Jedenaście

Sukienka, którą pożyczyła mi Amelia, ma bordowy odcień. Nie ma ramiączek, przez co czuję się, jakby zaraz miała ze mnie zlecieć. Między falbankami spódnicy, na wysokości bioder, są kieszenie. Buty, które także pożyczyła mi Amelia, mają czerwoną podeszwę, zdradzającą swoją cenę i przynależność do sławnego projektanta.

-Wyglądasz cudownie- zapewnia mnie dziewczyna.- Przyćmisz nawet mnie.

Biorę głęboki wdech, modląc się, żebym dotrwała do końca, tego wieczora i zerkam nerwowo na zegarek.

Za piętnaście minut, wszyscy pojedziemy do najlepszej restauracji, w najlepszym hotelu, w mieście. Kolację, którą mamy tam zjeść, zorganizowała Judyta i Klara. Podobno jest to ich rodzinna tradycja, że w przede dniu wyjazdu z Francji, jedzą wspólnie kolację.

Trochę się denerwuję. Nie wiem dlaczego, przecież znam Woźniaków na tle dobrze, że nie mam się czego bać. Swoją drogą, jakaś część mnie, bardzo chce tam iść. Jest to dość dziwne, w porównaniu z tym, że na urodziny taty, pójść nie chciałam.

-To nie jest dobry pomysł- mówię, odwracając się od swojego odbicia. Nie mogę już patrzeć, na moją twarz całą w kosmetykach Amelii.- Zostanę w domu.

-Chyba żartujesz!- podnosi głos i zakrywa usta dłonią, jakby nie zrobiła tego specjalnie.- Przepraszam. Chyba żartujesz. Mama mnie zabije, jeśli zrezygnujesz. Chcesz jutrzejszy dzień, spędzić na cmentarzu.

Unoszę jedną brew, tik wyćwiczony w czasach młodości, gdy całym sercem kochałam Ethana Sullivana.

-Ale to ma być wasza rodzinna kolacja- niemal jęczę.- A ja nie jestem z rodziny.

-Ale może, nie długo, będziesz- dziewczyna posyła mi, pewny siebie, uśmiech. Gdy mam już zapytać, o co jej chodzi, tłumaczy:- Może i byłam wczoraj pijana, ale widziałam, jak tańczyłaś z Marcinem. Chyba się polubiliście.

Odwracam się z powrotem do lustra, żeby ukryć to, jak całe moje ciało się spina, a na policzkach pojawiają się rumieńce.

-Tylko tańczyliśmy- wzruszam ramionami.- Mnie i Marcina łączy tylko przyjaźń.

-Nie wiem czemu, ale ci wierzę- mówi, siadając na łóżku.- Swoją drogą, dobrze widzieć go takiego szczęśliwego.

Dobiega nas pukanie do drzwi, a chwilę potem słyszymy głos Tomasza.

-Musimy już iść.

Posyłamy sobie z Amelią, krótkie uśmiechy i ruszamy na dół, gdzie czeka reszta Woźniaków.

Mężczyźni, ubrani są w garnitury, przez co zlewają się ze sobą. Natomiast Klara i Judyta, mają na sobie zwiewne, lecz eleganckie sukienki.

Gdy Amelia podchodzi do Marcina i bierze go pod ramię, wszystkie oczy spoglądają w moją stronę.

-Mam... Mam coś na twarz?- jąkam się.

-Nie!- odpowiadają chórem.

Klara przygląda mi się uważnie. Nie wiem dlaczego, ale trochę mnie to stresuje. Widzę, jak coś analizuje. Myśli o czymś intensywnie, jakby podejmowała najważniejszą decyzję w życiu.

-Zaczekajcie moment- mówi i idzie do swojej sypialni. Chwilę później, wraca z dużym turkusowym pudełkiem. Podaje mi je i mówi:- Załóż.

Gdy uchylam wieczko, moim oczom, ukazuje się naszyjnik z białą perłą. Jest skromny, ale niesamowicie piękny.

-Nie mogę- odmawiam, ale Klara nie odpuszcza.

-Moja matka, dostała go od swojej matki, w dzień osiemnastych urodzin- tłumaczy.- Ja, dostałam go, w dniu ślubu i postanowiłam, że oddam go żonie mojego wnuka.

-Babciu- jęczy Adam- Daj już spokój...

-Jak nie zostanie twoją żoną, to żoną Marcina- kobieta rzuca mu stanowcze spojrzenie i ponagla wszystkich, by wyszli z domu.

-Nie mogę go wziąć- kręcę zawzięcie głową.- Przykro mi.

-Chociaż dziś, zrób mi tą przyjemność- prosi, a ja z ciężkim westchnieniem, przystaję na tą propozycję.

Gdy wychodzimy z domu, widzę cztery białe limuzyny. Przywodzi mi to na myśl, tą scenę z drugiej części filmu pt. „Seks w wielkim mieście", kiedy główne bohaterki wychodzą z lotniska i dostrzegają cztery, lśniące i białe limuzyny, z prywatnymi szoferami.

