*22*
W ogrodach rozbrzmiewała kakofonia różnych nakładających się na siebie dźwięków, krzyków zwierząt, głosów studentów i szumu wiatru. Uczniowie Poziomu II przekrzykiwali się wzajemnie, co i rusz ktoś wybuchał głośnym śmiechem, gdy jego zwierzę zrobiło coś uroczego lub zabawnego. Tylko jedna osoba nie podzielała entuzjazmu całej grupy. Był to ćwiczący samotnie Phuwin.
– Daj mi to! – Pokrzykiwał Cooper na swojego psa, który umykał przed siebie z butem jego opiekuna w zębach, radośnie merdając ogonem.
– Luna, Luna chodź tutaj, no chodź do mnie piękna.
– Uważaj!
– Chico, gdzie jesteś?
– Gemini, twój lew! Możesz zabrać ode mnie tego małego potwora?
– Ale przecież on chce się tylko pobawić! Nie zrobi ci krzywdy.
– Mi może nie zrobi krzywdy, ale moją małpkę rozszarpie na strzępy.
– Nieprawda, to takie miłe i urocze lwiątko, zobacz – Przekonywał Joong'a Gemini, pokazując palcem na lwiątko, które właśnie przewróciło się na grzbiet i zaczęło lizać swoją tylną wielką i puchatą łapkę.
Fourth już dziesiąty raz wzywał po imieniu swojego feniksa, ale ten jak na złość siedział na najwyższej gałęzi starej, wyschniętej, grubej wierzby i jak gdyby nigdy nic czyścił sobie dziobem czerwonozłote pióra ignorując wołania swojego opiekuna.
Phuwin spróbował zrobić to jeszcze raz, ale kiedy po raz kolejny nie trafił w cel, poczuł się zrezygnowany i bezsilny. Nie mówił o tym nawet braciom, nie skarżył się, udawał, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, ale prawda była zupełnie inna. Westchnął ciężko i usiadł na trawie. Było mu przykro z wielu powodów, jednym z nich było to, że Zee nie przydzielił mu żadnego zwierzaka. Z niemą zazdrością patrzył, jak inni trenują swoje zwierzęta pod okiem Mixxiw'a, podczas gdy on stał w odległej części ogrodu i usiłował trafić strzałą z łuku w sam środek tarczy przyczepionej do ustawionych na wysokość dorosłego człowieka prostokątnych snopków słomy. Nie wychodziło mu to, ponieważ łuk nie był jego bronią, nie czuł się z tym pewnie. Wolałby korzystać z pistoletu lub miecza, nawet sztylet byłby lepszy od tego.
Phuwin pomyślał, że przecież i tak nikt nie zwraca na niego uwagi, więc po prostu siedział na trawie i przyglądał się pozostałym uczniom Akademii Rycerzy Światła. Od czasu pojawienia się tu ostatniego oczekiwanego kandydata na Rycerza, minęło już ponad 7 miesięcy, jednak jak dotąd niewiele się zmieniło poza tym, że egzaminy wyłoniły 12 najbardziej wyróżniających się uczniów, których wysłano na kolejny etap nauki. Pozostali musieli jeszcze dokończyć szkolenie na etapie Poziomu I. Phuwin pamiętał, że on, Dunk, Joong i Pond także musieli poprzednio zostać i poczekać na drugą turę eliminacji, w której na szczęście wszystkie egzaminy przeszli pomyślnie.
Przez ostatnie 7 miesięcy niewiele się wydarzyło.
Głównie trenowali z użyciem broni, bez użycia broni, ćwiczyli wykorzystanie steli, rysowanie run(początkowo robili to rysując wszystkie znaki na papierze za pomocą ołówków lub długopisów, żeby przypadkowo nie aktywować niewłaściwej runy, Phu nie spodziewał się, że może to być tak trudne), warzyli kolejne eliksiry i poznawali ich zastosowanie, spoglądali w gwiazdy i uczyli się astronomii. Na sen i porządny odpoczynek pozostawało mało czasu, jeśli włączyć w to jeszcze zajęcia z aktorstwa, na które uparł się Gun Atthaphan.
Osobiście Phuwin nie miał nic do Gun'a, ale nie rozumiał, dlaczego Gun tak bardzo uparł się, żeby wcisnąć im jeszcze aktorstwo w wypchane po brzegi grafiki.
Gdy tak siedział, ktoś do niego podszedł od tyłu i położył ręce na jego barkach.
Phuwin odwrócił się gwałtownie, by ku swojej wielkiej uldze ujrzeć pochylającego się nad nim Pond'a.
– Phu, wszystko ok? – Zapytał Pond, lustrując go od góry do dołu wzrokiem.
– Powiedzmy, że tak.
– Powiedzmy? Czyli nie jest w porządku, ale nie chcesz nam powiedzieć, ponieważ nie chcesz nas martwić?
Phuwin westchnął po raz drugi i wzruszył ramionami. Co miał powiedzieć? Pond był jedyną osobą w całym Instytucie, której nie mógł oszukać. I nawet nie zamierzał.
– W takim razie powiedz mi, co się dzieje.
– Nic się nie dzieje! – Odparł nieco zbyt głośno i zbyt gwałtownie Phuwin, by Pond mógł w to uwierzyć. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by Phu zrozumiał, że popełnił błąd. – Przepraszam. Rzeczywiście, masz rację. Jest mi cholernie ciężko patrzeć na to, jak wy trenujecie w grupie ze swoimi zwierzakami, a ja z powodu mojego pokręconego talentu magicznego, który zapewnia mi możliwości zmiany w zwierzę, mogę tylko stać tu samotnie i ćwiczyć coś, do czego zupełnie nie mam zdolności! To boli, Pond, kurewsko boli! Czuję się tak, jakbym był gorszy od was wszystkich, jakbym zasługiwał na mniej. Zobacz, nawet First, który przyszedł właściwie znikąd, jest teraz ulubieńcem wszystkich, podobnie jak mój młodszy braciszek. Wszyscy ich kochają. Słyszałem pogłoski o tym, że Gemini może być Hybrydą przez wielkie „H", której przyjście zapowiadały starodawne księgi, Dunk jest utalentowany w wielu kwestiach i w dodatku dostał tą uroczą szynszylę, a ja co? Zee musi naprawdę mocno mnie nie lubić.
