*16*
Nie zarejestrował w swojej pamięci, kiedy właściwie to się stało, kiedy zakochał się właśnie w nim, w Khaotungu. Tym, co wiedział na pewno, było to, że tego poranka obudził się z jego imieniem na ustach i jego głosem w uszach, jakby był tuż obok, chociaż tak naprawdę Khao spał w sąsiednim pokoju.
Otworzył oczy i długo wpatrywał się w sufit myśląc o wszystkim. Jego walizki stały już spakowane, wystarczyło tylko wrzucić do nich piżamę, kosmetyki i ruszyć w drogę. Nie mógł tego zrobić tak po prostu. Oficjalnie Khaotung nie dostał jeszcze zgody szefa na wyjazd z kraju. First zastanawiał się, kto go zastąpi i był pewien, że padnie na Micka Schumachera. Mick był młodym i zdolnym kierowcą F1, synem legendy tego sportu, Michaela Schumachera. Już ich pierwsze spotkanie było zabawne, ponieważ Mick zamyślił się i przypadkowo oblał Firsta wodą z butelki, którą chwilę wcześniej pił. Młody Schumacher szybko przeprosił, czym znacznie zyskał w oczach Taja. Wymienili swoje nazwiska i uściski dłoni, a Mick powędrował do garażu Mercedesa, gdzie zasiadł u boku Toto Wolffa.
First wspomniał tą chwilę. Zdawało mu się, że czas, a może całą czasoprzestrzeń się zaplątał, wydarzenia zdawały się nie pasować do siebie. Wypadek, który miał miejsce zaledwie wczoraj, dziś był wspomnieniem odległym o całe lata świetlne i gdyby nie spakowane walizki oraz złamana ręka Khao, First uznałby pewnie, że tylko mu się to przyśniło.
Chciał spać. Bardzo chciał jeszcze trochę poleżeć w łóżku. Ale nie mógł.
Niechętnie, wciąż bardzo zaspany i ziewający szeroko, wstał, przeciągnął się i poczłapał powoli do łazienki. Przed oczami ciągle miał twarz Khao i wydarzenia z jego snu: niemal czuł dotyk jego ust na swoich, jego dłonie na szyi i na klatce piersiowej. Szybko wziął prysznic, umył zęby, przebrał się w przygotowany dla niego już wcześniej strój ekipy Ferrari, przyczesał włosy, założył złoty kolczyk przypominający węża(nie wiedział dlaczego, ale lubił ten motyw) i skromny wisiorek z niewielką literą F jak First, Ferrari czy Formuła 1. Tak przygotowany, zabrał swoją torbę z laptopem, notatnik, telefon i wyszedł z pokoju, zamykając go na klucz. Spodziewał się spotkać po drodze Khaotunga, ale jego nigdzie nie było widać. Rozglądał się za nim wszędzie, na korytarzu, w stołówce, w końcu zapytał o niego jednego z mechaników. Poprzedniego wieczoru umówili się, że zostaną w siedzibie Scuderii Ferrari tak długo, jak to będzie konieczne, po czym razem polecą do Tajlandii. First nie mógł się powstrzymać od wyobrażania sobie najpiękniejszych scenariuszy, mimo iż wciąż trochę się bał, wciąż zdawało mu się, że na to wszystko nie zasłużył.
— Jasne, że go widziałem, ale chyba szef teraz z nim rozmawia, wątpię, żeby to była miła rozmowa — Rzekł mechanik i wrócił do jedzenia.
To zmartwiło Firsta. Wiedział, że Khao ze złamaną ręką nie będzie mógł się ścigać, co dało mu nadzieję, że będą mogli wrócić do Bangkoku i spędzić trochę czasu razem, Khao już mu to przecież obiecał...
First w zamyśleniu podrapał się po głowie.
I co teraz? Chyba powinien zaczekać na Khao przed pokojem, w którym znajdował się gabinet ich szefa. Tylko czy to dobry pomysł? A co, jeśli ta rozmowa z szefem nie pójdzie dobrze? Przecież Khao mówił, że zamierza poprosić szefa o przynajmniej dwa tygodnie wolnego.
Po drodze do pokoju szefa First minął kolejnych dwóch mechaników rozmawiających ze sobą na temat ostatnich wydarzeń.
— Mówię ci, to dla niego koniec. I tak zawsze był tylko tym drugim, wszyscy wiedzą, że Leclerc jest ulubieńcem szefa — Upierał się jeden z nich.
— Ulubieniec, który ciągle przegrywa? Gdybym to ja był szefem, już dawno bym go wywalił na zbity pysk! Może i ma jakiś tam talent, ale trzymają go tu głównie dlatego, że mu współczują, „biedny, zdolny chłopak, który przeżył wielką tragedię trzykrotnie“ — Zakpił drugi, a na jego twarzy pojawiły się oznaki gniewu i frustracji.
