Niedopuszczalne

Nikt z nas się nie odezwał.
- Tequilla? Co ci się stało? -Zapytał zaskoczony Black który  przeszywał każdy centymetr mojej twarzy.
- Miałam mały wypadek, nic poważnego - odpowiedziałam lekko drżącym głosem.
Nie chciałam go teraz martwić. Powiem mu kiedy indziej, przy innej okazji i w innych okolicznościach.
Odgoniłam od siebie niepotrzebne myśli i zaczęłam wracać do rzeczywistości.  Nareszcie mogę go zobaczyć, nareszcie mogę usłyszeć jego cudy głos.
- Rozumiem...Przyszłaś tu z Leo? - William zaczął się rozglądać w poszukiwaniu kumpla.
- Nie, Leo niestety zapomniał więc przyszłam tu za niego - powiedziałam.
Myslałam że Black zaraz wybuchnie złością czy coś w tym stylu lecz na jego twarzy pojawił się pełen ciepła uśmiech.
- Nie ma problemu, mamy teraz okazję się lepiej poznać. Idziemy pospacerować? - zapytał a w odpowiedzi kiwnęłam głową i ruszyliśmy pochodzić po parku.
- A więc, dlaczego Mary jest w szpitalu? -zapytałam chowając dłonie do kieszeni. Poranny deszcz obniżył temperaturę i teraz było o wiele zimniej niż wcześniej.
- Trzy lata temu miała problemy z psychiką, później okazało się że ma słabe serce i musi być pod ciągłym nadzorem lekarzy - odpowiedział chłopak czyszcząc jedwabnym materiałem swoje zaparowane szkiełka okularów.
Zrobiło mi się jej szkoda. Siedziec tak w jednym miejscu przez tyle lat? Na głowę chyba by mi padło.
Idąc wzdłuż wąskiej, brukowej ścieżki zauważyliśmy coś, co szło w naszym kierunku. Mała, biała, puchata kulka tuż po chwili zaczęła kręcić się pod naszymi nogami.
Obydwoje przykucnęliśmy i zaczęliśmy głaskać kota który zaczął cicho pomrukiwać. Prawdopodobnie był bezpański ale wyglądał na zadbanego.
Uwielbiałam zwierzęta, lecz nigdy nie mogłam mieć własnego ponieważ moja matka miała alergie na sierść. Dlatego zawsze,gdy mialam okazję, szłam do miejskiego schroniska i pomagałam w opiece nad zgubami. W ten sposób udało mi się nawet zarobić pare groszy.
Pieszcząc kota, nagle dłoń Willa spotkała się z moją. Po całym moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz a serce podskoczyło ze szczęścia. Uniosłam głowę i spojrzałam prosto w jego błękitne oczy. Po chwili on zrobił podobnie.
Patrzyliśmy jeszcze chwilę na siebie (chwilę która dla mnie trwała słodką wieczność) i w nieoczekiwanej chwili rozległ się dzwonek telefonu, mojego telefonu...Wstałam z grymasem na twarzy i wyciągnęłam urządzenie z kieszeni, to Reina. Wysłała mi krótką wiadomość:
,,Hej, jak tam z Williamem? :p".
Ehh...dlaczego przerwała nam w takim momencie?
Black wstał i ukradkiem zerknął na mój telefon.
- To też jest spowodowane twoim ,,małym" wypadkiem? -zapytał.
- Tak... Musiałam na niego upaść - odpowiedziałam i szybko skasowałam wiadomość którą przed chwilą dostałam.
- Wiesz, interesuję się wszelkiego rodzaju technologią i mam w domu zapasowe szybki do telefonów. Może mógłbym ci jakoś pomóc. - powiedział nadal patrząc na mój telefon.
Wtedy zimna kropla wody spadła na moją głowę która powoli zaczęła spływać w dół policzka. Gdzieś w oddali rozległ się pełen grozy grzmot. Czyżby znowu zaczynało padać?
