Rozdział 7
- Everybody wants somebody to love... - podśpiewywał Ethan, prowadząc samochód.
Tak bardzo próbował dorównać wokalistom zespołu The Rolling Stones, że chwilami zagłuszał ich głosy w radiu, na co ja podśmiechiwałam cichutko. Myślę, że właśnie o to chodziło Ethan'owi, bo gdy zaczęłam się uśmiechać, zauważyłam w jego oczach wielką satysfakcję.
- Wariat. - powiedziałam pod nosem.
- Śpiewaj ze mną. - spojrzał na mnie pozytywnie, po czym kontynuował. - I need you, you, you.
- Ja nie umiem śpiewać. - powiedziałam zażenowana, mimo że moj mózg nucił każdy wers piosenki.
- Dalej, zaraz znów refren. - zachęcał mnie. Boże, ile ten człowiek ma w sobie pozytywnej energii.
Moja śmierć nadchodzi za...
Trzy...
Dwa...
Jeden...
Refren...
- Everybody needs somebody... - śpiewaliśmy oboje. O nie, zrobiłam to.
Śpiewanie nie jest moją najmocniejszą stroną. Pewnego dnia znalazłam na dnie szafy płytę, na której nagrany był mój występ podczas baliku, gdy miałam pięć lat. Skomentuje to krótko - Dziwię się, że nauczycielka nie wyrzuciła mnie z przedszkola.
- Powinniśmy założyć zespół. - mówił z wielkim przekonaniem. Rzuciłam spojrzenie mówiące "chyba cię powaliło". - Mówię poważnie. - zapewniał.
- Dajmy ludziom jeszcze pożyć. - zaśmiałam się. - Brzmimy jak rozdeptywane szczury.
- Ej. - szturchnął mnie lekko. - Tylko ty.
Naszą radość, z jazdy samochodem, odebrał nam widok tabliczki z nazwa ulicy Crain st. Kawałek za nią znajdował się park. Tak, właśnie ten park, w którym miałam spotkać się z Cody'm.
- No to idę. - powiedziałam bez przekonania, gdy Ethan zaparkował samochód.
- Idę z tobą. - uparł się.
- Nie. - zaprzeczyłam otwierając drzwi.
- Jeśli on ci coś zrobi.. - zaczął mnie przekonywać.
Nie mam piecu lat, nie muszę chodzić z nim wszędzie za rączkę. Już wystarczająco wiele dla mnie zrobił.
- Ethan, zostań tu. Będziesz miał nas na widoku. - zapewniłam. Przyjaciel, jeśli tak mogę go nazwać, pokiwał głową na "tak", a ja wyszłam z auta.
Denerwowałam się, jakbym szła na rozmowę o najlepszą pracę w mieście. Z każdym krokiem, podążałam coraz szybciej. Mój oddech był nie równy. Po prostu się bałam.
Stanęłam tak, aby Ethan faktycznie miał mnie na widoku. Park jest bardzo duży, więc musiałam znaleźć idealne miejsce między drzewami. Wyciągnęłam telefon, aby spojrzeć na godzinę. Punktualnie. Nigdzie jednak nie widziałam Cody'ego. Do końca miałam nadzieję, że jednak nie przyjdzie, choć to on zainicjował spotkanie.
- Hej. - odezwał się głos zza moich pleców, a ja nerwowo się odwróciłam. Oczywiście, to Cody.
- Cześć. - powiedziała cicho. Mój wzrok błądził między różnymi gatunkami drzew.
- Chyba musimy porozmawiać. - widziałam, że stara się być spokojny.
- Nic nie musimy. - rzuciłam dość agresywnie. - Dobra, mów
co masz powiedzieć. Śpieszę się.
- Katie, ja cię przepraszam. Wiem, że popełniłem błąd zdradzając cię z Susan, ale... - ręka chłopaka zetknęła się z moją, przez co gwałtownie się odsunęłam.
- Nie uważasz, że już za późno na przeprosiny? - wtrąciłam się. Początkowo myślałam, że przeprasza mnie za awanturę pod drzwiami mojego mieszkania. Myliłam się.
- Wiem popełniłem błąd. Żałuję go każdego dnia. - kontynuował. Kompletnie nie rozumiem tego człowieka. Raz mam wrażenie, że chce mnie zabić, a kilka dni później, wręcz błaga o wybaczenie.
- I to upoważnia cię do mówienia mojemu synkowi, że jesteś jego ojcem? - po raz kolejny weszłam mu w zdanie.
Co mi po tym, że on żałuję? Fakt kochałam go, ale to było około cztery lata temu. Teraz to już nawet z wyglądu mi się nie podoba.
- Katie, może to dla ciebie szok, ale on jest moim synem. - zaśmiałam się nerwowo. Cody brzmiał jakby sam w to wierzył.
- Co ty ćpałeś? - zapytałam sarkastycznie.
- Katie, wysłuchaj mnie.
- Cody nie wiem, co ty wymyśliłeś, ale dobrze wiem, że to nie możliwe! Nawet z tobą nie spałam!
- Nie wiesz wszystkiego. - stwierdził z niezmierną powagą.
- A co zapłodniłeś mnie przez spodnie? - zapytałam, równocześnie śmiejąc się.
- Dobra widzę, że nie rozumiesz. - westchnął.
- A co tu mam rozumieć?!
