*10*

First jeszcze raz uważnie przeczytał skład napoju RedBull i skomentował na głos, czym rozbawił Khaotunga.

– Tauryna? Co to jest tauryna? To siki byka?

Khaotung, słysząc to, wybuchnął śmiechem i długo nie mógł się powstrzymać, bowiem wyobraził sobie, że Max podstawia duże wiadro z napisem RedBull pod byka w momencie, gdy ten sikał. Żartobliwie pacnął Firsta w rękę.

– Przestań! Przez ciebie już nigdy więcej nie napiję się RedBulla!

– E tam, gadanie, jestem pewien, że jak tylko znajdziesz się w towarzystwie Maxa albo Alexa, to im nie odmówisz. Poza tym do tego czasu na pewno już zapomnisz.

– Moooożeeee – Powiedział Khaotung, zabawnie przeciągając to słowo. Oparł się plecami o ramię swojego nowego przyjaciela i spojrzał przed siebie.

Siedzieli na jednej z tych bardziej ukrytych ławek w parku, lecz sami mieli doskonały widok na całą okolicę. Thanawat zastanawiał się, jak to możliwe, że Kanaphan zazwyczaj nie przychodził do tego parku, chociaż miał go niemal pod nosem. Nie chciał o to pytać, znali się zbyt krótko. Pomimo tego jednak Khaotung zdążył już dostrzec jedną małą, ale pozytywną zmianę. First przestał ukrywać swoje blizny pod długimi rękawami i tego dnia ubrał się bardziej odpowiednio do pogody, wybierając szare spodenki do kolan oraz błękitny podkoszulek a do tego ciemnoniebieską koszulę w szeroką kratę. Koszula co prawda miała długi rękaw, lecz First podwinął go aż do łokci.

Obaj już dawno nie czuli się tacy spokojni i przede wszystkim szczęśliwi. Khao na co dzień bywał zmęczony i przepracowany, przytłoczony ilością obowiązków, przez które niezbyt dobrze sypiał. First natomiast miał niewiele do roboty, więc zbyt dużo czasu poświęcał na myślenie, a to przy jego wrażliwości i uczuciowości prowadziło do opłakanych skutków, z których zazwyczaj wyciągał go Fourth. To właśnie jego młodszy braciszek był dla niego najważniejszym powodem, by żyć, chociaż wielokrotnie przechodziło mu przez myśl, że świat wcale by nie zauważył, gdyby nagle przestał istnieć.

First pomyślał niespodziewanie o dniu, w którym próbował popełnić samobójstwo.

Tamten dzień był naprawdę piękny, przez okno do jego pokoju jeszcze w domu ich rodziców wpadały promienie słońca, tworząc nieco magiczny widok. First siedział przy biurku i w kółko czytał te same zdania w mailu, którego dostał od rektora uniwersytetu, do którego uczęszczał. Wydawało mu się, że jego świat rozpadł się na drobne kawałki. Poprzedniego dnia dowiedział się, że jego chłopak, któremu tak bardzo ufał, w którego wierzył i dla którego był gotów na wiele, tak naprawdę nawet nie był zainteresowany chłopakami. Arthit miał dziewczynę, która pojawiła się na uniwersytecie Firsta tuż przed początkiem zajęć i obwieściła mu, że ma zostawić w spokoju jej chłopaka. Wyraźnie nie życzyła sobie, aby Kanaphan jeszcze kiedykolwiek stawał im na drodze, a że była córką rektora, mogła zrobić, cokolwiek jej się podobało.

First nie miał już nadziei.

„Z przykrością informujemy, że został Pan skreślony z listy studentów wydziału“.

Żadne zdanie nie bolało tak bardzo. First poświęcił całą swoją energię do nauki, by dostać się na wymarzony kierunek studiów, często siedział do późna i naprawdę mocno się starał. Płakał ze szczęścia, kiedy okazało się, że został przyjęty. Z dumą poinformował o tym rodzicom, ale oni tylko go wyśmiali.

— Ty? Na uniwersytecie? Przecież ty sobie tam nie poradzisz — Zakpiła jego matka, nawet na moment nie odrywając wzroku od ekranu telewizora, gdzie oglądała swój ulubiony serial.

— Ale mamo... Dlaczego nie możesz cieszyć się ze mną? Dlaczego chociaż raz nie możesz we mnie uwierzyć? Dlaczego mi to robisz?

