Dwanaście

  Próbuję powycierać krew z podłogi, jednocześnie dzwoniąc na pogotowie i szczegółowo opisując to, co się dzieje z Amelią. Następnie, wyrzucam zużyte ręczniki do kosza i kucam przed dziewczyną. 

  Jednak te wydarzenia, zasnute są mgłą. Podobną do tej w oczach Amelii. Różni nas tylko to, że u mnie wytwarza ją adrenalina, a u niej- strach.  

  Zaczynam mówić do niej. Nie wiem czy mnie widzi, a co dopiero słyszy. Mimo to, próbuję nawiązać z nią kontakt. 

  -Amelia- staram się, by mój głos był spokojny i nie drżał.- Za chwilę, przyjadą lekarze. Zajmą się tobą. Wezmą cię na badania, a potem...

  -Nie ma go- łka, przerywając mi. Kręci głową i łapie się za brzuch, plamiąc sukienkę jeszcze bardziej.- Nie chciałam go i dlatego go nie ma. Nie ma. Nie ma. To moja wina...

  -Amelia, hej! Amelia!- próbuję złapać jej spojrzenie, ale ona skacze nim po swoich dłoniach, po podłodze, jakby czegoś, a może kogoś szukała.- To nie jest twoja wina. Czasami tak się dzieje, rozumiesz? Czasami, musi tak być. 

  -Straciłam go- nadal kręci głową, tylko, że z sekundy na sekundę, robi to coraz szybciej.- Nie chciałam go... nie ma go, bo go nie chciałam... Zniknął...

  Nie wiem, ile czasu tak siedzimy. Może sekundy, może minuty, ale zaczynam denerwować się, gdy nikt nie wchodzi do toalety. 

  W końcu słyszę, jakieś podniesione głosy. Mówią po francusku, więc trudno jest mi, cokolwiek, zrozumieć. Po chwili, sanitariusze, siłą wdzierają się do łazienki. 

  Usuwam im się  z drogi i zerkam w stronę drzwi, gdzie zbiera się tłum gapiów. Wśród różnych głosów, słyszę ten Judyty, która przeciska się obok ludzi. Gdy dostrzega Amelię, chce do niej podbiec, ale ją powstrzymuję. 

  -Daj im jej pomóc- mówię.- Muszą ją zbadać. 

  -Ale... Co tu się stało?- pyta roztrzęsiona. 

  Nie chcę odpowiadać na to pytanie i dzięki sanitariuszom, nie muszę. Wyprowadzają oni Amelię z łazienki, by zabrać ją do karetki. 

  Judyta, idzie za nimi, tym razem, nie musząc przeciskać się przez tłum, ponieważ się rozstąpił. Ruszam za nią, ale wpadam na Adama, który wyrasta mi przed oczyma jak spod ziemi. 

  -Wszystko dobrze?- pyta, przyglądając mi się uważnie. 

  -Nie widziałeś? Twoja siostra, jedzie do szpitala- warczę.- Nic nie jest dobrze. 

  Wymijam go, chcąc wyjść na zewnątrz i pojechać za karetką, ale on chwyta mnie za rękę. 

  -Pytałem o Ciebie- mówi.- Miałem na myśli, to jak ty się czujesz. 

  -Oh- udaje mi się wykrztusi. Przez dobrą minutę, stoję jak jakaś kłoda, nie wiedząc co odpowiedzieć.- Yyy... Jest okay... Dzięki. 

  Kiwa tylko głową, po czym wychodzimy przed hotel, by sprawdzić co z Amelią. Karetka właśnie znika za zakrętem, a za nią samochód z dziadkami Adama, jego rodzicami, a także braćmi. 

  Wsiadamy do naszego auta, a kierowca, bez słowa, zawozi nas do szpitala. 

  Nie mam czasu, żeby myśleć o czymkolwiek. Chodzę jak automat, mówię jak automat. Zachowuję się jak automat. Wiem, że to wina szoku, a może już strachu?

