Trzynaście
Wysiadam z taksówki, w zimny i deszczowy wieczór. Niedługo, do Polski zawita zima. Spadnie pierwszy śnieg, a ja stoję tu, w samej bluzce, dżinsach i conversach. Na szczęście, mam ze sobą parasol, który chroni mnie przed mocniejszym przemoczeniem ubrań.
Wpatruję się w jednopiętrowy dom, jakby miało mi to w czymś pomóc. Od frontu, w wykuszowym oknie, pali się światło. Przez firany widzę, że przy jadalnianym stole, siedzi starsza kobieta. Czyta gazetę, uważnie studiując całą jej stronę. W oddali, odbija się światło telewizora, więc dochodzę do wniosku, że ktoś siedzi w salonie.
Spoglądam na zegarek, który zawsze noszę na nadgarstku. Jest 19:00, pora na wieczorne wiadomości.
Próbuję przypomnieć sobie, kiedy byłam tu ostatni raz, ale było to tak dawno temu, że mam z tym problem. Możliwe, że byłam tu 10 lat temu, przed wyjazdem na studia.
Z wyrzutami sumienia, ciągnę walizkę i podchodzę do drzwi frontowych. Chwilę waham się przed naciśnięciem dzwonka, dlatego liczę do trzech i robię to.
Po kolejnych trzech sekundach, słyszę kroki. Następnie, ktoś odsłania judasz i otwiera drzwi.
Moim oczom, ukazuje się drobna postać osiemdziesięcioletniej kobiety. Jej twarz jest już pomarszczona ze starości, ale nadal widać jej piękne młodzieńcze rysy twarzy. Ma zmęczone, niebieskie oczy. Ubrana jest w bordową bluzkę, z rękawem 3/4 i dekoltem w literę V oraz czarne spodnie z bawełny.
Nim zdąży coś powiedzieć, przestępuję próg i przytulam ją.
-Iga?- pyta.- Co tu robisz?
-Właśnie jadę z lotniska- tłumaczę.- Przepraszam, że nie przyjechałam wcześniej.
-Tereso, kto przyszedł?- dobiega mnie, cichy ale gardłowy głos mężczyzny.
-Chodź- babcia prowadzi mnie do salonu, gdzie tak jak przewidziałam, ktoś ogląda wiadomości.
W chwili, gdy go dostrzegam, po policzkach, zaczynają płynąć mi łzy. Przez 10 lat, bardzo się zmienił. W końcu, trochę, przytył, więc nie wygląda już jak szkolny szkielet, do nauki biologi. Przestał też łysieć, a jego policzki, nie są już pozapadane. Ma takie same oczy jak babcia, niebieskie. Ubrany jest w ciemnozielone sztruksowe spodnie, koszulę i zapinany sweter. Oczywiście wszystkie guziki są pozapinane.
-Cześć, dziadku- mówię, kiedy odwraca spojrzenie w naszą stronę.
Przez chwilę, nic nie mówi i boję się, że może mnie nie pamięta. Chcę zapytać o to babcię, ale on wstaje z fotela i rusza w moją stronę.
-Jadwisia- mówi i ginę w jego niedźwiedzim uścisku.- Co tu robisz? Nie powinnaś być w Ameryce?
-Przyjechałam na jakiś czas- odpowiadam, ocierając łzy.- Miałam odwiedzić was wcześniej, ale...
-Wiemy, twoja matka, do nas dzwoniła- przerywa mi babcia.
Dziadek wypuszcza mnie z objęć i uśmiecha się promiennie. Babcia idzie do kuchni, zaparzyć wodę na herbatę, a ja z dziadkiem siadamy w salonie. Pytam go o to, jak się czuje, czy babcia nie daje mu w kość i co w ogóle się u nich dzieje.
Odpowiada, na wszystkie moje pytania, z takim przejęciem, że nawet nie umiem tego pisać. Mówi, że jego wyniki się poprawiły. Że czuje się dobrze, ale mogłoby być lepiej. O babci wspomina mimochodem. Coś o tym, ze jej leki na cukrzycę podrożały. Później mówi, że zaczynają odliczać dni do porodu Tośki i ślubu Franka.
Staram się, nie pokazywać, co sądzę o ślubie mojego brata i ciąży siostry.
W tym samym momencie, do salonu wchodzi babcia z tacą w ręku, a na niej trzy filiżanki herbaty i talerz z jej drożdżowcem.
-Opowiadaj, co u ciebie- ponagla dziadek.- Słyszałem, że znowu coś piszesz.
-Pisałam- poprawiam go.- Mój wydawca, odrzucił moją propozycję. Dlatego, na razie, robię sobie przerwę w pracy.
