02
Od dwóch godzin byłam w domu rodziców. Panowała przyjazna i wesoła atmosfera. Siedząc w salonie, rozmawialiśmy o rzeczach, które przegapiłam podczas swojej nieobecności. Sąsiadka Kathy kupiła sobie nowy samochód, pani Pamela adoptowała nowego psa, a syn pani Jacobson dostał się na wymarzoną uczelnię. Życie w małym miasteczku Harpswell rozkwitało.
Mieszkając i spędzając więcej czasu w Portland, nie byłam świadkiem wydarzeń dziejących się w rodzinnej miejscowości. W tym miejscu nawet najzwyczajniejsze czynności były dla mnie teraz wyjątkowe.
— Gabby, nie przeszłabyś się do sklepu? — zapytała mama, szukając czegoś w kuchni.
Wielki salon był z nią połączony, a jedynie wysepka kuchenna z krzesłami oddzielała te dwa pomieszczenia. Na samą możliwość odwiedzenia po drodze paru miejsc zgodziłam się bez wahania. Ostatni raz była tutaj na początku studiów, późniejsze obowiązki związane ze szkołą nie pozwalały na odwiedziny. Częściej rodzice przybywali z wizytą do akademika.
Włożyłam na siebie płaszcz i szalik, wiedząc jaka pora panuje na zewnątrz.
— Tu masz listę. Jakby co, dzwoń — powiedziała, uśmiechając się.
Przytaknęłam, chowając kartkę do kieszeni. Idąc ulicami Harpswell, podziwiałam domy dawnych sąsiadów. Ich ogrody były bardzo zadbane i przystrojone już na nadchodzące święto zmarłych, zwane Halloween. Na schodach prowadzących do domów stały dynie z wyciętymi zębami. Dzieciaki zapewne nie mogły się doczekać odwiedzania domów w celu zbierania słodyczy. Na ulicach leżały piękne, jesienne liście. Jesień kojarzy się z kolorowymi listkami. Przybierają one najróżniejsze kolory; złote, czerwone, pomarańczowe lub brązowe. Nie bez powodu ta pora roku nazywana jest najpiękniejszą.
— Dzień dobry, Gabrielle!
Przede mną pojawiła się jedna z dawnych sąsiadek.
— Dzień dobry, pani Raymant! Co u pani słychać? — Uśmiechnęłam się przyjaźnie do starszej kobiety.
— Córka wraz z mężem i dziećmi się do mnie wprowadziła dwa miesiące temu. Szybko odnaleźli się w nowym środowisku — zaśmiała się. — Twoja siostra bardzo polubiła moją wnuczkę, są chyba w podobnym wieku.
— To świetna wiadomość! Nie będzie pani teraz sama w tak dużym domu.
— Otóż to. Jak u ciebie młoda damo? College w porządku?
— Tak, jest świetnie...
— Mój wnuczek uczęszczał do College'u w Ottawie, ale teraz planuje zmienić uczelnie przez przeprowadzkę — przerwała mi, kontynuując opowieści o swojej rodzinie.
Nie przeszkadzało mi to, widząc uśmiech na twarzy starszej kobiety. Jeszcze za czasów mieszkania tu, była ona bardziej ponurą osobą, teraz odżyła dzięki ich obecności.
Rozmowa z kobietą trwała sporo czasu. Nie przerywałabym jej tego, gdyby nie przychodzące sms'y od zniecierpliwionej rodzicielki. Pożegnałam się z kobietą, kierując w stronę sklepu. Rozmowa z dawnymi sąsiadami sprawiała mi przyjemność. Miło było dowiedzieć się nowych wiadomości na temat ludzi z rodzinnego miasta. Ciekawość wzbudziło wspomnienie o jej wnuczku. Zainteresowało mnie to, że studiował w Ottawie. Sama próbowałam się tam dostać, ale poziom tej uczelni był strasznie wysoki. Wnuczek pani Raymant musiał być geniuszem, skoro się tam dostał. Gdy próbowałam go sobie wyobrazić, przed oczami pojawiał się niski, pryszczaty kujon z okularami zakrywającymi całą twarz. Te wyobrażenia w żaden sposób nie były złośliwe. Po prostu będąc w tym College'u, żeby zanieść dokumenty, większość chłopaków, których mijałam, wyglądała właśnie tak.
W supermarkecie chwyciłam koszyk i ruszyłam szukać produktów z listy. Większość produktów, które brałam, pasowały do przepisu na moje ulubione czekoladowe muffiny. Byłam pewna, że i tak nie będą przygotowywane specjalnie dla mnie, a dla dzieci bawiących się w "cukierek albo psikus". Ze wszystkimi potrzebnymi produktami poszłam do kasy, gdzie kolejka już się ustawiła.
Kasjerka okazała się sąsiadką pani Raymant. Podczas kasowania zakupów zagadywała mnie na temat uczelni. Pytała również o opinię tutejszych szkół średnich, ponieważ niedługo jej córka miała tam pójść. Miała prawie jedenaście lat i chodziła jeszcze do podstawówki.
Pożegnałam się z nią i opuściłam sklep. Zaczynało się ściemniać przez jesienną porę, a mama zaczęła uparcie do mnie wydzwaniać. Odebrałam dopiero za trzecim razem, gdy udało mi się w końcu odnaleźć telefon.
— Tak?
— Zaginęłaś z tymi zakupami?
— Zaraz będę.
— Wpadła do mnie koleżanka Karen z dziećmi. Pomogą nam przygotowywać muffinki.
— Jaka Karen?
— Córka pani Raymant. Poznasz, jak przyjdziesz! Tylko się pośpiesz, nie mogą czekać wieki!
— Idę. — Przyspieszyłam kroku, chcąc już dotrzeć na miejsce.
Skręcając w kolejną uliczkę, zauważyłam mały park, gdzie kilka lat temu spędzałam sporo czasu wraz z przyjaciółmi, którzy tak naprawdę nimi nie byli. Na samo wspomnienie zrobiło mi się przykro.
Wspólne zabawy poszły w zapomnienie, kiedy kolejne wulgarne słowa leciały w moją stronę. Nie kryli się z obelgami. Ich nienawiść była jawna i stanowcza. Co chwilę przychodziły nowe powiadomienia z czatu na Facebook'u z nowymi wiadomościami. Każde kolejne słowa były ostrzejsze od poprzednich. Jak mogło reagować na to dziecko? Wtedy nikt nie mógł mi pomóc.
__________________________________________________________________________________
Zostaw coś po sobie ⭐️🌿
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top