— Przestań, Leclerc wcale nie jest taki zły, jeździ całkiem dobrze, ten Thanawat jest znacznie gorszy, w życiu niczego nie wygra. Szefostwo i tak było dla niego zbyt łaskawe — Pierwszy mechanik stanął w obronie Charles'a Leclerca.
— Nie irytuje cię to? Leclerc jest tu głównie przez znajomości, Thanawat chociaż walczy.
— Głupoty gadasz. To Charles walczy, to Charles trzyma w całości Ferrari, to Charles jest naszą dumą i to on będzie naszym mistrzem, zobaczysz!
— Dlaczego tak bardzo nie lubisz Khaotunga? — Zainteresował się drugi mechanik.
— Bo to pedał. Co? Nie wiedziałeś? Thanawat lubi facetów, lepiej uważaj, bo możesz być w jego typie! — Zaśmiał się nieprzyjemnie pierwszy mechanik, a First poczuł, że lodowaty pot spływa mu po plecach. Zgarbił się i osunął po ścianie na podłogę. Przed chwilą stał ukryty za filarem, dlatego nikt go nie widział. Oparł łokcie na kolanach i zaczął szarpać własne włosy. Chciało mu się płakać. Miał ochotę uderzyć obu tych kretynów w mordy, sprawić, żeby pożałowali swoich słów, żeby ich bolało chociaż trochę tak bardzo, jak jego bolało słuchanie tak obrzydliwych opinii na temat kogoś, kto w ogóle nie zasłużył na to, a jednocześnie za bardzo się bał. W stosunku do siebie wielokrotnie słyszał podobne opinie i przywykł już do tego, chociaż to nadal go raniło, jednak gdy usłyszał, jak coś podobnego ktoś mówi o osobie, którą on kochał, krew w jego żyłach się zagotowała. Jednak w obronie ukochanej osoby jesteśmy w stanie zrobić wszystko, podjąć się nawet najbardziej szalonych czynów. Jakąś szaleńczą falą odwagi, o którą samego siebie nie podejrzewał, zerwał się z miejsca, wybiegł z ukrycia i wymierzył cios prosto w twarz temu mechanikowi, który obrażał Khaotunga. Mężczyzna dotknął swojego nosa i ujrzał, że na dłoni ma krew, swoją własną krew.
— Ała! Ty przybłędo! Za co to?! Popieprzyło cię?! — Wrzasnął do Firsta.
— Za twoją parszywą mordę! Za to, co powiedziałeś! Kto ci dał prawo oceniać kogokolwiek? Kto?! — Odkrzyknął First, łapiąc przeciwnika za fraki i popychając go na pobliską ścianę. Wiedział, że sprawia mu tym ból, wiedział, że przez takie zachowanie może stracić pracę, którą dopiero co dostał, lecz to przestało być istotne. Ogarnęła go dzika furia. — Jeśli wszyscy w waszym zespole są tacy jak wasza dwójka, to nic dziwnego, że idziecie na dno. Jesteście żałośni. Ani Khao, ani Charles nie robią nic złego, obaj dają z siebie wszystko i walczą do końca, nie macie żadnego prawa, by ich oceniać, gówno o nich wiecie.
— Phhhhhhh — Prychnął mechanik — Nie boję się ciebie. Uderz mnie, a zaraz wylecisz. Och, no tak, zapomniałem, pewnie ty jesteś jego chłoptasiem, czyż nie? To dlatego cię tu sprowadził! Żałośni to jesteście wy dwaj, myślisz, że umiecie się ukrywać? Ha ha ha! Z daleka widać, że obaj jesteście takimi samymi ciotami. Ble! Rzygać mi się chce, jak na was patrzę!
Za to zarobił kolejny cios w twarz.
First nigdy nie był fanem przemocy, sam jej doświadczył nie tylko ze strony ludzi, którym nie podobało się to, kim był, ale także od rodziców, co bolało wielokrotnie mocniej. Nigdy nie skrzywdził nikogo bez wyraźnego powodu, a teraz właśnie taki powód miał.
— Denis, idź do działu kadr i opowiedz o wszystkim, niech jeszcze dziś go zwolnią — Mechanik zwrócił się do swojego towarzysza, myśląc, że ten wciąż stoi za plecami Firsta. Kiedy jednak odpowiedziała mu tylko cisza, zrozumiał, że został sam. Jego kolega uciekł, nie chcąc mieć większych problemów. Za to obok Firsta stał Khaotung, który położył mu zdrową dłoń na barku i ścisnął go, aby dać mu znak, że jest tuż obok.
— Ja chętnie się przejdę do kadr — First nigdy dotąd nie widział Khaotunga uśmiechającego się w tak wredny sposób, nie znał go jeszcze od tej strony. Khao wyglądał, jakby świetnie się bawił. — I powiem, jak nas nazwałeś, co powiedziałeś o mnie i Firscie. Chcesz? A może mam iść prosto do szefa i mu pokazać nagranie z dnia, kiedy w Azerbejdżanie nagle zepsuł się bolid Charles'a? Bo wiesz, na tym krótkim klipie widać, jak zmieniasz oprogramowanie i wprowadzasz błędne ustawienia.
