5. Jeden krok bliżej





  Znowu on. Los. To słowo często towarzyszyło mi, kiedy byłam dzieckiem. Szeptał do mnie z ciemnych kątów pokoju w czasie samotnych nocy. Był pieśnią ptaków na wiosnę i wołaniem wiatru w nagich gałęziach zimowego popołudnia. Los. Zarówno moja udręka, jak i pociecha. Mój towarzysz i moja klatka.  

[Leslye Walton]



Stała, podpierając się łokciami o stół i przyglądając Józefinie, która ostrożnym ruchem umieściła znacznik na mapie. Omiotła go jeszcze wzrokiem, po czym zaczęła skrobać coś na swoim brulionie.

- Skoro Matka Giselle uważa, że wizyta Herold w Val Royeux może pomóc Inkwizycji, to myślę, że możemy rozważyć jej propozycję - stwierdziła ambasador, podnosząc głowę znad notatek. Cullen obrócił się w jej stronę marszcząc brwi.

- Nie mówisz poważnie - rzekł kręcąc głową. Zafirka oparła podbródek na dłoniach przyglądając się tej dwójce z zainteresowaniem. Z każdym dniem uczyła się czegoś nowego o zachowaniu ludzi, a im więcej wiedziała, tym bardziej interesowały ją tego rodzaju sprzeczki.

- W tej chwili jedyną siłą Zakonu jest jedność poglądów - kontynuowała Ambasador. Komendant przeczesał włosy i zaczął nerwowo okrążać stół. Niektóre ich zachowania elfka umiała już rozpoznawać, innych dopiero się uczyła. Wyprostowała się spoglądając na mapę. Po pierwszej naradzie spędziła parę godzin na nauce nowych miejsc i ich lokalizacji, teraz potrafiła dokładnie określić co i gdzie się znajduje.

- Mamy zignorować zagrożenie dla Herold? - wtrąciła się Leliana.

- Więc zapytajmy ją o zdanie. - Józefina obróciła się w stronę elfki.

Zafirce wciąż ciężko było się przyzwyczaić do pytań, mających zresztą wpływ na losy całej Inkwizycji. Starała się wykorzystać wiedzę jaką wyniosła z klanu, choć w niektórych przypadkach nauka nie wystarczała i musiała zdać się na swój instynkt. Zastanowiła się przez chwilę nad całą sprawą, analizując różne scenariusze.

- A co oni mogą zrobić? To tylko słowa - odpowiedziała w końcu. Szpiegmistrzyni obróciła się w jej stronę mrużąc lekko oczy. Czasem naprawdę ją przerażała. Wielkie oczy spoglądały na nią spod kaptura.

- Nie lekceważ potęgi słowa. Rozgniewany tłum zniszczy cię równie szybko, jak miecz - odrzekła wciąż się w nią wpatrując. Elfka ponownie oparła się o stół, wpatrując w mapę i wzdychając cicho. Usłyszała za sobą ciężkie kroki Cassandry, która podeszła bliżej.

- Pójdę z nią - ogłosiła Poszukiwaczka. - Matka Giselle podała wam imiona, wykorzystajcie je - zwróciła się do Leliany.

Zafirka starała się wyłączyć, uciec myślami od dyskusji, którą prowadziły kobiety. Zerknęła ponownie na mapę. Jej wzrok zatrzymał się na Wycome, w Wolnych Marchiach. Stamtąd wyruszyła na konklawe, to tam ostatnio stacjonował jej klan. Zastanawiała się, czy dotarli już do Opiekuna. Jeśli tak, to dlaczego się nie odezwali. Odgarnęła niesforny kosmyk, który wypadł z jej idealnie spiętych włosów, lub jak lubiła mawiać „dzieła sztuki", autorstwa Daany. Poczuła na sobie czyjeś przeszywające spojrzenie. Nie myliła się. Powoli uniosła głowę do góry, przyłapując komendanta na wpatrywaniu się nią. Uśmiechnęła się zadziornie. Mężczyzna nie odwzajemnił uśmiechu, ale spuścił wzrok, wyraźnie zmieszany ową sytuacją. Następnie zaczął wykazywać nienaturalne zaciekawienie w stosunku do mapy, leżącej przed nim.

