*4*

Khaotung Thanawat powoli i najciszej, jak tylko potrafił, podszedł w kierunku ukrytego za potężnymi krzakami budynku, a raczej tego, co z niego pozostało: walące się ściany, dziura w dachu po lewej stronie, spróchniałe belki podtrzymujące poszarzały dawniej biały sufit... Jednym słowem: ruiny. Musiał uważać, żeby nie wywołać żadnego, nawet najmniejszego hałasu, który mógłby zdradzić jego obecność. Podkradł się do okna na parterze, w którym wciąż pozostawały odłamki szkła, z którego kiedyś składało się duże okno kuchenne i zajrzał do środka.

Wewnątrz poza ciemnością, kurzem i pajęczynami oraz zniszczonymi meblami nie było widać niczego podejrzanego. Dla pewności obejrzał się za siebie, narysował stelą na dłoni runę, która miała go ostrzec przed zbliżaniem się wroga i z cichym westchnięciem pokonał kilka kroków po trawie, jakie dzieliły go od dawno nieistniejących już drzwi.

Khaotung bardzo dokładnie pamiętał obraz tego miejsca ze zdjęć, jakie przedstawił mu Zee, szef ich oddziału. Z posiadanych przez nich informacji wynikało, że to był dawny majątek jakiegoś lorda przybyłego z Anglii wraz z rodziną. Krążyły różne plotki, lecz wszystkie łączyło jedno: tajemnicze morderstwa i zniknięcia. Zee poprosił Khaotunga o pomoc, informując go, że przed tygodniem w to miejsce wybrała się trójka dzieciaków z pobliskiego sierocińca i jak dotąd nie wrócili. Policja tylko pobieżnie sprawdziła okolicę, ale ponieważ zaginionymi były sieroty z domu dziecka, nikt nie poświęcał im zbyt dużo czasu, jednak nie umknęło to uwadze Instytutu. Zee nie miał wyboru, jego najlepsi ludzie działali w terenie i każdy już miał przydzielone zadanie, nie ukrywał, że potrzebowali nowych członków ich stowarzyszenia jak tlenu. Wcale nie chciał powierzać tego zadania Rycerzowi Światła, który był głównie informatorem i niezbyt często brał udział w jakichkolwiek akcjach. Gdy udzielał mu szczegółowych wyjaśnień, Khaotung odniósł wrażenie, że Zee nim gardzi, nie przejął się tym jednak, wolał cieszyć się z faktu, że wybrano go na misję, jego pierwszą prawdziwą misję Rycerzy Światła.

To właśnie dlatego zakradał się do opuszczonego budynku na obrzeżach Bangkoku w miejscu, gdzie kończyła się cywilizacja, a zaczynała bezkresna połać mrocznego, tajemniczego, ponurego lasu. Powitały go trzy grube, uschnięte pnie dawno martwych drzew, zasadzonych przez prawowitych właścicieli tych ziem wzdłuż niewidocznej już po tylu latach alejki prowadzącej do głównej rezydencji.

Główny budynek, chociaż ogromny i w latach swojej świetności bogato urządzony, ze schodami na piętro tak szerokimi, że spokojnie czworo ludzi mogłoby iść obok siebie i jeszcze zostałaby wolna przestrzeń, zrobił na Khaotungu przykre wrażenie. Khaotungowi wydawało się , że patrzy na samotnego, schorowanego człowieka w podeszłym wieku, puste okna przypominały zapadnięte oczodoły. Z dawniej jasnoniebieskich i liliowych ścian płatami odpadała farba, a na drewnianym parkiecie pojawiły się trawy i mchy, skutecznie tłumiąc kroki Thanawata.