Pond słuchał narzekania swojego chłopaka w milczeniu. Rozumiał jego niepewność i bał się, że ta niepewność odbierze Phuwinowi wszelką radość wynikającą z ich wspólnych zajęć. Tym bardziej, że Zee po ogłoszeniu wyników egzaminów podzielił studentów na pary, samemu wybierając każdemu partnera, w ten sposób rozdzielając zakochanych. Każda para na czas szkolenia musiała przeprowadzić się do wspólnego mieszkania.
Listę pokoi i przydzielonych do nich par wywieszono w kilku miejscach na terenie całego Instytutu tak, aby każdy mógł w dowolnej chwili na nią spojrzeć.
Gdy wrócili po treningu ze zwierzętami, które Mix przykazał im umieścić w specjalnie dla nich przeznaczonych domkach lub klatkach, pierwszą rzeczą, jaką ujrzeli, były spakowane i poukładane równiutko w sali głównej należące do nich bagaże.
– Co jest?
– Co się dzieje?
– To nasze rzeczy? – Pytali jeden przez drugiego, nie wierząc w to, co widzą. Zee, który obserwował ich z bezpiecznej odległości, stojąc na wewnętrznym balkonie nieco ponad ich głowami, wyraźnie słyszał każde wypowiedziane przez nich słowo. Max patrzył na swojego szefa z niedowierzaniem.
– Ta miłość do NuNewa już całkiem ci przewróciła w głowie, co? – Zaśmiał się cicho Max, unosząc sugestywnie brwi.
– Nieprawda. Co niby takiego zrobiłem, żeby dać ci powody do takiego myślenia?
– A choćby to, jak poprzydzielałeś chłopaków do pokoi. Dziewczynom pozwoliłeś wybrać! Skąd ten nagły feminizm?
– Znikąd, ja zawsze taki byłem.
Max mu nie uwierzył, ale Zee nie dbał o to. Z rozbawieniem przyglądał się zachowaniu studentów. Doskonale wiedział, co robi, układając tą listę, której kopię miał zapisaną na tablecie, który trzymał w dłoni. Doświadczonych Rycerzy Światła zestawił z młodzikami, żeby ci mogli się od nich uczyć.
××××××××××××××××××
Pokój nr: pseudonimy
208: Force i Khaotung
209: Gawin i Cooper
210: Gun i Fourth
211: NuNew i Phuwin
212: Max i First
213: Tay i Gemini
214: Off i Kaownah
215: Sea i Dunk
216: Cooheart i Pond
217: Jimmy i Joong
218: Mix i Santa
219: Turbo i Fluke
220: Oreo i Book
××××××××××××××××××××
Wszystkie pokoje umieszczone były w jednym korytarzu na trzecim piętrze, a uczniowie mieli sami tak przemeblować puste przestrzenie w pokojach, żeby każda para czuła się komfortowo. Zee zapowiedział także, że co rano tuż po pobudce będą chodzili specjalnie oddelegowani do tego zadania kandydaci z Poziomu I, którzy będą przyznawać oceny dla każdego pokoju(a więc i dla każdej pary wspólnie) za na przykład utrzymanie czystości czy równo ułożoną pościel.
Chłopcy, wciąż spierając się ze sobą i dyskutując, kto ma gorzej, niechętnie zabrali swoje bagaże i zaczęli je wnosić do pokoi.
– Ej, to znaczy, że nie będziemy nawet obok siebie w pokojach!
– Będę za tobą tęsknił!
– Ha ha ha, mało śmieszne.
– Ale przecież ja mówię prawdę! Jak możesz być tak okrutny? Naprawdę będę tęsknił, powinieneś być ze mną w pokoju a nie z Jimmy'im!
– Czemu nie chcesz, żeby był ze mną w pokoju? Masz coś do mnie? – Jimmy uniósł pięść na wysokość twarzy Dunk'a, jakby chciał go uderzyć. Dunk znał Jimmy'iego już na tyle, by wiedzieć, że młody medyk nie uderzyłby go, chociaż niczego nie mógł być pewien.
– Może najpierw coś zjemy? – Zaproponował głodny jak zwykle Gemini, któremu najzwyczajniej w świecie po męczącym treningu nie chciało się właśnie teraz bawić z rozpakowywaniem swoich bagaży.
– GEM!!! – Krzyknęli wszyscy unisono rozbawieni jego propozycją.
– No co? Głodny jestem, nie?
Tay, któremu przydzielono do opieki właśnie Gemini'iego, objął go ramieniem i uśmiechnął się do niego.
– Tak po prawdzie to ja też jestem głodny. Słuchaj, zrobimy tak, jak oni będą zajęci noszeniem swoich rzeczy, my dwaj wymkniemy się do kuchni i coś zjemy, co ty na to?
Gemini z aprobatą pokiwał głową, gotów już teraz pobiec do kuchni, gdzie na pewno czekało coś pysznego do jedzenia, ale nie pozwolił im na to Zee, który głośno odkaszlnął, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich, którzy zaciekawieni zadarli głowy w górę, by ujrzeć nieco po swojej prawej stronie na umieszczonym na czwartym piętrze balkonie, swojego szefa patrzącego na nich groźnym wzrokiem, który zdawał się ciskać błyskawice. Zee nie wyglądał na zadowolonego z powodu ich małej intrygi.
– O, cześć szefie – Pierwszy na odwagę zdobył się NuNew. Pomachał mu ręką, czym wzbudził ogromną sensację wśród pozostałych, jedyną osobą, której nie zaskoczył, był Gemini.
