part fifteen

Siedziałem znużony i w ciszy siorbałem kawę. Zdziwiłem się, bo wyszła naprawdę dobra. A może po prostu brakowało mi tego smaku? Nie miałem przy sobie telefonu, więc jedyne zajęcie w pustej kuchni, na jakie mogłem sobie pozwolić, to rozmyślanie.

  Na rozmyślanie nie miałem jednak siły. Zresztą, i tak nie było o czym.

  Dopiłem resztki kawy i wstałem. Niechętnie, ale wstałem. Trzeba było ruszyć się do jakiejś roboty.

  Najpierw prysznic. Coś czuję, że bez niego się nie obejdzie. Zostawiając kubek na blacie poszedłem schodami do sypialni, skąd wziąłem świeże ubrania. Zwróciłem się w stronę łazienki, czując przygniatający ciężar niewyspanego ciała.

  Wszedłem do kabiny i odkręciłem wodę, nie patrząc nawet, jaka była temperatura. Zalał mnie chłodny strumień, dokładnie taki, o jakim mogłem pomarzyć.

  Czułem się bosko, choć przez te kilka minut. To niesamowite, jak zwykła, zimna woda potrafi oczyścić i w sensie fizycznym, i mentalnym. A do tego pobudza i odświeża, a to już szczyt doskonałości.

  Po kilku chwilach wyszedłem. Znalazłem ręcznik i wytarłem się nim, dygocząc z zimna, jakie panowało poza kabiną prysznica.

  Spojrzałem w lustro i z lekkim obrzydzeniem przyjrzałem się cieniom, jakie powstały na dolnych powiekach za pomocą kilku nieprzespanych nocy. Pokręciłem głową i obróciłem się, biorąc ubrania w dłoń. Muszę się więcej wysypiać. Na całe szczęście idą Święta, a że ani ja, ani moja rodzina ich nie obchodzimy, mam czas na spokojny odpoczynek.





  Dziś niedziela, szesnastego grudnia, co oznacza, że został jedynie tydzień z kawałkiem do Bożego Narodzenia. Nauczyciele dali sobie święty spokój z realizowaniem jakiegokolwiek materiału w takim okresie, więc chociaż nauki nie miałem na głowie. "Chociaż" to może nie najlepsze słowo, bo praktycznie jedyne, co mam na głowie, to nauka, co oznacza, że teraz nie muszę zajmować kompletnie niczym.

  Siedziałem znudzony na sofie i przyglądałem się śnieżnej pogodzie, która obecna była teraz na zewnątrz. Pojedyncze płatki śniegu spadały powoli na lekką warstwę białego puszku, którym przykryty był teraz chodnik.

  Jako mały chłopiec uwielbiałem przechadzać się w taką pogodę długimi godzinami, razem z rodzicami, którzy zdawali się być wtedy najszczęśliwszymi osobami na świecie. Cały czas uśmiechaliśmy się, rozmawialiśmy, żartowaliśmy. Jak prawdziwa, kochająca się rodzina.

  Niestety błogie i beztroskie chwile nie trwały zbyt długo, a przynajmniej nie na tyle, bym mógł się nimi spokojnie nacieszyć. Mama niedługo po moich dziesiątych urodzinach zachorowała. Bardzo ciężko. Jej serce przestało być wystarczająco silne, by utrzymać ją przy życiu chociaż do mojej dorosłości.

  Odeszła niecały rok później. Ojciec był załamany, ja jednak mając jedynie tylko jedenaście lat i nie do końca świadomy umysł, nie zdawałem sobie całkowicie sprawy z tego, co się właśnie wydarzyło. Mimo to tata, z całą pewnością odczuwający stratę o wiele bardziej niż ja, cały czas mówił mi, jaka to mama była dzielna, jaka wyrozumiała i silna. Mówił, że opiekowała się nami do samego końca, że do samego końca kochała nas całym, choć już bardzo słabym sercem.

  Po jakimś czasie, gdy wspomnienia z tamtego okresu powróciły do mnie niczym nóż wbijający się w serce, zdałem sobie sprawę, że tata nie mówił mi tych rzeczy tylko po to, by mnie uspokoić i podnieść na duchu. Jego bolało to jeszcze bardziej i tak na prawdę po prostu nie mógł pogodzić się ze stratą małżonki, z którą wspólnie czekał na daleką, piękną przyszłość.