Khaotung czując się dziwnie, jakby ktoś go cały czas obserwował, rozglądał się na wszystkie strony, lecz ciemność bezksiężycowej nocy nie pozwalała mu wiele dojrzeć. Ściągnął więc plecak, pogrzebał w największej kieszeni i wydobył z wnętrza potężną latarkę. Jego spojrzenie padło też na panel ledowy, którego czasem używał, gdy miał nagrywać jakieś filmiki w bardzo ciemnych lokalizacjach. Z zawodu był sportowcem i to nie byle jakim! Ale jego przykrywka była nieco inna: prowadził na YouTube kanał o tematyce zwiedzania opuszczonych miejsc, co dawało mu pretekst, by wchodzić tam, gdzie nikt inny nie chciałby, nie odważyłby się lub nie mógł wejść. Ta posiadłość była jednym z takich miejsc i na co dzień pilnowała jej ochrona, którą Khaotungowi udało się ominąć z niesamowitą łatwością, wystarczyło wręczyć obu ubranym na czarno starszym panom po butelce najlepszego wina i opakowaniu pieczonych kurczaków. To byli prości ludzie, którzy nie mieli zbyt wygórowanych wymagań, dobre jedzenie i alkohol wystarczyły, by ich przekupić.

Nie próbował oddychać zbyt głęboko, w nos drażnił go smród, jaki mógł pochodzić tylko od rozpadania się starego domostwa wypełnionego kocimi odchodami, ptasimi piórami i ciszą dzwoniącą upiornie w uszach.

Uważnie sprawdzał każdy pokój. Przed wejściem do sypialni na piętrze zauważył ślady butów odciśnięte na warstwie kurzu. Telefonem zrobił kilka zdjęć pod różnymi kątami. Od razu rozpoznał, że obuwie należało do młodych osób, prawdopodobnie do dzieci lub nastolatków. Dziwił się, jak policja mogła to przeoczyć, ale szybko przypomniał sobie, że ta sprawa nie miała priorytetu. W aktach czytał, że sprawdzono parter i podwórze, nie odkryto żadnych dowodów na to, że dzieciaki tu były, więc sprawę zamknięto, uznając, że zrozpaczona trójka sierot zapragnęła wolności i zaplanowała ucieczkę, w końcu mieszkanie w domu dziecka to nic przyjemnego. Khaotung w to nie wierzył i na samą myśl o bezczynności policji zaciskał dłonie w pięści, mając ochotę wyładować swoją złość na oficerach, którzy porzucili tak poważny przypadek.

Przeszedł jeszcze przez pozostałe pomieszczenia, w kuchni pod stołem znalazł czerwoną gumkę do włosów wyglądającą, jakby niedawno była używana, a w spiżarni pełnej wypełnionych zepsutymi przetworami słoików na jednej z wyższych półek znalazł fragment kartki ze starej, pożółkłej książki, na którym napisano po angielsku tylko jedno słowo: „Help". Odwrócił papier i na drugiej stronie odkrył zapisane po tajsku pseudonimy: Samantha, Boun oraz Prom. Tak, to były te same ksywki!

Kucnął, położył plecak przed sobą i wyjął z niego foliową torebkę bardzo podobną do tych, jakich używali śledczy do zabezpieczania dowodów rzeczowych. Zapakował do niej kartkę i wtedy błysk jego latarki odbił się od czegoś. Khaotung wstrzymał oddech, przerażony, że być może jednak nie był sam. W chwilę później był zły sam na siebie. Gdyby rzeczywiście coś mu groziło, jego runa ostrzegawcza powinna go ostrzec, prawda? Zwykle, gdy niebezpieczeństwo się zbliżało, czuł nieprzyjemne pieczenie na wierzchu lewej dłoni. Teraz nie czuł nic, mimo że włosy stanęły mu dęba. Przyczynę odkrył bardzo szybko w leżącym obok zakurzonej szafki fragmencie potłuczonego lustra.