- Chodźmy do mnie, przeczekamy deszcz i odprowadzę Cię pod Librę, w porządku? - zapytał chłopak zakładając kaptur.
- W porzadku - powiedziałam podekscytowana i poszłam prosto za nim. Poczułam motylki w brzuchu, żaden chłopak jeszcze nigdy nie zaprosił mnie  do własnego domu, to była dla mnie nowość.
Zanim doszliśmy do miejsca w którym mieszka Black, totalnie rozszalała się burza.
Stanęliśmy przed 6 piętrowym budynkiem który rozciągał się aż do końca ulicy. William wszedł na podest stojący przed nami.
- I już jesteśmy, wejdź do środka bo jeszcze bardziej zmokniesz.
Był taki miły, opiekuńczy... Wręcz idealny.
Uśmiechnęłam się i weszliśmy do klatki schodowej. Na moje nieszczęście Black mieszkał na samej górze. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam pokonywać kolejne kamienne schody.
- Strasznie to męczące - powiedziałam gdy wreszcie znaleźliśmy się pod jego mieszkaniem.
- Też nie mogłem się przyzwyczaić - chłopak zaśmiał się i zaczął otwierać drzwi srebnymi kluczykami.
- Zapraszam.
W mieszkaniu William odebrał ode mnie moją bluzę i powiesił na pobliskim wieszaku. Później zaprowadził mnie do swojego pokoju.
Mieszkanie nie było małe. Trzy pokoje, jedna kuchnia, łazienka i toaleta. Jak on sobie radził ze sprzątaniem tego wszystkiego? W sumie, mieszkał sam a on nie należał do bałaganiarzy więc miał lekko.
Jego pokoj też był duży, trochę mniejszy od kuchni. Czarno i ciemnozielone pomieszczenie z trzema oknami złączonymi w całość, dopełnione łóżkiem, drewnianymi meblami i biórkiem. W sam raz na własne cztery kąty. Zazdrościłam mu bo ja niestety w dzieciństwie nie mogłam liczyć na swój pokój i trochę prywatności.
,,Mój pokój" przypominał małą skrytkę na przeróżne rzeczy, z jednym okienkiem, łóżkiem i szafą na ubrania, których i tak za wiele nie miałam.
By trochę przyozdobić pokój, bazgroliłam po kartkach a później je przyklejałam do ścian, lecz mojemu starszemu o rok rodzeństwu to się nie podobało i za każdym razem rwał kartki i wyrzucał je do kosza z obrzydliwym uśmiechem na twarzy.
Naprawdę, nikomu nie życzę mieszkać w takiej dziurze w jakiej ja się znajdowałam.
Usiadłam na starannie pościelonym łóżku. Black poprosił o mój telefon i położył go do dużego pudełka które stało na biurku.
- Jak wszystko pójdzie dobrze, telefon będzie jak nowy i jutro powinien być już do odbioru - powiedział siadając na świerkowym krześle tuż przede mną. Złączył swoje dłonie i zapytał:
- Chciałabyś mi może trochę opowiedzieć o dzisiejszym wypadku?
Osłupiałam. Nie chciałam mu o tym opowiadać, bynajmniej nie dziś, ale i też nie mogłam mu odmówić.
Siedząc cały czas w tej samej pozycji odwróciłam wzrok na bok.
- Wszystko zaczęło się o godzinie 3:20, dostaliśmy wezwanie do natychmiastowego działania. Aligura, jej ojciec, jakiś typek i zgraja licznych potworów buszowało po mieście i zakłócało spokój. Musieliśmy ich uspokoić, powstrzymać, wszystko jedno, nieważne. Kwadrans później byliśmy już na mieście.
Wszystko było by w porządku, gdyby nie to, że byłam trochę pokłócona z Reiną.
Nigdzie jej nie było, w Librze, w mieście, jakby przepadła.
