Dwadzieścia Dwa

Łzy, zasnuwają moje oczy mgłą, przez co, zaczynam tracić ostrość widzenia. To jednak nie sprawia, że przestaję widzieć kompletnie.

Wyraz twarzy mamy, sprawia wrażenie, jakbym miała w ogóle, nie zobaczyć tego, co zobaczyłam.Gabriel posyła Tosi pytające spojrzenie, a Tosia- patrzy pytająco na mamę.

W końcu, z powrotem,przenoszę spojrzenie na tatę, który siedzi na wózku. Wygląda strasznie. Jego policzki są zapadnięte, z włosów na głowie,prawie nic nie zostało. Wygląda jak chodząca śmierć. Przykryty jest wełnianym kocem, ale mimo tego, można zauważyć, jak bardzo schudł. Czy przez tydzień, mógł aż tyle, stracić na wadze?

-Jadwiga- jego głos jest słaby i zachrypnięty.

-Kochanie, zawiozę Cię do sypialni- mówi mama.- Musisz teraz odpoczywać.

-Pozwól mi...- urywa,ponieważ dopada go, atak kaszlu.

-Gabriel, przynieś z samochodu, moją torebkę i lekarstwa Michała, dobrze?- mama przejmuje dowodzenie.- Tosia, zajmij czymś Antka i zawołaj Franka.Musi mi pomóc.

Siostra znika, gdzieś wgłębi domu, a Gabriel wraca do auta. Mama pcha wózek do sypialni,nie wzruszona tym, że niczego tu nie rozumiem. Chciałabym zapytać ją o to, co tu się dzieje, ale wiem, że to nie odpowiednia chwila.Dlatego, idę za nią, do pokoju.

Gdy zatrzymuję się w progu, widzę jak mama i Franek, pomagają tacie stanąć na nogi i dojść do łóżka, po czym sadzają go na nim. Tata opiera się o poduszki i mama wbija mu w żyłę wenflon, połączony z kroplówką.

Nie mogąc patrzeć na to,jaki stał się kruchy, odwracam się i staję przed drzwiami do gabinetu taty. Jeszcze półtora tygodnia temu, siedzieliśmy tam wszyscy razem. Ojciec wysłał mnie do Francji. Był wtedy sobą...

-Iga- głos Franka sprawia,że odsuwam się od drzwi gabinetu. Brat otwiera je i wpuszcza mnie do środka. Wchodzi za mną, a za nim podążają Tośka z Gabrielem i moja matka.

Wszyscy wyglądają tak,jakby postarzyli się o 10 lat, w 10 minut. Widzę, że to nie będzie rozmowa o pszczółkach, kwiatkach i zielonej łączce.

-Usiądziesz?- pyta mama,wskazując kanapy. Robię to, o co prosi, a za moim przykładem idą Tośka i jej mąż. Mama z Frankiem zostają na nogach, jakby w każdej chwili, mieli wyjść z pomieszczenia.

-Twój ojciec jest chory-tłumaczy mama.

-Zdążyłam zauważyć-odpieram.

-To rak- nie zawraca uwagi,na mój sarkastyczny, ton.- Złośliwy. Usytuowany w miejscu,gdzie...

-Co?- przerywam jej.- Jaki rak? Jak, to złośliwy? O czym ty mówisz?

Mama zaczyna przechadzać się po gabinecie, z założonymi rękami. Zastanawia się nad czymś,po czym zatrzymuje się przy oknie i zaczyna mówić, wpatrując się w szybę.

-Jakieś pół roku temu,Michał zaczął skarżyć się na bóle kręgosłupa. Poszedł do lekarza, który w tamtym momencie, nie mógł już nic zrobić. Ból był skutkiem raka trzustki. Od razu, skierowali go, na tomografię jamy brzusznej. Guz jest w miejscu, z którego nie da się go wyciąć.Poza tym, jest już zbyt duży.

Patrzę na nią, nie dowierzając. Mówi to tak spokojnie, jakby przepowiadała prognozę pogody. Patrzę po twarzach pozostałych. Franek opiera się rękami o oparcie fotela taty. Ma zwieszoną głowę. Tośka próbuje powstrzymać się od płaczu, a Gabriel przyciąga ją do siebie i obejmuje.

-Próbowaliśmy wszystkiego, ale guz się nie zmniejsza- ciągnie mama.- Trzy miesiące temu, znaleźliśmy klinikę w Szwajcarii, która prowadzi badania nad lekiem. Zgodzili się, podawać go Michałowi. Właśnie tam byliśmy, gdy dzwoniłaś do mnie, z Nicei.

Potrzebuję chwili, żeby dotarło do mnie to, co powiedziała. Muszę, od nowa, przeanalizować to, co powiedziała, ale wszystko o czym teraz myślę, to to, że mnie okłamywała.

-Nie otwieraliście nowej fabryki?- pytam głupio, a ona przytakuje.- Byliście w Szwajcarii?

Znów przyznaje mi rację.

-Okłamywaliście mnie?-patrzę na nich wściekle.- Znowu?

Żadne z nich, mi nie odpowiada, co wkurza mnie jeszcze bardziej.

