Misja

- Will! Wiedziałam, że prędzej czy pózniej wyznasz mi miłość, ale mogłeś to zrobić w bardziej dyskretny sposób! No chyba, że chciałeś pokazać wszystkim jak bardzo mnie kochasz! Ah! A ja jestem taka nieumalowana, ubrana też jestem nieodpowiednio do tej pięknej chwili, a o włosach już nie wspomnę! Ty mój okrutniku, uwiebisz pastwić się nad pięknymi niewiastami, cała wręcz płonę przez ciebie! – Czerwony armagedon zwany inaczej Grellem Sutcliffem wtargnął właśnie do biura Williama Spearsa, robiąc jak zwykle niepotrzebne przedstawienie, siadając na czarnym, skórzanym fotelu oczywiście jak mu się podobało, czyli z nogami na biurku, ręce zaś dał do tyłu. Szef wydziału zbieraczy dusz w odpowiedzi na żałosne zachowanie się jego pracownika tylko skrzywił swe przesuszone wargi, które nigdy nie widziały balsamu do ust ani żadnego innego nawilżacza. Środkowym palcem zaś lewej ręki poprawił spadające mu z nosa okulary. Co prawda, w rzeczywistości były one na swoim miejscu i nie poruszyły się nawet o milimetr, ale ciężko było Williamowi pozbyć się tego nałogu. Można powiedzieć, że ciągłe sprawdzanie, czy okulary są na twoim miejscu stało się częścią życia wieloletniego już boga śmierci.

- Sutcliff. Najlepiej byłoby, żebyś zamknął mordę, usiadł na krześle jak normalny człowiek i wysłuchał, co mam ci do powiedzenia – Spears nie zamierzał obchodzić się z czerwonowłosym idiotą łagodnie, gdyż po prostu nie widział sensu, aby niańczyć tę bezmyślną istotę, uważającą siebie za kobietę, choć tak naprawdę był średniej urody mężczyzną. Miał lepsze rzeczy do roboty, zwłaszcza, że od niedawna pojawiły się problemy w postaci kradzieży dusz przez cholerne demony, najbardziej bezużyteczne zaraz po Sutcliffu stworzenia na całym świecie. No i jak miał to wszystko ogarnąć, skoro wszyscy mu przeszkadzali, w tym i [ Reader]? To nie było takie proste doprowadzić cały wydział do porządku, pilnować każdego pracownika, no i jeszcze kontrolować żniwa na ziemi, robiąc listy ilości zebranych dusz w ciągu kilku minionych miesięcy. Shinigami czasami miał ochotę rzucić to wszystko i wyjechać gdziekolwiek, ale przez to, iż osobiście ślubował przed Andersonem, że będzie dbał o to miejsce jak o własną kieszeń, nie mógł sobie pozwolić na to. Pozostało jedynie być wiernym swojej pracy i nigdy nie doprowadzić do jej upadku. Choćby za cenę nieśmiertelnego życia, danego w imię kary za swe niewyobrażalnie poważne grzechy zza bycia człowiekiem.

- Ktoś tu widzę, że nie wypił melisy rano i kawki, Willu. Może jako twoja ponętna sekretarka zrobię ci je, żebyś trochę wyluzował? – Zadowolony Grell nie zwracał uwagi na zły humor swojego szefa, który zresztą zdarzał się tak często jak problemy trawienne z przejedzenia. Aby trochę go rozweselić, nucił swoją ulubioną kołysankę, którą pewnego dnia usłyszał, idąc ulicami Londynu, gdzie bawiły się tam ubogie, obce, francuskie dzieci, śpiewające mało znaną piosenkę wśród Anglików, choć we Francji znał ją każdy obywatel państwa. - Un éléphant, ca trompe, ca trompe. Un éléphant, ca trompe énormément.

Zimne i nieludzkie spojrzenie Spearsa, mogące zabić w ciągu sekundy Sutcliffa sprawiły, że ten przestraszony skulił się na krześle, łapiąc się natychmiast za nogi, które jeszcze przed chwilą leżały swobodnie na raportach szefa, patrząc się niepewnie na Williama.

- Już jestem cicho – wyszeptał Grell, przygryzając swe wargi z nerwów. Wzrok Williama mimo to nie złagodniał, wciąż patrzył na drugiego żniwiarza jak na swoją ofiarę, którą zamierzał prędzej czy pózniej się pozbyć z pola widzenia.

- Domyślasz się pewnie, po co cię tu sprowadziłem.

