Król Rozpaczy
Nastał ranek. Poranne promienie oślepiającego słońca wpadały do pokoju przez wielkie okna.
Otworzyłam leniwie oczy i ujrzałam Sonic'a skaczącego po naszych poduszkach. Wczoraj zupełnie urwał mi się film. Pamiętam tylko to, że podczas rzucania się poduszkami zrzuciliśmy porcelanową doniczkę z kwiatkiem. Całe szczęście że szef nie sprawdzał co tu się dzieje, mielibyśmy przechlapane.
Leżąc jeszcze tak przez chwilę patrząc w sufit, zaczęłam zdawać sobie sprawę że nie leżę na podłodze czy na pogniecionej kołdrze rozrzuconej po pokoju. Uniosłam lekko głowę i obejrzałam się wokoło, leżałam na rozgrzanym torsie Zapp'a, chłopak chrapał w najlepsze.
Nie czułabym się tak głupio i nieswojo gdyby nie Gilbert... Mężczyzna wszedł nagle do pokoju w którym spędziliśmy wszyscy całą noc...
Stanął w drzwiach widocznie zaskoczony tym co zobaczył i po chwili powiedział swoim spokojnym głosem:
- Tequilla, masz gościa, czeka na dole przed wejściem.
Kiwnęłam głową.
Gość o tej porze? Jest zaledwie 7:30 rano...
- D-Dobrze, już idę - powiedziałam a Gilbert uśmiechnął się i zniknął w korytarzu.
Ciekawe czy on też jest na pewnien sposób ,,wyjątkowy ", znaczy czy ma jakieś nietypowie umiejętności czy po prostu robi za najzwyklejszego lokaja.
Wstałam, ominęłam śpiącą Reinę wtuloną w Leo i przeszłam do swojego pokoju po jakąś bluzę. Podejrzewałam że o tej porze powietrze nie nagrzało się jeszcze zbyt dobrze i jest chłodno, poza tym, raczej nie wypada wychodzić komuś tak na spotkanie w samej czarno białej piżamie z nadrukiem pandy.
Założyłam trampki na nogi nawet ich nie zawiązując i weszłam do windy.
Czekając aż znajdę się na dole, przetarłam jeszcze raz oczy i rozciagnęłam się powoli.
Będąc na parterze, zauważyłam że wszyscy jeszcze śpią, oprócz mnie i Gilberta, no i oczywiście Sonica.
Podeszłam do wielkich złotych drzwi, chwyciłam za klamkę i je otworzyłam. Znalazłam się przed kamiennym podestem, zimny powiew kwietniowego wiatru totalnie mnie wybudził.
Spojrzałam przed siebie, moje serce ponownie podskoczyło do gardła. Tajemniczy gość stał oparty o marmurowy murek, to był... William.
Patrzał w dół ze spuszczoną głową i po chwili uniósł wzrok prosto na mnie.
- Przepraszam... - powiedział po chwili i odwrócił głowę w bok.
Zamurowało mnie.
Prawie już zapomniałam o tej wczorajszej chorej sytuacji a tu nagle pstryk, i wszystko wróciło, nawet ten denerwujący ból głowy spowodowany stresem.
W tym momencie musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, niczym wyczerpane psychicznie dziecko, niewiedzące co to sen. William znowu spojrzał na mnie swoimi przemęczonymi oczami.
Po moim chwilowym braku reakcji chłopak podszedł do mnie i przytulił.
- W-Wybaczysz mi...? - zapytał cichym, drzącym głosem.
- Jeśli powiesz mi o co w tym wszystkim chodzi... To tak - odpowiedziałam i korzystając z najpiękniejszej chwili mojego życia również przytuliłam Willa.
- Chodźmy do mnie, mam wolny pokój - dodałam i weszliśmy do środka.
Gdy byliśmy już na górze, ja i Black podeszliśmy do pokoju Leo, tam gdzie jeszcze wszyscy spali. Spojrzeliśmy na nich i zachichotaliśmy.
Potem przeszliśmy do naszego pokoju, mojego i Reiny.
Standardowo usiadłam na swoim łóżku a William przy stole stojącym pod tuż oknem.
Chłopak wziął głęboki wdech i zaczął mi wszystko wyjaśniać, uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy.
- To... To stało się 3 lata temu, podczas Wielkiego Upadku. Ja i White byliśmy na granicach miasta, tam, gdzie było to ,,coś".
