part seventeen

  Szurając butami w świeżym śniegu pocierałem dłonie, które niestety z braku rękawiczek zaczynały już odmarzać. Cieszyłem się w tym momencie jedynie z tego, że chociaż tym razem nie zapomniałem zabrać ze sobą słuchawek, które zakrywając całe uszy skutecznie je ocieplały.

  Zacząłem się zastanawiać, czemu myśl o jasnowłosym chłopaku tak silnie pokierowała mną na taki mróz. Mógłbym przecież spokojnie siedzieć teraz w domu z kubkiem herbaty w ręku, a nie przedzierać się przez śnieg tylko po to, by spędzać wszystkie zajęcia na oglądaniu dających wiele do życzenia filmów czy wpatrywaniu się w ścianę. Byłem już jednak zbyt daleko by zawrócić, a przynajmniej tak sobie wmawiałem, próbując jakoś zebrać siły na dalszą wycieczkę.

  Głównie przez zły humor, spowodowany moją ulubioną, jednak bardzo uciążliwą pogodą, zacząłem nawet wątpić, że Tord w ogóle pojawi się w szkole. Przecież, czemu właściwie koniecznie musiałby być, tak jak pomyślałem? Kolejny raz naiwnie się na coś nastawiłem. Najprawdopodobniej.

  Obawiałem się również, że ciężko będzie mi dojechać w taką pogodę autobusem, a spacer pięć kilometrów na piechotę jakoś mi się nie widział.

  Minąłem jeden z przystanków, z którego bardzo często jeździłem rano, bo uświadomiłem sobie, że przegapiłem godzinę przyjazdu mojej linii o jakieś dziesięć minut. Przespacerowałem się więc  jeszcze na skrzyżowanie, za którym idealnie naprzeciwko był kolejny pasujący mi przystanek.

  Postanowiłem skrócić sobie drogę o kilkadziesiąt metrów, nie chcąc specjalnie pchać się w zaspę widoczną przy najbliższym przejściu już z daleka. Zbliżając się do środka ośnieżonej jezdni usłyszałem przez słuchawki przenikliwy pisk hamulców, jednak zanim zdążyłem przetworzyć właściwą informację, poczułem uderzenie, siłą nie porównywalne do niczego, co kiedykolwiek czułem.

 

  Poczułem czyjąś ciepłą dłoń, ściskającą delikatnie moją własną. Bardzo chciałem odwzajemnić gest, bo wydawał mi się niezwykle uspakajający i czuły, jednak moje ciało odmawiało jakiegokolwiek ruchu. Mimo wszystko byłem wdzięczny osobie, która przy mnie była, nawet, jeśli nie mogłem jej wyczuć ani zobaczyć.

  Próbowałem zdobyć się na choć drobną oznakę życia, do którego nawet ja nie byłem już szczególnie przekonany, ale nie miałem na to siły jeszcze przez najbliższy czas.

  Po niecałej wieczności, jak się w moim mniemaniu wydawało, w końcu lekko ścisnąłem wciąż trzymającą mnie dłoń. Czując, że wzniosłem tą reakcją wielkie podniecenie, poczułem się o wiele lepiej. Pomimo tego, że nie wiedziałem, kogo tak bardzo zaskoczyłem.

  Bardzo chciałem otworzyć oczy i sprawdzić, co to za miejsce, ale okazało się to o wiele trudniejsze, niż zwykłe zaciśnięcie palców.

  Przemogłem się nareszcie, ukazując wzrokowi jedynie pomieszczenie spowite półmrokiem, oświetlone jarzącą się na zielono ledową lampą. Skierowałem głowę na tego, kto siedział przy moim łóżku i podekscytowany szeptał do mnie ciche słowa.

- Tom? Tom, słyszysz? - poznałem ciemny głos, który widocznie nie mógł już znieść szeptu i stawał się coraz głośniejszy.

Gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, by zorientować się, kto mnie tak uspokaja, uśmiechnąłem się słabo.

- Tak... tak, słyszę - odezwałem się z trudem do ojca, dziwiąc się, jak brzmiała teraz barwa mojego głosu.

  - Boże, Tom - tyle tylko zdołał mi odpowiedzieć, chowając w własnych dłoniach moją, zdawałoby się, że teraz kompletnie bezsilną rękę.

  - Spałeś, spałeś tak długo, że nie wiedziałem, czy jeszcze kiedyś się obudzisz - uprzedzając moje pytania zaczął cicho szlochać, wciąż z zamkniętymi oczami ściskając moją dłoń.

- Spał tylko cztery dni, to naprawdę krótko, jak na taki przypadek, James -powiedział półgłosem inny mężczyzna, którego widocznie wcześniej nie zauważyłem. Podszedł do mojego łóżka z kamienną twarzą i wtedy zdałem sobie sprawę, że to najpewniej lekarz.

- Sarah spała nawet krócej! I już się nie obudziła! - zawołał mój ojciec, dając tym samym upust emocjom, które przy mnie widocznie starał się trzymać na uwięzi. Lekarz jednak zignorował go, z tą samą nieczułą miną zbliżając się do mnie jeszcze bardziej,

  - Jak się czujesz? - zapytał mnie wciąż przyciszonym głosem.

  - Boli... boli mnie, jak cholera. Co się stało? - wydusiłem słabo, wciąż nie pamiętając, co stało się przed czterema dniami, o których mówił lekarz.

  - Miałeś wypadek - ujął zwięźle, oddalając się trochę. Był bardzo skory do pomocy.

  - Potrącił cię samochód, pewnie szedłeś wtedy do szkoły - z przejęciem i strachem w oczach zabrał głos mój ojciec - Jeden z przechodniów podobno widział całe zdarzenie, ale miał odwagę zadzwonić na pogotowie dopiero kilka minut później. Znaleźli cię tam w nienajlepszym stanie.




mmm ale kurwa oryginalnie

no ale po prostu uwielbiam takie sceny, a już szczególnie w filmach

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top