Później, będąc przy 23 Street Station, przejechała koło nas Aligura a na jej pojeździe ujrzałam Reinę. Stała związana tuż przy blondynie który nas potem zaatakował. Jedyne co pamiętam to jego granatowy płaszcz... - opisywałam powoli i dokładnie wszystkie okoliczności gdy nagle William mi przerwał unosząc dłoń lekko do góry.
Miał grobową minę a jego oczy były wielkie jak spodki.
- Powtórzysz... Opis tamtej postaci? Tej która was zaatakowała? - zapytał wreszcie.
Zdziwiło mnie to pytanie. Czyżby znał tą osobę? Może wiedział o niej coś więcej?
- Blondyn, w granatowym płaszczu i o czerwonych oczach - powiedziałam. - W pewnym momencie myślałam że to... - chciałam dokończyć lecz Black wstał nerwowo z krzesła omal go nie wywracając.
- Przepraszam... Pójdę po coś do picia - odrzekł chłodno i wyszedł z pokoju prosto do kuchni. Odprowadziłam go zdumionym wzrokiem.
O co w tym chodzi? Spokojny chłopak po usłyszeniu krótkiego opisu postaci, która z pozoru wygląda jak on sam, wychodzi zdenerwowany z pokoju.
A jeśli to był on? Co jeśli będzie  mu tak głupio i już nigdy nie spojrzy mi prosto w twarz z uśmiechem? Co jeśli wyprowadzi się z mojego życia i pozostanie tylko w mojej głowie jako złe wspomnienie które i tak z czasem wyblaknie?
Co jeśli...?
*Bum*
Usłyszałam głuche uderzenie w jakąś rzecz a potem głośny, prawie że krzyczący szept Williama.
Wstałam po cichu z łóżka i skryłam się za drzwiami pokoju próbując podsłuchać rozmowę.
Wychyliłam lekko głowę i spojrzałam w głąb ciemnego przedpokoju.
Black stał przy dużym lustrze i rozmawiał... Sam ze sobą?
Zaczęłam dokładnie przyglądać się jego odbiciu w lustrze. To nie był ten William którego znałam, lecz osoba, którą dziś rano miałam przyjemność spotkać na czołgu Aligury. Na samą tą myśl moje rany dały po sobie znać. Znowu zaczęły boleć, tak nagle.
A co jeśli Will ma spisek z tą osobą przeciwko nam? Znowu zaufałam i przywiązałam się do złej osoby? Jeśli faktycznie tak jest, nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy.
*Trzask*
Znowu usłyszałam łupnięcie ale tym razem coś w wyniku walnięcia rozsypało się na podłogę.
Wystraszona odskoczyłam pod ścianę. Nastała cisza, cisza której nienawidziłam w pewnym stopniu.
Nie mogę tak cały czas stać jak kołek, może stało się coś poważnego i Will potrzebuje mojej pomocy?
Nabrałam powietrza w płuca i wyskoczyłam zza drzwi jak jakiś ninja.
Black leżał na zimnej podłodze  przedpokoju tuż pod popękanym i roztrzaskanym lustrze.
Podbiegłam do niego i przyklękłam przy ramieniu. Szybko chwyciłam jego dłoń, była mocno zraniona kawałkami szkła które musiały mu się wbić podczas uderzenia, krwawiła. Zaczęłam nerwowo wykrzykiwać jego imię. Nie dostałam żadnej odpowiedzi oprócz cichego jęku połączonym z płaczem.
- Przepraszam - powiedział i opadł lekko na moje kolana.
Poczułam jak łzy cisną mi się do oczu. Czyżbym go straciła?
Poczułam jak ciepłe strużki łez spływają po moich policzkach powodując dodatkowy ból ran.
Delikatnie ścisnęłam dłoń chłopaka która momentalnie drgnęła. Nie zwróciłam na to uwagi i zakryłam oczy powstrzymując płacz. Chcę wrócić do domu, nie mam zamiaru tu być ani minuty dłużej.