Nie chciał przedłużać swojego pobytu tutaj w nieskończoność. Rozstawił kamery, dyktafon, a nawet dziwne urządzenie zwane „ghost box", które rzekomo powinno analizować fale radiowe i wyłapywać „dźwięki z innego wymiaru". Oczywiście Khao w to nie wierzył, ale ponieważ jego filmiki trafiały do internetu, a jego widzowie uwielbiali dyskutować między sobą na temat przydatności takich gadżetów, więc on starał się zaspokoić ich potrzeby. Był przy tym jedynym kierowcą Formuły 1, który interesował się urbexem oraz zjawiskami paranormalnymi.

Nagrał „niby rozmowę" z duchem lub bytem, którego w rzeczywistości tam nie było, ale nie wspomniał ani słowem o zaginionej trójce tak, jak go pouczył P'Zee. A potem szybko zebrał swój sprzęt i już bez ukrywania się pobiegł do ukrytego na pobliskiej leśnej drodze samochodu. Opuszczał tą ponurą miejscówkę z poczuciem ulgi, że to już koniec. Kilkukrotnie sprawdzał okolicę w lusterkach, ale kiedy nie odkrył niczego niepokojącego, zaczął się uspokajać. Włączył radio i z radością wsłuchał się w znajomy głos New Chawarina, śpiewającego o poszukiwaniu miłości. Już zupełnie spokojny wyjechał na znajomą drogę prowadzącą wprost do budynku, który z zewnątrz przypominał opuszczony hotel. Miał dosyć wrażeń jak na jeden dzień.

* * *

- Jak bardzo zdesperowany i cierpiący musisz być, żeby gadać do zdjęć na ekranie laptopa? - First zapytał samego siebie. Jak zwykle odpowiedziała mu tylko martwa, pusta, bezosobowa cisza. Mimo, że łzy ciekły z jego oczu, nie mógł oderwać wzroku od fotografii przedstawiającej Khaotunga i Alexa tuż obok siebie: dwóch tajskich kierowców Formuły 1 na tle swoich bolidów obejmowało się ramionami i uśmiechało. First siedział na łóżku w niewygodnej pozycji, lecz był zbyt leniwy, by ją zmienić.

Za oknem dzień w mgnieniu oka zamienił się w noc, chociaż wciąż dało się słyszeć typowy dla miasta harmider. First przed chwilę nie mówił nic. Zamyślił się. Wytarł nos i oczy w koszulkę, którą miał na sobie i pomyślał, że to obrzydliwe, ale machnął na to ręką. Wszystko było mu jedno. Ściągnął mokrą w kilku miejscach czerwoną koszulkę i rzucił ją niedbale przed siebie tak, że wylądowała na podłodze. Tym też się nie przejął. Był w takim nastroju, że prawie nic do niego nie docierało. Siedział ponad godzinę przed ekranem swojego laptopa, do którego mówił, jakby naprawdę rozmawiał z Khaotungiem.

- Wiem, że nigdy się nie spotkamy, to niemożliwe, jesteśmy z dwóch różnych światów, ty jesteś w Formule 1, a ja jestem twoim fanem, to się nigdy nie wydarzy, ale gdybyśmy się spotkali jakimś dziwnym zrządzeniem losu, chciałbym ci podziękować za to, jak wiele dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty, pewnie utknąłbym w jednym miejscu, w domu z ludźmi, którzy wstydzą się nazywać mnie ich synem. Wiesz Tung? Mam nadzieję, że nigdy nie zrozumiesz i nie doświadczysz tego, co ja. Chciałbym kiedyś wygrać jakąś nagrodę, wejść na scenę i podziękować tym, bez których to by się nie udało. W życiu nie podziękuję moim rodzicom. Za co? Za to, że mnie bili? Czy za to, że zniszczyli i zdeptali moje serce, które podałem im na dłoni. Och Kao! - Szepnął głośno i westchnął.

First płakał i nie mógł przestać. To cierpienie było w środku, w jego sercu i niczym zabójcza trucizna zatruwało wszystkie tkanki i narządy, unieruchomiając go.