  Tak, boję się. Boję się o Amelię. Nie wiem, jak teraz będzie się zachowywać. Nikt tego nie może wiedzieć. Nie da się, przewidzieć zachowania kobiety po poronieniu. 

  Nigdy nie spotkałam się z taką osobą. U mnie w rodzinie, podobno tylko praprababcia miała problemy z donoszeniem ciąży. Zmarła, nim się urodziłam, więc nie wiem jak postępować, jak rozmawiać z taką kobietą. 

  Mogę sobie tylko wyobrażać, jak Amelia będzie się czuć. Mogę tylko przypuszczać, jak będzie się zachowywała. Mogę tylko zgadywać, że będzie chciała być sama, że nie będzie z nikim rozmawiać. Przez myśl, przelatują mi wszystkie możliwości. 

  Razem z Adamem, kierujemy się na oddział ginekologiczny, gdzie powinna znaleźć się Amelia i Woźniakowie. W chwili, gdy wychodzimy z windy, z drugiej wyłania się Igor i Marcin. Judyta i Tomasz, a także Klara i Jerzy, już tu są. Właśnie rozmawiają z lekarką. 

  Podchodząc bliżej, słyszę strzępki rozmowy. Niestety, nie rozmawiają w języku angielskim, ani polskim. Już nie pierwszy raz, żałuję, że zamiast języka francuskiego, uczyłam się w szkole, niemieckiego. 

  Po tonach głosów Woźniaków, wnioskuję, że nie jest najlepiej. Natomiast, ton lekarki, jest wyuczony, cierpliwy. Nic nie mogę, z niego, wyczytać. 

  -Amelia straciła dużo krwi- tłumaczy mi Adam, gdy spostrzega, że nic nie rozumiem.- Będą musieli zrobić jej transfuzję, a ona wiąże się z powikłaniami, więc musi zostać przez tydzień lub dwa, na obserwacji. 

  -Przez dwa tygodnie?- pytam, o wiele za głośno, co sprawia, że wszystkie spojrzenia odwracają się w moją stronę.- Przepraszam. 

  Pani doktor, wraca do rozmowy z Judytą i Tomaszem. Przez dłuższą chwilę, wyjaśnia im coś zaciekle, po czym kieruje ich do swojego gabinetu. 

  Gdy drzwi zamykają się za całą trójką, Klara z Jerzym, zaczynają rozmawiać o tym, kto powinien zostać tu z Amelią. Marcin, nie może przestać chodzić po korytarzu, w tę i z powrotem, a Igor obraca swój telefon w palcach. 

  Rozglądam się dookoła, szukając czegoś, co pomogłoby mi przestać myśleć o tym, co się stało w restauracyjnej toalecie. Niestety, nie udaje mi się powstrzymać obrazów z zakrwawioną Amelią, stających mi przed oczyma. 

  -Hej- Adam, chwyta mnie za rękę.- Cała się trzęsiesz. Wszystko w porządku?

  Kiwam głową, ale nie jestem pewna, czy wszystko, ze mną, w porządku. Nie wiem, czy uda mi się zapomnieć o tym co się stało. 

  -Powinnaś pojechać do domu- mówi.- Jesteś zmęczona.

  -Nie- mój ton nie znosi sprzeciwu.- Nie jestem. 

  -Czy chociaż raz, możesz nie stawiać na swoim?- unosi groźnie brwi. 

  -Chcesz się teraz kłócić?- pytam ironicznie, także unosząc brwi. 

  -Zobacz- odzywa się Klara, klepiąc Jerzego po przedramieniu.- A wszyscy mówią, że oni nie będą razem. 

  -Babciu- jęczy Adam. 

  Kobieta rzuca mu krótkie spojrzenie, jakby sama, chciała go skarcić. Dziadek, natomiast, mówi mu, ze ma się Klarą nie przejmować, bo ostatnio wygaduje niestworzone rzeczy. 

  -O nie, mój drogi- oburza się Klara.- Wiem, co mówię.  Poza tym, wróżka wyraźnie powiedziała mi, że mój wnuk się zakocha. 