Nagle William cicho zachichotał.  Wytarłam ręką twarz i spojrzałam na Blacka zamglonym wzrokiem. Po chwili na jego twarzy pojawił się mały uśmieszek jak jakiegoś seryjnego sadysty, mordercy. Podniósł głowę i zaczął powoli wstawać a ja odsunęłam się szybko na bok. Gdy już w pełni stał, strzepał z siebie resztki szkła i szybkim ruchem ściągnął okulary które następnie schował do kieszeni czarnej bluzy.
Wyglądało to trochę jak nagłe zmartwychwstanie wzięte prosto z Bibli.
Wtedy uniósł swoją drugą, zdrową dłoń i odgarnął włosy do tyłu.
Zrobiło mi się słabo. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to ta że Will cierpi na rozdwojenie jaźni czy coś podobnego. Lecz jedna rzecz mi się nie zgadzała, Black jeszcze chwilę temu mógł rozmawiać z drugim sobą.
- Witam ponownie, Tequillo - powiedział stojąc kilka centymetrów ode mnie.
Skąd do diabła on zna moje imie?
- Zdziwiona? Pewnie myśleliście że szybko się mnie pozbędziecie? Jesteście w błędzie - dodał wyciągając z dłoni kawałki szkła. Okropny widok... Gdy skończył, przejechał językiem po krwawiących miejscach dłoni  uśmiechając się.
Wstałam powoli nie spuszczając wzroku z tego chorego typa a on popatrzał na mnie swoimi krwistymi oczami po czym złapał mocno za rękę.
- No dalej, wypowiedz moje imię złotko - powiedział ściskając moją kończynę.
- A skąd mam je kurwa znać  - ryknęłam próbując wyrwać się z uścisku. Jak on tak nagle dostał tyle siły?
- Nie ładnie tak, psujesz mi całą zabawę - odrzekł. - Wiesz, zabił bym cię jak psa, ale bedziesz mi jeszcze potrzebna - dodał i wyciągnął z kieszeni spodni coś srebrnego. Wyglądało to na jakiś wisiorek z dużym krzyżem. Obejrzał go i włożył do mojej dłoni którą akurat trzymał. Nie odezwałam się, szarpnęłam ręką i nagle udało mi się mu wyrwać. Nie czekając, rzuciłam się do drzwi, chwyciłam swoją bluzę która spokojnie wisiała na wieszaku i wybiegłam na klatkę schodową. Obejrzałam się tylko za siebie i zaczęłam zbiegać na dół. Gdy byłam na dole, schowałam wisiorek do kieszeni nie patrząc na konsekwencje.
Po co on mi to dał? I w jakim celu?
Spojrzałam przez swoje ramię, na szczęście nikt mnie nie gonił i mogłam spokojnie wrócić do Libry.
Musiałam się komuś wygadać. Reinie nie mogę tego powiedzieć bo uzna mnie za wariatkę, na Leo też nie mogę liczyć bo on i tak mi nic nie powie. Myśląc tak, nagle przypomniałam sobie o Mary. Tak, Mary na pewno coś o tym wie i może powie mi o co tu chodzi.
Uszczęśliwiona skierowałam się w stronę szpitala w którym przebywała dziewczyna.

Po pół godzinie byłam już pod szpitalem. Podeszłam do pierwszej lepszej pielęgniarki i zapytałam o numer sali w której znajduje się Mary Macbeth.
- Sala numer 201, proszę iść na 10 piętro i skręcić od razu na prawo - powiedziała kobieta i wróciła do swoich obowiązków.
Tyle dobrze że mieli tu windę.
Zrobiłam tak jak mówiła kobieta, pojechałam na 10 pietro i podeszłam pod salę 201.
Zawachałam się, niewiedziałam czy chcę się dowiedzieć tej prawdy której jeszcze chwilę temu pragnęłam.
Zbliżyłam się do zielonych drzwi i zapukałam.
- Proszę! - usłyszałam dziewczęcy głos i weszłam do środka.
Mary siedziała na swoim łóżku i czytała jakiś magazyn. Przeniosła wzrok z nad gazety prosto na mnie.
