5
Ruszyłem w stronę pomieszczenia wskazanego mi wcześniej przez chłopaka.
Podszedłem do drzwi. Klucze były już w drzwiach, wystarczyło je tylko przekręcić.
Gdy tylko otworzyłem drzwi, uderzyły we mnie cuchnące opary. Miały podejrzane, zielone zabarwienie.
Pokój był cały w pajęczynach. Przez skośne okno w dachu, nie wpadało słońce. Było tak brudne (okno, nie słońce), że nie przepuszczało nawet jednego promyczka.
W pokoju było jedynie duże łóżko, pod niskim poddaszem, wielka szafa, stare biurko i taboret (wyglądający o wiele lepiej niż taborety, na których dotychczas siedziałem w tej szkole).
Nagle szafa zaskrzypiała.
Mój wzrok skupił się tylko na niej. Zacząłem do niej podchodzić. Albo może ona do mnie. Nie ważne. Ważne, że byliśmy coraz bliżej.
Kiedy w końcu dzieliły nas milimetry, delikatnie ścisnąłem jej krągłe uchwyty. Roschyliłem jej wejście.
Wyglądała normalnie, ale jej wnętrze sprawiało, że czułem się jakbym był w osobnym wymiarze. Nie było widać końca w tych egipskich ciemnościach. Nie potrafiłem określi jej głębokości.
Jak zahipnotyzowany wszedłem w nią. Idę, ide i ide i nie mogę dojść.
Nagle przed oczami rozbłysła mi para czerwonych punk, chyba oczu.
Pociekło nogawką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top