Rozdział 3

Weszliśmy do tunelu. Był lepki i mokry. Kiedy nim szliśmy miałem Deja Vu (🎶).

Kiedy wyszliśmy z tunelu, okazało się, że jesteśmy w szopie. Zwykłej szopie z sianem. Ale czymś śmierdziało. Niewyobrażalnie zabójczy odór unosił się w powietrzu, ale mi to nie przeszkadzało. Już się przyzwyczaiłem.

Ruda patrzyła na mnie ze zdziwieniem.

- Nie masz odruchów wymiotnych? Nie kręci ci się w głowie? Nie chciałbyś tak zemdleć? - pyta

- A powinienem? - odparłem pytaniem na pytanie

- Byłoby miło. - wzruszyła ramionami i ostatnie co zobaczyłem przed poczuciem tępego bólu w głowie, była Ruda zamachująca się kijem bejsbolowym, który wziął się chyba z dupy.

* * * * *


Zbudziła mnie zimna woda. W huj zimna. Lodowata jak lodowce na Antarktydzie przed XXI wiekiem. Jak ciekły azot.

Kiedy otworzyłem me oczy zobaczyłem dziedziniec. Wokół mnie chodzili ludzie. Starzy, młodzi, nie wiedziałem o co chodzi. Mieli na sobie popierdolone, kolorowe ubranka, jakby to była jakaś parada równości. To nie tak, że jestem jakiś nietolerancyjny, czy coś, ale parówka powinna być z pączkiem, a nie z inną parówką. Siedziałem w fontannie, ale ogólnie nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jedyną osobą, która na mnie patrzyła była Ruda trzymająca wiaderko z kolejną porcją zimnej wody, którą właśnie dostałem w twarz.

- Nareszcie się ocknąłeś. - rzekła obojętnym tonem, jakbym równie dobrze, mógł nigdy się nie obudzić.

- Przepraszam, ale czy to nie miał być mój nowy mundurek, który powinienem dbać i szanować. - powiedziałem obserwując mokry uniform.

Aż chciałoby się krzyknąć: "KURWA!!! Mój nowy MUNDUREK!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!"

- Weź nie marudź. Mundurki powracają do swojego pierwotnego stanu co 8 minut. - mówi i płynnym ruchem wyciąga mnie z fontanny.

Plac był okrągły, otoczony ścianami. Jakbym był w pierścieniu zbudowanym z cegieł. W ścianie były cztery bramy w równych odległościach.

Każda z bram była inaczej zbudowana, ale jedno je łączyło. Były w huj srebrne.

Brama na przeciwko mnie była ozdobiona zawijasami i gwiazdkami.

Brama po mej lewej była nie wyróżniającą się niczym. Jak normalne drzwi, tyle że duże. Bardzo duże.

Brama po mojej prawej Była wykonana z metalowych rur zakończonych ostrymi szpikulcami i była ozdobiona drutem kolczastym.

Brama za mną była większa niż pozostałe i kwadratowa jak prostokąt. I nie zgadniecie jakim wzorem była ozdobiona. Kwadratami.

Dopiero kiedy wszystkim bramom dokładnie się przyjrzałem, zauważyłem, że nad każdą jest wyrzeźbiona litera.

Nagle mnie olśniło. Jestem w centrum świata, a bramy przede mną są bramami na cztery strony świata. Litery zapewne oznaczają nazwy tych kierunków świata w jakimś starożytnym, nie spotkanym przeze mnie dotychczas języku.

Swoim spostrzeżeniem podzieliłem się z Rudą, licząc na pochwałę, ale ona spojrzała na mnie zimnym wzrokiem mówiącym "Japierdole. Większego debila od ciebie nigdy do tąd nie spotkałam"

- Ehh... - westchnęła - te litery nie oznaczają żadnych magicznych kierunków świata, a sam stoisz na normalnym placu na jakimś zadupiu. Brama przed tobą prowadzi do twojej nowej szkoły, po lewej do internatu, po prawej na pola treningowe, a ta za tobą do miasteczka szkolnego. My idziemy teraz do akademika. Tam przydzielą ci kogoś do oprowadzenia po tym miejscu. - powiedziała i ruszyła w stronę zwykłej bramy. Ruszyłem za nią.

Kiedy dotarliśmy do budynku, Ruda zostawiła mnie przy recepcji.

Stałem tam i stałem jak ciołek i ni z gruchy ni z pietruchy otoczyło mnie stado nastolatków płci męskiej. Już myślałem, że to gwałt.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top