywali newsy z miasta i okolic.

-Tu jesteś kurduplu! Wszędzie cie szukałem!- Zapp krzyknął stojąc w naszych drzwiach a kilka sekund później siedział już na Leo przygniatając go jednocześnie. -Fajnie się to z dziewczynami gada? - zaśmiał się białowłosy.

-Taa... O wiele lepiej niż z tobą- wydukał Leo łapiąc szybko powietrze.

-Zamknij sie szczylu- Zapp wstał, złapał pilot i przełączył na jakiś muzyczny program. - No i to rozumiem - powiedział i odpalił cygaro.

-Zapp, lepiej by było gdybyś palił jednak w oknie, sam mówiłeś że... - niedokończyłam, przerwał mi ryk Klausa.

- Zapp Renfro!

- Właśnie to chcialam powiedzieć...- rzekłam i wszyscy postanowiliśmy pójść do Klausa i reszty.

*Na dole w głównym pomieszczeniu*

Stanęliśmy wszyscy w grupie tuż przed Klausem, siedział przed wielkim monitorem komputera i grał w wirtualne szachy.

- Tak szefunciu? Wołał mnie pan? - zapytał Zapp.

Klaus wychylił głowę zza monitora.

-Owszem, juz pewnie wiesz w jakiej sprawie- odpowiedział. - Mówiłem ci ze masz ograniczyć palenie tego czegoś w moim otoczeniu albo calkowicie to rzucić.

-Szefuniu a jeśli to nie moja sprawka? Od wczoraj nie tylko ja tu pale... - Odpowiedział Zapp i się uśmiechnął.

Klaus popatrzał w naszą stronę.

-Ah tak? No to będziecie musiały sie dostosować tak samo jak Zapp.

-Dobrze - powiedziałyśmy i poszłyśmy do swojego pokoju. Gdy bylam sam na sam z Reiną, postanowiłyśmy się ubrac. Wybrałam czarną bluzę z uszami, krótkie spodenki, czarno białe podkolanówki i białą koszule a Reina jasnofioletową koszulę i  dziurawe jeansy. Gdy byłam już gotowa podeszłam do otwartego okna i spojrzalam na miasto. Kiedy zaczniemy coś w ogóle robic? Nie mam zamiaru siedzieć caly dzień w pokoju. Nie musialam dlugo czekać na odpowiedź. Z zamyślenia wyrwał mnie Leo który znowu wbiegł do naszego pokoju.

-Dziewczyny! Jest zadanie do wykonania! Mamy natychmiast zebrać się przed budynkiem. - powiedział i pobiegł w strone windy.

-A myślałam że się tu zanudzimy- powiedziała Reina łapiąc mnie za rękę a tuż przed nami otworzył się wielki portal. Reina mogła teleportowac się wraz z kimś lub czymś gdziekolwiek. I tak oto tym sposobem w kilka sekund znalazłyśmy się pod kilkunasto piętrowym wieżowcem.

Na dole czekali już Klaus, Zapp, Chain i typek którego widziałam we śnie.  Widze go pierwszy raz na oczy więc...jakim cudem mógł mi się śnić?

-Jestem Steven A. Starphase, witam w Librze - mężczyzna z blizną poszedł do nas i podał dłoń na przywitanie.

-Miło nam - powiedziała Reina.

Chwilę po tym, Leo zjawij sie juz na dole i stanął jak wryty.

- Wy już na dole? Przecież wyszlem szybciej od was - powiedział zdziwiony.

-Mamy własne sposoby - zaśmiałam się.

Klaus zaczął tłumaczyć po co tu się zebraliśmy i co mamy robić. Jakieś trzy niezidentyfikowane istoty rujnują miasto czy coś.

-Dobra, trzy potwory, trzy grupy. Ja i Steven zajmiemy się pierwszym z potworów, Chain i Zapp drugim a Leo, Tequilla i Reina trzecim - powiedział Klaus.

-Że co?! Mam iść z tą wywłoką na misje?! Żartujesz szefie? - Zapp oburzył się.

-To żadna przyjemność z tobą współpracować ale misja, to misja - powiedziała Chain i skierowała się w stronę pobliskiego parku.

-Szefie, za jakie grzechy?- mruknął Zapp i pobiegł za Chain.

-Same z nimi problemy... Dobra rozdzielamy się. Tequillo i Reino, macie okazje się wykazać, kierujcie się w stronę miejskiego szpitala, liczę na was - powiedział Klaus i razem ze Stevenem poszli pod ratusz.

- No to do roboty - powiedział Leo. - Szpital jest prawie że na końcu miasta, musimy się pospieszyć!

- O to się nie martw - Reina złapała nas za ręce i ponownie utworzyła portal.

Znaleźliśmy się pod szpitalem.

- A więc to tak, nie wiedziałem że możesz się teleportować - Leo powiedział pewnien podziwu.

Reina chciała odpowiedzieć lecz w ułamku sekundy tuż przy nas wybuchła jedna ze ścian szpitala.