-Podobno, nie chciałaś przyjechać na urodziny ojca- odzywa się babcia.- Jak wyście byli młodzi, to zaharowywał się, byście mieli, co do garnka włożyć. Brakowało wam czego? Nie. Rzucał wszystko jak wam się co działo. A ty, tak żeś się mu odwdzięczyć chciała?
-Teresa!- upomina ją dziadek, ale ona, nic sobie z tego nie robi.
-A może to przez jakiegoś chłopa?- drąży.
-Owszem, miałam nie przyjechać na urodziny taty- mówię.- Ale przyjechałabym dzień później. I tata to rozumiał. Ale Tośka i mama, uparły się, że mam być na tym cholernym przyjęciu.
-I byłaś?- dopytuje.
-Wiedziałabyś, gdybyś sama tam była- odgryzam się.
Mówiłam, że tęskniłam za babcią? Nie? To dobrze.
-Nie zwracaj na nią uwagi- dziadek puszcza do mnie oczko.- A jak było we Francji?
Pokrótce, streszczam im cały wyjazd, wyłączając to, że kłóciłam się z Adamem, że przeze mnie wyjechał i to, że wylądowaliśmy w łóżku.
Na myśl o tym ostatnim, zaczynają dopadać mnie wyrzuty sumienia przez to, co zrobiłam dziś rano i jak zachowywałam się cały dzień.
Szybko jednak odsuwam, od siebie, myśli o Adamie.
Siedzimy tak, i rozmawiamy, jakąś godzinę. Babcia, nie próbuje już wbijać we mnie szpilek. Wręcz przeciwnie, jest bardzo miła. W chwili, gdy oświadczam, że muszę jechać już do domu, stanowczo mówi, że mam zostać u nich.
I to w niej kocham. Nie ważne, co bym zrobiła, jak bardzo naraziłabym się jej albo całemu światu, u niej zawsze mam schronienie. Zawsze będę, u niej, bezpieczna.
Wiele razy, nocowałam u dziadków. I będąc małym dzieckiem, i nastolatką. Zawsze miałam tu swój pokój. Gdy mój tata był dzieckiem, pokój należał do niego. Zostało w nim, sporo jego rzeczy. Drewniany model samolotu. Stare plakaty jego ulubionych zespołów. Winylowe płyty. Wszystko to, co zdefiniowało jego osobę.
Lubiłam tu przebywać. Nie tylko, w tej sypialni, ale w całym domu. Tutaj czułam się, jakby to było moje miejsce. Mój dom. Ciągnęło mnie tu.
Rodzice, a także Tośka, Franek, a nawet Lena, nigdy tego nie rozumieli. Oni tego nie czuli.
Z babcią i dziadkiem, zawsze mogłam być sobą. Nie musiałam nikogo udawać. Nie zakładałam żadnej maski. Gdybym to zrobiła, od razu by mnie przejrzeli.
Czasami wyobrażałam sobie, jakby to było, gdybym mieszkała tu, a nie w wielkim i cudownym domu Katarzyny i Michała Podgórnych, i jakie byłoby to cudowne.
Teraz, gdy stoję przed łóżkiem, w którym spałam ostatnio dwanaście lat temu, przypominam sobie wszystkie te wieczory, gdy kazałam dziadkowi czytać, po raz setny, Piękną i Bestię. Przypominam sobie, jak babcia, stawiała mi na szafce nocnej kubek z kakaem i życzyła słodkich snów. Przypominam sobie, jak którejś nocy, wymknęłam się z pokoju i usiadłam na schodach, by podsłuchać, o czym dziadkowie rozmawiają.
-Tutaj masz kołdrę- babcia kładzie ją na łóżku.- A jeśli chcesz koc, to jest w szafie, na korytarzu.
-Dziękuję- mówię i posyłam jej wdzięczny uśmiech.
-Przepraszam, że naskoczyłam na Ciebie- dotyka, przelotnie, mojego ramienia, po czym wychodzi.
Z westchnieniem, otwieram swoją walizkę i biorę z niej ręcznik, piżamę i kosmetyczkę. Gdy wchodzę do łazienki, przypominam sobie, za co jeszcze, kochałam nocowanie u dziadków. Zawsze mogłam po wylegiwać się w wannie.
Dziś, jednak, odpuszczam sobie długą kąpiel i po jakichś piętnastu minutach, jestem już odświeżona.
Siadam na łóżku, okrywam nogi kołdrą i wpatruję się tępo w przestrzeń. Prze okno, wpada światło lampy ulicznej i oświetla skrawek podłogi i puchowego dywanu. Przenoszę na niego, moje spojrzenie i wspominam ile kłótni, kosztowało mnie, przyniesieni go tutaj. Uśmiecham się przez to do siebie i opieram głowę o ścianę, nad zagłowiem łóżka.