„Faceci..." rzuciła w myślach elfka.

Podniosła dłoń do ust, starając się utrzymać powagę, choć grymas uśmiechu pozostał na jej twarzy już do końca narady.

Tuż przed wyjściem Józefina poprosiła ją na słowo. Stała na swoim miejscu, czekając aż pozostali opuszczą pomieszczenie. Elfka przez chwilę zastanawiała się nawet czy nie zrobiła czegoś złego, bądź czy, jak to zwykle z nią bywa, nie chlapnęła jakiejś głupoty. Lady Montilyet jednak poprosiła jedynie Inkwizytorkę, by ta pojawiła się dziś wieczorem u niej w gabinecie. Dziewczyna skinęła głową, po czym wspólnie opuściły pomieszczenie.

Przy wyjściu czekała na nią Cassandra. Zafirka ucieszyła się w duchu z kolejnej możliwości współpracy z Poszukiwaczką. Kobieta zachęcająco kiwnęła głową i razem ruszyły do wyjścia z świątyni.

- Zanim jutro wyruszymy do Val Royeux, muszę wiedzieć jedno... jak znamię? - spytała, zerkając na dłoń dziewczyny. Zafirka podniosła lewą rękę do góry, lecz tym razem zielone światło nie rozbłysło.

- Jest lepiej niż było. Już nie boli i nie rośnie - odpowiedziała wyraźnie zadowolona, posyłając uśmiech do Cassandry. Ona jednak kiwnęła tylko porozumiewawczo.

- Wieczorem postaram się podesłać kogoś obeznanego, by ocenił stan faktyczny - nalegała po czym dodała

- Chciałam także byś wybrała sobie jakiegoś wierzchowca i nauczyła się podstaw jazdy na nim. Do stolicy Orlais nie pójdziemy przecież na pieszo. Mistrz Dennet oczekuję Cię przy stajniach. - Skinęła głową na pożegnanie.

***

Szła w stronę stajni żwawym krokiem. Śnieg pod stopami trzaskał, uniemożliwiając jej bezszelestne poruszanie się. Starała się stąpać ostrożnie, zważając na każdy swój ruch. Wciąż nie potrafiła się przyzwyczaić do śliskiej nawierzchni. Co jakiś czas sunęła ślizgiem naprzód, upadając lub wpadając na kogoś. Nigdy wcześniej nie miała takich problemów z poruszaniem się. Tam skąd pochodziła nie miała styczności ze śniegiem. Tylko drzewa, trawa, rzeki... oraz więcej drzew i trawy.

Mistrz Dennet właśnie szeptał do ucha jednego ze swoich pięknych rumaków, drapiąc za jego uchem. Tak wczuł się w to co robił, że nie zwrócił uwagi na podchodzącą z tyłu elfkę, dopóki ta, oczywiście jak zwykle z wielkim taktem, nie rzuciła krótkiego „Witam". Drgnął i obrócił się szybko. Jak na starca był bardzo żwawy. Kasztanowaty koń prychnął i oparł łeb o jego ramię. Mężczyzna poklepał swego przyjaciela po smukłej szyi.

- Dzień dobry, Heroldzie - przywitał się, kiwając głową.

- Czytałam w raporcie, że wieczorem przybyliście z Zaziemia- zaczęła - Jak minęła wam podróż? - zapytała, po czym dodała jeszcze - Mogę? - Wyciągając dłoń w stronę rumaka.

- Oczywiście. Oczywiście - powtórzył drapiąc się po głowie drugą, wolną ręką. Ostrożnie przyłożyła dłoń do potężnego, lecz kształtnego łba konia i opuszkami palców musnęła po białej strzałce, umieszczonej na jego czole.

„To taki jego vallaslin" rzuciła krótko w myślach do siebie, po czym uśmiechnęła się. Zwierzę niespodziewanie podniosło łeb do góry i zarżało donośnie. Ze stajni odpowiedział inny wierzchowiec.