- Wiem, że nie zasługuję na to, by ktoś mnie pokochał, jestem nikim, wiem to. Nie mam nic do zaoferowania. Ale ja nie chcę nic więcej, mam tylko dwa życzenia: znaleźć pracę i kogoś, kto by pokochał mnie pomimo wszystkich moich wad i tego, że jestem chory. Przepraszam Tung, przepraszam, że jestem chory, przepraszam, że nie potrafię być lepszy, naprawdę się staram.

Płakał tak długo, że oczy zaczęły go piec, a w końcu dopadło go zmęczenie i zapadł w niezbyt spokojny sen, w którym śniło mu się, że jakaś obca kobieta szuka swoich dzieci, prosi go o pomoc, lecz on nie jest w stanie się poruszyć ani wypowiedzieć choćby słowa.

* * *

First wyjrzał przez okno. Ten dzień nie różnił się niczym od wszystkich poprzednich. Jak zwykle zatłoczone o tej porze centrum miasta żyło swoim życiem. Słychać było pokrzykiwania ludzi, warkot silników samochodów i motorów, uderzenia metalu o metal na pobliskim placu budowy. Dwudziestopięciolatek miał już tego dosyć. Westchnął ciężko i odsunął się od okna. Ten widok nigdy się nie zmieniał tak jak i jego życie. Mieszkał sam w mieszkaniu wynajętym dla niego przez rodziców, którzy woleli spełnić każdą jego zachciankę niż pozwolić mu przyznać przed rodziną i sąsiadami, że interesują go tylko mężczyźni. Dla jego matki to było jak największa hańba, dlatego z radością i ulgą przystała na jego propozycję, by mógł zamieszkać gdzieś w centrum Bangkoku. Udało im się znaleźć mieszkanie wystarczająco daleko położone od ich domu rodzinnego, aby nie wpaść nawet przypadkiem na kogoś z rodziny lub sąsiadów.

Młody mężczyzna rozejrzał się po swoim pokoju i zniechęcony wrócił z powrotem na łóżko zasłane szarą pościelą w szeroką kratę. W pomieszczeniu panował porządek, a wszystko dlatego, że sprzątanie było jednym z jego niewielu zajęć oprócz grania w gry na telefonie i komputerze oraz oglądania wszelkich dostępnych wyścigów w tym Formuły 1, Formuły 2 i Formuły 3 oraz Formuły E. First czuł się tu bardzo samotny, lecz dawno już porzucił nadzieję na to, że jego samotność kiedyś się skończy. Po cichu trochę zazdrościł młodemu. Jego młodszy brat, Fourth, już od kilku tygodni był w szczęśliwym związku z pewnym znanym wokalistą, którego First już kilkukrotnie spotkał.

Godzinę później zaczął mu dokuczać głód, a kiedy zajrzał do lodówki, zrozumiał, że nie ominie go konieczność uzupełnienia zapasów.

* * *

Nic nie szło po jego myśli. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, ile godzin poświęcał dziennie na analizowanie dostępnych danych, prognoz pogody czy przewidywanego zużycia opon, kolejne weekendy wyścigowe przynosiły tylko rozczarowanie. Nawet jeśli któryś z nich wygrywał kwalifikacje i startował z pole position, nie mógł być spokojny ani pewien, że stanie na podium czy w ogóle dojedzie do mety. Zmęczony tym wszystkim Khaotung postanowił wykorzystać 3 tygodnie przerwy pomiędzy wyścigami, by nareszcie odwiedzić swoją ojczyznę. Przez wiele lat zdążył już zapomnieć o tym, jak to jest mieszkać w Tajlandii na co dzień, sześć lat wcześniej przeniósł się z Wielkiej Brytanii do Włoch, gdzie podpisał, jak mu się wtedy wydawało, kontrakt życia ze Scuderią Ferrari.

