Rozdział 7
Pijąc kawę z Armaro zastanawiałam się co jest powodem tego, że poluje na mnie tak niebezpieczny gość.
- Co cię tak trapi?- zapytał Aro uśmiechając się do mnie krzepiąco.
- Chciałabym wiedzieć, dlaczego Niszczyciel chce zabić akurat mnie- powiedziałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony.
- To ty nie wiesz- zapytał niedowierzając.
- Nie, a ty wiesz?-zapytałam.
- Jesteś niesamowitą dziewczyną, bo jesteś ostatnią... -Już chciał powiedzieć więcej, kiedy rozległ się krzyk.
- Milcz!!!- spojrzałam w prawo i zobaczyłam nieco bladego Lucyfera.
- Cześć- powiedziałam, a on tylko lekko skinął mi głową.
- To co, powiesz mi dlaczego na mnie poluje?- zapytałam, ale Aro patrzył w oczy Lucjana i przecząco pokręcił głową.
- Co? Dlaczego?- zapytałam zdziwiona.
- Bo nie- odparł poważnie Lucyfer.
- Już raz mnie zamordowano i nawet nie wiem czemu, a teraz poluje na mnie niszczyciel i nie możesz mi powiedzieć dlaczego?- odparłam.
- Tak będzie lepiej-odparł krótko.
- Lepiej? Chyba dla ciebie- powiedziałam.
- Koniec rozmowy- uciął, a ja spojrzałam błagalnie na Aro, ale ten spóścił głowę.
- Jesteście beznadziejni i nie chcę was znać- powiedziałam ze łzami w oczach i czując, że zaraz się rozpłaczę pobiegłam do swojego pokoju i zakluczyłam drzwi.
Usiadłam na czystej pościeli i zaczęłam cicho szlochać.
- Otwórz proszę- usłyszałam za drzwiami Lucyfera.
- Idź stąd, nie chcę cię więcej widzieć- powiedziałam.
- Otwórz i przestań dramatyzować- odparł, a ja spojrzałam na drzwi mając ochotę go zabić.
- Spieprzaj ty cholerny władco, wracaj na drzewo dokończyć ewolucję!- krzyknęłam, a z parteru dobiegł głośny śmiech Armaro.
Nagle drzwi upadły na podłogę z hukiem i zobaczyłam wściekłego Lucyfera.
- Nie wiesz z kim zadzierasz dziewczyno- ostrzegł podchodząc do mojego łóżka. Wstałam i popatrzyłam na leżące przy moim łóżku drzwi.
- No proszę i jeszcze jesteś idiotą- drażniłam go.
- Uważaj sobie- powiedział tak wściekły, że miałam wrażenie, że zaraz wybuchnie.
- Bo co? Zabijesz mnie?- zapytałam prowokując go.
- Jeśli będę musiał- odparł poważnie.
- Ho ho ho, to na co czekasz? Do dzieła, co mi za różnica czy ty czy niszczyciel?!- krzyknęłam mu w twarz.
- Jesteś taka okropna- stwierdził.
- Przyzwyczajaj się- odparłam, a on skrzywił się ze złości i ruszył do wyjścia, ale gdy był już przy drzwiach,zachwiał się i ścisnął mocno framugę drzwi pochylając się i oddychając głęboko.
- Wszystko dobrze?- zapytałam zaniepokojona nagle odganiając całą złość od siebie.
- Tak-powiedział, ale kolana ugięły mu się trochę bardziej.
- Aro!!- krzyknęłam łapiąc upadającego Lucjana.- Lucjan, Lucjan- potrząsałam nim, ale nie reagował.
Oddychał szybko. Dotknęłam jego czoła i stwierdziłam, że jest rozpalony. Aro wbiegł na górę i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Coś ty mu zrobiła?- spiorunowałam go wzrokiem.
- Pomóż mi kretynie- krzyknęłam rozwścieczona.
Aro dźwignął bezwładnie leżącego Lucyfera i z moją pomocą położył go na moim łóżku. Pobiegłam do łazienki i nalałam zimnej wody do miseczki. Chwyciłam ściereczkę i wróciłam do sypialni. Przez godzinę robiłam Lucjanowi zimne okłady, co jakiś czas zmieniając wodę. Kiedy otworzył oczy spojrzał na mnie jakby z niedowierzaniem.
- Co robisz?- zapytał.
- Podtruwam Cię święconą wodą i czekam, aż się skurczysz- odparłam, a gdy ujrzałam lekki uśmiech na jego twarzy dodałam-Miałeś gorączkę, musiałam ci zbić temperaturę- wyjaśniłam i ruszyłam do wyjścia z pokoju, w którym dzięki niemu nie było już drzwi-Odpoczywaj, a ja wezmę prysznic.
Poszłam do garderoby i wyjęłam najbardziej skromną bieliznę jaką miałam. Ale ta i tak nie była zbyt skromna. Poszłam do łazienki. Potrzebowałam prysznica. Po kąpieli włożyłam bieliznę i zdałam sobie sprawę, że zapomniałam ubrań. Wyszłam z łazienki po cichu licząc, że nikt mnie nie zobaczy. Idąc korytarzem usłyszałam chrząknięcie. Odwróciłam się i zobaczyłam pod jedną z kolumn Lucyfera. Oparłam się o ścianę i spojrzałam na niego z lekkim uśmieszkiem na twarzy. I co teraz zrobisz?-pomyślałam w duchu. Gapi się na ciebie sam diabeł. Totalna żenada.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top