- Jest piękny - szepnęła wpatrując się w ciemnobrązowe oczy.

- Piękna. - Poprawił ją mężczyzna i dodał - To Laguna. Jest młoda, ale niezwykle inteligentna i odważna. Przygotowałem ją specjalnie dla ciebie, Pani.

- Dla mnie? - zdziwiona elfka odsunęła się o krok.

Spojrzała jeszcze raz na klacz podekscytowanym wzrokiem. Była ogromna i miała długie, umięśnione nogi. Musiała być szybka. Halle były dwa razy mniejsze.

- Chodź Pani, pokaże ci jak się nią zajmować. - Dennet pociągnął za uwiąż, po czym skierowali się we trójkę w stronę stajni.

Słońce skłaniało się ku zachodowi. Elfka, z śmiechem na ustach, wpadła galopem przed bramę Azylu i ściągnęła wodze. Gdy klacz się zatrzymała, poklepała ją po szyi.

- Naprawdę nigdy nie jeździłaś konno, Pani? - dopytywał się mistrz Dennet stojący przy murze- Jeździsz jakbyś całe życie to robiła - przyznał podchodząc bliżej.- Myślę, że jutro nie będzie żadnych problemów z jazdą, ale nie mogę tego powiedzieć o zakwasach. Na dziś wystarczy. Ona także musi odpocząć - stwierdził i ruszył w kierunku stajni, wołając jednego ze swoich ludzi.

Zafirka jęknęła cichutko i posmutniała. Nie chciała tak szybko oddawać nowo odkrytej przyjemności. Wtuliła się jeszcze raz w jej gorącą grzywę, a następnie zjechała w dół. Nie obliczyła jednak w porę odległości do ziemi i pacnęła na tyłek. Jęknęła głucho, podnosząc się.

- Kolejny siniak do kolekcji. - zaśmiała się prostując i rozcierając bolesne miejsce. Jeden ze stajennych przyszedł po klacz i odprowadził ją do stajni.

- Grawitacja boli, co Lisiczko? - usłyszała śmiech za sobą. Obróciła głowę i spostrzegła małą, oprószoną śniegiem postać. Szybkim ruchem strzepnęła z siebie biały puch.

- Varric! Jak mnie nazwałeś?- spytała zdziwiona i uniosła brwi do góry, gdy ten podszedł bliżej.

- Lisiczka. Wiesz ruda i zawsze może wbić nóż w plecy kiedy się nie spodziewasz. No co? Nie podoba się? - spytał z naburmuszoną miną. - Wymyśle coś lepszego. - Elfka zaśmiała się donośnie, by zaraz jęknąć z bólu.

- Niech będzie już tak jak jest. - sapnęła, kierując się w stronę Azylu. Varric podążył za nią.

- Odprowadzić cię gdzieś? - zapytał, spoglądając w stronę, w którą się kierowali.

- Nie trzeba, idę do Józefiny. Chociaż, jeśli nie masz nic lepszego do roboty...- zastanowiła się.

- Zawsze miło posłuchać co u naszej Herold. - rzekł puszczając jej oczko.

Zafirka wyszczerzyła zęby i razem z towarzyszem podążyli naprzód. Mieszkańcy kryli się przed mrozem w swych domach, żołnierze inkwizycji zaś zgromadzili się przy ogniskach, co jakiś czas śmiejąc się na głos.

- Byłeś już kiedyś w Val Royeux? - zagadnęła.

- W sumie to nigdy. - Stwierdził rozglądając się na boki - Tak właściwie to pierwszy raz jestem poza Kirkwall- wyjaśnił. Elfka otworzyła szerzej oczy.

- Mieszkałeś w Kirkwall? - powtórzyła zdziwiona.

- Właśnie to powiedziałem- odrzekł.

- Czy widziałeś kiedyś bohaterkę Kirkwall? - spytała z delikatną nadzieją. W Wolnych Marchiach nawet wśród Dalijczyków mówiono o bohaterce. Znała wiele opowieści o niej, choć nie wiedziała, które z nich to kłamstwa albo zbyt przesadzona prawda.