Dziś, kiedy spacerował niespiesznie dość zatłoczonymi ulicami Bangkoku, zastanawiał się, czy to nie był błąd. Ciągle pamiętał o słowach Lewisa Hamiltona: „Przecież możesz dołączyć do mnie w Mercedesie". Dla Khaotunga to był trudny wybór pomiędzy Ferrari a Mercedesem i jeśli wybrał Ferrari to chyba tylko ze względu na chytre zagranie Nico Rosberga, byłego już kierowcy Mercedesa i byłego mistrza świata, który nastraszył go, że warunki w jego zespole są bardzo trudne, szef wymagający i nerwowy, a Lewisowi czasem odbija i dlatego lepiej trzymać się od nich z daleka. W dodatku Nico twierdził, że w Mercedesie gej będzie miał zawsze pod górkę, w Ferrari zdawali się nie zwracać na to uwagi. Khaotung szybko pojął, że popełnił trudny do wybaczenia sobie samemu błąd, słuchając Rosberga, kiedy zobaczył, jak otwarcie Lewis wspiera środowisko LGBT. Pluł sobie za to w brodę, lecz raz podjętej decyzji nie można było tak łatwo zmienić.

Teraz Khaotung potrzebował spokoju. I szukał go właśnie tu, w mieście, z którym czuł się mocno związany nawet pomimo wielu lat rozłąki. Spacerował powoli i przyglądał się wszystkiemu, od czasu do czasu robiąc zdjęcia telefonem. Zaciekawił go jeden z mniejszych marketów zlokalizowany nieco na uboczu, więc zajrzał do środka. Gdy sięgał po napój owocowy w butelce, ktoś się z nim zderzył i byłby upadł, gdyby Khao w porę nie wyciągnął przed siebie rąk i zupełnie nieświadomie uchronił nieuważnego klienta sklepu przed chyba dość bolesnym zetknięciem z podłogą. Nauczony wieloma latami nieprzyjemnych doświadczeń Khaotung postanowił zataić swoją prawdziwą tożsamość. Zbyt wiele razy ujawnianie kim jest, kończyło się dla niego źle, zdarzało się, że niektórzy szantażowali go, wiedząc, że nie mógł zaryzykować tego, że ujawnią pewne kontrowersyjne informacje o nim. Chcąc uniknąć podobnej możliwości, czasem wykorzystywał ksywkę Aye lub Speed.

Ayan było jego imieniem w innym świecie, do którego miał dostęp dzięki byciu częścią tajnego stowarzyszenia zwanego Rycerzami Światła, które gromadziło w swoich szeregach najlepszych z najlepszych, Magicznych i hybrydy. O Rycerzach Światła nie wiedzieli pospolici mieszkańcy tej planety, nie mieli pojęcia, że codziennie w każdym kraju nad ich bezpieczeństwem czuwają dziesiątki lub setki wojowników, żołnierzy, których zadaniem była walka z ciemnymi mocami, prowadzenie tajnej polityki, gromadzenie informacji na temat gospodarki każdego kraju czy wreszcie sterowanie z ukrycia wojskami i prowadzenie wojen. Rycerze Światła w Tajlandii nie mieli trudniejszego zadania niż inni, a na pewno łatwiejsze niż ci w Rosji lub Polsce czy we Francji. Tutaj nie trzeba było aż tak bardzo obawiać się ataków terrorystycznych, chociaż tym nie zajmowali się bezpośrednio członkowie ich Instytutu, mieli od tej tak zwanej brudnej roboty swoich ludzi.

Zadanie Khao było bardzo proste. Miał po prostu zbierać informacje i powiadamiać Instytut w Bangkoku o każdym podejrzanym działaniu ze strony ludzi zarządzających Formułą 1. Był tylko informatorem, niewielką i mało znaczącą płotką i może dlatego jak dotąd nikt go jeszcze nie usiłował otwarcie zlikwidować.