– Witajcie chłopcy. Widzę, że już wiecie, z kim będziecie dzielić pokoje przez najbliższy czas?
– Mhm – Odpowiedziały mu tylko pojedyncze niezadowolone mruknięcia.
– Rozumiem, że nie bardzo podoba się wam to, jak was przydzieliłem. Chciałbym jednak, żebyście do końca semestru opanowali jak najwięcej nowych umiejętności, a gdybym przydzielił wam partnerów tak, jak wy tego chcecie, jestem niemal pewien, że niewiele byście się nauczyli.
– Nie wierzysz w nas, szefie? – Zapytał Book i zrobił nadąsaną minę.
– To, czy w was wierzę, czy nie, nie ma żadnego znaczenia, nong Book. Jestem tu dłużej niż ty i widziałem znacznie więcej. Uwierz mi, wiem, co robię.
Book wzruszył ramionami i poruszył bezgłośnie ustami, ale Zee nawet z tej odległości wyczytał krótkie „Tylko tak mówisz". Miał ochotę się zaśmiać, ostatnio znacznie częściej miał na to ochotę, ale nie chciał stracić twarzy i szacunku u swoich uczniów, więc tylko odchrząknął głośno i wygonił ich do pokoi.
– A jeśli jesteście głodni, to przecież nikt nie zabrania wam jeść. Jedyne, o co was proszę, to o to, byście nauczyli się tak zarządzać własnym czasem, żebyście mieli czas na wszystko, zarówno na treningi i naukę jak i na odpoczynek i posiłki. Wasze przyszłe misje nie będą należały do łatwych, a ta umiejętność może się wam przydać. No, to zmykajcie do swoich pokoi.
Ledwie Zee skończył mówić, a uczniowie porozchodzili się, Max nagle krzyknął i schował się za plecami szefa.
– Max? Co z tobą?
– Mysz! Tam jest mysz! – Wrzasnął Max i pokazał palcem na coś, co znajdowało się nie dalej jak metr od nich. Zee spojrzał w tamtym kierunku. Na podłodze na tylnych łapkach przycupnęła mała, szara myszka, wyciągając pyszczek w górę i poruszając zabawnie noskiem. Zwierzątko było na tyle małe i niegroźne, że Zee rzucił tylko przyjacielowi pełne niedowierzania spojrzenie.
– Serio? Boisz się myszy?
– Yhm! Zabierz to coś ode mnie, zabierz tego potwora!
– Max, ogarnij się. Na co dzień walczymy z potężnymi demonami, a ty boisz się maleńkiej, niegroźnej myszki?
– Demony wiem jak pokonać. Poza tym to nie ja z nimi walczę, jakbyś zapomniał.
– No tak, ty z nimi nie walczysz, ty tylko wysyłasz naszych Rycerzy do takich zadań – Zee westchnął ciężko. – Chodź do mnie, muszę o czymś z tobą porozmawiać.
– Ze mną? Niby o czym?
– O chłopcach. A szczególnie o Fourcie i Firscie. Nie możemy nawiązać kontaktu z ich prawdziwą matką, panią Puitrakul, a rodzina, która ich porwała, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nie podoba mi się to. – Zwierzył się ze swoich wątpliwości Zee, podczas gdy szli do jego własnego biura.
– Myślisz, że mogli zaatakować panią Puitrakul?
– Nie wiem, ale tego się właśnie obawiam.
– Z całym szacunkiem, szefie, ale to mało prawdopodobne. Pani Puitrakul jest bardzo znaną i potężną czarodziejką, nie da się tak łatwo wykiwać, jest silna, z niejednych tarapatów wychodziła cało. To buntowniczka, przecież ją znasz. Może po prostu się ukryła?
– Tak, ale to oznacza, że ona nadal nie wie, że odnaleźliśmy jej synów.
– O cholera.
– No właśnie, Max, o cholera.
– Chcesz mi powiedzieć, że ty, wielki szef, który zawsze bez wahania przydziela każdemu zadanie, nie wiesz, co robić?
– Na to wygląda – Zee rozłożył bezradnie ręce. Dotarli do jego pokoju. Otworzył drzwi i wpuścił Maxa do środka. – Martwi mnie jeszcze coś.
– Co takiego?
– Dopóki bracia są u nas w Instytucie, są bezpieczni, ale nie będę mógł trzymać ich tu w nieskończoność, to nie jest więzienie, a jeśli spróbuję ich tu przetrzymać, mogą tak się właśnie poczuć i zwyczajnie uciec. Sam widziałeś, że te treningi są wyczerpujące. Nie chcę powtórki tego, co było z Nanonem.
– Powtórki tego, co było z Nanonem? Nie rozumiem.
– Już ci wyjaśniam – Rzekł Zee i nalał im obu do kryształowych szklaneczek odrobinę alkoholu, który miał ukryty w swoim barku tuż obok encyklopedii w czterech tomach ściągniętej ze świata Niemagicznych oraz kolekcji różnokolorowych słoników różnej wielkości z których każdy miał trąbę uniesioną w górę. Przesądy Niemagicznych mówiły, że słonie z trąbą uniesioną w górę miały przynosić szczęście. Zee podał szklaneczkę siedzącemu na kanapie Maxowi, a sam usiadł obok niego. Upił jeden łyk i zaczął opowiadać. – Pamiętasz naszego kandydata z ostatniego szkolenia na Poziomie I, Nanona Korapata?
– Tak, pamiętam, ale co z nim? Nie widziałem go od chyba ponad dwóch miesięcy.