— J-ja?... N-nie, ja nie... — Odważny i zadziorny, postawny dotąd mężczyzna zaczął się jąkać i wydawało się, że skurczył się w sobie. — Proszę, nie! Nie rób tego!
— Och, nagle śpiewasz inaczej, no proszę, proszę! Wiesz? Coś czuję, że szef będzie bardzo szczęśliwy, jeśli przyprowadzę mu sprawcę wszystkich naszych nieszczęść. Chodź, idziemy do szefa — Khaotung nie zamierzał odpuszczać. Być może First już by się ugiął, być może zostawiłby wyraźnie przerażonego mężczyznę w spokoju, lecz Khao taki nie był, nie miał tak łagodnego i poczciwego serca. Z pomocą Firsta zaprowadził szarpiącego się mechanika za sąsiednie drzwi, gdzie już czekał wciąż zdenerwowany szef zespołu Ferrari. Khaotung spokojnie opowiedział o tym, czego dowiedział się na temat podejrzanych działań mechanika, przedstawił szefowi kilka nagrań na swoim telefonie i powtórzył co do słowa to, co usłyszał na korytarzu.
— Będzie z tego wielka afera — Powiedział godzinę później, gdy już znajdowali się w pokoju Khaotunga, gdzie First pomagał mu się pakować, a właściwie to sam go pakował, a Tung tylko siedział na łóżku i przyglądał się temu, jak First pakuje do walizki na podłodze wszystkie ciuchy, składając je ładnie i równo.
— Ano będzie — Przyznał First.
— Ale to już nie nasza sprawa, jutro będziemy w Bangkoku! — Khaotung uśmiechnął się. Ta wyprawa, ten powrót do ojczyzny, bardzo go ekscytowały. Miał listę, na której zapisał kilka miejsc, które szczególnie chciał odwiedzić i planował zabrać Firsta ze sobą. — A to oznacza, że to najwyższa pora, abym opowiedział ci o czymś, o czym wie bardzo niewiele osób. Ale to za chwilę. Najpierw potrzebuję mocnej kawy.
Obejmując się ramionami jak para najlepszych przyjaciół, pomaszerowali w kierunku zbudowanej nieopodal dużej kawiarni, która sąsiadowała z pizzerią oraz, co już wcale ich nie dziwiło, z kwiaciarnią. Khaotung w wyraźnie dobrym nastroju uparł się, by podarować Firstowi największy i najbardziej kolorowy bukiet róż, jaki tylko udało im się stworzyć przy uprzejmej pomocy ze strony właściciela kwiaciarni i już wkrótce wyraźnie zarumieniony First szedł kilka kroków za Khaotung'iem. First nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś go tak dobrze traktował, nigdy od nikogo nie dostał kwiatów, więc cieszyłby się nawet z pojedynczej róży, a tu dostał ich całe naręcze, tak dużo, że ledwie dawał radę je unieść. Rozbawiony Khaotung odwrócił się, zrobił mu kilka zdjęć telefonem(z czego dwa najlepsze wybrał i wstawił na swoje prywatne konto na Instagramie, które pozwalał śledzić tylko swoim najbliższym przyjaciołom oraz rodzinie).
W kawiarni First zamówił dla siebie Latte Macchiato, a Khaotung małe, ale mocne espresso. First poprosił też o dwie porcje Tiramisu. Powoli Khaotung wprowadzał go w tajniki świata magii, hybryd, wróżek, czarowników i czarnoksiężników, demonów, aniołów, wieloświatów, wszechświatów równoległych i Rycerzy Światła. First słuchał ze zdumieniem i ciekawością, zadawał dociekliwe pytania, a jego oczy świeciły się jak dwie żywe pochodnie.
— Jest jeszcze coś, ale o tym powie ci prawdopodobnie nasz szef, Zee Pruk Panich, jak już będziemy w Instytucie. Zee wydaje się ponurakiem, bywa wredny, lubi eleganckie i drogie ubrania. Przy nim musisz być bardzo spokojny i skoncentrowany, ale tak poza tym to nie ma się czego bać. Pan Puttha jest bardzo fajny. To nauczyciel, który będzie was uczył.
Zatrudniono go dopiero niedawno. Pan Puttha jest wampirem, chociaż nie lubi mówić o sobie, jest pod tym względem bardzo skryty, ale za to uwielbia opowiadać o magii, historii naszego świata i różnych wywarach i roztworach. Polubisz go na pewno — Usta Khaotunga się prawie nie zamykały, nawet kiedy już dotarli z powrotem do pokoju Firsta.
— Wampir? To wampiry istnieją? — First wyobraził sobie, że pan Puttha to wysoki, czarnowłosy mężczyzna z czerwonymi oczami i bladą niemal białą cerą. Mimo woli wzdrygnął się. — Brrr.
— Spokojnie, pan Puttha jest naprawdę fajnym wampirem, nie ma potrzeby się go bać, chociaż na początku może próbować was wystraszyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top