Wyglądało jak jakieś źródło nieludzkiej mocy, przypominające niebieski ogień.
Zacząłem bronić Mary... Powiedziałem że jeśli ,,to" chce coś nam zabrać ... To ma to wziąść ode mnie, a Mary ma zostawić w spokoju...
Słyszałem jak White protestowała, ale naprawdę nie miałem wyboru. Jako jej brat, powinienem ją bronić.
Dalej już nic nie pamiętam. Jakbym zapadł w nagły sen... - Black przerwał i zakrył twarz dłońmi.
- Od tamtego momentu muszę dzielić ciało z tym czymś... Może się ,,obudzić" w każdej chwili, nawet teraz. Ja... Naprawdę nie mam na to wpływu... - dodał.
Współczułam im, już wiem dlaczego Mary nie chciała mi o tym opowiadać... Nie powinnam jej o to pytać, przecież jej stan mógł się pogorszyć... Tym bardziej że ma słabe serce.
- Jak ,,on" się nazywa? - zapytałam. Na następny raz wole wiedzieć z kim mam do czynienia.
- Nikt nie zna jego prawdziwego imienia, jednak ludzie nadali mu inne imiona, takie jak ,,Upadły", ,,Niebieski", ,,Diabeł", ,,Watchman" czy też ,,Król Rozpaczy". U nas, imię ,,Król Rozpaczy" przyjęło się lepiej, ponieważ ,,on" należy do Trzynastu Króli - powiedział William. - Aligura i Femt również należą do Trzynastu Króli. Femt jest Królem Deprawacji, zaś Aligura jest Królową Monomani - dodał.
- Król Rozpaczy... - pomyślałam.
Chłopak wstał z miejsca i podszedł do mojego łóżka.
- Prawie zapomniałem... Proszę. Twój telefon - Black podał mi do rąk urządzenie. Faktycznie wyglądało jak nowe, jakby kupione kilka minut temu.
- O rany, dziękuję! Jak mogę ci się odwdzięczyć? - zapytałam radośnie.
- Nie musisz mi się odwdzięczać, naprawdę to drobiazg - powiedział chłopak z uśmiechem.
Wstałam i podziękowałam ciepłym uściskiem lecz Black delikatnie mnie odsunął.
- Tequi... Wybacz, ale... Nie możemy się już więcej spotykać - powiedział William i znowu posmutniał.
- Dlaczego? - zapytałam.
W tym momencie miałam ochotę krzyczeć albo i nawet wyć. Nie mogę tak nagle przestać spotykać się z nim...
- To dla twojego dobra. Nie chcę żeby ,,drugi ja" coś ci zrobił... - odpowiedział po chwili.
Przygryzłam dolną wargę, tak mocno, że prawie wypłynęło z niej trochę krwi. Nie wierzyłam w to co słyszę. Znowu zbierało mi się na płacz, szczerze, nie tylko mi. Will też stał ze łzami w oczach.
- Uważaj na siebie - powiedział i pocałował mnie w czoło.
Wtedy do reszty się rozkleiłam. Łzy zaczęły powoli spływać po moich policzkach prosto w dół aż lądowały na moich butach i podłodze.
-Black? - usłyszeliśmy głos dochodzący z jeszcze ciemnego korytarza. To był Leo. - Co się stało? Czemu płaczecie? - zapytał lecz nie dostał odpowiedzi. Will popatrzał jeszcze raz na mnie i wyszedł, a raczej wybiegł z pokoju.
- Tequilla? - Leo wszedł do pokoju i już był prawie przy mnie gdy odwróciłam się na pięcie i z całej siły kopnęłam w stojącą obok szafę, prawie rozwalając jej prawe drzwiczki.
- Szlag - ryknęłam i weszłam do łazienki, trzaskając drzwiami.
Usiadłam na brzegu wanny.
Po co ja się w ogóle godziłam na ten pieprzony wyjazd?
Zostałabym w mojej kochanej dziurze, z kochanym rodzeństwem i byłabym szczęśliwa.
- Tequilla? - Reina wypowiadała moje imię szarpiąc za klamkę drzwi łazienki. - Otworz mi, proszę.
Nie zareagowałam. Podeszłam do umywalki i przemyłam twarz zimną wodą. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, Boże, za jakie grzechy?