– Nic dziwnego, że go nie widziałeś. Był niewykwalifikowanym Nocnym Łowcą, a wyszedł poza teren Instytutu. Wcześniej składał już skargi na to, że szkolenia u nas są bardzo wymagające, treningi umysłu mogą doprowadzać do obłędu, a grafiki są wypełnione po brzegi, przez co oni nie mają czasu dla siebie, więc kiedy zniknął, myśleliśmy, że po prostu uciekł. Nie skupialiśmy się na szukaniu go, wierzyłem, że przemyśli sobie wszystko i do nas wróci. Czasem tak się zdarzało. Nie wszyscy kandydaci nadawali się na przyszłych Rycerzy Światła nawet pomimo pochodzenia lub magicznych zdolności, jakie posiadali. Sądziłem, że Nanon jest jednym z nich. Nie mogłem się bardziej pomylić. Wczoraj odnaleziono jego ciało. Został zaatakowany przez coś, co z pewnością nie miało nic wspólnego ze światem Niemagicznych, ale jego zwłoki znaleziono w pobliżu jego dawnego baru, w którym pracował.
– Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś? Część naszych studentów to byli jego przyjaciele. Ohm Pawat, ten, który został na Poziomie I, wydawał się być szczególnie blisko z nim.
– Problem w tym, że Ohm też zniknął. I nikt nie wie, gdzie jest. Rozumiesz teraz, jak bardzo niebezpieczne jest wypuszczenie nieodpowiednio wyszkolonych lub niewyszkolonych wcale studentów poza obręb Instytutu? Dlatego każdemu z nich przydzieliłem bardziej doświadczonego partnera. Chciałbym też, żebyś przekazał im, że od tej pory do świata Niemagicznych mogą wychodzić tylko i wyłącznie w towarzystwie kogoś z wyszkolonych Rycerzy Światła. Po Instytucie mogą poruszać się swobodnie, lecz nie wiemy, co ich czeka na zewnątrz.
– Ale Zee, przecież nie możesz ich tak więzić! Nasi studenci chcieliby odwiedzić swoich przyjaciół i swoje rodziny, które pozostawili w świecie Niemagicznych. Niektórzy nie widzieli swoich bliskich od ponad 7 miesięcy od początku szkolenia! Jak możesz być tak okrutny?
– Nie jestem okrutny. Robię to dla ich własnego dobra, nie są jeszcze dostatecznie wykwalifikowani, by poradzić sobie z atakiem demona, a my nie możemy sobie pozwolić na kolejne straty w naszych szeregach, Nanon był jednym z naszych najlepszych studentów, zamierzałem wyszkolić go na swojego następcę.
Max poczuł, że nie nadąża za tym, co usiłował mu przekazać Zee. Jedyne, co do niego dotarło, to to, że jeden z ich uczniów zginął, a oni nie wiedzieli jak i dlaczego. Czekało ich trudne śledztwo, nad którym zapewne to on będzie musiał czuwać i to do niego będzie należało pisanie raportów dla Zee oraz całego Instytutu. Siedem miesięcy wcześniej było spokojnie, demony prawie nie atakowały, gangi wampirów nie straszyły Niemagicznych, prawie nic się nie działo, ale odkąd do ich oddziału dołączyli nowi studenci, spokój zniknął i coraz częściej dało się wyczuć napiętą, nerwową atmosferę wśród doświadczonych Rycerzy Światła.
– Jest jeszcze coś – Głos Zee wyrwał Maxa z zamyślenia. Max spojrzał na swojego przyjaciela lekko nieprzytomnym wzrokiem.
– Hę? Co takiego?
– Słyszałeś o snach nong Fourth'a?
– Tak, podobno miewa koszmary, w których wędruje do innego świata.
– Właśnie w tym widzę największe zagrożenie. Chłopak jest jeszcze słaby, nie umie zamykać swojego umysłu ani kontrolować emocji, a to doskonałe źródło pożywienia dla pewnego rodzaju demonów, których niestety mury naszego Instytutu nie odstraszają. Nie wątpię w to, że pewnego dnia nong Fourth będzie potężnym Rycerzem Światła i być może to on będzie tym, który poprowadzi nas do zwycięstwa nad siłami ciemności, jednakże na razie jest wciąż jedynie słabym, niewyszkolonym chłopcem, potrzeba mu silnego opiekuna.
– Myślę, że znam rozwiązanie – Tym razem Max uśmiechnął się z wyraźną ulgą.
– Znasz rozwiązanie?
– Mhm. Pozwól mu zamieszkać z Geminim. Z pewnego dobrze poinformowanego źródła wiem, że Gemini działa na niego jak amulet odstraszający demony. Podobno towarzystwo Gemini'iego sprawia, że demony stają się słabsze i już nie mają kontroli nad chłopakiem.
– Ale oni obaj mają już przydzielonych partnerów.
– Guna i Taya?
– Yhm.
– Niech zamieszają we czwórkę. Tak będzie najbezpieczniej. Dasz im apartament we wschodnim skrzydle, mogą nawet zamieszkać w tym pustym, który jest tuż obok mojego, fajnie będzie mieć wreszcie jakichś sąsiadów, mam dosyć mieszkania samemu.
– Chciałeś mieszkać sam – Przypomniał mu Zee.
– Wtedy może i chciałem, ale teraz... Teraz jakoś tak mi tam pusto.
– Dobra, zastanowię się nad tym. Na razie niech zostanie tak, jak jest. Musimy uważać na Fourth'a. Przypilnuj, żeby Gun nauczył go, jak zamykać swój umysł, żeby już żadna istota nie miała dostępu do jego myśli i uczuć.
– Jak sobie życzysz – Odparł niedbale Max i zmęczony oparł głowę na ramieniu przyjaciela. Przymknął oczy, by już po kilku chwilach zasnąć.
Dla wszystkich to był długi i męczący dzień, Zee nie zamierzał wyganiać Maxa, znali się zbyt długo, dlatego pozwolił mu spać z głową na swoim ramieniu, samemu kończąc picie alkoholu ze swojej szklaneczki. Miał sporo do przemyślenia, a ostatnio coraz częściej cierpiał na bezsenność. Obecność Maxa cieszyła go. Przynajmniej nie musiał zmagać się z tym wszystkim samotnie.
