part fourteen

- Co? - spytałem, nie do końca przetwarzając jego słowa.

Chłopak spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

- No wiesz, wolę... - przystopował, zastanawiając się - Sam już nie wiem co wolę.

Tord był zmęczony, tak jak i ja, a jego słowa zaczęły tracić jakikolwiek sens. Ilość procentów we krwi potęgowała chęć znalezienia się w domu, ciepłym domu, w łóżku pod kołdrą. I spania.

Nie kontynuowaliśmy tematu, obaj niekoniecznie kojarząc, co wokół nas się dzieje, a już napewno nie mając siły i chęci na rozmyślanie o tym dziwnym dialogu.

- Wracajmy.

Spojrzałem kolejny raz na telefon. Dochodziła pierwsza, a my nadal staliśmy przy stoliku, uginając kolana od ciężaru zmęczonych ciał.

Torda nie trzeba było prosić dwa razy. Przebiliśmy się przez tłum coraz mocniej odurzonych nastolatków i dotarłszy do przedsionka, zaczęliśmy się ubierać.

Nie musieliśmy razem wychodzić, ale oboje wiedzieliśmy, że tak będzie bezpieczniej. Chodzenie samemu o takiej porze nie było ani przyjemne, ani do końca bezpieczne, a na taksówkę nie starczyło już gotówki.

Szliśmy tą samą drogą, którą tu dotarliśmy, powoli szurając butami o chodnik. Nie odzywaliśmy się, nie starczyło nam na to sił. Byleby tylko dojść do domu, i spać. Spać, ile tylko będzie można.

Udało się nam dotrzeć do skrzyżowania, na którym spotkaliśmy się kilka godzin temu.

- Dalej dam rade - odparł Tord po chwili ziewając.

- Nie, odprowadzę cię. Nie wiesz nawet, kto się tu pałęta o tej godzinie.

Mówiąc to wiedziałem, że jest małe prawdopodobieństwo, że ktoś mogłby go zaatakować, albo chociaż zaczepić, ale wolałem się upewnić, że chłopak trafi do domu. Myślę, że nieczęsto pije, nawet jak na siedemnastolatka w tych czasach. Kto wie, co by mu przyszło do głowy.

- Ale potem ty będziesz wracał sam, i też cię może ktoś zaczepić - nie dawał za wygraną - Idź już do domu, masz bliżej.

Poddałem się z westchnieniem, bo nie miałem wcale ochoty naciskać na nikogo, kiedy byłem tak wymęczony.

- To widzimy się w poniedziałek.

   Rano, a w zasadzie prawie popołudniu, obudziłem się z bólem głowy. W normalnym przypadku wcale by mnie to nie zdziwiło, siedzieliśmy przecież na imprezie. Jednak ja wypiłem tylko trzy piwa i kilka napojów gazowanych.

Może byłem w takim stanie, bo za rzadko piję i się odzwyczaiłem? A może to po prostu przez późną godzinę, do jakiej tam siedzieliśmy? Tak, to chyba logiczne.

Nie miałem jednak czasu ani ochoty na głębsze myślenie. Jedyne, co chciałem teraz zrobić, to pozbyć się cholernie nieprzyjemnego pulsowania w głowie.

Wstałem z łóżka, ociągając się straszliwie. Wyszedłem z pokoju, mijając w korytarzu ojca, który widocznie też nie mógł się jeszcze rozbudzić. Mogłem zgadnąć, że znowu pracował pół nocy nad jakimiś papierami.

Zszedłem schodami do kuchni, w której miałem nadzieje znaleść jakąś tabletkę przeciwbólową. Przez około kwadrans przeszukiwałem wszystkie szafki, w których mogłyby być jakiekolwiek leki, aż w końcu znalazłem swoją zgubę, w dodatku nie przeterminowaną.

Usiadłem, razem ze szklanką wody w ręku, i połknąłem tabletkę.

Ból nie ustał szybko, ale ja miałem już więcej siły na rozmyślenia.

Zastanawiałem się, co u Torda. Pewnie jeszcze spał w najlepsze, wczoraj był tak zmęczony, że ledwo było w nim widać żywą osobę. Brzmi, jakbym tylko dramatyzował, ale po prostu zauważałem najprostsze fakty.

Chłopak rzadko chodził na tego typu spotkania. On chyba w ogóle rzadko gdzieś chodził. Miałem nadzieje, że po tej imprezie bardziej się otworzy, bo przecież odkąd przyjechał z Norwegii, nie miał praktycznie nikogo przy sobie, tak jak nie miał odwagi, by kogoś takiego sobie znaleść.

Gdy już głowa bolała dużo mniej, zdecydowałem się na śniadanie. O dziwo, otwierając lodówkę, znalazłem wiele możliwości na posiłek, co ostatnimi dniami było raczej mało możliwe, ze względu na brak czasu, by zrobić jakieś większe zakupy.

Wyjąłem kilka produktów, decydując się na tosty, jednocześnie włączając ekspres do kawy.

Może powinienem napisać do Torda, czy w ogóle dotarł do domu? Korciło mnie bardzo, ale myśl o tym, że mógłbym go wtedy wybudzić nie pozwalała mi pójść na górę po telefon.

Podczas smarowania chleba masłem rozmyślałem o dziwnym zachowaniu chłopaka. Dobra, może nie dziwnym, ale dla niego przecież nienaturalnym. A może właśnie naturalnym, tylko po prostu nie miał okazji jeszcze tego pokazać? Tak czy siak, nie widziałem go jeszcze tak odważnego w stosunku do ludzi, i nie spodziewałem się tego nawet po tej whiskey, którą wypił.

Wyjąłem kubek i podstawiłem go pod ekspres. Kawa wlewała się powoli przy towarzyszącym czynności głośnym buczeniu, wydobywającym się z urządzenia.

Kolejną sprawą, która nawiedziła moje myśli i wcale nie miała ochoty ich opuścić, było pytanie, skąd właściwie Jerry miał to whiskey? Przecież to zbyt „wyszukany" alkohol jak na niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top