part eighteen

  Gdy tata wyszedł z pomieszczenia, zaczęło już świtać. Długo nalegał, by zostać tutaj i mieć na oku moje samopoczucie, jednak stwierdziłem, że lepiej będzie, jak wróci do domu i odpocznie po całonocnym przesiadywaniu u mojego boku. Zresztą, może nawet więcej niż całonocnym. Byłem przecież nieprzytomny.

  Martwiłem się o niego. Wyglądał źle, cały czas był niewyspany, a na jego twarzy powoli zaczęło powoli braknąć kolorów. Świadom byłem, że to wszystko przez mój wypadek i że nie jest to ani jego, ani moja wina, jednak nie dawało mi to spokoju.

  Rozejrzałem się po pokoju, bardziej przytomny, niż jeszcze kilka godzin temu. Zostałem teraz zupełnie sam, a przynajmniej na jakiś czas, bo jak mówił lekarz, do mojej sali zostanie przeniesiona jeszcze jedna osoba.

Wyjrzałem przez okno i aż otworzyłem lekko usta w podziwie. Niebo umalowane było najróżniejszymi odcieniami różu, pomarańczu i błękitu, towarzysząc tym widokiem wielkiemu, krwiście czerwonemu słońcu. Przez dłuższa chwile nie mogłem oderwać wzroku od szyby, zapominając nagle o bólu przeszywającym połowę mojego ciała. Tu, w okolicy, takie widoki to rzadkość, miałem wiec zamiar cieszyć się nim jak najdłużej.

Jednak po jakimś czasie, gdy słońce wzeszło już nieco wyżej, wróciłem na ziemię wraz z kłującym bólem w lewej ręce. Nie miałem pojęcia, co dokładnie się z nią stało, bo większość rozmowy miedzy moim ojcem a lekarzem jeszcze przespałem, ale czułem, że mogła być złamana. I akurat teraz postanowiła o sobie przypomnieć.

Chciałem skupić się na czymś innym, niż na bojącym ciele, ale w okół nie było niczego, co mogłoby zająć moje myśli. Wpadłem na pomysł, by sprawdzić godzinę, ale nigdzie w tej  pustej i surowej sali nie widać było zegara. Doszedłem do wniosku, że musiało być jeszcze wcześnie, skoro słońce dopiero wstało.

  Rzuciłem okiem na stolik, stojący tuż obok łóżka, w poszukiwaniu swoich rzeczy, jednak wyglądało na to, że tata już się nimi zajął i zabrał je ze sobą.

  Westchnąłem przeciągle, czując, że nawet nie udałoby mi się zasnąć, a co bardzo pomogłoby mi zabić trochę czasu.

  Czy długo będę musiał tu leżeć?


- Thomson, twoja kolej - zawołał lekarz, Scott Goldberg, jak się okazało. Cały czas wpatrzony był w plik kartek trzymanych w ręku i nie nawiązał ze mną jakiegokolwiek kontaktu.

- Kolej na... - zwróciłem pytający wzrok na mężczyznę, jednak zanim zdołałem dokończyć pytanie, ten przerwał mi poirytowany.

- Badania, kolej na badania, idź już, bo czekają.

Z trudem wstałem z łóżka, wciąż obolały po wypadku. Skierowałem się w stronę drzwi, gdzie, jakby na komendę, Goldberg zszedł z mojej drogi i stanął kilka kroków dalej, by znów wlepić wzrok w dokumenty.

Przystanąłem, orientując się, że w ogóle nie wiem, gdzie tak właściwie mam iść. Miałem już odezwać się do lekarza, w którego interesie było poinstruowanie mnie chociaż, co mam robić, jednak ten kolejny raz mnie wyprzedził.

- Po wyjściu idziesz w lewo i skręcasz w główny korytarz, tam powinno czekać dwóch facetów, wezmą cię na USG.

Świetna instrukcja, dzięki ci za twoją łaskę. Wyszedłem z sali z lekkim grymasem na twarzy, i skierowałem się w lewo, jak poinstruował mnie mężczyzna.

Szedłem wolnym krokiem, bo tylko na taki mogłem sobie teraz pozwolić, i zastanawiałem się, czy to napewno powinno tak wyglądać? Pacjent po wypadku samochodowym, pewnie nawet dość poważnym, zostaje obrzucony jedynie zimnym spojrzeniem i kilkoma surowymi słowami. Pokręciłem głowa, wiedząc, że muszę się teraz skupić na czym innym.

Doszedłem do głównego korytarza, a przynajmniej tak mi się wydawało, przecież nigdy przedtem jeszcze tu nie byłem. Tam przy jednej z najbliższych sal faktycznie stało dwóch lekarzy. Przywitałem się z nimi niepewnie, na co ci przestali rozmawiać i jak gdyby nigdy nic, otworzyli drzwi sali i gestem wprowadzili mnie do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top