* * *

Przed upadkiem uratowało go czyjeś silne ramię. First, wciąż w lekkim szoku, otworzył oczy i zauważył, że przygląda mu się para ślicznych, brązowych oczu, w których dało się dostrzec wesołe ogniki. Osoba, na którą wpadł, wyglądała podejrzanie znajomo. Zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć, gdzie widział tego człowieka i nagle doznał olśnienia. Natychmiast odsunął się od swojego przypadkowego wybawcy, zlustrował go wzrokiem od góry do dołu i przekrzywił głowę w bok, jakby próbował lepiej mu się przyjrzeć.

- Przestań tak na mnie patrzyć - Pouczył go nieznajomy, pstrykając palcami tuż przed jego oczami.

- A jak niby na ciebie patrzę? - Zapytał niby niewinnie First. Musiał przyznać, że mężczyzna naprzeciwko niego był wyjątkowo atrakcyjny.

First spodziewał się, że nieznajomy odpowie coś w stylu: „Jakbym był twoim jedzeniem", lecz tu spotkało go delikatne rozczarowanie.

- Jakbyś zobaczył ducha.

- Oh. Przepraszam. Po prostu... Po prostu wyglądasz znajomo.

- No nie, nie mów, że ty też?

- Ja też co? - Tym razem First naprawdę nic nie rozumiał. Nieznajomy coraz bardziej go intrygował. Mógłby przysiąc, że przed nim stoi znany na całym świecie kierowca Formuły 1, jeden z dwóch reprezentantów Tajlandii obok Alexa Albona i nazywa się Khaotung Thanawat Rattanakitpaisan. First od dawna był wielkim fanem właśnie Khaotunga, lecz gdy spojrzał na mężczyznę przed nim, doszedł do wniosku, że to niemożliwe, żeby tak znany sportowiec, celebryta, za którym podążają wszędzie tłumy fanów, nagle pojawił się w jednym ze zwyczajnych marketów w centrum Bangkoku całkiem sam. Jeśli już, to poszedłby na pewno do jakiegoś luksusowego sklepu albo wysłał swoich ludzi po sprawunki, po co miałby sam wałęsać się po takiej okolicy, gdzie w każdej chwili ktoś mógłby go rozpoznać.

- Też jesteś kibicem Formuły 1 i uważasz, że wyglądam jak ten kierowca? Jak Khaotung?

- A nie jesteś nim?

- Och, mój wygląd zmylił już wiele osób, nie przejmuj się. Chodź, postawię ci piwo w ramach przeprosin za to, że na ciebie wpadłem.

Parę minut później spacerowali już bez żadnego celu ich podróży popijając piwo z puszek i rozmawiając. First dowiedział się, że nieznajomy ma ksywkę Speed i podobno na imię Ayan i przyjechał do Bangkoku tylko na dwa tygodnie, żeby pozałatwiać pewne ważne sprawy urzędowe. O jakie sprawy chodziło, First nie pytał, nie czuł się zobligowany do tego, żeby wiedzieć takie rzeczy. Spacerując co jakiś czas zderzali się ramionami, zaglądali sobie w oczy i już niedługo First był pewien, że idący obok młody mężczyzna był dokładnie taki sam jak on. First wysłał mu sygnał, który ten otrzymał i zrozumiał, oraz na który odpowiedział chytrym uśmieszkiem.

- Będę tu jeszcze tylko tydzień, możliwe że już nigdy więcej się nie zobaczymy - Powiedział Speed. - Co ty na to, aby przez ten tydzień zostać moim przyjacielem?

- Musisz czuć się tu bardzo samotnie.

- Moje życie generalnie jest samotne - Odpowiedział Speed, uśmiechając się, chociaż dało się dostrzec jakąś zmianę w jego spojrzeniu, które stało się twardsze, bardziej nieprzystępne.

- To mogę być twoim przyjacielem na zawsze, ja też nie mam zbyt wielu przyjaciół.

- Chciałbym, ale to nie jest takie proste. Moja praca wymaga ode mnie samotności.

- To czemu jej nie zmienisz? Widzę, że cię to dołuje, po prostu zmień pracę.

- Nie rozumiesz, ta praca, to spełnienie moich największych marzeń jeszcze z czasów dzieciństwa, nie mogę tak po prostu tego porzucić.