  -A ty znowu o tej wróżce- Jerzy wzdycha ciężko, unosząc bezradnie ręce do nieba. 

  Żona zaszczyca go, pełnym oburzenia, prychnięciem i siada na jednym z krzeseł, które stoją przy stoliku z magazynami medycznymi. Bierze jeden i zaczyna go przeglądać, a może nawet i czytać, nie chcąc już rozmawiać z mężem. 

  Jestem, już, na tyle zmęczona i zdenerwowana, że nie potrafię się powstrzymać się i wypalam:

  -Mój dom jest w Luizjanie. Nie tutaj i nie w Polsce, rozumiesz?

  Bracia Adama, którzy do tej pory, byli zajęci sobą, zerkają w naszą stronę, niepewni co się dzieje. Dziadek Adama, również na nas patrzy. Wygląda jakby bił się z myślami. Podejść do nas, czy też nie? Decyduje się jednak, zostać tam gdzie jest. 

  -Wiesz, ze nie to miałem na myśli- Adam próbuje się bronić, ale nie daje mu takiej szansy. 

  -Może i wiem- odparowuję.- Ale mam dosyć, tego, że cały czas mi rozkazujesz. Nie jestem twoją dziewczyną, żoną, a już na pewno nie przyjaciółką. Dlatego, nic nie upoważnia Cię, do dyktowania mi tego, jak mam żyć. 

  Chwilę po tym, jak wypowiadam ostatnie słowa, z gabinetu lekarskiego, wychodzi Judyta i Tomasz. Ich twarze to kamienne maski, z których nie da się, nic wyczytać. 

  -Co z Amelią?- Klara podchodzi do synowej i syna. 

  -Nie mogą przetransportować jej do Polski, więc ktoś będzie musiał z nią zostać- tłumaczy Judyta.

  -I postanowiliśmy, że będziemy to my- dodaje Tomasz.-A wy, wrócicie do Polski, tak jak było to ustalone. 

  -Ale...- Marcin próbuje protestować. 

  -Bez żadnych "ale"- przerywa mu ojciec. - Teraz, możecie się z nią pożegnać, życzyć powrotu do zdrowia i jechać do domu. 

  -Ja zostaję- mówi dobitnie Marcin, a za jego przykładem idzie Igor, dziadkowie, a także ja z Adamem.

  -Tylko na noc- przystaje na to Judyta.- Jutro, chcę was widzieć na lotnisku. 

  W momencie, gdy Judyta wchodzi do pokoju Amelii, Tomasz mówi nam, co usłyszał od lekarza. 

  Amelia poroniła całkowicie. Przyczyną utraty dziecka, mogło być wszystko, ale lekarze wykluczyli leki wczesnoporonne. Możliwe jest, że jej organizm, nie był dość silny, by donosić ciążę i w przyszłości, też może nie być. 

  Nie doszło do żadnych powikłań po poronnych, ale tak jak mówiła lekarz, może dojść do powikłań po transfuzji. 

  -Chcecie zostać tu, przez cały tydzień?- pyta Adam. 

  -Zostaniemy tak długo, jak Amelia-kiwa głową Tomasz.

  -Może...- zaczyna Marcin. 

  -Nie- ojciec znowu mu przerywa.- Ty wracasz do domu. 

  Chłopak zwiesza głowę i wchodzi do pokoju siostry. 

  Każdemu z nas, przysługuje pięć minut rozmowy z Amelią. Klara z Jerzym i Marcin z Igorem. gdy przychodzi kolej moja i Adama, okazuje się, że Ama zasnęła. Postanawiamy, że porozmawiamy z nią jutro.

  Zaczyna dopadać mnie zmęczenie. Ziewam, zakrywając usta dłonią, ale nie uchodzi to uwadze Adama, który znowu chce zawieźć mnie do domu. Tym razem wygrywa, bo w jego szeregi włącza się Tomasz i Judyta. 

  Jazdę windą pokonujemy w milczeniu, spacer do samochodu także. Dopiero w samochodzie Adam zaczyna rozmowę. Wtrącam tylko zdawkowe "Yhm", "Tak, racja" i "Okay". 