Jestem, a raczej byłam, przyzwyczajona do jeżdżenia limuzynami. Ojciec zatrudniał prywatnych kierowców, którzy wozili mnie do szkoły, a potem mnie odwozili do domu. W szkole podstawowej, wcale mi to nie przeszkadzało. Nawet chwaliłam się koleżankom tym, że mam prywatnego kierowcę, który woził mnie tam gdzie chciałam.

W gimnazjum, zaczęło mnie to uwierać. Dziewczynki w moim wieku, jeździły autobusem, razem z chłopcami, z którymi potem zaczynały chodzić na randki.

W liceum, po skończeniu osiemnastki, w końcu mogłam jeździć sama. Moim własnym samochodem.

Teraz, nie obchodzi mnie, czy jest to wynajęta limuzyna, taksówka, własny samochód a może rower. Ważne, że dojadę tym, tam gdzie będę chciała.

Mi przysługuje limuzyna z Adamem i Marcinem, którzy już w niej siedzą. Gdy podchodzę do auta, szofer otwiera przede mną drzwi, a Marcin usuwa się, bym mogła wsiąść.

Całą drogę Marcin nadaje o tym, jak nie może doczekać się, aż zobaczy jedną z kelnerek w Hyatt.

-Jest tak ładna, że... że...- nie potrafi znaleźć porównania, kiedy nagle wypala.- Że nawet Afrodyta może się schować.

Patrzę na Adama, ale on skupiony jest na swoim telefonie i esemesie, który pisze. Klika tak, już, dobre kilka minut.

Zaczynam się zastanawiać, do kogo pisze. I po co? Nagle, w głowie pojawia mi się myśl, że może rozmawia z jakąś dziewczyną. Na przykład, ze swoją nową dziewczyną. Albo byłą dziewczyną, która chce do niego wrócić. Albo z byłą dziewczyną, która już do niego wróciła.

-Iga?- głos Marcina, wyrywa mnie z zamyślenia. - Wszystko w porządku?

Przenosi swoje spojrzenie na moje dłonie i dopiero wtedy, spostrzegam, że zaciskam palce na siedzeniu po moich bokach. Drapię biel skóry, paznokciami, pomalowanymi na krwistą czerwień.

Puszczam siedzenie i obejmuję się ramionami.

-Wszystko dobrze- kiwam głową, ale po wyrazie twarzy Marcina, wiem, że mi nie wierzy.- Jest OKAY.

-Dobra, dobra- unosi ręce i więcej się już nie odzywa.

Przez dalszą część podróży, żadne z nas nie przerywa ciszy. Dzięki temu, mam czas, żeby pomyśleć o tym, czemu tak się zachowuję. Jedynym wytłumaczeniem okazuje się zazdrość, ale dlaczego miałabym być zazdrosna? Przecież Adam, nie jest nawet moim przyjacielem. Prawie go nie znam, w niczym się z nim nie zgadzam. Więc czego miałabym zazdrościć tej dziewczynie?

W chwili, gdy zadaję sobie to pytanie, samochód zatrzymuje się przed hotelem. Chwilę później, szofer otwiera przede mną drzwi i pomaga mi wysiąść.

Całą grupą przechodzimy do restauracji, gdzie kierownik sali, prowadzi nas do naszego stolika i przedstawia nam naszych kelnerów, Seana i Ywett, a z głośników cicho leci muzyka. Po szerokim uśmiechu Marcina, uświadamiam sobie, że to Ywett mówił w aucie.

Dziewczyna ma łagodne rysy twarzy, co sprawia, że wygląda bardzo młodo, ale nie może mieć mniej niż 25 lat. Jest blondynką. Szczupłą sylwetkę, musi zawdzięczać albo ciężkiej pracy, albo treningom na siłowni. Jak przystało na kelnerkę, ma ciemny, dopasowany kostium oraz wypielęgnowane dłonie. Kiedy nachyla się by nalać mi wina, widzę delikatny odcisk na lewym serdecznym palcu.

-Ma narzeczonego- szepczę Marcinowi do ucha, gdy dziewczyna odchodzi.

-Skąd to wiesz?- pyta.

-Wystarczy popatrzeć na dłonie- puszczam mu oczko i włączam się do rozmowy o tym, jak bawiliśmy się wczoraj w klubie.

Po tym, jak Amelia relacjonuje rodzinie, każdą minutę mojego tańca z Marcinem, przychodzi czas na przystawki.

Podane nam zostają świeże jesienne warzywa, na musie z dyni, oliwą z oliwek i słodkim sosem chlebowym. Danie rozpływa się w ustach niczym pianka cukrowa, ale smakuje o wiele lepiej.

Nim jednak, mój organizm zdąży wszystko przetrawić, na stołach pojawia się smażony filet z okonia morskiego, smażone boczniaki z sezonowymi warzywami i pianka z rukwi wodnej.