Wtedy przypomniałam sobie o Królu Rozpaczy, a dokładnie o tym, co mi wczoraj podarował w domu Williama.
Przynajmniej tylko to mi po nim zostało...
Gdy wołania Reiny ucichły, otworzyłam cicho drzwi łazienki i zaczęłam rozglądać się po pokoju. Chwilowo zostałam sama.
Podeszłam do szafy na ubrania i wyciągłam z niej swoje krótkie czarne spodenki w których miałam schowany wisorek z dużym srebrnym krzyżem.
Wyciągłam go i położyłam na drewnianej komodzie.
I co ja mam z nim zrobić? Po chwili namysłu ponownie chwyciłam go do ręki i zaczęłam się mu przyglądać z każdej strony. Ładny był.
Znowu wróciłam do lustra. Odgarnęłam swoje brązowe włosy na bok i założyłam wiosiorek na szyję. Jego blask momentalnie błysnął w moich oczach.
Korzystając z chwili prywatności w pokoju, wzięłam pierwsze lepsze ciuchy które znalazłam w szafie, ubrałam je i wyszłam przez okno prosto na dach budynku. Po drodze udało mi się nawet podkraść szarą zapalniczkę z napisem ,, Never Say Never" i jednego miętowego Chesterfield'a z torby Reiny.
Usiadłam w siadzie skrzyżnym przy dużej metalowej antenie i zapaliłam papierosa.
Spojrzałam na ludzi i potwory chodzące po ulicach Hellsalem's Lot.
Byli tacy mali, jak małe bezbronne robale.
Nagle poczułam się potężna, jakbym rządziła tym całym małym miastem i wszystkimi mieszkańcami. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Wsłuchiwałam się właśnie w dźwięki jeżdżących samochodów i motorów gdy przerwało mi melodyjne gwizdanie, bardzo podobne do utworu Mozart'a. Nie zwracając na to większej uwagi, coś dotknęło mojego lewego ramienia. Moje ciało natychmiast drgnęło w wyniku czego papieros wyślizgnął mi się z palców i spadł daleeeeko w dół.
Wystraszona odwróciłam się na bok.
- Ej! - krzyknęłam oburzona. Myślałam że to zapewne Reina chciała ze mną pogadać czy coś lecz myliłam się.
Tuż za mną stała znajoma postać, jej granatowy płaszcz delilatnie powiewał w powietrzu. Król Rozpaczy stanął sobie centralnie nade mną i zapytał:
- Witaj. Czekałaś tu na mnie?
- No nie do końca... - odpowiedziałam wstając z ziemi.
- Spotykamy się po raz pierwszy w ten sposób...Widzę że jednak przyjęłaś mój mały prezent - powiedział chłopak patrząc na wisiorek który po chwili bez słowa schowałam za koszulkę.
- Myślałaś może kiedyś o tym żeby zakończyć to wszystko?
- Nie. Dlaczego miałabym o tym myśleć? - skłamałam, dużo razy o tym myślałam lecz nikomu nie odważyłam się do tego przyznać.
- Nie? A powinnaś... - powiedział blondyn i szybkim ruchem chwycił mnie za bluzę, przesunął do stromej krawędzi dachu i mocno przechylił.
- Co ty...?!
- Cierpisz, dlaczego więc nie zrobisz tego teraz? Znikniesz z tego nędznego świata a każdy o tobie i tak zapomni - szepnął Despair który nadal trzymał mnie za ubranie.
Wściekłam się, wbiłam paznokcie w bladą dłoń chłopaka i zanim zdążyłam się czegokolwiek złapać, poczułam jak lece w dół.
Gdyby nie to, że mogłam się przemieniać, pewnie leżałabym martwa gdzieś na dole.
Wleciałam prosto na podłogę swojego pokoju, na szczęście nikogo tam nie było. Wstałam i szybko zamknęłam okno. Poprawiłam jasne zasłony i wyszłam na korytarz.
Cisza. Miałam wrażenie jakbym była tu sama, w budynku.
Zeszlam długimi schodami pietro niżej i skierowałam się do głównego pomieszczenia.
Rozejrzałam się, w lewej części pokoju stał szef. Popijał ciepłą kawę prosto ze szklanego kubka i podlewał egzotyczną roślinę stojącą tuż przed nim w dużej, glinianej doniczce.
