part five

Wstałem z miejsca i podszedłem do drzwi klasy. Co teraz? A, racja, historia. Lubię ten przedmiot sam w sobie, ale odkąd zmieniono nam nauczyciela, lubię go jeszcze bardziej. Zamiast nudzącego historyka starej daty, sprawiającego wrażenie, jakby sam nie wiedział co on tu z nami właściwie robi, dostaliśmy energicznego mężczyznę, nieco po czterdziestce, który na historii zna się lepiej niż wszyscy mający do tej pory okazje nas uczyć. Bardzo mi się podobało, wręcz imponowało, jak potrafił wpajać wiedzę o inwazji Normanów czy innych cennych elementach naszego kraju nawet największym leniom naszej klasy. Dziś jednak nici z ciekawej lekcji, bo po wejściu do sali, ku rozczarowaniu wszystkich, przy biurku można było zobaczyć nie pana Nidrooke'a, a dobrze wszystkim znanego, starego Croforth'a.

- Siadać!- niemal krzyknął na całą
klasę -Dziś macie ze mną, Nidrooke gdzieś wyjechał. Macie być cicho, bo zostaniecie tu ze mną na lunch!

Pan Croforth. Nikt z naszej klasy nawet nie śmiał się odezwać w jego obecności.

  Krążą pogłoski, że nie tylko uczniowie tracą przy nim odwagę, ale i kadra nie ma ochoty wchodzić z nim w jakąkolwiek dyskusję, w obawie przed konsekwencjami. Istnieją surowi nauczyciele i mało kontaktowi ludzie, ale Croforth zdecydowanie dostaje pierwsze miejsce w tych kategoriach.

  Bez słowa szybko zająłem miejsce w tylnich ławkach, jak najdalej od wrzeszczącego nauczyciela. Obok mnie, z lekkim szurnięciem krzesła, zdążył dosiąść się Tord. Jeszcze tylko kilka najszybszych znajomych zdołało usadowić się w wygodnej okolicy, aż zostały jedynie miejsca, skąd pan Croforth mógł sięgać okiem bez problemu. Nagle Tord szturchnął mnie łokciem i schylił się mi do ucha.

- On uczy historii, czy bawi się w tyrana? - szepnął, na co mimowolnie cicho parsknąłem śmiechem.

- Myślę, że z taką postawą to na pewno przejdzie do historii - odpowiedziałem, przysłaniając usta ręką. Tym razem to on się zaśmiał. Zdawałem sobie sprawę, że żart nie wyszedł mi najlepiej, ale dobrze, że choć trochę rozluźniliśmy atmosferę.

- Mój Boże - sapnął Tord po wyjściu z sali - On na prawdę ma jakiś problem. W pewnym momencie zacząłem nawet liczyć, ile razy wrzasnął „możecie już się łaskawie zamknąć?".

- Szkoda tylko, że w ciągu całej godziny padły jakieś cztery szepty - dociągnąłem sarkastycznie

- On nie ma jakiś problemów? W sensie, z życiem albo... z głową?

- Już nie przesadzaj - spojrzałem na niego z politowaniem, ale i rozbawieniem.

- Zauważyłeś, że to pierwsza nasza tak długa rozmowa? - zagadał chłopak.

- I nawet ty ją zacząłeś, brawo - klasnąłem dwa razy w ręce ze śmiechem - Coraz lepiej nam idzie.

- Dobra, teraz zaczynamy brzmieć, jakbyśmy nigdy nie mieli kontaktu z ludźmi - powiedział Tord patrząc gdzieś w głąb korytarza, ciągle się śmiejąc.

Po zajęciach udałem się jak zwykle do szatni. Zgrabnie wymijałem grupki ludzi śmiejących się w niebogłosy, jakby poza nimi nie było w pobliżu nikogo. Ilość decybeli wydawana przez nich wykraczała poza skalę tolerancji, że się tak wyrażę. Gdy trafiłem już do swojego wieszaka, znów zagadał do mnie Tord.

- Hej Tom, tak myślałem, może wyszlibyśmy potem gdzieś? Nie wiem, na pizzę albo coś - podrapał się po karku, patrząc na mnie z góry.

- Pewnie, jeśli chcesz - odparłem zdejmując szkolne buty - Z resztą, zgłodniałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top