  Po kolejnych kilku latach, kiedy naturalna świadomość umysłu przyszła do mnie wraz z dojrzewaniem, przyznałem ojcu rację. Pamiętałem ostatnie chwile z matką bardzo dobrze, jakby miały one miejsce niedawno, jednak potrzebowałem czasu, by dotarło do mnie ich prawdziwe znaczenie. Mama zawsze poświęcała rodzinie najwięcej swojego czasu i uwagi. Nawet, gdy była bliska kresu życia, to właśnie ja z ojcem byliśmy na jej liście priorytetów. Za to najbardziej ją kochałem. I nadal kocham.

  Retrospekcje, przewijające się w moim umyśle niczym czarno-biały film, przerwało trzaśnięcie okna w kuchni. Znowu zrobiłem przeciąg. Wstałem z trudem i podszedłem powoli do pomieszczenia, by zamknąć wszystkie otwarte okna. Wiatr na dworze rozszalał się teraz na dobre, unosząc płatki śniegu w niezrozumiałym tańcu.

  Westchnąłem głęboko, odwracając głowę i wracając z powrotem na sofę. Opadłem ciężko na stertę poduszek i chwyciłem w dłoń telefon, chcąc zająć czymś myśli.

  Przeszukiwanie portali społecznościowych w calu znalzienia ciekawych zdjęć lub śmiesznych postów znudziło mnie bardzo szybko. Znów moją głowę zajęły myśli o jasnowłosym znajomym, z którym przyjemność miałem wczoraj balować na urodzinach kolegi.

  Czy już wstał? Dochodziła godzina trzynasta, więc podejrzewałem, że tak, ale nie wiedziałem przecież, jakie chłopak miał zwyczaje. Poza tym, wydawał się wczoraj bardziej wymęczony, niż ja.

  Może powinienem napisać, spytać, czy wszystko u niego w porządku, i czy w ogóle trafił wczoraj do domu? Nie no, nie mógł być aż tak pijany, by sobie z tym nie poradzić. Mimo wszystko wolałem się upewnić, jednocześnie odciągając uwagę od dołujących wspomnień.


Ja

Hej Tord, wstałeś już?


  Na odpowiedź czekałem długo, może nawet pół godziny. Stwierdziłem, że nie ma sensu siedzieć przy telefonie i sprawdzać, czy Tord potwierdził już swój stan, bo jeśli jeszcze spał, to i tak nie mógłby tego zrobić.

  Wstałem z kanapy, ruszając ponownie w stronę kuchni. Postanowiłem coś przekąsić, a może nawet zrobić coś na ząb i dla mnie, i dla najpewniej zmęczonego po pracy ojca, który około szesnastej powinien pojawić się w domu.

Tata od niedawna pracował w barze, ale jak mówił, jest to posada tymczasowa. Często zmieniał pracę, bo nigdzie nie mógł znaleźć swojego miejsca. Wiele zależało od tego, że nie miał ukończonych wymarzonych studiów psychologicznych na poziomie magistra, a obaj dobrze wiedzieliśmy, że gdyby je zrobił, nie musiałby pewnie przemieszczać się z jednej placówki do drugiej, co byłoby dla nas bardzo wygodne.

Z racji tego, że ojca zatrudniano zazwyczaj w wystarczająco płatnych placówkach, a dodatkowo nasza bliska rodzina nigdy nie odmawiała nam drobnego wsparcia pieniężnego, doskonale dawaliśmy sobie radę. Miało to jednak swoją cenę. Tata, przez to, że godziny pracy zmieniały mu się niemal co chwilę i nie miał ustalonego "planu" dnia, często się nie wysypiał i nie mógł poświęcić czasu swoim hobby, czy chociaż zwykłemu relaksowi. Ja, gdy tylko mogłem, starałem się nie zaprzątać mu głowy swoimi sprawami, a nawet pomagać choćby w utrzymaniu porządku w domu.

  Stwierdziłem, że dzisiaj też przyda mu się drobna pomoc, by mógł chociaż chwilę wytchnąć w spokoju. Otworzyłem lodówkę i sprawdziłem, czy znajduje się w niej coś zdatnego do zrobienia obiadu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top