- Dzień dobry, Tequillo - powiedział Klaus, nie podnosząc nawet wzroku z nad kubka przystawionego do ust.
- Dzień dobry...
- Pewnie szukasz reszty, prawda? - zapytał mężczyzna. Przytaknęłam.
- Poszli na miasto coś zjeść, wspominali o Diannes Diner, więc powinnaś tam ich poszukać.
- Dziękuje - odpowiedziałam z uśmiechem i zaczęłam iść z powrotem do drzwi.
-Tequilla, od kilku dni sprawy cały czas się pogarszają, dlatego proszę, uważajcie wszyscy na siebie, i dbajcie wzajemnie o siebie tak, aby nikomu nic się nie stało - powiedział szef i odprowadził mnie wzrokiem.
- Dobrze - odrzekłam i wyszłam z pokoju.
Nic nie zrozumiałam ze słów mężczyzny. Co się stało że naprawdę jest źle? No i jak mamy się bronić jak nawet niewiem o co chodzi?
Wróciłam do pokoju, założyłam jakieś stosowne ciuchy i wyszłam na miasto.
Tak jak doradził szef, poszłam prosto pod Diannes Dinner.
I faktycznie wszyscy tam byli, Leo, Sonic, Reina i Zapp.
Weszłam do knajpki i stanęłam koło stolika przy którym siedzieli przyjaciele.
- O tu jesteś. Gdzie byłaś? - jako pierwsza zapytała Reina.
- Jesteś głodna? - potem zapytał Leo.
- W sumie... To tak - odpowiedziałam a Zapp ustąpił mi trochę miejsca koło siebie, usiadłam.
- Vivian, podałabyś nam jeszcze jedną porcje omletów i sok pomarańczowy? - Leo zwrócił się do dziewczyny stojącej za ladą.
- Już się robi - odpowiedziała Vivian i weszła do kuchni.
Czekając na moje śniadanie, opowiedziałam innym o dzisiejszej sytuacji z szefem i o tym co powiedział, lecz nie zareagowali na to jakoś specjalnie. Wyglądali tak, jakby doskonale wiedzieli o czym mówię.
- Powiecie mi wreszcie co tu się dzieje do cholery? - zapytałam ze złością.
Reina popatrzała na Leo, Leo na Reinę, zaś Zapp najpierw na Leo, potem na mnie.
- No bo... Chodzi o Williama. A raczej o tego całego Króla Rozpaczy - zaczął Leo. - Tylko że... Ty jesteś najbardziej w to zamieszana.
- W co znowu zamieszana?
- Ty ostatnio widziałaś się z Willem, tego samego dnia kiedy Król Rozpaczy przejął jego ciało - Leo lewdo wymawiał każdy wyraz.
- Zaraz, nie jest tak źle. Przecież jeszce w żaden sposób nie połączył jej ze sobą, co nie? - Zapp lekko się wtrącił po czym skrycie zapalił cygaro.
Zaniemówiłam, poczułam że robi mi się gorąco. Spojrzałam na swój dekolt, szybkim ruchem schowałam wisiorek i nerwowo popatrzałam na białowłosego chłopaka siedzącego obok mnie.
Szlag. Dlaczego akurat w takim momencie musiał się na mnie patrzeć.
- Co tam masz? - zapytał Zapp i wystrzeżył oczy.
No to mam przerąbane.
Przez ten cały szok, nie poczułam nawet kiedy Sonic wskoczył mi na ramię i pociągnął za srebrny łańcuszek wiszący na mojej szyji, odsłaniając przy tym duży krżyż
- Co to... Tequilla, nie chcesz nam chyba powiedzieć że to od niego i to przyjęłaś?! - Leo wstał tak nerwowo że prawie wywrócił Vivian niosącą talerz z omletem i szklankę soku.
- Nie... Znaczy... - poczułam jak zaczęłam się pocić, kompletnie nie wiedziałam co robić. - Boże, nieważne! - krzyknęłam i wybiegłam z knajpy. Poszłam prosto przed siebie aż znalazłam się w jakimś zaułku.
Co ja najlepszego zrobiłam? Przeze mnie jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie...
Kurwa no, i co w ogóle miało znaczyć to ,,Przecież jeszce w żaden sposób nie połączył jej ze sobą". Muszę sobie to z nim wyjaśnić. Ale kiedy?