Nie walczę już z napływającymi wspomnieniami, dzisiejszego dnia. Pozwalam im swobodnie przewijać się przez moją głowę.
Obudziłam się pierwsza. Adam jeszcze smacznie spał, więc postanowiłam, że pójdę pobiegać. Ostatni raz robiłam to przed wyjazdem do Francji, więc musiałam nadrobić zaległości. Dużo myślałam o tym, co się wydarzyło w nocy. Analizowałam każdą sekundę. Zastanawiałam się, jak będą wyglądały po tym, moje relacje z Adamem. Jeszcze bardziej się komplikują? Na pewno.
Nawet nie spostrzegłam, że dobiegłam do szpitala. Ocknęłam się z rozmyślań, dopiero w windzie.
Przez kilka minut rozmawiałam z Woźniakami, po czym weszłam do sali Amelii. Nie zajęłam jej dużo czasu. Zapytała tylko jak się czuje, czy coś pamięta i życzyłam jej szybkiego powrotu do zdrowia. Nie wyglądała źle. Była, może, trochę apatyczna, ale bardziej przypominała Amelię z przed poronienia. Zabawna, pewna siebie, optymistyczna.
Gdy wróciłam do willi Woźniaków, wzięłam prysznic i zjadłam szybkie śniadanie. Potem, zaczęłam się pakować.
I to właśnie wtedy, obudził się Adam.
-Co robisz?- zapytał, jeszcze zaspany.
-Pakuję swoje rzeczy. Nie chcę zostawiać tego na ostatnią chwilę- odpowiedziałam oschle.
Przez dobre kilka minut zastanawiał się, co powiedzieć, jak przerwać ciszę, a ja mu tego nie ułatwiałam.
-Zjemy coś?- zaproponował.- Możemy zamówić...
-Nie, dzięki. Jadłam już- przerwałam mu.
-Aha. To, może, pójdziemy pobiegać? Nie wiem, czy to lubisz, ale...
-Już biegałam- mój ton nadal był oschły, a to, że ani razu na niego nie spojrzałam, było niegrzeczne.
-To, może...
-Jedź sam- znowu mu przerwałam.- Byłam już u Amelii.
-Aha- powtórzył zszokowany.
Więcej się do mnie nie odezwał. Tylko przebrał się i pojechał do szpitala. Wrócił po godzinie, z całą rodziną. Kolejną godzinę, Woźniakowie, przeznaczyli na pakowanie się, po czym wyjechaliśmy na lotnisko.
Całą drogę, milczałam. Adam też. Znowu mówił Marcin. Wyglądał na zmęczonego, ale nadawał jak katarynka. Była to pewnie, zasługa kofeiny.
Na lotnisku, przy odprawie, Adam odezwał się tylko wtedy, gdy szedł do barku po kawę. Zapytał czy coś chcę. Powiedziałam, że nie.
W samolocie, zajęłam miejsce koło Igora. Chyba nie miał nic przeciwko, bo nawet się uśmiechnął. Nie mówił zbyt wiele. Ja też. I bardzo nam to odpowiadało. Igor, nawet, przysnął, na jakieś czterdzieści minut. Ja, czytałam wtedy książkę, którą spakowałam do bagażu podręcznego.
We Wrocławiu, znowu musiałam jechać samochodem z Adamem, Tym razem, dołączył do nas Igor. Chyba zauważył, ze nie mam ochoty rozmawiać z jego bratem. Chłopacy, rozmawiali całą drogę do Ostrowa. Nie pamiętam o czym.
Pod domem, zadzwoniłam po taksówkę i przyjechałam do dziadków.
Nie chciałam być, dziś wieczorem, sama. A do rodziców, za nic w świecie, nie chciałam jechać.
I jestem tutaj. Siedzę na łóżku, wpatruję się w tą cholerną podłogę i opłakuję to, co straciłam wczoraj wieczorem.
Schodzę na dół. Do salonu. Do dziadka. Wiem, że tam będzie. Zawsze jest. Siedzi w fotelu i ogląda dokumenty naukowe o II wojnie światowej. Zawsze robi to, gdy ma ciężki dzień.
Nie jestem jedyna, myślę.
Przysiadam, na skraju fotela i przytulam go. A on przytula mnie. I siedzimy tak, oglądając czarno-białe twarze Niemców, Rosjan i Polaków. Patrzymy na to z nadzieją, że jutro będzie lepiej.
Dla dziadka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top