- Tequilla? Nie spodziewałam się ciebie. Zapraszam - powiedziała zdziwionym głosem.
Wchodząc do sali poczułam mdlącą woń leków i szpitalnych gumowych rękawiczek. Postanowiłam że na tą chwilę otworzę okno.
- Coś się stało? - zapytała.
- Nie, w sumie... To tak. Musisz mi coś powiedzieć - usiadłam na stołku który stał tuż przy metalowym łóżku. - William jest twoim bratem i na pewno bedziesz wiedziała o co chodzi - dodałam.
Mary patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę niewiedząc co powiedzieć i odłożyła magazyn na półkę. Wtedy zdałam sobie sprawę że Reina i Mary są prawie że identyczne. Tak samo wyglądały, tak samo miały uczesane włosy...
Pewnie znowu to tylko czysty przypadek.
- A zatem, słucham, co chcesz się dowiedzieć? - zapytała.
- Gdy byłam dziś z Williamem, początkowo był normalny, znaczy, zachowywał się normalnie. Później tak nagle zmienił mu się charakter i sposób wszystkiego, jakby w sekundę stał się innym człowiekiem... Wiesz może co za tym stoi?
Dziewczyna nie odpowiadała cały czas patrząc w pościel leżąca na łóżku.
- Wiesz, nie chcę o tym mówić... To, przez co przeszliśmy... Nie chcę tego powtarzać - powiedziała po chwili załamanym głosem.
- Rozumiem... Przepraszam że pytałam - odrzekłam i wstałam z miejsca. - Życzę ci zdrowia, Mary - dodałam i gdy już miałam wychodzić z pokoju, dziewczyna zawołała
- Tequilla!
Odwróciłam się.
- Wiem, że William czasem mówi dziwne rzeczy i inaczej się zachowuje... Ale to naprawdę zwyczajny, fajny chłopak. Bądź dla niego dobra, dobrze?
- Dobrze - powiedziałam bez namysłu i wyszłam z pokoju.
,,To przez co przeszliśmy...Nie chcę tego powtarzać"... Czyżby jakaś tragedia za tym wszystkim stała? Może dlatego Mary również miała problemy z psychiką?
Życie to naprawdę jeden wielki sekret.

Stojąc przed wejściem do szpitala, zmieniłam formę nie chcąc znwou iść tyle kilometrów na piechotę.
Leciałam tak przez połowę miasta aż znalazłam się w Librze, a raczej na jednym z jej okien, okien z pokoju mojego i Reiny które na szczęście było otwarte.
Weszłam do pokoju już w postaci człowieka, pokój był pusty.
Wyszłam na korytarz, najpierw zerkłam do Leo i Zapp'a, tam też nikogo nie było.
Mogli mnie przecież powiadomić że gdzieś wychodzą...
No tak, telefon został u Williama. Szlag.
Weszłam do windy i zjechałam na piętro niżej, do głównego pomieszczenia.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam wszystkich których wcześniej szukałam. Zapp'a leżącego na kanapie i Reinę razem z Leo stojących przy ogromnym regale z książkami. Początkowo tylko Zapp zauważył ze weszłam do pokoju.
- I oto jest nasza zguba, zjawiłaś się akurat na porę lunchu - powiedział cały czas leżąc.
- Już pora lunchu? - zapytał Leo odwracając się do nas. - O Tequilla, w samą porę.
Reina momentalnie znalazła się obok mnie.
- I Jak było? Opowiadaj mi tu szybko - szepnęła.
- Może później... Też jestem głodna i chętnie bym coś zjadła. Idziemy na miasto? - zapytałam i wszyscy jednogłośnie się zgodzili. - A gdzie reszta? Pan Klaus, Steven?
- Poszli na spotkanie z Blitz'em T. Abrams'em. Pod wieczór wrócą - odpowiedział Leo łapiąc Reinę za rękę.
Nieźle musiało między nimi zaiskrzyć tamtego razu.