— Bo cię znam i wiem, że za miesiąc... nie, za tydzień się znudzisz i wrócisz do domu.

Jej wypowiedź była dla niego jak cios prosto w serce. Tak bardzo się starał. Miał nadzieję, że będzie z niego dumna, że ją to ucieszy. Syn na uniwersytecie i to wśród tych lepszych studentów, czyż to nie jest powód do dumy? Czy to nie jest coś, czym będzie mogła się chwalić przed sąsiadami i rodziną? Czy nie tego od niego wymagała, kiedy zawsze powtarzała mu, żeby wziął się lepiej za naukę?

Fourth słysząc rozmowę Firsta z matką, postanowił się wtrącić.

— Chodź braciszku, będziemy świętować razem, poznasz moich przyjaciół, oni są normalni w przeciwieństwie do naszej matki.

I otaczając brata ramieniem, wyprowadził go z salonu, by zabrać do domu swojego przyjaciela, który na jego prośbę zorganizował imprezę. To tam First poznał tamtego chłopaka. Tak bardzo tego żałował. Dał się podejść jak małe, naiwne dziecko!

First przestał gapić się na ekran laptopa. Wszystko było mu jedno, cokolwiek teraz by się wydarzyło, nie miało już znaczenia. Wysunął małą szufladę biurka i wyjął z niej piórnik, w którym obok kilku ołówków ukryta była żyletka. Nie znał innego sposobu, do żadnych leków, które mogłyby doprowadzić do jego śmierci, nie miał dostępu, a samobójstwo przez powieszenie wydawało mu się mało kuszącą wizją. A może po prostu gdzieś w głębi serca wciąż jeszcze miał nadzieję, że to poruszy jego rodziców, że to im otworzy oczy, kiedy zrozumieją, że tak łatwo mogli go stracić, dlatego chciał zrobić coś, co mogło dać innym szanse na uratowanie go.

Kilkukrotnie obracał ostre narzędzie w dłoni, wstał, podszedł do szafy, w której na dnie stał wielki, szary karton po butach, w którym trzymał pamiątki związane z rodziną: bilety do kina(ojciec miał wtedy wyjątkowo dobry humor, ponieważ dostał awans w pracy), smycz od psa, którym dawno temu się opiekował, zanim poczciwe stworzenie odeszło z tego świata, rysunki jego i Fourth'a i całe mnóstwo zdjęć. Zabrał pudełko i ustawił je otwarte na podłodze obok łóżka. Z zeszytu wyrwał dwie kartki i czerwonym długopisem zaczął pisać.

„Kochani rodzice“ — Zaczął i natychmiast skreślił to sformułowanie. Od dawna nie kochał tych ludzi, z każdym dniem narastała w nim nienawiść do nich i takie słowa nie pasowały. Zresztą. Nie chciał pisać do nich. Nie miał im nic do powiedzenia.

„Fourth, braciszku...

Kiedy to czytasz, mnie już pewnie nie ma.
Tak, wiem, wielu samobójców tak zaczyna swoje listy, ja jestem tylko jednym z nich, tak samo jak oni niechciany, przerażony i samotny. Wiem, że mam Ciebie, wiem, że mnie kochasz i za to dziękuję losowi każdego dnia, ale nadeszła pora, byśmy się rozdzielili. Obiecuję Ci, że jeśli istnieje możliwość wyboru, to w następnym życiu znów wybiorę bycie Twoim bratem i przysięgam, że wtedy będę lepszy. Już nigdy Cię nie zawiodę, nie sprawię, że będziesz się o mnie martwił. Jesteś ode mnie młodszy, to ja powinienem dbać o Ciebie, to ja powinienem być oparciem dla Ciebie a nie odwrotnie. Kiedy odejdę, proszę, nie płacz po mnie zbyt długo. Jeszcze się spotkamy. Żyj swoim życiem, bądź szczęśliwy i nie przejmuj się słowami rodziców, mam wrażenie, że oni nie potrafią kochać. Idź swoją drogą, spełniaj swoje marzenia. Jesteś silny i odważny, a ja jestem z Ciebie dumny. Zawsze będę po Twojej stronie. Nie pytaj, co się stało, nie jestem w stanie Ci tego wytłumaczyć. Po prostu... To wszystko razem. Za dużo tego. Ja już nie mogę, nie chcę dłużej walczyć. Jestem jednym wielkim rozczarowaniem dla wszystkich. Rodzice się mnie wstydzą, nie chcę, żebyś i Ty musiał spotykać się z krytyką że względu na to, że jesteś właśnie moim bratem, nie chcę, by nienawidzili Cię z mojego powodu. Kocham Cię i przepraszam, że zranię Cię jeszcze ten jeden raz, obiecuję, że to już ostatni raz.
Do zobaczenia!
Cześć!
Twój nieporadny i niepotrzebny brat, First“.

