Dwadzieścia Trzy
Otulam się kocem,jednocześnie podkurczając nogi. Kanapa, na której siedzę, jest bardzo wygodna. Ani za miękka, ani za twarda, czyli taka jaką lubię.
Adam podaje mi kubek, z parującą jeszcze herbatą. Nie pijam herbaty, nigdy zwykłej.Czasami, tylko, gdy uda mi się zdobyć malinową i schować ją przed Alexem, udaje mi się ją wypić. Niestety, częściej,Herbaciany Potwór, odnajduje ją i całą wypija.
Obejmuję kubek dłońmi,chcąc się trochę ogrzać. Nie mam zimnych rąk, po prostu, chcę ogrzać moje na wpół, skamieniałe serce.
-Powiesz mi co się stało?-Adam przerywa ciszę, wpatrując się we mnie intensywnie.
Wcześniej, nie zwróciłam uwagi na to, jak duża dzieli nas odległość. Stoi tak daleko, że mam wrażenie, jakby bał się usiąść obok mnie. Jakby bał się tego, że nie będzie umiał poradzić sobie z moimi emocjami.
Zerkam na niego i kręcę głową. Mam w niej kompletny mętlik. Nie potrafię sklecić, żadnej sensownej myśli, a co dopiero zdania.
Z ciężkim westchnieniem,chłopaka jednak zajmuje miejsce obok mnie. Pochyla się, opiera łokcie na kolanach i splata swoje palce. Długi czas, wpatruje się w podłogę, jakby tam było napisane, co powinien, teraz, zrobić.
Żadne z nas, nie przerywa ciszy. Możliwe, że dlatego, że nie wiemy co powiedzieć. A może dlatego, że jej potrzebujemy. Że musimy trochę pomyśleć.
-Co u Amelii?- pytam, gdy cisza zaczyna dzwonić mi w uszach.- Już z nią lepiej?
-Tak. Dzięki, że pytasz-kiwa głową.- Pojutrze, wypisują ją ze szpitala. Więc pod koniec tygodnia, powinna być już w Polsce.
-To dobrze- uśmiecham się i delikatnie, tak żeby dodać mu otuchy, ściskam jego ramię.-Wiem, jak bardzo się o nią martwisz.
Rzuca mi pytające spojrzenie.
-Słyszałam, co mówiłeś do niej w Nicei- wzruszam ramionami.- Kiedy wnosiłeś ją po schodach, po...
-Podsłuchiwałaś- próbuje być zły, ale drgające kąciki ust, go zdradzają.
-Nie. Ty mówiłeś za głośno- posyłam mu szeroki uśmiech i on także, się uśmiecha.
Widzę, że poprawiłam mu humor. Gdy spytałam o Amelię, zrobił się dziwnie przybity,dlatego cieszę się, że teraz się uśmiecha.
-Zapomniałbym. Moja mama,zaprasza Cię na obiad- mówi nagle.- W podzięce, za to, co zrobiłaś dla Amelii.
-Ale ja, nic nie zrobiłam.
-Owszem, zrobiłaś- jego ton mówi, żebym nie ciągnęła tematu.- Co u Alexa?
-Teraz, większość czasu,spędza z Alison i Ianem, w hotelu- tłumaczę.- Nie narzeka, ale wiem, ze wolałby być ze mną.
-To dlaczego nie jest?-Adam czuje, że stąpa po niestabilnym gruncie, bo zmienia brzmienie swojego głosu i pozycję w której siedzi. Sadowi się tak, że bez problemu, widzimy swoje twarze.
Odstawiam kubek z herbatą na ławę i biorę głęboki wdech.
-Moje życie, ostatnio,jest w kompletnej ruinie- wyrzucam z siebie.- Zaniedbałam relacje z rodzicami, rodzeństwem, kuzynką. Wszyscy coś ukrywają. Nawet, nie potrafię się z nimi dogadać. No i, cały czas użalam się nad sobą.
Unosi jedną brew, a ja wybucham śmiechem.
-Teraz też to robię-jęczę.- Przepraszam.
-Nie masz za co- uśmiecha się.- Każdy się nad sobą użala. Inni bardziej, inni mniej.Ludzka rzecz.
-Chyba, tylko ty, to rozumiesz- wzdycham. Po moich słowach, znów zapada cisza. Nie jest tak długa, jak ta wcześniej, ponieważ postanawiam pozbyć się tego, z czym tu przyszłam.- Mój ojciec... ma... Tata ma raka.
-Powiedział Ci- nie jest to pytanie. To stuprocentowe stwierdzenie.
Więc jemu, też powiedzieli. Obcej osobie, nie będącej naszą rodziną, ani rodziną rodziny. To mnie boli. Nie tak mocno, jak kłamstwo Tośki, Franka czy Leny, ale jednak boli.
