PROLOG

Karillvalen to wyspa, której mieszkańcy wystawieni są na najcięższe wyzwania. Miejsce okryte złą sławą przyciąga wielu śmiałków gotowych podbić tereny upadłych czarownic i ludzi bez cienia duszy. Oto krótki opis miejsca, w którym płacz zagłuszany jest przemocą, lęk maskuje się, by przetrwać, a radość wznieca ogień wojen.

Należy dodać, że wszystko to jest światem nad wzburzonymi falami, tam gdzie sięga ludzkie oko, lecz prawdziwe zło narodziło się i wzrasta pod wyspą.

Skąd to wszystko wiadomo? Otóż opowieści o tych mistycznych światach przekazywane są od najstarszych pokoleń i ciągle żyją w mieszkańcach budząc niepokój. Wieczorne wiece przy rozpalonym ognisku, wśród mowy nocnych ptaków sprawiały, że każde słowa na temat Karillvalen uderzały zmysły z podwójną mocą.

Dobrze pamiętam, czas, w którym jako dziecko sadzano mnie przy najstarszej z kobiet, a ona nuciła najpiękniejsze melodie o okrucieństwie wyspy i jeszcze gorszym podziemiu, a wtedy wszystkie bruzdy na twarzy kobiety pogłębiały się jeszcze bardziej tworząc rozległą mapę ran i zmartwień. Wtedy wydawało mi się to niesamowicie intrygujące i niemożliwe do zdobycia. Dziś mając dwadzieścia trzy lata posiadam nierealne plany i ambicję, która przerasta moje możliwości.

-Kai! - do uszu dobiegł dobrze mi znany głos. - Kai! 

Głos silniejszy, zahaczał brzmieniem o desperację. To nie wróżyło nic dobrego. Natychmiast odłożyłem wiadro z wodą, które miało być przeznaczone dla owiec. Wybiegłem na podwórze w popłochu lokalizując skąd dochodzi nawoływanie. W tym roku trawa na wyspie rosła z zatrważającą prędkością i z łatwością sięgała do połowy łydki, więc bieg na oślep tylko spowolniłby proces szukania. Istniała szansa, że tym razem podziemie przyśpieszy wycinkę zieleniny o dobre kilka tygodni. 

- Kai, na litość wyspy! Gdzie jesteś?

Chwyciłem łopatę targany najciemniejszymi scenariuszami i przyśpieszyłem kroku, wiedząc już, że ten rozpaczliwy głos nawołuje z wnętrza pola kukurydzy.

Znalazłem ją. Klęczała między kolbami, które smutno zwisały ku jej głowie. Płakała kurczowo trzymając w dłoniach chustę w niebieskie motyle - symbol w Karillvalen, który oznaczał młodość i wolność (oczywiście wolność mieszczącą się  w kanonach wyspy).

- Zabrali ją. - kobieta odwróciła ku mnie napuchniętą twarz. - Wyrwali mi ją z rąk, nie byłam w stanie ich powstrzymąć - jej szkliste oczy pozwoliły popłynąć kolejnym łzom, a jej usta wysuszone od strug słonych łez wymawiały każde słowo z rozdzierającym bólem.

Kobieta zaniosła się płaczem, a całe jej ciało drżało.

- O kim ty mówisz mamo? - kucnąłem tuż obok. Zadając to pytanie, już wiedziałem o jaką osobę chodzi, lecz moja głowa na siłę próbowała wyprzeć te myśli.

Matka podała mi chustę nie odrywając oczu z mojej twarzy, a jej ciemne źrenice opowiadały mi przerażający przebieg wydarzeń. Nic więcej nie musiała dodawać. Momentalnie zatopiłem się w stanie rozpaczy i bezradności.

 W końcu, co zabrało podziemie na wyspę już nie wróci...

Otóż, nie tym razem. Nie, gdy chodzi o moją siostrę.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top