Znowu będę musiała czekać aż książę się pojawi tuż za mną?
Wtedy naszła mnie niezła myśl.
Może za pomocą tego wisiorka mogłabym jakoś go ,,wezwać" czy coś... Wiem, będzie to ryzykowne ale muszę to za wszelką cenę zakończyć.
Chcąc wrócić do Libry, pomyślałam o Panu Klausie, zrobiło mi się strasznie wstyd, nie mogłam tam wrocić po tym wszystkim. Do Williama też nie pójdę, nie możemy się już spotykać...
Przystanęłam przy kamiennej ścianie pokrytej mchem, teraz to nawet nie mam dachu nad głową... Może naprawdę było by lepiej gdybym to wszystko zakończyła, wszystko łącznie ze sobą...? I tak cała Libra mnie nie nawidzi, okazałam się żałosnym zdrajcą.
Do moich oczu znowu napłynęły łzy, zaczęłam kurczowo ściskać w dłoni srebny krzyż, dawało mi to odrobinę nadziei.
Po kwadransie ciągłego stania w miejscu, postanowiłam że pójdę do pobliskiej galerii handlowej w której będę mogła zabić czas.
×××
Będąc na miejscu, weszłam do budynku i zaczęłam chodzić po wszystkich sklepach na które trafiłam lecz po 2 godzinach ochrona wyrzuciła mnie z galerii. Uznali mnie za złodzieja który tylko czeka na okazję kiedy będzie mógł coś ukraść i uciec.
Oburzona znalazłam pierwszą lepszą ławkę i usiadłam na niej.
×××
Była 20:40, a ja nadal nie miałam gdzie się podziać.
Włożyłam rękę do kieszeni kurtki i wyciągłam z niej telefon. Postanowiłam że zadzwonie do Reiny i spróbuję z nią na spokojnie pogadać. Wybrałam numer i klikłam ,,zadzwoń ". Przytawiłam telefon do ucha i czekałam, lecz nic mojego marnego planu. Przyjaciółka nie odbierała.
Moze Leo będzie na tyle wyrozumiały i ode mnie odbierze?
1 sygnał...
2 sygnał...
3 sygnał....
4...
Też nic.
Wiem że naprawdę źle zrobiłam ale to chyba nie powód aby mnie pozostawiać na pastwę losu. W sumie... To ja uciekłam z Diannes Diner, nie oni.
Ostatnią deską ratunku był Zapp, lecz i tak wiedziałam że nie odbierze. Ostatnim razem mówił że zbytnio nie używa telefonu i nie ma sensu do niego dzwonić.
Super, po prostu zajebiście, dziś będę spać na dworze. Uśmiechnęłam się złośliwie i wstałam z ławki.
Pochodzę sobie jeszcze po mieście a potem pomyślę nad tym, gdzie będę mogła choć na chwilę zmrużyć oko.
×××
Przeszłam do parku, a dokładnie do tego miejsca gdzie pierwszy raz spotkałam się z Willem twarzą w twarz. Usiadłam na krawędzi fontanny i wspominałam dawne czasy.
Wtedy kiedy z Reiną byłyśmy jeszcze małe i nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego, że posiadamy tak cenne umiejętności.
Wtedy kiedy wychodziłyśmy na dwór, nocowałyśmy u siebie, prowadziłyśmy beztroskie życie. Naprawdę było super. Chciałabym wrócić do tamtych czasów i na nowo to przeżyć.
×××
Około 21:20 postanowiłam poszukać jakiegoś miejsca w którym spędziłabym tą noc. Wstałam, zapięłam kurtkę i ruszyłam cienką drogą prosto przed siebie. Skręciłam w główną ulicę i założyłam kaptur na głowę, z nieba zaczęły spadać pojedyńcze krople deszczu.
Spojrzałam jeszcze raz na telefon, jak zwykle... Żadnej nowej wiadomości czy też nieodebranego połączenia.
Już miałam zakładać słuchawki na uszy gdy nagle usłyszałam że ktoś mnie woła. Rozerzałam się, stałam centralnie pod jakimś klubem nocnym ,,PINK LOVE".
- Ej mała! Chodź no tu! - znowu ktoś zawołał.
Przystanęłam a z ciemnego zaplecza wyszło dwóch gości, a raczej potworów. Zaczęli iść szybkim krokiem w moją stronę a kiedy chciałam uciec, jeden z nich złapał mnie za kaptur kurtki i podniósł do góry rozrywając przy tym mój łańcuszek który padł na ziemię.