- Gdy ze mną zerwałeś, ja nadal cię kochałem. Nie mogłem się z tym pogodzić. - mówił, jakby coś mnie to obchodziło. - Gdy zaczęłaś spotykać się z Zac'iem, coś we mnie pękło.
- Przestań brać mnie na litość swoją nudną historyjką. Przypominam, że się śpieszę. - wcale nie przejmowałam się tym, co do mnie mówił. Tym bardziej, że nie miało to żadnego związku z Theo. Moje myśli wciąż liczyły drzewa, a oczy skupiały się na spacerujących ludziach.
- Pierwszy raz, gdy się z nim umówiłaś. On cię upił. - Zaraz, zaraz skąd on o tym wie?
- O czym ty do mnie mówisz, do cholery!?
- Myślałem, że jak zajdziesz w ciążę to do mnie wrócisz.
- Czyli moja ciąża z Zac'iem miałaby nas ze sobą pogodzić? Przestań bredzić!
- Ja to zaplanowałem. On miał cię upić, a ja miałem się z tobą przespać. - mówił jakby było to coś normalnego.
- Cody, ja wiem z kim ja sypiam i wiem z kim mam dziecko!
- To ze mną masz dziecko. Chciałem ci powiedzieć, ale Zac stwierdził, że się zakochał.
- Wiem, że kłamiesz! - wykrzyczałam.
- To dlaczego uciekł? Wystraszył się, bo nie chciał wychowywać mojego dziecka.
- Ty jesteś chory! - uderzyłam Cody'ego z otwartej dłoni w twarz i pobiegłam w stronę samochodu.
Przecież to nie możliwe. Doskonale pamiętam moja pierwsza noc z Zac'iem. No może prawie doskonale. Fakt, byłam pijana, ale nie tak, żeby nie rozróżniać dwóch osób. Po za tym, oni nigdy się nie lubili, a Theo jest niezmiernie podobny do Zac'a. Nawet gdyby Cody zrobił to, co powiedział, dowiedziałabym się o tym wcześniej. Zac nie zgodziłby się na coś takiego. Tylko dlaczego uciekł? To chyba bez znaczenia. Theo to jego dziecko, a Cody ma jakieś schizy.
- I jak? - spytał Ethan, widząc moje zapłakana oczy.
- Świetnie. - odpowiedziałam sarkastycznie, przymuszajac się do uśmiechu.
- Iść z nim pogadać? - zaproponował chłopak. Był bardzo nerwowy.
- Daj spokój. Jedźmy już. - nie chciałam, żeby zrobił mu krzywdę.
- Co ci powiedział? - Ethan ruszył samochód.
Co mi powiedział? Hmm, że jakimś cholernym cudem porozumiał się z Zac'iem, kazał mu mnie upić, po czym mnie zgwałcił i magicznym sposobem wymazał mi pamięć. A potem Zac się we mnie zakochał, a Cody o mnie zapomniał. Po czterech latach przypomniał sobie jednak, że ma dziecko, więc postanowił mnie odnaleźć. To brzmi jak kiepska amerykańska komedia. W skrócie:
- Nic
- Właśnie widzę.
Jechaliśmy w milczeniu kilka minut. Nagle Ethan zatrzymał samochód.
- To chyba nie jest nasz blok. - stwierdziłam. - Właściwie to na pewno nie jest nasz blok.
- Truskawkowe, waniliowe, czekoladowe, śmietankowe... - wymieniał Ethan. - Jakie chcesz lody?
- Ethan. - powiedziałam bezsilnie.
- Powiedz, albo sam wybiorę.
- Jedźmy do domu. - poprosiłam cicho. W tym momencie pożałowałam, że nie jechaliśmy moim samochodem.
- No weź, nic nie poprawia humoru tak, jak duże lody.
- Czekoladowe. - zmusiłam się. Nie chciałam robić mu przykrości, bo wiem, że chciał zrobić wszystko, żeby poprawić mi humor.
- Zaraz wracam. - Ethan wręcz wybiegł z auta.
Bardzo chciałam z kimś porozmawiać, ale nie zbyt ufam Ethan'owi. Po za tym nie będę zanudzać go historią swojego życia. Najchętniej pojechałabym do taty. Boję się jednak, że będzie na mnie zły i znów będę musiała słuchać jego pouczeń.
Kolejnym wyjściem byłby Tom. Niestety, spotkanie z nim byłoby nie możliwe. Razem z Matias'em pół roku temu wyjechali do Londynu. Wszystko dlatego, że jego babcia zachorowała i musiała wyjechać na leczenie. Tęsknię za naszymi rozmowami, jednak nie zmienię losu ani jego, ani jego babci.
- Słodkie lody, dla słodkiej dziewczyny. - powiedzie Ethan, wchodząc do samochodu, czym przerwał mi myślenie. Może to i lepiej.
- Dziękuję. - na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W końcu, nic nie poprawia humoru tak, jak duże lody.
- Trochę tego nie przemyślałam, bo powinno być odwrotnie, ale po lodach kolacja? - zapytał, chodź brzmiało to trochę jak stwierdzenie.
- Nie obrazisz się, jeśli nie przyjdę? - nie miałam ochoty na spędzanie z nim czasu. Chciałam sobie wszystko przemyśleć.
- Obiecałaś. - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. - No dobra, ale następnym razem się nie wywiniesz.
Wierzycie Cody'emu? Co powinna zrobić Katie? Odpowiadajcie oczywiście w komentarzach. Pozdrawiam kochani.
Queen_Patysia ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top