  Myślę o dzisiejszym wieczorze. O tym co się wydarzyło, co wydarzy się jutro, co opowiem rodzicom. Właśnie, rodzice. Miałam zadzwonić rano do mamy, ale byłam tak pochłonięta przygotowaniami do kolacji, że zapomniałam. Miałam także zadzwonić  do Tośki. O tym, też zapomniałam. 

  Przypomina mi się dziwne zachowanie mamy, gdy rozmawiałam z nią po zniknięciu Adama. O tym jak słuchała mnie jednym uchem, a drugim wypuszczała podawane przeze mnie informacje. O tym, że zasłaniała się bólem głowy. Nigdy dotychczas tego nie robiła. Gdy była przeziębiona, czy wtedy, gdy miała grypę żołądkową a nawet wtedy, kiedy łapały ją migreny, zawsze połykała moje informacje, jak dziecko czekoladę. 

  Nie pamiętała o otwarciu fabryki, na które mieli pojechać. A może nie było żadnego otwarcia fabryki?, myślę, ale zaraz potem rodzi się kolejna myśl. Okłamaliby mnie? 

 Swoją drogą, zrobili to w sprawie ciąży Tośki i ślubu Franka. Dlaczego nie mieli by, zrobić tego znowu? Ale w jakim celu? 

  Myśląc o kłamstwach, przed oczyma staje mi obraz Alexandra. Od razu czuję łzy, zbierające się w kącikach oczu. 

  -Chcesz pogadać?- Adam przerywa dotychczasowy monolog. 

  Chcę mu powiedzieć, że nie. Że ma mnie zostawić w spokoju. Że chcę swobodnie pomyśleć, ale widząc szczerość i zaniepokojenie w jego oczach, postanawiam się otworzyć. 

  -Wiedziałeś, że mój brat bierze ślub?- pytam.

 -Tak- opowiada ostrożnie.- Zostałem zaproszony przez twoją mamę.

 Parskam śmiechem i wypowiadam głośno, myśl, która świta mi teraz w głowie. 

 -Na baby shower mojej siostry też cię zaprosiła?- kpię sobie. 

  -Prawdę powiedziawszy nie- marszczy brwi.- A powinna? 

  Rozbawiona, wzruszam ramionami. 

 -Dowiedziałam się o tym, tydzień przed przyjazdem tutaj- mówię.- O ciąży i ślubie. Powiedzieli mi to, w tym samym momencie, w którym kazali mi spędzić z wami tydzień, w Nicei. Oczywiście, pokłóciliśmy się. Nie rozmawiałam z nimi cały tydzień. Dopiero po twoim zniknięciu, pierwszy raz rozmawiałam z mamą. Zachowywała się dziwnie. Jak nie ona. Zaczynam wątpić w to, czy moja rodzina jest ze mną szczera. 

  -Może miała zły dzień?- podsuwa.- Albo źle się czuła?

 -Taa, bolała ją głową- kręcę z niedowierzaniem głową.- Ale poza moją matką, jest Tośka i Franek. Nie powiedzieli mi, że ich życie się zmieni. Mój brat nie powiedział mi, że się żeni, a siostra, że spodziewa się kolejnego dziecka.   

  -Wyobraź sobie, że moja też nie- wtrąca Adam. 

  -Czasami się zastanawiam, czy nie wykluczyli mnie ze swojego kręgu na poważnie- wzdycham.- Czasami wydaje mi się, że nawet ulżyłam im tym, moim, wyjazdem do Stanów, że zeszłam im z drogi. Że już im nie przeszkadzam. 

  -Co masz na myśli? 

  -To, że przez większość dzieciństwa, żyłam w cieniu mojego rodzeństwa- tłumaczę.- Byłam zbędnym bagażem. Odstawałam od innych, myślałam nieszablonowo i to mnie wykluczało. Może i dobrze, że wyjechałam, przynajmniej w Nowym Orleanie znalazłam moje szczęście- uśmiecham się do siebie. 