- Jeśli chodzi o raporty z zeszłego tygodnia, to nie moja, że do ciebie nie dotarły! Ronald musiał je zgubić gdzieś po drodze, więc mnie w to nie mieszaj! Jestem niewinny i nadal będę się tego trzymał, choć inni myślą, że mogą mnie wykiwać, bo jestem idiotą. To bierudne kłamstwo, Will, ja zawsze trzymam się procedur, no może zdarzyło się parę nieprzyjemnych sytuacji, ale mimo tego jestem grzeczną dama i..

- Dosyć! – Krzyk Willa natychmiast uciszył biednego Sutcliffa na tyle, że ten omal się nie rozpłakał. - Nie interesują mnie twoje sprawy, jasne?  Zamierzam cię wykorzystać do pozbycia się [ Reader] i w dupie mam, czy masz na to czas, czy nie. Ustalmy, że zostaniesz zwolniony z obowiązków, dopóki nie znajdziesz jakiegoś haka na to bezczelne babsko. Nie przyjmę do wiadomości faktu, że zawiodłeś w tej sprawie, także lepiej się postaraj, bo inaczej możesz się pożegnać z posadą na zawsze. Chyba się jasno wyrażam? Masz miesiąc.

- M- Miesiąc?! P - Przecież to stanowczo za mało czasu! Muszę przejrzeć wszystkie akta w archiwum, pojechać do Polski i tam też trochę pogrzebać, to nie jest takie proste - Czerwonowłosy Czerwonowłosy próbował z całych sił przedłużyć termin klęski nowej shinigami. Wiedział jednak, że to bezsensowne. Cokolwiek by nie powiedział William, wszystko musi być tak, jak on sobie życzy. Co do sekundy. . Trudno, wystarczylo pogodzić się z tym, co go czekało i być posłusznym sługą czcigodnego Spearsa, w przeciwnym razie, mógł na zawsze pożegnać się z ukochanym tytułem shinigami. – J – Jak sobie życzysz, Will.

- A jednak potrafisz myśleć. Dobrze więc. Mam nadzieję, że twoje poszukiwania będą skuteczne. Jeżeli przyniesiesz mi potrzebne materiały, czeka cię awans w postaci zastępcy szefa wydziału zbieraczy. Osobiście dopilnuję, abyś ten tytuł otrzymał.

- Naprawdę? – spytał Grell nie dowierzając, że mógłby być na aż tak wysokiej pozycji, dzięki której zyskałby należny mu szacunek w Instytucie. Nawet legendarny Adrian Crevan pozazdrościłby mu takiego szczęścia. W końcu miałby również szansę na pokazanie tym idiotom, na co tak naprawdę stać Grella Sutcliffa, którego z pewnością uważaliby za wzór do naśladowania. . – Natychmiast ruszam, by udowodnić, że jestem wart nadanego przez ciebie tytułu, mój drogi! – Podniecony do granic możliwości natychmiast wstał z miejsca, by następnie uściskać dawnego partnera. Jednak tamten nie odwzajemnił uścisku mężczyzny, tylko odsunął się na krześle, przez co Grell upadł na ziemię, tłukąc swój majestatyczny nos.

- Jak zwykle brutal z ciebie – mruknął Sutcliff rumieniąc się, gdy spojrzał na swego ukochanego z podziwem. Oto szef wszystkich szefów, największy i najprzystojniejszy William T. Spears, który niebawem miał stać się bliskim współpracownikiem najwspanialszego Grella, czerwonej angielskiej piękności, jaką świat miał okazję poznać.

- Twoja kosa – powiedział Spears, rzucając obok boga śmierci piłę mechaniczną ubabraną krwią niewinnych ofiar, skazanych na śmierć. Grell cicho podziękował, by pózniej wstać szybko z podłogi, aby zabrać się do powierzonego mu zadania. Nim całkowicie opuścił biuro czarnowłosego, odwrócił się po raz ostatni w jego stronę, żeby zadać mu nurtujące go od dawna pytanie.

-  Czemu aż tak bardzo nienawidzisz tej całej [Reader]? Jakoś wszyscy akceptują jej obecność, poza tobą.

- Czemu, pytasz? Czy to nie oczywiste? Każdy, kto wejdzie na mój teren bez mojego pozwolenia i naciśnie na mój odcisk, nie ma życia w tym wydziale. Zrobię wszystko, żeby zniknęła z moich oczu na zawsze, nawet, gdybym miał stracić posadę. Nie cofnę się przed niczym, w końcu ja jestem wilkiem, a ona żałosną owieczką. Jeżeli nie będzie dostatecznie uważać, to dostanie się w zasięgu moich szczęk. A ja nie zamierzam już nigdy z nich ją wypuścić.


Rozdział po wielu miesiącach w końcu ukazuje światło dzienne! Tęskno mi było do tego opowiadania... Ale nie martwcie się! Dalsza część już wkrótce :p



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top