Przeczytał uważnie to, co napisał. Był z siebie zadowolony. To powinno wystarczyć, Fourth to mądry dzieciak, zrozumie. Znów sięgnął po żyletkę i po chwili wahania przyłożył ją tuż za nadgarstkiem po wewnętrznej stronie przedramienia i przeciągnął. Zapiekło. Pojawiły się drobniutkie, czerwone kropelki. Popatrzył na to z nutką rozczarowania. Rana była zbyt mała, żeby w jakikolwiek sposób mu zaszkodzić, a on był zdeterminowany, by doprowadzić to do końca. Za bardzo cierpiał. Chciał przestać czuć to wszystko, przestać mieć wspomnienia, w których widzi szpital i obcą kobietę, która go stamtąd zabrała. Chciał przestać słyszeć w głowie głos matki, która powtarzała za każdym razem, że sobie to wszystko wymyślił, że przecież w dniu narodzin Fourth'a siedział w domu z babcią.

Fourth na szczęście przeczuwał, że dzieje się coś niedobrego z jego bratem. Wszedł do pokoju akurat w chwili, gdy z lewej ręki Firsta na podłogę skapywało coraz więcej krwi. Kanaphan zachowywał się, jakby był w jakimś transie, raz po raz przeciągając żyletką w tym samym miejscu. Nattawat podbiegł do brata, chwycił go za rękę, odebrał mu niebezpieczne narzędzie i uderzył otwartą dłonią w policzek.

— First! Coś ty kurwa narobił?!

To Fourth tamtego dnia go uratował. To Fourth ukradł ojcu samochód i zawiózł go do szpitala, to on siedział przy nim całą noc, to on był przy nim podczas konsultacji z psychiatrą i to on odprowadził brata na oddział psychiatryczny, gdzie musiał zostać przez kolejne przynajmniej 10 dni na obserwacji. Rodzice nawet nie zainteresowali się jego stanem. Na oddziale założony był telefon stacjonarny, do którego numer dostał Fourth i tylko on dzwonił do Firsta.

—First? — Ktoś złapał go za ramię i potrząsnął nim, wyrywając go z ponurego zamyślenia. First otworzył szeroko oczy i zobaczył wpatrującego się w niego Khaotunga.

— Przepraszam, po prostu coś mi się przypomniało — First silił się na uśmiech, chociaż słabo mu to wyszło. Khaotung przytulił go lekko, ściskając jego ramię, jakby mówił w ten sposób: „Nie martw się, teraz to już przeszłość, a ja jestem tu przy tobie, już nie jesteś sam”. I First tak właśnie się czuł. Po raz pierwszy czuł się komuś naprawdę potrzebny. Domyślał się, jak bardzo samotny czuł się Thanawat w świecie pełnym ludzi, którym nie wolno było zaufać.

A teraz obaj siedzieli w przyjemnym cieniu drzew, słuchali znajomych dźwięków miasta i po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuli zmęczenia i nie martwili się niczym, cieszyli się swoim towarzystwem. First nie traktował Khao jako sławnego celebrytę, za co ten był niezmiernie wdzięczny. Fanów miał mnóstwo, przyjaciół niewielu, a tych szczerych i oddanych mógłby tylko policzyć na palcach jednej ręki. Zaliczał do nich między innymi NuNew'a oraz Alexa Albona.

Przez gałęzie drzew prześwitywały promienie słońca tańcząc wokół nich, gdy delikatny wiaterek poruszał liśćmi. Pogoda była naprawdę piękna. Khao żałował, że nie może opowiedzieć Firstowi o swoim prawdziwym świecie, o świecie Magicznych, Niemagicznych oraz hybryd, o świecie, w którym magia nie jest tylko słowem z bajek, ale czymś, co istnieje naprawdę a opiera się głównie na nieznanych wciąż zwykłym śmiertelnikom prawach fizyki i reakcjach chemicznych. Magicznymi też od czasu do czasu nazywano pisarzy, Podróżników w Wyobraźni, których istnienie zdradził Ulysses Moore. Tak bardzo chciał mu pokazać, że świat i życie są znacznie piękniejsze i przede wszystkim, że istnieje mnóstwo rzeczy wartych zobaczenia, których First na pewno nie zobaczył. To właśnie wtedy w jego umyśle zrodził się pomysł, który na pierwszy rzut oka wydawał się dziwaczny.