-Szybko! Ja idę ratować ludzi a wy zajmijcie się tym czymś - powiedziałam i biegnąc w stronę szpitala zamieniłam sie w czarnego jak smoła kruka. Leo przykucnął.

- Jeszcze dużo o nas nie wiesz -Reina poklepała Leo po plecach i ruszyła w stronę stwora.

Obleciałam cały szpital, wszyscy ludzie zostali już wczesniej ewakuowani. W tym samym czasie Reina i Leo walczyli z potworem. Chcąc dołączyć do nich zauważyłam na dachu budynku jedną osobę. Młoda dziewczyna o długich blond włosach stała w bez ruchu patrząc na wielką istotę niszczącą szpital. Szybko zeskoczyłam na dach i podbiegłam do niej.

-Chodź szybko, wyprowadze Cię z stąd- powiedziałam chwytając dłoń dziewczyny którą tylko przytaknęła głową. 

Tuż przed nami połowa dachu zawaliła się jednocześnie uniemożliwiając nam ucieczkę. Odlecieć też nie mogłyśmy, w postaci kruka nie uniosłabym jej. Zaczęłam wołać Reinę o pomoc.

-Gdzie one są? - zapytał Leo.

-Nie mam pojęcia, przez ten cały pył nic nie widać- odpowiedziała Reina. 

Leo postanowił wziąść sprawy w swoje ręce, założył okulary które miał caly czas na szyji i otworzył oczy. Dzięki nim mógł widzieć więcej, to co ludzkie oko nie może dostrzec.

-Są na dachu! Trzeba im pomóc- powiedział po chwili a Reina znikła w portalu.

-O tu jesteście, złapcie się mnie - Reina zjawiła się tuż przy nas i przeteleportowałyśmy się z powrotem na dół.

Gdy byliśmy już na dole, zauważyłam że istoty już nie ma.

-Widzę że pokonaliście potwora,gratulacje - powiedziałam.

- Dziękuję za pomoc - blondynka o pięknych zielonych oczach przytuła mnie i Reinę. -Gdyby nie wy, byłabym pewnie już martwa. Jestem Mary Macbeth - dodała szczęśliwa.

- Bez pomocy Leo Reina nie była by wstanie nas odnaleźć, jemu podziekowania też się należą . Jestem Tequilla Mitsui, to Reina Fuse a to Leo Watch- powiedziałam.

-Jeszcze raz wam dziekuje! -Mary uśmiechnęła się.- Oh, braciszek! - zawołała machając ręka w stronę biegnącego chłopca. Był ubrany w czarną bluzę spod ktorej było widać czarno białą koszule w kratę i jeansy. Do tego mial okulary.

-Mary! Nic ci nie jest? Przybiegłem najszybciej jak sie dało- zdyszany blondyn zaczął przytulać Mary. Widocznie są rodzeństwem.

- Wszystko jest okej, Tequilla, Reina i Leo mnie uratowali - powiedziała Mary.

-Niewiem jak wam dziękować. Tak przy okazji, jestem William Macbeth, Ale możecie mówić mi Black - rzekł. Moze Pojdziemy do pobliskiej knajpy? Poznamy się bliżej.

Wszyscy się zgodziliśmy, Leo skontaktował sie z szefem ze misja zostala zakonczona i tak poszliśmy do Jack Rocket. Kolejny dzień, i kolejne niezdrowe żarcie, wypas. William opowiadał trochę o swojej rodzinie, że są jednymi z Tkaczy i takie tam. Widziałam, że chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz nie mógł sie przełamać. Nie nalegaliśmy.

Po półtorej godzinie pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. 

Resztę dnia wszyscy z Libry spędzili czas razem. Ja i Reina przedstawiałyśmy swoje umiejetnosci.

-Teleportacja, dobre władanie mieczem oraz przemiana w kruka i dobre posługiwanie się bronią, tego jeszcze u nas nie było- powiedział zdumiony Klaus.

- Eee tam, nic specjalnego - Zapp oczywiście musiał wcisnąć swoje 2 grosze a wszyscy zaczęli się śmiać.

Wczesnym wieczorem, gdy był już zachód słońca, postanowiłam wyjść na dach budynku razem z Reiną. Głód papierosowy się odezwał. Usiadłyśmy i odpaliłyśmy po jednym papierosie patrząc daleko w głąb miasta.

- No to mamy, pierwszy dzień zakończony sukcesem - odezwała się Reina.

-Nom... Nie było aż tak źle prawda? - zapytałam. 

-Racja, a ten cały William nie jest taki zły, prawda? - Przyjaciółka zaczęła mnie lekko szturchać.

-Co masz na myśli?

-Jak to co? Widziałam jak na niego patrzysz, z resztą, on na ciebie też cały czas zerkał.

- Hah wydaje ci się -powiedziałam. -William jest fajny, ale narazie, wolałabym zachować ostrożność. A Leo też jest całkiem spoko, no nie Reina? 

- Trudno zaprzeczyć- odpowiedziała dziewczyna. Jest szczerą osobą i nie ukrywa uczuć ktorymi darzy innych.

- To co wracamy do środka? -Zapytałam.

- Wracamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top