Gdy zaczynał, nigdy nie sądził, że bycie głową Instytutu może być tak trudne i męczące. Nie mógł pozbyć się uczucia niepokoju, które dręczyło go za każdym razem, gdy patrzył na Gemini'iego i Fourth'a. Często obserwował ich z daleka, przyglądał się temu, jak pomimo niemal całkowitego braku wolnego czasu ta dwójka zawsze znajdowała sposób, by się wymknąć i spacerować po ogrodach, rozmawiając. Czasem zajadali przy tej okazji lody, droczyli się ze sobą, wspólnie ćwiczyli i Zee zaczynał trochę im zazdrościć. On i New robili wszystko zupełnie inaczej. Nie potrafił zapomnieć o ich pierwszym zbliżeniu, do jakiego doszło głównie z jego inicjatywy. Być może jego niepokój dotyczył też tego, że relacje Gemini'iego i Fourth'a rozwijały się powoli, ale wydawały się iść do dobrym kierunku, podczas gdy to, co było pomiędzy nim a NuNew'em, często opierało się na ich wzajemnym pragnieniu bliskości.
Od tamtego dnia łączyło ich coś na zasadzie umowy: jeśli którykolwiek z nich zapragnął bliskości, po prostu przychodził do drugiego i nawet nie musieli nic mówić. Czasem pomagało mu to pozbyć się frustracji, rozładować napięcie i chociaż początkowo czuł się z tym bardzo dobrze, teraz pojawiły się wątpliwości.
„Ale my dwaj jesteśmy dorośli, a tamci to jeszcze dzieciaki, nic dziwnego, że się nie spieszą" – Próbował przekonać samego siebie w myślach Zee, nieświadomie ściskając Maxa za rękę.
W sumie sam nie wiedział, co łączy jego i Nu. Czuł jednak, że to nie do końca w porządku, ale jednocześnie nie potrafił się wycofać. Nu miał w sobie coś, co ciągnęło go do niego jak magnes. I ze zdumieniem odkrył, że nie chodziło tylko o bliskość fizyczną, o coś zwanego pożądaniem, bo to znał doskonale. New budził w nim emocje i uczucia, o których istnieniu nie miał pojęcia. Coraz częściej spędzali razem noce, by o poranku każdy z nich wrócił do swojej roli. Ukrywali się, jak tylko potrafili, ale Zee czasem łapał samego siebie na niegrzecznych myślach, jakie pojawiały się w jego głowie, gdy tylko byli w tym samym pomieszczeniu.
NuNew był dla niego ważny i starał się okazywać mu to najlepiej, jak potrafił, ale gdy pewnego wieczoru stał przed drzwiami apartamentu chłopaka z czerwoną różą w dłoni i niewielkim prezentem idealnie zapakowanym w małej, białej torebce papierowej, poczuł się głupio. Zdawało mu się, że niepotrzebnie robi sceny i zachowuje się jak szczeniak, którym dawno już nie był.
Wreszcie szum deszczu za oknem, obecność Maxa i jego ciche pochrapywanie uśpiły również i jego. Zee mógł spokojnie nazwać Maxa swoim parabatai i to właśnie z tej więzi czerpał najwięcej sił, lecz brakowało mu stabilizacji i czegoś, co można by nazwać ogniskiem domowym. Nagle zatęsknił za posiadaniem własnej rodziny i nie wiedzieć, czemu, zawsze w centrum swoich wyobrażeń miał NuNew'a.
W międzyczasie studenci wraz z przydzielonymi im opiekunami zjedli skromną kolację i powędrowali do swoich pokoi. Ku ich ogromnej uldze okazało się, że każdy apartament składał się z kilku pomieszczeń, w tym wspólnej łazienki oraz osobnych sypialni, co dawało im pewną dozę prywatności. Gemini był tak zmęczony, że zaraz po prysznicu wpakował się do łóżka i natychmiast zasnął. Tay wymknął się na korytarz, gdzie umówił się z Gun'em. Obaj byli już przebrani w piżamy. Gun stał oparty o parapet i wyglądał na zewnątrz, przyglądając się widokowi na wewnętrzny dziedziniec Instytutu. Była spokojna, cicha noc. Po szybach spływały malutkimi potoczkami stróżki deszczu, a gałęzie drzew uginały się lekko pod dotykiem wiatru.
Gdzieś wewnątrz budynku wciąż krzątali się inni Rycerze Światła, którym przydzielono nocną zmianę. Zawsze ktoś musiał czuwać, żeby ktoś inny mógł spać spokojnie.
– Jesteś – Powitał go krótko Gun.
Tay oparł się o parapet tuż obok Gun'a, stawiając przed sobą kubek parującej jeszcze herbaty. Czuł, że to będzie długa rozmowa.
– Tak. Nie mogłem spać.
– I dlatego wyciągnąłeś mnie z pokoju w środku nocy?
– Hmmm... W zasadzie nie tylko dlatego. Dużo się ostatnio dzieje. Wszyscy są niespokojni, ale przed naszymi uczniami musimy udawać radosnych i beztroskich. To trudne.
– Mówisz, jakbyś nie wiedział, na co się piszesz, kiedy złożyłeś Przysięgę.
– Coś tam wiedziałem, ale nie o to chodzi. Czuję, że coś się wydarzy, ale nie wiem, co i to mnie wkurza. Zwykle dzięki moim zdolnościom jestem w stanie wykryć zagrożenie niemal od razu, ale ostatnio czuję się tak, jakby niebezpieczeństwo kryło się w każdym kącie.
– E, chyba przesadzasz – Gun postanowił zbyć jego słowa machnięciem jakby od niechcenia ręką.
– Nie wierzysz mi.
– Nie. Wiesz, że wolę myśleć pozytywnie. Cokolwiek nas czeka, poradzimy sobie z tym, zawsze jakoś sobie radziliśmy.
– No tak, zapomniałem, że rozmawiam z nieśmiertelnym – Mruknął cicho Tay.
– Wampiry są śmiertelne dla twojej wiadomości, tylko trzeba wiedzieć, jak je zabić. A ja nie jestem czystej krwi wampirem.
– Znowu się wymądrzasz.
