Dwadzieścia Dziewięć
Zuza, stoi w gąszczu ludzi, z kartką, na której widnieje moje nazwisko. Moje, a także Alexa, Daniel i kiedyś Alison.
Lahey. Jadwiga Lahey.
Po śmierci Daniela, nie wróciłam do panieńskiego nazwiska. Mój mąż, zostawił po sobie tak niewiele, że nie potrafiłam pozbyć się czegoś, co należało do nas. Co dzieliliśmy razem.
-Jak podróż?0 pyta moja agentka, gdy do niej podchodzę.
-Dobrze, uśmiecham się.- Bez żadnych komplikacji.
Kiwa głową i sięga do swojej torebki, żeby wyciągnąć z niej organizer. Otwiera go, na dniu dzisiejszym i nie dowierzam własnym oczom.
Zazwyczaj, cała strona jest zapisana, pokreślona, a czasami, nawet doczepione są do niej inne, pojedyncze karteczki. Jednak, ta, jest pusta. Nie uwzględniając zdania, które Zuza napisała w pośpiechu.
-Ten lekarz, z którym miałam cię umówić?- mówi, pochodząc do taśmy, na której wyjeżdżają bagaże.- Jason Andrews, tak?
Przytakuję i wypatruję swojej walizki.
Macie spotkać się o 20:00- informuje.- Przyślę, po ciebie samochód.
-Dziękuję- ściskam ją, po czym zabieram swój bagaż.
Kiedy wychodzimy z lotniska, zaczyna padać deszcz. Na szczęście, Zuza wynajęła auto i nie musimy czekać na taksówkę.
Całą drogę do hotelu, dziewczyna próbuje namówić mnie, na spotkanie z przedstawicielem Brandon&Johnson, żeby omówić szczegóły wydania książki. Niestety, każdy mój argument przeciw, spotyka się z ostrą krytyką.
-Przez półtora roku, walczyłam o twoją książkę, z dziewięćdziesięcioma procentami wydawnictw w Stanach- cedzi przez zęby.- A teraz, gdy w końcu, komuś przypadła do gustu, ty rezygnujesz?!
-Nie rezygnuję- zaprzeczam.- Potrzebuję tylko trochę czasu.
Zuza przewraca oczami, ale nic więcej nie mówi. Wie, że teraz, muszę zająć się tatą. Tatą i jego rakiem...
Na szczęście, Zuza nie wysiada ze mną. Wymiguje się tym, że ma jeszcze coś do załatwienia. Żegnam się z nią i ciągnąć za sobą walizkę, idę do recepcji, po klucz do swojego pokoju.
Co jakieś trzydzieści sekund, zerkam na zegarek. Odnoszę wrażenie, że ostatnio, wszyscy lubią się spóźniać. Coraz bardziej, zaczyna mnie to denerwować.
Nawet kelner, zerka na mnie wymownie, gdy chodzi po sali, roznosząc zamówienia. Pokazałabym mu język, żeby się odczepił, ale to zbyt dziecinne.
W chwili, gdy jestem już pogodzona z faktem, że Jason się nie pojawi, on staje przy stoliku.
-Witaj- uśmiecha się promiennie.
Wstaję i przytulam go.
Nie zmienił się, od czasu, gdy widziałam go ostatni raz. A było to chyba, na rozdaniu dyplomów.
Nadal ma brązowe, krótko ścięte włosy. Jego oczy, mają ten sam, granatowy odcień. Rzęsy ciągle długie i gęste. Wciąż, wygląda jakby ćwiczył na siłowni. Na jego twarzy, pojawiło się tylko, to zmęczenie. Nie spowodowane brakiem snu, ale stratą życia pacjenta.
-Cześć- witam się.- Dziękuję, że zgodziłeś się spotkać.
-Dla ciebie, zawsze- uśmiecha się jeszcze szerzej.
Siadamy i w tym samym momencie, podchodzi do nad kelner. Zamawiamy po lampce wina i specjalności szefa kuchni, która jest niespodzianką, aż do momentu, gdy znajdzie się na stole.
-Trochę się zdziwiłem, gdy zadzwoniłaś- przyznaje.- Myślałem, że palisz wszystkie mosty.
-Ha! Gdyby to było takie proste- żartuję.
-Co u Ciebie?- zmienia temat.- Jak się trzymasz?
-Dobrze, tak sądzę- marszczę brwi.- A u Ciebie?
-Planujemy z Sophie pobrać się w kwietniu, następnego roku.
-Och, gratuluję!- uśmiecham się.- Napijmy się za to.
Kelner, akurat stawia na naszym stoliku, kieliszki z winem. Wznosimy więc toast i jeszcze raz mu gratuluję.
-Co Cię sprowadza?- pyta w końcu.
Podaję mu teczkę z papierami taty. Bez zbędnych pytań, otwiera ją i w ciszy, zaczyna przeglądać jej zawartość.
Co jakiś czas, unosi brwi, ale nic nie mówi. Jego twarz, jest kamienną rzeźbą. Myślę, że uczą tego na medycynie. Tak samo, jak opanowania w głosie i powściąganie emocji.
Po dobrych dwudziestu minutach, odkłada dokumenty na bok i spogląda na mnie.
-To nie są twoje wyniki- nie wyczuwam w jego tonie pytania, ale mimo tego odpowiadam.
-Należą do mojego ojca. Ma raka trzustki. Guz jest...
-Duży- kończy za mnie.- Ale ostatnie wyniki są lepsze niż wcześniejsze. Nowotwór się zmniejszył, lecz nadal nie można go operować.