  Samochód zatrzymuje się na podjeździe willi. Dziękujemy kierowcy i wysiadamy. 

  Wieczór zaczyna robić się chłodny, ale nadal jest dostatecznie ciepło, by chodzić w sukience bez żadnego okrycia. 

  Gdy wchodzimy do domu, ściągam buty i wydaję z siebie jęk ulgi. Adam spogląda na mnie ukradkiem i uśmiecha się półgębkiem. Pyta czy mam ochotę na coś do picia. Przez chwilę się zastanawiam i proszę o kieliszek wina. 

  -No co?- pytam, gdy nie rusza się z miejsca i posyła mi pytające spojrzenie. 

  -Nic- wzrusza ramionami i znika w kuchni. 

  Biorąc za pewnik, że znalezienie odpowiedniego wina, zajmie mu jakiś czas, postanawiam pójść do sypialni i przebrać się w coś wygodniejszego. Stojąc przed lustrem, przyglądam się sobie. Moja fryzura trochę się rozsypała, sukienka jest troszeczkę brudna od krwi, ale wszystko inne nadal wygląda niesamowicie. 

  Dziś patrzę na siebie inaczej, niż zazwyczaj. Dziś widzę w sobie, tą osiemnastolatkę, którą byłam, gdy wyjeżdżałam na studia. 

  -Wybrałem Chardonnay - mówi Adam, wchodząc do pokoju i trzymając w rękach dwa kieliszki z winem.- Może być?

  -Tak, dziękuję- mówię i zastanawiam się chwilę.- Pomożesz mi?- pytam i gdy widzę jego zaskoczoną minę, tłumaczę:- Z suwakiem sukienki. Chciałam się przebrać, a sama nie dam rady go rozpiąć. 

  -Yyy... jasne- podchodzi do mnie niepewnie. Staje za moimi plecami i przez chwilę wpatruje się w moje oczy, obite w lustrze. Kiwam głową popędzając go, a on trzęsącymi się rękami, odpina zamek. 

  Przytrzymuję sukienkę jedną ręką, by nie spadła i posyłam mu wdzięczny uśmiech. On jednak nie odwzajemnia uśmiechu. Patrzy na mnie dziwnie, poważnym spojrzeniem, co sprawia, że odwracam się tak, by stać z nim twarzą w twarz. 

   I to jest mój błąd. Nie wzięłam pod uwagę, że stoi tak blisko. 

   Nasze usta dzielą centymetry. A z każdą sekundą, centymetry zmieniają się w milimetry. Milimetry zmieniają się mikromilimetry, aż w końcu nasze usta się stykają. A ja się nie odsuwam, choć powinnam. 

   I to mój kolejny błąd. 

   Rejestruję, tylko, jego usta na moich. Nie czuję jego dłoni, które spoczywają na mojej szyi. Nie czuję, jak sama, wplatam mu palce prawej ręki we włosy, a lewą delikatnie drapię po karku. Nie czuję, kiedy moja sukienka opada na podłogę, a ja stoję przed nim w samej bieliźnie. Nie czuję, tego jak przesuwa językiem, po moich zębach. Nie czuję, jak dotyka mojego ramienia, a potem biodra, sprawiając, że przysuwam się bliżej. 

  Powinnam to przerwać, myślę sobie, ale nie jestem w stanie, zapanować nad swoim ciałem. 

  Chaotycznie, zdejmuję z Adama marynarkę i koszulę. Z trzęsącymi się dłońmi, próbuję rozpiąć mu spodnie. Siłuję się z nimi, dłuższą chwilę, aż w końcu i one lądują na podłodze. 

   Teraz oboje stoimy, na środku pokoju, w samej bieliźnie, całkowicie bezbronni. Nabuzowani adrenaliną, strachem i chemią, która się miedzy nami wytworzyła. 

  A potem dzieje się coś, czego będę mogła żałować całe życie. Oddaję mu cząstkę siebie.  Pokazuję mu, całą siebie. I teraz jestem już całkowicie bezbronna. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top