Khaotung, wciąż opierając się o Firsta, odwrócił głowę w jego kierunku i gdy zadał pytanie, Kanaphan spojrzał w jego stronę, przez co ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko. First nie od razu zarejestrował w swoim umyśle, o co był pytany, bardziej zainteresowały go kuszące, wyglądające na miękkie, usta tak blisko niego. Khaotung zauważył jego spojrzenie i złożył wargi w dzióbek, jakby też naprawdę chciał go pocałować, po czym nagle poklepał Firsta kilkukrotnie delikatnie po policzku.

– Ziemia do Firsta. Pytałem cię o coś.

– Hę? Co? O co? – First zmieszał się, przyłapany na czymś, na czym w ogóle nie powinien zostać przyłapany.

– Pytałem, czy masz jakieś zobowiązania w Bangkoku albo w ogóle w Tajlandii. Nie wiem, jakąś pracę czy studia?

– Nie, nic takiego. Głównie siedzę w domu. Rodzice mi płacą, bylebym tylko nie wracał do domu i nawet przypadkiem nie pokazał sąsiadom, że jestem gejem, bo wiesz, to „taki wstyd" – Odrzekł, idealnie naśladując rozczarowany ton swojej matki.

– To żaden wstyd. Wstyd to nie potrafić kochać w ogóle. Wstyd to siać nienawiść. Wstyd to zazdrościć innym, że mają lepiej, podczas gdy oni sami na to ciężko pracują. W byciu gejem nie ma nic złego, liczy się to, jakim jesteś człowiekiem. Jeśli potrafisz okazać potrzebującym swoje dobre serce, wysłuchać przyjaciela lub nawet nieznajomego, który ma ciężki dzień i chce się komukolwiek wygadać, a przecież to zrobiłeś dla mnie, to nie masz czego się wstydzić.

– Tak... – Zgodził się Kanaphan, spoglądając na ziemię i na swojego buta, którym kopał niewielki dołek w ziemi, po czym dodał, zwracając się do Khaotunga i patrząc mu w oczy. Wiedział, że doskonale siebie wzajemnie rozumieją. Dzieliło ich wiele, ale jeszcze więcej łączyło. – Chciałbym, żeby więcej ludzi myślało tak jak ty. A chyba moim najbardziej nierealnym marzeniem jest to, żeby moi rodzice mnie zaakceptowali. Nie muszą mnie kochać, ale niech mnie chociaż nie odrzucają, to boli.

– Przykro mi. Rodziców się nie wybiera, ale wiesz co? Przyjaciół już można i dlatego wybierz mnie jako swojego przyjaciela. Obiecuję, że ja zawsze będę cię akceptował. Przy mnie możesz być tak dziwny, jak tylko chcesz, bo dla mnie to urocze.

– Dziękuję. A co do moich rodziców... Mogę ci coś powiedzieć? Tylko proszę, wysłuchaj do końca, dobrze.

– Oczywiście, że możesz. Mamy mnóstwo czasu, a ja chętnie cię wysłucham. Cokolwiek to jest.

First, zanim cokolwiek powiedział, wziął głęboki oddech i początkowo nie patrząc na swojego towarzysza, zaczął mówić.

– Wiesz? Odkąd pamiętam, miewam dziwne sny, takie, w których jestem w szpitalu w dniu narodzin Fourth'a. Siedzę na korytarzu i czekam na wiadomości. Ze mną nie ma tam nikogo, są tylko puste krzesełka, dziwnie niebieskie światła, w ogóle wszystko wydaje się tam takie białe i niebieskie, jakby to były najbardziej dominujące kolory, a niebieski zawsze kojarzy mi się ze smutkiem i rozpaczą. I właśnie jestem tam zupełnie sam, mama jest za zamkniętymi drzwiami i wtedy przychodzi jakaś obca kobieta i mówi mi, że mój braciszek już na mnie czeka w domu, po czym zabiera mnie stamtąd. Ta kobieta zawsze w moich snach prowadzi mnie do samochodu, a potem jedziemy razem do domu, gdzie rzeczywiście w maleńkim dziecięcym drewnianym łóżeczku już leży maleńki Fourth. Kiedy byłem młodszy, czasem mówiłem o tym mamie, ale ona zawsze powtarzała mi, że to tylko takie sny, że nie mam czym się przejmować. Któregoś dnia się zdenerwowała i wtedy pierwszy raz mnie uderzyła, nigdy tego nie zapomnę, miałem wtedy może z osiem lat i byłem naprawdę przerażony. Powiedziała, że mam skończyć z tymi bzdurami. Tylko że... Tylko że mam ciągle takie wrażenie, że to nie był tylko sen, to jest zbyt rzeczywiste. Odnoszę wrażenie, że to nie jest nasza matka, wyraźnie pamiętam, że mama była zbyt słaba i lekarze kazali jej po porodzie zostać w szpitalu na ponad dwa tygodnie.