– Tylko cię informuję.
– Aha, czyli jak następnym razem mnie wkurzysz, mogę ci po prostu wbić kołek w serce i rozpłyniesz się w powietrzu?
– Nie zrobisz tego.
– Skąd taka pewność?
– Nudziłbyś się beze mnie.
– No tak – Przyznał cicho Tay. Jakoś nie wyobrażał sobie swojego życia bez uwielbiającego błyskotki i kosztowności Gun'a, którego w Instytutcie uważali za ikonę mody. Gun zawsze wiedział, w co się ubrać, swoje stroje dobierał bardzo starannie i to on był odpowiedzialny za obecny wygląd mundurków, jakie nosili studenci Akademii Rycerzy Światła, to on zaprojektował większość z nich, w tym również lekkie i przewiewne sweterki, które dało się nosić nawet w gorącym i parnym klimacie Tajlandii. Gun często wymieniał się modowymi nowinkami z Magnusem Bane oraz Lewisem Hamiltonem. Czasem dla żartu podpowiadał NuNew'owi jakąś stylizację, w której muzyk wyglądał na tyle zabawnie, że patrzenie na niego wzbudzało ogólną wesołość. Śmiał się z tego, że NuNuew, mimo bycia znanym artystą w świecie Niemagicznych, nie miał bladego pojęcia o modzie, a mimo to starał się uchodzić za specjalistę w tym zakresie. Utarcie mu nosa od czasu do czasu było całkiem przyjemne.
Każdy z nich miał tu swoje miejsce, które z czasem zaczynał nazywać domem. Tu czuli się bezpiecznie. Tu mogli wracać, by wylizać rany odniesione nie tylko w walce z demonami i siłami ciemności, ale także w codziennym życiu. Tu zawiązywali przyjaźnie, kłócili się ze sobą i godzili. To tu wszystko nabierało sensu.
Gun uśmiechnął się do Taya i poklepał go po ramieniu.
– Nie martw się. Damy radę. Pomyśl o swoich mocnych stronach i się nie poddawaj. Nadal jesteśmy potrzebni.
– Wiem. Postaram się o tym pamiętać. Dzięki.
– Drobiazg. Idziemy się przejść do ogrodów?
– Nie mogę, muszę pilnować Gemini'iego. Zee by mi głowę urwał, gdyby dowiedział się, że zostawiłem chłopaka samego.
– Daj spokój, Max dostał First'a, a też jakoś nie widziałem, żeby się tym zajmował. Chłopcy są tu bezpieczni, nic się nie stanie, jeśli pójdziemy na mały spacer.
Tay wiedział, co to oznaczało. Gun zwykle prosił go, żeby pospacerowali razem, kiedy pokłócił się z Off'em. Był ciekaw, o co poszło tym razem.
– Zaraz... Skąd wiesz, że się nim nie zajmuje?
– Bo poszedł do Zee i jeszcze od niego nie wychodził. Zaczynam się zastanawiać, czy Zee i Max nie są przypadkiem parą?
– O, czyżbyś miał jakieś nowe ploteczki? Dawaj, mów, co wiesz! – Tay złapał go za ramię i potrząsnął nim nieco zbyt entuzjastycznie.
– Żadne plotki, ale zajrzałem do Zee na chwilę i widziałem, jak leżą razem na kanapie. Spali trzymając się za ręce, nie chciałem przeszkadzać, więc wyszedłem.
– Zee i Max? Jesteś pewien, że dobrze wszystko widziałeś?
– Owszem! I byłem pewien, że mi nie uwierzysz, dlatego pstryknąłem im kilka zdjęć – Gun wyjął z kieszeni swoich krótkich spodenek od piżam telefon, odblokował ekran i pokazał przyjacielowi jedną z wielu fotografii, jakie udało mu się zrobić. Faktycznie na zdjęciu było wyraźnie widać Max'a śpiącego z głową na ramieniu Zee, który trzymał go za rękę i również drzemał.
– Niezły playboy z tego naszego szefa, co nie?
– No właśnie! W dodatku ten jego sekretny bar... Słyszałeś o nim?
– Sekretny bar? Co za dziwno?
– Słuchaj uważnie, bo to będzie ciekawe. Nat właśnie mi o wszystkim opowiedział. Ach ten kochany elfik! On ci wszystko powie, normalnie wszystko! – Gun aż piał z zachwytu. Odkąd tylko się dowiedział, chciał się podzielić z kimś tym newsem, ale jak na razie nie miał jeszcze ku temu okazji. Off musiał zająć się Kaownah, którego P'Zee wysłał na dodatkowy trening taekwondo. Off skarżył się, że wcale nie chciał tego robić, ale nie miał wyboru, jeśli nie chciał wkurzyć szefa.
– Dobra, to powiedz mi wszystko, co wiesz – Oczy Taya również zapaliły się ciekawością. Zabrał kubek z herbatą i zaczęli powoli schodzić w kierunku ogrodów. Gun zabrał ze stojaka na parasole jeden z nich, fioletowy i rozłożył go nad nimi, chroniąc ich od deszczu.
– Wszystko podobno zaczęło się jakieś dwadzieścia lat temu na Gai II, planecie bliźniaczce do naszej planety, tylko zlokalizowanej w równoległym wszechświecie. Zee czasem ucieka tam, gdy ma za dużo na głowie. Ostatnio podobno wraz z Maxem odkupili jakiś bar i nie zgadniesz, jak go nazwał?
– Jak? Bo chyba nie „U Maxa"?
– Gorzej! Zaczynam się zastanawiać, czy nie podoba mu się przypadkiem jeden z naszych studentów!
– HUH?! NIEMOŻLIWE! – Krzyknął Tay i natychmiast zakrył usta dłonią i rozejrzał się wokół z przerażeniem zdając sobie sprawę z tego, że ktoś mógł ich słyszeć.
– Owszem, możliwe. Podaj mi jakiś pseudonim, kto pierwszy przychodzi ci na myśl, kiedy mówię o kimś, kto jest bardzo blisko z szefem?