Posiłek mija nam w bardzo miłej atmosferze. Rozmawiamy o tym, jak miło jest spędzić czas nad morzem, o tym, że trudno będzie nam się z nim rozstać. W między czasie, Amelia przeprasza nas i udaje się do toalety.

Przez kakofonię rozmów i dźwięku uderzanych sztućców, przebija się melodia którą bardzo dobrze znam. Niektóre pary, wstają, wchodzą na parkiet i zaczynają tańczyć. Kilkadziesiąt osób, w tym także ja, przerywa jedzenie i wpatruje się w tańczących.

-Zatańczysz?- pyta mnie Adam.

Zerkam na niego, marszcząc brwi. Nie odpowiadam na jego pytanie, ale on i tak ciągnie mnie w stronę tańczącego tłumu.

W chwili, gdy przyciąga mnie do siebie, przypominam sobie tytuł piosenki, którą gra zespół. To „Nine Milion Bicycles". Ulubiona piosenka mojej mamy. W moim odczuciu piosenka jest smutna. Nie dlatego, że melodia jest spokojna i wolna. Tylko dlatego, że głos wokalistki jest przepełniony emocjami.

Kołyszemy się w rytm piosenki, nic nie mówiąc. Po prostu tańczymy.

Dziś w jego ramionach, czuję się inaczej niż wczoraj. Dziś jestem zrelaksowana.. Czuję się bezpiecznie. Nie wiem, czemu tak jest. Nie wiem, czemu wczoraj, a nawet w limuzynie, wydawało mi się, że go nie znam. Przecież znam go już dwa tygodnie. Znam jego rodzinę...

-Grosik za twoje myśli- mówi cicho.

-Tylko tyle są warte?- drażnię się.

-To zależy o czym myślisz- uśmiecha się półgębkiem.

-O Tobie- wypalam.

Od razu, zaczynam żałować, że nie ugryzłam się w język. Nie wiem, co gorsze, to że twarz Adama to pokerowa maska, czy to, że nie wyraża zainteresowania tym, że myślę o nim.

Zaczynam się zastanawiać, o czym w tej chwili myśli, ale nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

-Myślisz o mnie- mówi ostrożnie, jakby testował wagę tych słów.- Mam nadzieje, że tylko o moich dobrych cechach.

-Nie masz ich za dużo- odpowiadam ze śmiechem, w chwili, gdy obraca mnie plecami do siebie.

-Najwidoczniej, nie znasz wszystkich moich cech- ripostuje, znowu mnie odwracając. Gdy stoimy już twarzą w twarz, wpatruje się w moje oczy, jakby czegoś w nich szukał.- Więc, wydaje mi się, że powinnaś je poznać.

-Nie wiem, czy zauważyłeś, ale od czasu naszej rozmowy na plaży, mamy problem w komunikacji.

-Nie nazwałbym tego rozmową- syczy, ale szybko zmienia ton na milszy. Temat, zresztą, też.- Moja rodzina na nas patrzy.

-Twoja babcia, pewnie, już planuje nasz ślub- mówię zaczepnie, ale nie podłapuje humoru.

-Albo twój i Marcina- warczy.

To nici z miłego tematu, myślę.

-Marcin i ja, tylko się kumplujemy. Jest miły, zabawny- tłumaczę.- Ale nie jest w moim typie i nie nadawałby się na mojego faceta. Nie mów mu tego.

Przez dłuższą chwilę, Adam przygląda mi się uważnie, po czym kiwa głową.

Kiedy piosenka się kończy, wracamy do stolika, gdzie Woźniakowie udają, że nadal rozmawiają na jakiś, pasjonujący temat. Prawdę powiedziawszy, wychodzi im to znakomicie. Szczególnie wtedy, gdy rozpływają się nad pogodą w tym tygodniu.

Przepraszam ich i udaję się do toalety. Dopiero po drodze, uświadamiam sobie, że Amelia, nadal nie wróciła z łazienki, a minęło już jakieś dwadzieścia minut. Postanawiam rozejrzeć się za nią, ale na sali jej nie widzę. Może zagadała się z jakąś dziewczyną?, myślę.

W chwili, gdy przekraczam prób toalety, dobiega mnie stłumiony szlochi jęk. Przez dobrą minutę wydaje mi się, że się przesłyszałam, ale nie. Dźwięk powtarza się jeszcze raz.

-Amelia?- pytam.- Jesteś tu?

Odpowiada mi dziwnie zdławiony płacz , dochodzący z jednej z kabin. Ostrożnie, tak by nie wystraszyć kobiety która tam siedzi, otwieram drzwi.

W chwili, gdy dostrzegam Amelię, siedzącą na sedesie, zakrywam usta dłonią, by stłumić mój krzyk.

Kremowa sukienka Amelii, jej uda oraz jej ręce, poplamione są krwią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top