Rozdział 7

Amy

- Dzień dobry, Amy.

- Dzień dobry.

- Miło cię widzieć.

- Mnie nie koniecznie. Przejdźmy do konkretów.

- Mimo, iż sąd przyznał ci pełnoprawną opiekę, chciałabym widywać się z wnuczką.

- I co... Znowu będzie pani szukała we mnie winnej? Żeby tylko mnie upokorzyć i znów stanąć przed sądem?! O to pani chodzi?

- Amy, posłuchaj mnie. Ja... Zrozumiałam pewne rzeczy i... Nie chce ci jej zabierać, chcę tylko spędzić z nią trochę czasu.

- Skąd mam pewność, że mówi pani prawdę?

- Moje słowa.

- Słowa nic nie znaczą. - wstałam.

- Amy, proszę cię.

- Dobrze, obiecuję że z nią porozmawiam.

- Dobrze, dziękuję.

***

Ciągle zastanawiałam się nad biegiem wydarzeń. Dlaczego ona znowu chce o nią walczyć. Wróciłam do firmy. Nie mogłam się skupić. Wszystko o czym myślałam kierowało się do matki Roberta. Zastanawiał mnie fakt iż po raz pierwszy była bez męża. Musiałam jak najszybciej porozmawiać z El. Po szkole wpadła do mnie i wróciłyśmy do domu.

- Widziałam się dzisiaj z twoją babcią.

- I?

- Nalegała na spotkanie z tobą.

- Po raz kolejny to samo.

- Ellie... Tu chodzi o coś więcej. Nie wiem co się z nią dzieje. Zawsze ładnie uczesana, makijaż, paznokcie, nienaganny strój, a dzisiaj? Nie było tego wszystkiego, poza tym była bez męża.

- O to naprawdę dziwne.

- Jedno spotkanie. Nie będziesz chciała więcej nie ma sprawy.

- No dobra, ale pójdziesz tam ze mną?

- Tak, oczywiście.

- Mam jeszcze jedno pytanie.

- Tak?

- Jesteś w ciąży? - to pytanie zbiło mnie z tropu.

- Słucham?

- Widziałam cię wczoraj stojącą przed lustrem w bieliźnie w łazience. Poza tym kupiłaś więcej luźnych ubrań, przestałaś pić kawę i nie kupujesz wina.

- Tak, jestem w ciąży.

- O matko! - zaczęła się cieszyć. - Który to tydzień?


- Szesnasty.

- Od kiedy wiesz?

- Kilka tygodni.

- Jak mogłaś tyle to przede mną ukrywać?

- Przepraszam, ale sama nie mogę do końca uwierzyć w to, że za kilka miesięcy zostanę mamą. Nie wiem nawet czy sobie poradzę.

- Ale ja wiem. Poza tym będę dobrą siostrą, będę ci pomagać. Kiedy masz wizytę u lekarza?

- Jutro o jedenastej.

- Mogę jechać z tobą?

- Masz szkołę.

- Ciociu to tylko jeden dzień, no proszę.

- No dobrze.

***

- Dzień dobry, widzę, że ktoś tu chce zobaczyć tą malutką istotkę.

- Tak.

- No więc zapraszam.

- To ono? - zapytała El patrząc na monitor.

- Tak.

- To chłopiec czy dziewczynka? - wypaliłam.

- Jeszcze dokładnie nie wiem, za wcześnie. Podejrzewam, że podczas następnej wizyty się dowiemy. - uśmiechnęła się do mnie.

- Szkoda, chciałabym już wiedzieć. - dodała El.

***

Właśnie dziś minął rok od wypadku Roberta i Gwen.

- Skoczymy jeszcze po kwiaty, ok?

- Jasne.

Kupiłyśmy przepiękną wiązankę i pojechałyśmy na cmentarz. Stałyśmy przed grobem wpatrując się w czarno-białe zdjęcia rodziców Ellie. 

- Pomyślałam sobie, że może zasadziłybyśmy tu jakieś kwiaty, by kwitły co roku, hm?

- Dobry pomysł. - była bliska  łez. 

- Kochanie, chodź tu do mnie. - powiedziałam, a gdy wtuliła się we mnie po moich policzkach spłynęły łzy. 

Usiadłyśmy na ławce.

- Jeszcze dwa lata temu powiedziałbym, że dałabym sobie bez nich radę, ale teraz to o wiele trudniejsze. Chciałabym, żeby tu byli. 

- Wiem. 

- Mam chociaż ciebie, najlepszą ciocię na świecie. 

- Hhehehe, no może nie najlepszą, ale ważne jest to, że mamy siebie. 

- Jesteś najlepsza. 

- Dzień dobry. - powiedziała mama Roberta i położyła na grobie bukiet kwiatów. 

- Dzień dobry. - odpowiedziałyśmy, patrząc na nią. - Skoro jż panią spotkałyśmy, to może omówimy termin spotkań, a i chciałam panią przeprosić. Zachowałąm się niezbyt fajnie.

- Amy, nic się nie stało. Czasem człowiek musi dostać po tyłku, żeby zdał sobie sprawę z tego co dla niego naprawdę ważne. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top