Tay namyślał się przez chwilę. Do głowy przyszły mu dwa pseudonimy, chociaż jeden z nich nie był już uczniem, ten etap miał już dawno za sobą.
– Nie powiesz mi, że... Że Gemini!
– Tak!
– Chcesz powiedzieć, że szef nazwał bar na cześć jednego ze studentów, bo się w nim buja? To chyba mało prawdopodobne, tym bardziej, jeśli uważasz, że ma romans z Maxem.
Zee nie mógł już dłużej znieść słuchania tych bredni. Wyłonił się z ciemności niczym czarny cień. Włosy i ubranie miał mokre, ale tym się nie przejmował. Śledził Gun'a od chwili, gdy ten zrobił mu zdjęcia. Nie chciał ujawniać, że wszystko słyszał, ale nie mógł też pozwolić, by po ich oddziale zaczęły krążyć plotki, które nie miały żadnego potwierdzenia w faktach.
– To tak pilnujecie swoich podopiecznych? – Zapytał zimnym tonem, patrząc na nich z góry. Nie podobało mu się to, co usłyszał i zamierzał ich za to ukarać.
– Szefie... – Zaczął Tay, ale umilkł. Zabrakło mu słów. Rzucił tylko krótkie spojrzenie w stronę Zee i natychmiast próbował się wycofać, omijając szefa bokiem, lecz ten zatrzymał go, wyciągając przed siebie ramię, na które Tay wpadł.
– Moglibyście najpierw dokładnie sprawdzać źródła waszej wiedzy, zanim zaczniecie mówić o czymś, o czym nie macie pojęcia?
– M-my...
– Daruj sobie, Tay. Od dawna wiem, że Ty, Off, Gun i Nat uwielbiacie soczyste newsy i gorące ploteczki, jednak tym razem nie mogę wam pozwolić na sianie takich nieporozumień. Zapraszam do mojego gabinetu, wszystko wam wyjaśnię.
Tego się nie spodziewali. Gun podrapał się po szyi w miejscu, gdzie ugryzł go jakiś natrętny komar. Deszcz powoli ustawał. Zee rzeczywiście zaprowadził ich do siebie i ugościł najlepiej, jak potrafił. Na kanapie już siedziało dwóch innych gości. Tay i Gun przywitali się krótko z NuNew'em, popijającym ciepłe mleko, które czasem pomagało mu zasnąć i Maxem, który dla odmiany raczył się czerwonym, starym winem.
– Robię to ze względu na wasze zasługi dla Instytutu – Wyjaśnił powód swojej życzliwości. – Siadajcie. Chcecie coś do picia?
– Nie, dziękujemy – Podziękował uprzejmie Gun. Znał Zee bardzo długo, ale jeszcze nigdy nie widział, żeby tak się zachowywał. Zazwyczaj po prostu ignorował to, co się o nim mówiło, nigdy nie potwierdzał żadnych plotek ani im nie zaprzeczał, a teraz nagle chciał coś wyjaśniać? Dlaczego? Co nim kierowało?
– Dobrze, więc zacznijmy od tego, skąd wiecie o moim sekretnym barze?
– Och, to! Nat, to Nat nam powiedział.
– Mogłem się domyślić. Muszę ostrzec Maxa, żeby uważał na to, co mówi w jego obecności. A co do baru... Rzeczywiście posiadam taki i nazywa się Gemini, ponieważ poprzedni właściciel nazywał się Gemini Norawit Titicharoenrak.
– Nasz Gemini?! – Zapytali jednocześnie Tay i Gun.
– Tak, a raczej on w poprzednim wcieleniu zanim został zastrzelony. To właśnie dlatego zostałem właścicielem baru Gemini. To bardzo smutna historia. Gemini Norawit w równoległym wszechświecie urodził się dwadzieścia naszych lat temu, dla nich to będzie jakieś czterdzieści pięć. Tam czas, jak wiecie, płynie inaczej. Gemini urodził się tam w zwykłej rodzinie, wśród Niemagicznych i był zwykłym, ale bardzo utalentowanym studentem. Miał też mnóstwo szczęścia, które pozwoliło mu wygrać na loterii mnóstwo pieniędzy, za które wybudował bar, w którym występował jego chłopak.
– Niech zgadnę, jego chłopak nazywał się Fourth Nattawat Puitrakul?
– Blisko. Third Nattawat Jirochtikul. Chodzili do tego samego liceum, zakochali się w sobie, planowali razem iść na studia, Third chciał studiować ekonomię, a Gemini prawo. Kiedy Gemini wygrał na loterii, porzucili te plany i zajęli się budową domu oraz baru. Po spłacie kredytu zamierzali adoptować dwójkę dzieci, maluchów z pobliskiego sierocińca, który często razem odwiedzali. Ludzie ich uwielbiali i mocno wspierali. Skończyli budowę. Third poprosił Gemini'iego, żeby nazwali bar na jego cześć właśnie Klubem Gemini. Już pierwszego dnia po otwarciu klubu doszło do strzelaniny. Do klubu wpadło trzech zamaskowanych mężczyzn, jak udało mi się dowiedzieć, byli to wysłannicy jednego z książąt piekieł. Gemini chciał chronić swojego ukochanego, zakrył go własnym ciałem, lecz zginął na miejscu. W dniu, w którym Gemini z planety Gaja II zginął, Gemini na naszej planecie przyszedł na świat. To ta sama dusza. Wiecie, co jest najtragiczniejsze? To, że Third nie potrafił żyć bez swojego chłopaka i cztery miesiące później popełnił samobójstwo: wtedy narodził się Fourth. Wiem o tej historii od anioła, który opiekuje się zakochanymi i to właśnie on polecił mi, abym odkupił ten bar, odnowił go i pozwolił, aby wystąpił tam New jako Kirin. Może pewnego dnia zabierzemy tam chłopców i wtedy oni odzyskają wspomnienia o utraconym życiu.
