part one
Dziś przyszedł ubrany w nową, ciemnoczerwoną bluzę. Pasowała mu. Najwidoczniej rano nie zdążył ułożyć włosów, każdy kosmyk sterczał w inną stronę. Jego czupryna wyglądała na jeszcze większą i gęstszą niż zazwyczaj.
Tord codziennie zachowywał się tajemniczo. Był cichy i, mogę powiedzieć, że nawet nieśmiały. Zawsze chodził sam, nosząc wetknięte w uszy słuchawki i często zabierał ze sobą szkicownik, w którym od czasu do czasu coś rysował. Jego charakter kompletnie nie pasował mi do wyglądu.
Tord był wysoki, miał szerokie ramiona i masywną postawę, mimo, że był całkiem szczupły. Wszystko dopełniała ta nietypowa fryzura, w części postawione i ułożone, w części opadnięte luźno włosy, oraz mały kucyk tuż przy szyi.
Chłopak naprawdę mnie interesował. Zdałem sobie z tego sprawę kilka tygodni temu, kiedy pierwszy raz uważniej mu się przyjrzałem. Jedyne, co o nim wiem, to fakt, że przyjechał do nas z Norwegii tego lata. Mimo, że jest już grudzień, on nadal nie potrafi zaznajomić się z klasą. A może nie chce?
Cały czas korci mnie, żeby jakoś mu pomóc złapać z kimś kontakt, żeby jakoś go zachęcić, ożywić, ale wiem, że nie mam nawet na co liczyć. Mam bowiem ten sam problem. Nie jestem dobry w relacjach z innymi. Często zastanawiam się, czy tak właśnie wyglada aspołeczność, czy po prostu mam taki charakter. Z jednej strony zależy mi na znalezieniu bratniej duszy i w pewnych momentach doskwiera mi samotność, z drugiej jednak, gdy tylko zacznę nawiązywać z kimś bliższy kontakt, coraz bardziej ta osoba mnie irytuje (zapewne z wzajemnością). Nikt nie wytrzymał ze mną dłużej niż rok, a jeśli już, to nasz kontakt jest bardzo rzadki.
Może to dlatego, że jestem tak sarkastyczny? Albo nie potrafię dobrze zacząć rozmowy? Że zawsze zrobię z siebie widowisko, nawet nieumyślnie?
Usłyszałem, jak nauczyciel trzaska dziennikiem o blat biurka. Pewnie dlatego, że klasa była wyjątkowo głośno. Wyrwało mnie to z rozmyślań o sobie, i pozwoliło ponownie skupić
się na słuchaniu lekcji o klasykach literatury.
Jednak nie na długo. Już po chwili znowu zwróciłem wzrok na Torda, który tym razem również się na mnie spojrzał. Chyba nie ucieszyło go, że tak długo mu się przyglądam. Wyglądał na skrępowanego. Nie chciałem go dalej denerwować, więc spuściłem nos w zeszyt i zacząłem mazać coś trzymanym w ręku długopisem.
Po ostatnim dzisiejszym dzwonku spakowałem plecak i poszedłem do szatni. Nigdzie mi się nie spieszyło, wiec szedłem dosyć powoli. Zmieniłem swoje szkolne tenisówki na zimowe buty, narzuciłem lekki płaszcz i obkręciłem wokół szyi szalik.
Kierując się do wyjścia ze szkoły poczułem, jak ktoś łapie mnie lekko za ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem Edda, znajomego z klasy niżej. Kolegujemy się od czasu jednej z szkolnych imprez noworocznych, kiedy to wszyscy uczestnicy zabawy byli na tyle zamuleni różnego rodzaju alkoholem, że nie sposób było wytrzymać w towarzystwie kogokolwiek, nie mówiąc już o rozmowie. Jedyną osobą, która nie była pijana, był właśnie Edd. Zdawałoby się, że moje zbawienie.
- Hej Tom - zagadał brunet z lekkim uśmiechem.
- Hej, co chciałeś? - odpowiedziałem jednocześnie popychając drzwi wejściowe.
- Słuchaj, chciałem spytać, nie masz może książki od angielskiego z tamtego roku?
- No...może gdzieś leży, musiałbym zerknąć. A co?
- Mam niedługo jakiś przymusowy konkurs, który obejmuje program z dwóch lat wstecz i z tego roku. No a moja książka, cóż, zalałem ją jakiś czas temu i teraz nie mam się z czego przygotować. W internecie nie chce mi się szukać, bo za dużo tych wszystkich... dzieł literatury i innych rzeczy. A po co mam kupować, skoro codziennie ktoś w klasie pożyczy? Myślałem, że do następnego semestru wytrzymam w taki sposób, no ale sam widzisz.
- Spokojnie, ale żeś się rozgadał -zaśmiałem się - Dobra, zobaczę w domu i dam ci znać.
- Okej, dzięki. Lecę teraz na spotkanie, wiec nie zajmuję cię już więcej - powiedział, przyspieszając krok.
- Znowu idziesz z tą... tą z trzeciej? Jak ona miała... oj już nie pamietam.
- Ell. Nie, obiecałem Matt'owi, że wyjdę gdzieś z nim na dłużej. Przez tą zmianę szkoły nie mieliśmy jeszcze okazji się spotkać.
- A, rozumiem. Dobra, leć już - poklepałem go po plecach.
- No, to do następnego - uśmiechnął się ostatni raz i poszedł gdzieś w swoją stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top