Trzydzieści Pięć

Biorę Adama za rękę i splatam nasze palce. Nie ponaglam go, nie proszę by coś powiedział, po prostu czekam. Wiem,co teraz myśli. Wiem, co dzieje się w jego głowie.

Z Danielem, było podobnie. Tylko, że chyba bał się bardziej.

Na twarzy Adama, maluje się niedowierzanie, które z czasem przeradza się w dziwny grymas, następnie dostrzegam zmarszczkę między jego brwiami- oznakę złości. Jednak, ona mija bardzo szybko i jej miejsce zajmuje strach i radość. Mieszanka, tak dobrze mi znana, że mam ochotę wybuchnąć śmiechem.

-Na razie, mam tylko to- przerywam ciszę i wskazuję test.- Ale jestem umówiona do lekarza, żeby...

-Poczekaj moment- przerywa mi, ochrypłym głosem.

Wstaje z kanapy i zaczyna chodzić po pokoju, jakby to miało mu, w czymkolwiek pomóc. Ja jednak, nic nie mówię i czekam aż on coś powie. Niestety nic takiego się nie dzieje, a ta cisza zaczyna doprowadzać mnie do szału.

-Będziemy mieć dziecko- w końcu się odzywa, a kiedy na niego spoglądam, okazuje się, że uśmiecha się promiennie.

Kiwam głową, ponieważ nie jestem pewna, czy ta radość, nie jest przejściowa.

-Takiego małego brzdąca?- upewnia się.- Trochę podobnego do Ciebie i trochę do mnie?

-Yhym- potwierdzam.

-Jasna cholera!- mina mu rzednie i znowu siada na kanapie. Chowa twarz w dłoniach, a następnie przesuwa je po włosach, jednocześnie je przeczesując. Wbija spojrzenie, gdzieś w przestrzeń, po czym znów spogląda na mnie.

W jego oczach,po raz kolejny, maluje się strach.Strach przed tym, że zostanie ojcem. A raczej, że już nim jest.Widzę jak bardzo, przestraszony jest tym, że nie ma nad tą sytuacją kontroli.

-Hej- mówię, szukając wzrokiem jego oczu, które patrzą na mnie, ale mnie nie widzą.- Adam?

I nagle, znów staje się tym Adamem, którego znam.Tym opanowanym, zawsze wiedzącym co robić, zawsze mającym rację Adamem. Moim Adamem.

Przyciąga mnie do siebie, bierze moją twarz w swoje dłonie i mocno całuje. Z każdą kolejną chwilą, pocałunek staje się coraz bardziej łapczywy. Próbuje sprowokować mnie tym, do jakiejś reakcji, ale ja siedzę oniemiała.

-Adam...- odsuwam go od siebie.- Ja...

-Kocham Cię- szepcze mi do ucha.

Tymi dwoma słowami, kupuje mnie. Tymi dwoma słowami,wygrywa ten nasz chory wyścig, który rozpoczęliśmy na przyjęciu mojego taty. Te dwa słowa, wystarczają, żeby rozbić mnie na miliony małych kawałków i z powrotem je poskładać.



Kiedy godzinę później, leżymy w łóżku,przypatruję mu się uważnie. Cal po calu, analizuję to, czy jakoś się fizycznie zmienił.

Owszem, ma trochę dłuższe włosy, może nawet lekko podkrążone oczy. Dostrzegam też ranę, na łuku brwiowym, której nie miał w Nicei. Ale to wszystko, co można zaobserwować gołym okiem. Nic więcej.

W takim razie, czy zmienił się z charakteru?, myślę.

Nadal jest wkurzający i zawsze musi mieć rację.Wszyscy, muszą się z nim zgadzać, ale on, nie zgadza się ze wszystkimi. Nie uważa na siebie, oszukuje innych, manipulujemy nimi.

Ale, jednocześnie, jest miły i czuły. Czasami nawet żartuje. Szanuje, jedynie, zdanie rodziny. Dba o zdrowie dziadków.