– Czyli mówisz, że...
– Że historia chłopców jest bardziej tragiczna niż nam się wydawało – Dokończył za Taya Gun.
– Masz rację, ale przecież teraz się odnaleźli, prawda? Więc mają szansę na szczęśliwe zakończenie? – Zapytał z nadzieją Tay. Jeśli czegoś nienawidził najbardziej na świecie, to były to filmy i książki romantyczne ze smutnymi zakończeniami. W życiu także wolał, aby każda para znalazła swoje szczęście. Chociaż starał się tego nie okazywać, był bardzo wrażliwy i łatwo przywiązywał się do ludzi, a Gemini'iego i Fourth'a już pokochał jak własnych młodszych braci.
– Tego nikt nie może im zagwarantować. Szczególnie teraz, kiedy przechodzą szkolenie na Rycerzy Światła. Przecież wiecie, jak jest w naszym świecie, każdy z nas może w każdej chwili wyruszyć na misję, z której już nie wróci.
– Nie strasz nas, Zee.
– Gemini nie zginie – Do rozmowy wtrącił się milczący dotąd NuNew. – Prastare podania mówią, że pojawi się Hybryda, która będzie znacznie potężniejsza od innych, a jej znakiem szczególnym będzie nieśmiertelność. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią nam, że taką Hybrydą może być albo Fourth albo First albo Gemini. Ja osobiście stawiam na Gemini'iego.
– To jeszcze gorzej! Pomyśl tylko, co on będzie czuł! Jeśli Gem rzeczywiście jest nieśmiertelny, będzie mógł tylko bezradnie patrzeć, jak najważniejsza dla niego osoba starzeje się i umiera! Tęsknota będzie go męczyć już zawsze! – Próbował wytłumaczyć wszystko Gun. Znał to aż zbyt dobrze z własnego doświadczenia. Wiedział, że pewnego dnia on sam będzie musiał pożegnać na zawsze Off'a i dlatego każdą spędzoną z nim chwilę cenił znacznie bardziej niż czas spędzony z innymi.
– Jest na to sposób, ale będziesz musiał go przemienić – Zaproponował Tay, który przypomniał sobie, że przecież wampiry są nieśmiertelne. – Znaczy Fourth'a, wtedy Fourth też nie umrze i będziemy mieli happy ending.
– Niestety, ale to niemożliwe.
– Co? Dlaczego?
– Podejrzewamy, że Fourth ma w sobie krew anioła. Jeśli tak jest, krew anioła może zacząć walczyć z jadem pochodzącym z mojego ugryzienia. Może się okazać, że przemienimy go w ten sposób w demona. Zaryzykujesz to?
– Ja nie, ale Gem i Fourth powinni móc sami podjąć taką decyzję, nie uważasz?
– Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy? Przecież oni nawet nie są jeszcze razem – Wtrącił się Max.
– Ale będą razem, to nieuniknione. Są dwoma cząsteczkami pochodzącymi ze śmierci tej samej pradawnej gwiazdy, szukali siebie wzajemnie od miliardów lat, teraz, kiedy nareszcie się odnaleźli, już się nie rozstaną.
– Brzmisz, jakbyś był ich wielkim fanem, Zee – Zasugerował mu Max, bawiąc się kieliszkiem, w którym została już tylko odrobina czerwonego wina.
– Oczywiście. Zawsze będę fanem miłości, szczerości i dobroci. Czyż nie po to są Rycerze Światła? Żeby walczyć z mrokiem i przynosić światu miłość i życzliwość?
– A ja myślałem, że od miłości i życzliwości są aniołowie opiekunowie.
– Tak, oni też.
Pomiędzy nimi zapadła cisza. Każdy z nich zastanawiał się nad opowiedzianą właśnie historią. New i Gun mieli wrażenie, że zamiast przynieść odpowiedzi na stare pytania, ta opowieść zrodziła kolejne pytania, które zdawały się nie mieć rozwiązań.
– Jest jeszcze jedna kwestia... Musimy z rana powiedzieć wszystkim o Nanonie – Przypomniał im Max.
– Tak. Trzeba go godnie pożegnać. Przygotujcie jego zdjęcia, rozwieście czarne materiały we wszystkich salach, obserwujcie uważnie waszych podopiecznych i cokolwiek wyda wam się podejrzane, natychmiast zgłaszajcie do mnie – Zarządził Zee. – No, a teraz pora spać, musimy złapać chociaż odrobinę snu. Widzimy się na śniadaniu w stołówce głównej. Dobranoc.
– Dobranoc.
Wszyscy zebrali się do wyjścia. Został tylko New. Podszedł do Zee i przytulił go od tyłu.
– Dziękuję, że jesteś, Nu – Szepnął miękko Zee. – Ty, Max i Gemini to najlepsze, co mogło mnie w życiu spotkać. Dziękuję i proszę, gdy będziesz wyruszał na misje, uważaj na siebie.
– W porządku P'Zee, będę ostrożny. Obiecuję, że nic mi się nie stanie i będę już do śmierci denerwował cię moim towarzystwem i gadaniem.
– Nigdy mnie nie denerwujesz.
– Nie?
– Nie. Wręcz przeciwnie, uwielbiam tego słuchać.
New uśmiechnął się. Zee uniósł rękę NuNew'a do swoich ust i pocałował. To New był jego domem, jego schronieniem, dokąd mógł uciec przed każdą burzą. Dotąd bronił się przed tym uczuciem, nie chciał go, uważał, że nie pasuje do jego wizerunku twardziela, ale teraz zdał sobie sprawę, że aby kochać, również potrzeba ogromnie dużo siły i odwagi.
💎4️⃣🪄✨💎4️⃣✨🪄💎4️⃣✨🪄💎
Od autorki;
I jak? Co sądzicie o tym rozdziale? Może być? Przepraszam, że kazałam Wam tak długo czekać, chciałam dać Wam coś fajnego ❤️
~Annie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top