Zaczęłam się wyrywać lecz bezskutecznie, do tego telefon razem ze słuchawkami wypadł mi z ręki i uderzył o mokry chodnik.
- Nie wyrywaj się, a nic ci się nie stanie - powiedział ten drugi i zachichotał.
Poczułam jak kurtka powoli mnie przydusza, ponownie spróbowałam uciec.
- I co by tu z tobą zrobić? Sprzedać, przelecieć albo porostu zabić? Wybieraj.
Wisząc w powietrzu, zrobiłam duży rozmach i kopnęłam wroga prosto w okolice żeber.
Wtedy ja też wylądowałam na podłodze kiedy przeciwnik zwijał się z bólu.
- Wracaj tu suko! - ryknął i zaczął powoli wstawać.
Chwyciłam telefon i rozerwany wisorek i bezmyślnie zaczęłam biec w stronę ślepego zaułka. Nie miałam jak uciec. Stanęłam w kącie trzymając srebrny krżyż w dłoni.
Gdy potwory znowu znalazły się koło mnie, wybuchły śmiechem.
- Bóg ci już nie pomoże, młoda - powiedział większy z nich i znowu zaczął się do mnie zbliżać. Spanikowałam. Nie miałam żadnych szans na jakąkolwiek ponowną ucieczke.
Stałam jak kamień gdy nagle usłyszałam jakiś szelest. Popatrzałam w górę i ujrzałam jakąś sylwetkę, patrzała na nas z dachu lecz po chwili zeskoczyła tuż między mną a dwa potwory.
Król Rozpaczy...
- Hę? A ty tu czego?!
- Zagrajmy w grę - odezwał się Despair.
- Wynoś się stąd kurduplu albo skończysz jak ta mała...
- Jesli odpowiecie poprawnie, odsunę się... Lecz jeśli odpowiecie źle, zginiecie marnie w męczarniach - Król Rozpaczy ciągnął dalej poważnym głosem.
- Spróbujcie odgadnąć, czym jestem...
- Powiedziałem, wypierdzielaj stąd! - potężniejszy ze stworów podszedł do Króla i już miał go uderzyć gdy nagle jego połowa ręki padła na podłogę z potwornym chlupnięciem.
- Nie jesteście zbyt rozrywkowi jak widać... Jeśli tak, to ja też nie będę się z wami bawić - powiedział blondyn a jego krwiste oczy zabłysły. W jednej sekundzie znalazł się za potworem i silnym ciosem w potylicę powalił go na chodnik. Drugi ze stworów też dostał za swoje, padł tak samo martwo jak jego poprzednik.
Nadal stałam w kącie, zszokowana i z małymi ilościami krwi na twarzy która teraz była już wszędzie.
Gdy Despair upewnił się, że wróg nie żyje, odwrócił się do mnie.
- Podjęłaś już decyzję, Tequillo Mitsui?
- Jaką decyzję...? - zapytałam nieco zdziwiona.
- Możesz dołączyć do mnie... Nie bedziesz musiała spać w ciemnych zakątkach tego miasta, i też, nie bedziesz musiała niczego kończyć - odpowiedział blondyn i odgarnął swoje włosy do tyłu.
W sumie i tak wszyscy mają mnie głęboko w czterech literach. Nie zależy mi już na tym czy zdechne dzisiaj, czy może jutro. Co mi szkodzi? Mogę z nim iść... I tak musi mi wytłumaczyć parę rzeczy.
- Streszczaj się. Nie będę czekać.
- Dobrze. Pod warunkiem że wyjaśnisz mi kilka rzeczy - powiedziałam.
- Dobrze - na twarzy Króla pojawił się mały uśmieszek. - A więc, zapraszam do siedziby Trzynastu Króli, chodź za mną - dodał i ruszył w kierunku świateł ulicznych lamp.
___________
A teraz małe wyjaśnienie dotyczące wyrazów napisanych grubszą czcionką_(czyli ,,Tequi" i ,,Despair").
A więc:
Tequi- zdrobnienie imienia ,,Tequilla"
Despair - tak po prostu będę mówić na Króla Rozpaczy ^^
To tyle z mojej strony :3
Trzymajcie się! × hh
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top