part four
Wybiegłem z domu, ledwo nie upuszczając plecaka, zawieszonego luźno na ramieniu.
Byłem spóźniony na autobus, co oznaczało, że również na pierwszą lekcję. W normalnym wypadku nie przejmowałbym się tym aż tak bardzo, ale moją pierwszą dzisiejszą lekcją była matematyka, na której nauczyciel ustalił sprawdzian. Jakim uczniem bym nie był, matmę akurat bardzo sobie cenię, szczególnie, że mam szansę na naprawdę dobrą ocenę, która mogłaby podwyższyć trochę moje ogólne wyniki na koniec roku.
Biegłem na najbliższy przystanek orientując się w ostatniej chwili, że za około dwie minuty powinna przyjechać inna linia, mogąca zawieść mnie pod szkołę. Udało mi się dotrzeć, akurat zanim jeszcze autobus ruszył. Niemal wskoczyłem do środka pełen nadziei, że mam szansę zdążyć chociaż na pół godziny lekcji. Niestety entuzjazm szybko się ulotnił, gdy tylko zobaczyłem na ulicy sznur aut, stojących przed sygnalizacją.
Zdziwiłem się i zirytowałem za razem, bo w tej okolicy o tak wczesnych godzinach nigdy jeszcze nie spotkał mnie korek. Czułem się, jakby kierowcy wiedzieli o tym, że się spieszę i starali się zrobić mi jak najbardziej na złość.
Nerwowo stukałem opuszkami palców o oparcie jednego z siedzeń, którego się właśnie trzymałem i rozglądałem na boki, coraz bardziej denerwując się myśląc o tym, że w ciągu pięciu minut poruszamy się zaledwie dwa metry.
Westchnąłem ciężko. To będzie długa podróż.
- Dzień dobry, bardzo przepraszam za spóźnienie - rzuciłem w stronę klasy na jednym wdechu. Tak jak myślałem, spoźniłem się równo okrągłe piętnaście minut. Pan Honeycutt podniósł leniwie głowę znad biurka i przeszył mnie swoim typowym, morderczym wzrokiem. Patrzył tak zawsze, gdy któryś z uczniów go irytował. Wiedziałem jednak, że nauczyciel mnie lubi, więc przyzwyczaiłem się do tego spojrzenia.
- Siadaj, Thomas. Nie mam ochoty cię ganić, mam słaby dzień.
Usiadłem w jednej z ławek w ostatnim rzędzie, bo wszystkie inne pozajmowane były przez kujonów i nieuków, ściągających od kujonów.
Nauczyciel oparł się ciężko dłońmi o blat swojego biurka i podniósł się, biorąc ze sobą kartkę sprawdzianu. Wolno podszedł do mojego miejsca i rzucił papier na ławkę, jakby od niechcenia. Spojrzałem szybko na wiszący nad tablicą zegar. Zostało mi dwadzieścia pięć minut na zrobienie testu. Muszę się skupić.
Wyszedłem z klasy jako ostatni, kilka minut po dzwonku. Pan Honeycutt dał mi jeszcze chwile czasu na skończenie obliczeń w jednym z zadań. Udałem się w jakieś ciche miejsce, z dala od sali, w której mieliśmy mieć kolejna lekcję. Denerwowały mnie dzieciaki z niższych klas, biegające po korytarzu jak oszalałe. Włożyłem do uszu słuchawki i już miałem włączyć jakąś piosenkę, gdy ktoś się do mnie przysiadł.
- Hej!- odezwał się wesoło Tord, patrząc na mnie z boku.
- O, cześć, hej - również na niego spojrzałem, chowając widocznie niepotrzebne już słuchawki.
Przez chwile żaden z nas się nie odzywał, choć oboje chcieliśmy jakoś rozkręcić rozmowę.
- Więc...- zaczął Tord - Idziesz na imprezę, co nie?
- Tak, w końcu tak.
- Pójdziemy razem?
Parsknąłem cicho pod nosem.
- Co się śmiejesz? - chłopak mimowolnie też się uśmiechnął
- Nic, nic, zabawnie to zabrzmiało.
Znów nastała cisza. Wiadomo, pierwsza dłuższa rozmowa nigdy się nie klei. Musieliśmy dać sobie trochę czasu.
- Dobrze wyglądasz w tej bluzie - bąknął w końcu Tord, po czym odwrócił głowę, jakby zrobiło mu się głupio.
Znowu się zaśmiałem. Zerknąłem na niego. On też świetnie wyglądał w swojej. Zauważyłem to jakiś czas temu i już miałem ochotę mu to powiedzieć, ale nie wiedząc kiedy, zamyśliłem się. Za pewne wyglądałem wtedy jak pozbawiony życia posąg i zdawałem sobie z tego sprawę. Poczułem się, jakbym nie spał ze trzy noce i nie obchodzili mnie w tym momencie przechodzący blisko uczniowie, pewnie patrzący się na mnie. Chyba pierwszy raz doznałem tak szybkiej zmiany w zachowaniu. Z osłupienia wyrwał mnie dopiero dzwonek, po którym chłopak wstał z miejsca. Na prawdę tak długo się w niego wpatrywałem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top