-Do jasnej cholery!-wrzeszczę.- Jestem twoją córką! I waszą siostrą! Powinnam znać prawdę! Nie uważacie?!

-Iga- mama próbuje coś powiedzieć, ale w swoim amoku, nie daję jej na to cienia szansy.

-Nic się nie zmieniło!Nic!- zrywam się na równe nogi.- Myślałam, że jak wyjadę, że jeśli za sobą zatęsknimy, to coś się zmieni! Że zacznę być dla was ważna!

-O czym ty mówisz?- włącza się Tosia.

-O tym, że jestem dla was piątym kołem u wozu. Cały czas, o wszystkim, dowiaduję się ostatnia albo po fakcie. O ciąży Tośki, o ślubie Franka, o chłopaku Leny, a nawet, o cholernym raku ojca! Pomijacie mnie we wszystkim!

-Iga- powtarza mama, chcąc mnie przytulić, ale odsuwam się od niej.

-Nie odtykaj mnie!- mimo to, znów, próbuje się do mnie zbliżyć. Podnoszę głos, o ton wyżej.-Nie! Dotykaj!

-Myślisz, że nie chciałam Ci powiedzieć?- pyta, również zdenerwowana.- Ale jak miałam to zrobić? Byłaś zajęta pisanie, i Bóg wie czym jeszcze. Od 10 lat,nie byłaś w domu. Rozmawiasz ze mną, tylko wtedy, gdy JA zadzwonię. I najczęściej, są to tylko trzy minuty. Kiedy, więc,miałam ci powiedzieć?

-Na przykład, wtedy, gdy Tośka wierciła mi dziurę w brzuchu, nalegając na mój przyjazd,tutaj- warczę.- Albo wtedy, gdy skłamaliście, wysyłając mnie do Nicei.

-Czyli to nasza wina?-oburza się Tośka.- Że odcięłaś się do nas? To ty, ubzdurałaś sobie, że Cię nie potrzebujemy. Sama nie jesteś bez winy.

-Masz rację!- drę się,mając ochotę, każdego z nich, udusić gołymi rękami.- Przez 10 lat, ukrywałam to, że wzięłam ślub! Że urodziłam dziecko! Że owdowiałam! I, to że wpadałam w depresję!

Z dziką radością, patrzę jak ich miny rzedną. Czuję czystą, sadomasochistyczną euforię,ponieważ sprawiłam, że zaniemówili.

-Kopary opadły, co?- pytam sarkastycznie i ruszam do wyjścia. Nie przejmuję się tym, że drzwi zamykam z hukiem. Nie przejmuję się tym, że Antek wychodzi z salonu, cały przestraszony, żeby zobaczyć co się dzieje.

Wszystko czego teraz potrzebuję, to wyjść z tego domu. Uciec jak najdalej od matki oraz rodzeństwa. Uciec od raka ojca.

Rak ojca...

Chce mi się śmiać.Przecież mój tata, nie może mieć raka. Owszem, czasami pracuje za dużo, czasami coś wypije, ale od tego, od razu się nie choruje. A nawet jeśli, jest chory, to czemu on? Dlaczego, właśnie, on? Ze wszystkich 7 315 000 000 ludzi zamieszkujących Ziemię, rak miałby dopaść jego?

Ale, gdyby te leki pomogły,może by wyzdrowiał? Może, gdybym dzwoniła częściej i odwiedzała ich, co jakiś czas, może poczuł by się lepiej? Może wtedy, guz by się zmniejszył i można byłoby go wyciąć? Może gdybym, nie wyjechała na tak długo, wcale by nie zachorował?

To nie ma najmniejszego sensu. Mój ojciec, szczęśliwy mąż i spełniony tata, ma wszystko czego dusza zapragnie. I teraz miałby to wszystko stracić, z powodu guza trzustki?

Z tą myślą, odpalam silnik samochodu, jednocześnie szukając w torebce komórki. Szybko wystukuję wiadomość i czekam na odpowiedź. Ta przychodzi po minucie.

Muszę przedostać się przez całe miasto, żeby dotrzeć do dawnej dzielnicy przemysłowej.O tej porze, nie jest to trudne, dlatego 15 minut później,zatrzymuję auto, przed starym budynkiem, w którym mieściła się niegdyś, jakaś fabryka.

Bez wahania, chwytam swoją torbę i kluczyki, i wysiadam z auta. Wchodzę do środka i starą windą wjeżdżam na górę.

Adam, wyłania się zza jakiejś ściany i zatrzymuje się w miejscu. Wpatruje się we mnie,marszcząc brwi. Coś w tym, jego spojrzeniu, sprawia, że nie mam siły się już trzymać.

Wyrywa mi się zduszony szloch, a po moich policzkach, strumieniami zaczynają spływać łzy. Nie potrafię zapanować nad drżeniem moich ramiona, więc obejmuję się w pasie. Nie mogę, też, ruszyć się z miejsca. Dlatego stoję, tak, obejmując się, próbując pohamować łzy.

Adam wchodzi do windy i mocno mnie przytula.

Przeszłam już cztery etapy żałoby.

Zaprzeczenie. 

Gniew. 

Targowanie.

Depresję.

Teraz, czas na piąty, ostatni krok.

Akceptację. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top