- A jednak nie wydajesz się być szczęśliwy.

- Jestem szczęśliwy.

Jednak mimo zapewnień Speed'a, First przeczuwał, że wcale nie jest tak, jak Speed mu mówił, lecz znów wiedział, że nie ma żadnego prawa, by o to wypytywać. Nawet jeśli go to ciekawiło.

- Zrobiłem już w swoim życiu tysiąc głupich rzeczy, myślisz, że nie zrobię tysiąc pierwszej?

- Uważasz, że przyjaźń ze mną przez tydzień to coś głupiego? - Speed/Khaotung spojrzał na nowego przyjaciela badawczo. Młodzieniec zrobił na nim ogromne wrażenie od pierwszej chwili.

- Tego nie powiedziałem, ale sam pomyśl, co mi proponujesz?

- Przecież nie proszę, żebyś się ze mną przespał ani ożenił, co złego w przyjaźni?

- W teorii nic, ale czy jesteś naprawdę pewien, że to wypali? W sumie nie znamy się, nic o sobie nie wiemy.

- Dokładnie, nic o sobie nie wiemy, a to oznacza, że ten tydzień możemy spędzić na poznawaniu siebie. Nie uważasz, że to interesujące?

- Raczej dziwne. Kto proponuje komuś obcemu przyjaźń, która ma trwać tylko tydzień? Skąd wiesz, że w tym czasie nie polubię cię i nie przywiążę się do ciebie?

- Nie mam takiej pewności, ale to sprawia, że jeszcze bardziej mnie to ekscytuje.

- I co? Pewnie proponujesz to każdemu nieznajomemu?

- Właściwie to nie. W sumie nie wiem, dlaczego ci to zaproponowałem, wydajesz się być interesującym człowiekiem.

- Skąd mam mieć pewność, że nie jesteś płatnym mordercą, który ma za zadanie mnie zabić?

- A ktoś miałby powód, żeby cię zabijać? - Na te słowa Speed'a, First roześmiał się. Jego nowy znajomy wydawał się do złudzenia przypominać Khaotunga Thanawata i First mógłby przysiąc, że to właśnie on, nawet jeśli udawał, że jest kimś innym. Kanaphan zbyt długo był kibicem Formuły 1, zbyt wiele nagrań i wywiadów z Khaotungiem obejrzał, by dać się nabrać na jego gierkę, jednak nie dał po sobie nic poznać. W myślach zastanawiał się, dlaczego ktoś tak wyjątkowy jak Khaotung chce znać takiego nieudacznika jak on?

„Może po prostu zrobiło mu się mnie żal?" - Pomyślał i jego wzrok mimowolnie spoczął na jego własnych przedramionach pokrytych starymi, białymi, wąskimi bliznami, wśród których odznaczały się wyraźnie trzy dłuższe, szersze i różowe: te były najnowsze.

Speed zauważył spojrzenie Firsta, ale taktownie o tym nie wspomniał. Jakieś przeczucie mówiło mu, że to nie jest dobry moment na zadawanie takich pytań, przecież nawet się nie znali. Jednak Speed czuł, że już od pierwszej chwili gdy ich spojrzenia się spotkały, jego serce zadrżało. Nie umiał tego wytłumaczyć, nigdy wcześniej nie poczuł czegoś takiego, a jeśli nawet, to było to tak dawno, że już tego nie pamiętał. W zamyśleniu odgarnął włosy typowym dla Khaotunga gestem i dopiero po minie Firsta zrozumiał, że tym drobnym ruchem zdradził swoją tożsamość. First przyglądał mu się uważnie, jakby chciał powiedzieć: „Znam cię, wiem, kim jesteś, przede mną tego nie ukryjesz". Khaotung potrząsnął głową, starając się odrzucić takie myśli.

„Przecież nie mógł mnie tak łatwo rozszyfrować, prawda?" - Zaniepokoił się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top