- Serio nawet jeść musimy razem? - zapytał zniesmaczony Zapp.
- No dobra, to my idziemy sami - powiedziałam pchając Reinę i Leo do drzwi.
- Dobra już dobra, zjemy razem - białowłosy zerwał się z fotela i dołączył do naszej trójki.

Na pierwszy ogień poszła restauracja z sushi i innymi chińskimi potrawami.
Stanęliśmy przed budynkiem i zaglądnęliśmy do środka przez wielkie okna które byly ozdobione wielkim, kolorowym napisem ,, Hung's".
- Kurna, to wygląda wspaniale - powiedział Zapp paląc cygaro.
Wszyscy stali i patrzyli na lokal z wykrzywionymi minami.
- Wiem, chodźmy spróbować  - powiedziałam gdy nagle Zapp krzyknął.
- Ty tak na serio?! Masz zamiar to jeść?!
- A dlaczego nie? Od dawna nie jadłam sushi i prażonych alg morskich więc...
- Czekaj!
Leo zaczął się śmiać.
- Zapp już nigdy nie pójdzie na sushi od momentu kiedy sie po nich rozchorował i przeleżał tydzień w łóżku.
- Bardzo śmieszne. Chodźmy gdzie indziej, nie dobrze mi kiedy na to patrze - powiedział oburzony i poszedł przed siebie.
Następnie natrafiliśmy na jakąś pizzerie. Weszliśmy do środka i po 5 sekundach wyszliśmy. Podawano tam pizze z zmielonymi flakami, oczami i Bóg wie co jeszcze. Jestem ciekawa kto to naprawdę je?
Chodziliśmy tak przez pół godziny i nic nie znaleźliśmy a nas cały czas skręcało w żołądku z głodu.
Zrezygnowani i głodni mieliśmy już wracać do Libry kiedy natrafiliśmy na ,,Diannes Diner".
- Dlaczego nie mogliśmy tu przyjść od razu?! - Leo krzyknął i jak strzała wbiegł do lokalu.
- Witamy! - powiedziała dziewczyna zza lady.
Usiedliśmy na okrągłych krzesłach i zaczęliśmy zamawiać sobie jedzenie.
- Dużego hamburgera, dużą porcje spaghetti oraz dużą cole! - odrzekł Zapp z zapałem.
- Dla mnie... To samo - powiedziałam.
- Dla nas również.
Na posiłek czekaliśmy nie całe 10 minut.

Po zjedzeniu wyszliśmy z Diannes Diner i wróciliśmy do Libry.
Klaus, Steven i reszta byli już od 15 minut w głównym pomieszczeniu.
Szef standardowo siedział przed komputerem i grał w szachy a Chain i Steven przeglądali jakieś papiery, rachunki i inne tego typu rzeczy.

Od przyjścia do Libry aż do wieczora siedziałam z Reiną w pokoju, ani słowem nie wspominając o dzisiejszych wydarzeniach. Jeśli się nie upomina to nie ma sensu zaczynać tematu.

Późnym wieczorem gdy wreszcie mogłam się wyciszyć, przypomniałam sobie o słowach Mary.
,,To przez co przeszliśmy...Nie chcę tego powtarzać".
Musieli mieć wtedy naprawdę ciężko skoro Mary wylądowała aż w szpitalu.
Tak samo William, co się wydarzyło że teraz tak się zachowuje? Chłopak na poziomie w jedną chwilę może zmienić się w niepoczytalną osobę... Dziwne.
Aby rozluźnić umysł, chwyciłam swoją poduszkę i poprosiłam Reinę aby zrobiła to samo.
- Co masz zamiar zrobić? - zapytała zdziwiona.
- Trochę się zabawić - odpowiedziałam i puściłam jej oczko.
Wyszliśmy na oświetlony korytarz i wparowałyśmy do pokoju obok w którym był Leo i Zapp.
I tak oto zaczęliśmy walkę na śmierć i życie. Bitwę na poduszki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top