– Mówiłeś o tym Fourth'owi?

– Nie. On jako jedyny nie bierze mnie za wariata, nie chcę, żeby to się zmieniło. Poza tym... Może matka ma rację? Może tylko sobie to uroiłem? Może naczytałem się za dużo książek i stąd te sny? Tung, powiedz mi, czy to normalne, żeby taki sen śnił się praktycznie co noc?

– Nie wiem. Chciałbym umieć ci odpowiedzieć, ale nie jestem pewien. A rozmawiałeś o tym z psychologiem?

– Nie. Dopóki mieszkałem z rodzicami, nie wolno mi było odwiedzać psychologa czy psychiatrę. Chciałem iść na terapię, Fourth też uważał, że to mogłoby mi pomóc, ale oni odmówili.

– Odmówili udzielenia pomocy własnemu dziecku? – Teraz nawet Khaotung był w szoku.

– Yhm – Przytknął First. – Też wydaje mi się to dziwne. To tak, jakby coś przed nami ukrywali.

– Ej, a co, jeśli ty i Fourth nie jesteście ich dziećmi?

– Hę? Skąd...?

– Posłuchaj. Mówisz, że nie chcą, żebyś poszedł do psychologa, a jednocześnie ty opowiadasz mi o takim śnie... – Tung na chwilę przerwał swoją wypowiedź, szukając w myślach odpowiednich słów by opisać to, co przyszło mu do głowy. – Tak, już wiem. Możliwe, że to wszystko, co się z tobą dzieje, to objawy stresu pourazowego. Fourth urodził się, gdy miałeś sześć lat, prawda? I wtedy zaczęły się twoje sny?

– Tak, ale...

– Pozwól mi dokończyć. Mówiłeś, że nie czujesz więzi z tymi ludźmi. A co, jeśli oni nie są waszymi biologicznymi rodzicami? Słuchaj, mam dla ciebie zadanie. Spróbuj jakoś dostać się do ich domu i zdobyć próbki, z których będzie można pobrać materiał do analizy DNA.

– Myślisz, że...?

– To możliwe. A nawet jeśli okaże się, że jednak są twoimi rodzicami, to wtedy pomyślimy, co dalej, na razie zależy mi na tych próbkach DNA.

– To może być trudne, wiesz, że oni nie chcą mnie widzieć.

– Może w takim razie to jest najwyższy czas, by wtajemniczyć Fourtha? Widać, że jesteście braćmi, więc jeśli jedno z was nie jest ich dzieckiem to drugie też nie. Zadzwoń do niego i poproś, żeby do ciebie przyszedł najszybciej, jak się da, nie mamy czasu do stracenia.

First zrobił, co mu kazano i dwie godziny później siedzieli we trójkę w pokoju Firsta. Zajęli miejsca na podłodze przy niewielkim stoliku, na którym ustawili elektrycznego grilla i zaczęli przygotowywać dla siebie gorący posiłek. Khao i First zrobili zakupy w drodze powrotnej i teraz zarówno stolik jak i półki w lodówce uginały się pod ciężarem najróżniejszych składników, z których można było przygotować co najmniej jeszcze dziesięć innych potraw. Do tego były jeszcze przekąski i zimne napoje, a nawet lody. Nie zabrakło uwielbianych przez Fourth'a warzyw ani pożywnych owoców, umieszczonych w dużym koszyku na biurku. First nie pamiętał, kiedy ostatnio i czy w ogóle kiedykolwiek w jego mieszkaniu znajdowało się aż tyle jedzenia jednocześnie.

Khaotung pomógł Firstowi opowiedzieć Fourth'owi o jego przemyśleniach i snach. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top