-Czyli ty też wiedziałeś?-pytam łamiącym się głosem.- Wiedziałeś, cały czas i...
-I nic nie powiedziałem?-kończy za mnie.- Wyobrażasz sobie, jakbyś zareagowała na to,gdybym to ja ci powiedział?
W głębi duszy, muszę przyznać mu rację. To nie byłoby dobre rozwiązanie. W najlepszym wypadku, uderzyłabym go w twarz i nazwała hipokrytą.
-Więc, czemu oni mi nie powiedzieli?- łkam, coraz bardziej godząc się z myślą, że tata jest chory.- Dlaczego? Rozumiem, że sama nie jestem bez winy, ale mam prawo wiedzieć. Ukrywanie czteroletniego chłopca, a półrocznego guza, to dwie różne rzeczy.
-Pomyśl, o tym, tak-mówi.- Całe dziesięć lat, myśleli, że twoje życie to bajka.Ukończenie jednej z najlepszych szkół. W dodatku, jako jedna z trzech najlepszych na roku. Przeprowadza do Luizjany. Wydanie czterech książek, z których dwie stały się bestsellerami. Oni znali tylko to. Niczego więcej. Może nie chcieli, tej bajki,niszczyć?
-Skracając czas, który został mi z ojcem?- ripostuję.- Jest tak wiele rzeczy, o które chciałabym go zapytać albo takich o których chciałabym mu opowiedzieć. Nie poznał jeszcze Alexa, nie zabrał go, do żadnej z fabryk. Nie porozmawiał z nim, tak jak powinien porozmawiać dziadek z wnukiem.
-Przecież, zostało jeszcze tyle czasu...
-Ile?-przerywam mu, czując pojedynczą łzę, na policzku.- Tydzień? Miesiąc? Rok? No, ile?Proszę, powiedz mi.
On milczy. Wie, że nie może zapewnić mnie o tym, ile tata jeszcze przeżyje.
-No, właśnie- wstaję,wyplątując się z koca.- Dlaczego, więc mam w ogóle mówić mu,że ma wnuka? Po co, mam poznawać Alexa z umierającym dziadkiem? Co powiem mu, gdy za tydzień, dziadka już nie będzie? „Wybacz synku, ale dziadek umarł. Ale zapamiętaj ten tydzień, bo był cudownie wypełniony smutkiem i tykaniem zegara"?
-Więc pozwolisz, żeby gonie znał? Żeby nigdy go nie zobaczył?- odpiera.- Robisz to samo,co twoja rodzina. Odbierasz synowi szansę, na poznanie i pożegnanie dziadka.
-Stracił już ojca!-wydzieram się.- Czy to nie wystarczy?
-Ile miał lat, gdy umarł Daniel?! Pół roku?! Rok?! - on także podnosi głos.- On, go nawet nie pamięta. Pozwól mu pamiętać, chociaż dziadka.
-Nie rozumiesz...
-Nie- przerywa mi i także staje na równe nogi.- Ty, nie rozumiesz. To ty się boisz. Nadal nosisz w sobie żałobę po Danielu. Nie potrafisz do końca,pogodzić się z tym, że Alex go nie może pamiętasz, więc pamiętasz za niego. Boisz się, że śmierć ojca, sprawi, że Alex wyrzuci z pamięci swojego ojca, ale tak nie będzie...
-Nie baw się w pieprzonego psychologa!-teraz ja mu przerywam.
Chyba go tym zaskakuję, bo zamiera. Potrzebuje dłuższej chwili, żeby dotarło do niego, co właśnie zrobił.
-Masz rację- mówi, już spokojniej.- Nie powinienem, tego mówić. Przepraszam.
Z każdym swoim słowem,jest o krok bliżej mnie. Idzie w moją stronę, z uniesionymi rękami, tak jak robią to policjanci, podchodząc do osoby z wyciągniętą bronią.
-Przepraszam- powtarza.- To co powiedziałem było...
-Było prawdą- chlipię i cofam się. Uderzam plecami o metalowy filar. Zasłaniam sobie usta dłonią i zaczynam płakać.
-Hej- Adam przytula mnie,gładząc po głowie, jak małą dziewczynę.- Spokojnie. Będzie dobrze. Może teraz tak nie jest, ale wkrótce będzie. Spokojnie.Przepraszam. Będzie dobrze. Przepraszam.
-Nie wiem co robić-łkam w jego ramię.- Czuję się bezradna. Wszystko mi się wymyka z rąk.
Odsuwa się i bierze moja twarz, w swoje, dłonie. Kciukami ociera mi łzy i patrzy mi w oczy.
-Jeśli masz dobry refleks,to w porę wszystko złapiesz- po tych słowach pochyla się i zamyka mi usta pocałunkiem.
Całuje mnie tak, jakbym wcześniej mu się wymknęła i dopiero teraz mnie złapał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top