Adam Woźniak, ma tak wiele, różnych oblicz, że zaczynam wątpić w to, czy potrafię go rozgryźć? Przecież nie mam pewności czy pokazuje mi prawdziwego siebie.



Słyszę dźwięk, zamykanych drzwi wejściowych, ale nawet na chwilę, nie odrywam się od rozmowy z Zuzą. To już mój czwarty telefon, do niej, dzisiejszego dnia. I mam wrażenie, że nieostatni.

-Chciałabym, jeszcze ściągnąć tutaj mój samochód-mówię, gdy Adam z Alexem, wchodzą do salonu.- I oddać ten z wypożyczalni. Rachunek za 2,5 miesiąca, będzie ogromny.

-Jasne, da się zrobić- niemal czuję, jak się uśmiecha.- Aa, zapomniałabym. Dzwonił ten lekarz... Jason Andrews? Pytał, czy podjęliście już decyzję. Potrzebuje umówić termin,obejrzeć wyniki, zrobić badania...

-Zadzwonię do niego- wzdycham ciężko. Zerkam na Adama i mojego syna i macham im na powitanie. Oni robią to samo, po czym znikają mi z pola widzenia.

-A jak twój tata?- pyta Zuzka, kiedy siadam na kanapie i zerkam na ekran komputera.

-Mówi, że dobrze, nawet tak wygląda, ale cały czas chodzi jakiś nieobecny- tłumaczę.- Jakby coś go bardzo martwiło.Ale on nie chce o tym gadać, więc nie wiemy co robić.

-Kurde, trochę słabo- przyznaje agentka.- A konsultował się z psychologiem?

-Cały czas, jest pod jego obserwacją. Od początku terapii.

Między nami, zalega cisza, więc dziękuję jej i rozłączam się. Jeszcze przez chwilę siedzę i myślę o tym, jak pomóc tacie, po czym otrząsam się z rozmyślań i idę do pokoju Alexa, gdzie znajduję i jego, i Adama.

Alex opowiada Adamowi o tym, jak było na Mazurach i o tym, jak razem z moim tatą, łowił ryby. Widzę, jaki jest uśmiechnięty, jaki jest szczęśliwy z tego wyjazdu. Jest tym tak zaabsorbowany, że nie zauważa, że stoję w progu i też słucham jego opowieści.

Patrząc na nich- na dwóch najważniejszych mężczyzn w moim życiu, uśmiechających się od ucha do ucha- czuję, że znalazłam swoje miejsce na ziemi.



Dzwonek mojego telefonu, wyrywa mnie ze snu, tak gwałtownie, że przez chwilę nie wiem gdzie jestem. Potrzebuję chwili, żeby wyswobodzić się z objęć Adama i oświecić lampkę.

-Jest środek nocy- warczę do słuchawki.- Miej dobry powód, żeby mnie budzić.

To, co słyszę w odpowiedzi, zwaliłoby mnie z nóg,gdybym stała.

-Tata jest w szpitalu- głos Franka, sprawia, że przechodzi mnie dreszcz.- Nie jest dobrze.



Wpadam do szpitala i rozglądam się gorączkowo, pogłównym korytarzu, szukając wskazówki, jak dostać się na oddział intensywnej opieki medycznej. Strach, który mnie paraliżuje, uniemożliwia mi także skupienie się na literach,dlatego wbiegam po omacku, po schodach. Zatrzymuję się dopiero wtedy, gdy dostrzegam Franka.

Przeszklone drzwi, rozsuwają się przede mną i podchodzę do brata. Od razu, wpadamy sobie w objęcia.

-Co się stało?- pytam.- Przecież było dobrze.

Franek odsuwa się ode mnie, na długość ramienia.Otwiera usta, ale zaraz potem je zamyka, jakby nie wiedział czy naprawdę chce mi to powiedzieć.