-Tak- przytakuję.- Nie wiem zbyt wiele, ale ostatnio leczył się w Szwajcarii.
Jason, jeszcze raz kiwa głową i jeszcze raz przegląda papiery. Tym razem nie odzywa się dłużej, a ja nie wiem, co powinnam o tym sądzić.
-Czy twój ojciec, rozważał wycięcie trzustki?- zerka na mnie, znad kartek, po czym wraca do lektury.
-Wy... wycięcie?- jąkam się.
-Nie przeglądałaś tych wyników, co?- dziwi się, już cały skupiony na rozmowie.- Komórki rakowe, w ostatnich miesiącach się rozprzestrzeniły. Na szczęście, na żadne z odległych organów. Niestety, guz nacieka na węzły chłonne i okoliczne tkanki. Myślę, że to drugi stopień zaawansowania, lecz blisko mu do trzeciego.
Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Nie wiedziałam, że rak się rozrasta. Przecież Tośka, zapewniała, że chemia pomogła.
Boże, myślę. Czego jeszcze nie wiem?
Chyba muszę mieć to wypisane na twarzy, bo Jason bierze mnie za rękę i mówi, jak bardzo mu przykro i że nie miał pojęcia, że nie wiedziałam.
-Dobra- splatam palce swoich dłoni.- Można coś z tym zrobić?
-Z tego co tu przeczytałem, miał chemię klika tygodni temu. Na razie, trzeba poczekać i zobaczyć, jak rak zareaguje. Jeśli wyniki okażą się pomyślne, będziemy mogli pomyśleć o operacji- przerywa w tym miejscu, żeby wybadać moją reakcję.- Możliwe, że będziemy mogli wyciąć komórki rakowe.
-Czy to możliwe?- czuję, jak rodzi się we mnie nadzieja.
-Nie chcę Ci nic obiecywać, ale tak- kiwa głową.- To możliwe. Najpierw, jednak, będę musiał porozmawiać z twoim ojcem.
Uprzedzam go, że decyzja należy do taty i mojej matki. Jason przyjmuje to do wiadomości.
Przez resztę spotkania, co jakiś czas pytam go tylko, jak przebiegać będzie operacja, jak wyglądać będzie po niej życie taty, a także o komplikacje pooperacyjne. Okazuje się, że po wycięciu całej trzustki, tata może zachorować na cukrzycę.
Postanawiam jednak, choć na chwilę o tym nie myśleć i zmieniamy temat na przyjemniejszy.
Od lat, nie czułam się tak jak teraz. Zrelaksowana, spokojna. Jakbym dopiero teraz, mogła być sobą.
Przed śmiercią Daniela, widziałam Jasona tylko raz. Po tym, jak odwiózł mojego męża, z meczu. To były tylko ułamki sekund, nawet nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Na studiach było inaczej. Większość czasu, spędzałam z Danielem i jego przyjaciółmi. Potrafiliśmy godzinami grać w pokera, oglądać telewizję albo balować w barach studenckich.
Uśmiecham się na te wspomnienia, bo chyba wtedy, ostatni raz byłam naprawdę, szczęśliwa.
-Na długo przyjechałaś?- pyta Jason, gdy czekamy na samochód który odwiezie mnie do hotelu.
-Jutro muszę wracać.
-Niech zgadnę- robi minę, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym mówimy jednocześnie:- Alex.
-Bycie matką, to praca 24 godziny, 7 dni w tygodniu- wzruszam ramionami, jakby to było nic wielkiego.
-A jak, on się czuje?
-Jest trochę zagubiony- odpowiadam szczerze.- Tak jak ja, nie potrafi odnaleźć się w Polsce. Chyba zbyt długo, zwlekałam z wyjazdem z Luizjany.
-To jeszcze dziecko- uspokaja mnie.- Przystosuje się.
-Pewnie masz rację- przytakuję, ale w głowie zapala mi się, czerwona lampka.
Ja nie jestem już dzieckiem. Dlaczego więc, mam kłopoty z przystosowaniem się?
Siedzę w swoim pokoju hotelowym, kiedy dzwoni mój telefon. Na wyświetlaczu, pojawia się twarz Alison, więc bez zwłoki odbieram.
-Tak?- mówię niepewna, co zaraz usłyszę.
-Włącz pocztę- rozkazuje.
-Co?- dziwię się.- Po co?
-Włącz, ten cholerny internet- jej ton nie znosi sprzeciwu.
Włączam, więc przeglądarkę i moim oczom ukazuje się moja poczta elektroniczna. Mam wiadomość od Alison. To jakiś link. Klikam w niego i przenosi mnie do internetowej telewizji, gdzie znajduje się reportaż i o bardzo chwytliwym tytule.
-Jesteś tam?- przerywa ciszę Ali.
Ja, jednak, nie mogę przestać gapić się na ten cholerny artykuł.
Do mojego pokoju, wpada Zuza, a na jej twarzy, widać wszystkie odcienie czerwieni.
-Jak daleko to poszło?- pytam głucho, nadal trzymając komórkę przy uchu.
-Wszystkie portale w Polsce o tym mówią- mówi Alison.
-Dzwonili do mnie z Gossip - Zuza wyciąga rękę po mój telefon. Gdy jej go podaję, przykłada go do ucha.- Alison, spróbuj uprzedzić rodziców.
Rozłącza połączenie i zwraca się do mnie.
-Za niecałą godzinę, zjadą się tu wszyscy dziennikarze, z całego Nowego Jorku. Co robimy?
Jestem w dupie, myślę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top