-Tata...- urywa i odwraca wzrok.- Mówią, że to problemy z... Że to coś poważnego. A przecież, jeszcze rano, był taki...

Pełen życia, dokańczam za niego, w myślach. Był pełen życia, a teraz ono z niego ulatuje. Jak powietrze, z nadmuchanego balonu.

Rozglądam się po korytarzu. Na krzesłach, siedzą Tośka z Gabrielem i mama. Nigdzie nie widzę Antka i Edyty. Na pewno, zostali w domu.

-Mamo- mówię, podchodząc do niej.

Spogląda na mnie zapłakana, a kiedy wstaje, mocno ją przytulam. Tym gestem, sprawiam, że rozkleja się jeszcze bardziej inie wiem, co powinnam robić.

-Będzie dobrze- wygłaszam, standardową, nic nieznaczącą formułkę. - Tata jest silny, wyjdzie z tego.

Mama kiwa głową, ale wiem, ze sama w to nie wierzy.

-Musimy, być dla niego silni- przy ostatnim słowie,głos mi się załamuje.

Mama puszcza mnie i podchodzi do lekarza, który właśnie wychodzi z jakiegoś pomieszczenia, w głębi korytarza.

Z uwagi na to, że tracę kontrolę nad własnym ciałem, siadam na krześle. W tym samym momencie, zauważam, że ręce mi się trzęsą jak galareta, a nogi mam jak z waty.

Nagle na ramieniu, czuję głowę Tosi, która przylega do mnie, całym ciałem. Kojarzę to z czasów, gdy byłam nastolatką i obie byłyśmy przygnębione. Tośka, przychodziła wtedy i pocieszała mnie, a ja pocieszałam ją.

Też się do niej przysuwam. I siedzimy tak, jakbyśmy nie były już w stanie wojny. Znowu, jesteśmy zmuszone, zawiesić broń.

Nie wiem jak długo czekamy. Nie wiem też, na co czekamy. Na wieść o tym, że tacie się polepszyło? Czy może, na to, że umiera?

W tym czasie, po korytarzu chodzą pielęgniarki,lekarze i pacjenci. Każde z nich, jest tak pochłonięte swoją pracą i swoimi problemami, że nie zwracają na nas uwagi. A może zwracają i tylko udają, że jednak nie?

W pewnym momencie zasypiam, bo gdy się budzę, na korytarzu nie świecą już się jarzeniówki, a promienie słońca,wpadające przez pobliskie okno. Co prawda, słońce chowa się za chmurami, ale to jednak naturalne źródło światła.

Kiedy odgarniam z twarzy włosy, które powychodziły mi z kucyka, podchodzi do nas mama, która całą noc, spędziła w sali z tatą.

Wygląda na równie zmęczoną, jak sama się czuję. Z jej koka, wymknęło się kilka pasm włosów. Idealny makijaż,który miała wczoraj gdy odwoziła Alexa, już nie jest idealny. Ma rozmazany tusz, od łez. A cienie do powiek, roztarła, gdy starała się powycierać łzy. Puder zmieszał się różem na policzkach,dlatego wygląda nieco starzej.

Chcę ustąpić jej miejsca, ale mnie powstrzymuję.

-Odzyskał przytomność- tłumaczy.- Jest w pełni świadomy. Czuje się na tyle silny, by z nami rozmawiać, ale zostanie tu jakiś czas.

-Możemy go zobaczyć?- pyta Franek.

-Tak- mama kiwa głową.- Ale, najpierw, musicie coś wiedzieć.

Wszyscy zamieramy z przerażenia. Czekamy na to, aż powie, że tata zaraz umrze; że to ostatni raz, jak go zobaczymy. No i, praktycznie się nie mylimy.

-Michał nie chce żadnej operacji- mówi, a łzy które spływają jej po policzkach, to dopiero zapowiedź tego, co się zacznie.

To zapowiedź walki z czasem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top