- Hawke? - zaśmiał się - Właśnie po to przyprowadziła mnie tu Cassandra. Miałem opowiedzieć Boskiej o tym, co się jej przydarzyło. - Elfka jeszcze bardziej rozszerzyła oczy. Teraz przypominała wyglądem czerwoną sowę. Na chwilę się zatrzymała.

- Łżesz, co nie? - spytała.

- Nie, skądże znowu. - odrzekł. Spojrzała na niego powątpiewając. Słyszała to i owo o krasnoludzie. Znany był ze swoich podkoloryzowanych opowieści. Pokręciła głową. - Miriam miała to do siebie, że też nie znała się na żartach. A jak już się poznała, to tworzyła takie suchary, że chyba tylko konie w stajniach rżały z litości - zakończył z całkowitą powagą. Dalijka zaśmiała się melodyjnie.

- Jaka ona była?- zapytała, lecz w tym czasie Varric potknął się na wystającym kamieniu i zaklął siarczyście. Nie rozumiała, jak mógł nie zauważyć tak dużego odłamka.

- Cholerna ciemność! Nie mają tu więcej światła? - krasnolud badał nawierzchnie nieco ostrożniej nim postawił kolejny krok.

- Spokojnie, nic więcej po drodze nie ma. A przynajmniej na razie nic takiego nie widzę- wyjaśniła. Spojrzał na nią marszcząc brwi.

- Skąd do cholery to wiesz? Ach! Te elfickie ślepia są jak te gały Pana Skoczysława. - stwierdził mówiąc jakby bardziej sam do siebie.

- Kim jest Pan Skoczysław?- zaciekawiła się. - Jakiś znajomy z Kirkwall?

- Ha! Nie, to kocisko takiego jednego przyjaciela Hawke. Taka wielka kupa futra- nakreślił ręką niewidzialne koło - Czasem na nasze libacje „Pod Wisielcem" przyprowadzał tego dachołaza i później cały mój pokój był pokryty rudą sierścią! Później uciekał przez okno i wracał do kliniki w mrokowisku. Dziwne, że ani razu nie pożarł go żaden zdziczały mabari. - Przez chwilę zwolnił kroku zamyślony, by po chwili wzruszyć ramionami i odwrócić się w kierunku elfki.

- Nie siedź za długo u Montilyet, a już na pewno nie pozwól się jej rozgadać, bo nigdy nie wyjdziesz. Do jutra - pożegnał się, lecz po krótkiej przerwie dodał z zaczepnym uśmieszkiem - Heroldzie.

***

Zafirka siedziała w pokoju przeznaczonym dla niej. Tuż za ścianą słyszała strzępy rozmowy uzdrowiciela Adana ze swoim uczniem, oraz skrzypienie drzwi wejściowych. Ktoś przyszedł i nie zdążyła nawet usłyszeć kto, gdy wszyscy w sąsiednim pomieszczeniu wybiegli, przekrzykując się. Wyjrzała przez okno, by pośród ciemności dostrzec choć sylwetki osobników, lecz widziała tylko śnieg i kilka świateł padających z dalszej części wioski.

Obróciła się na pięcie, przechodząc pośród parujących flakoników z miksturami. Wlała wodę do małego garnka i postawiła na piecu. Przez chwilę zawahała się, czy aby na pewno wolno jej korzystać z przedmiotów, ale zaraz przypomniała sobie słowa uzdrowiciela i z większą pewnością chwyciła za kubek. Przeszła do pokoju obok, gdzie u sufitu wisiało całe mnóstwo suszonych roślin. Złapała w garść kilka listków rośliny o znajomym zapachu. Mięta. Przypominała jej dzieciństwo, matkę, która zawsze przynosiła jej idealnie ciepły napój do snu. Wrzuciła liście do kubka i wróciła do pokoju. Odstawiła kubek na półkę.

Usiadła na łóżku, wyjmując notatnik spod poduszki. Dostała go dziś od Józefiny. Gdy zapytała, do czego ma go używać, usłyszała tylko „ Sama wiesz najlepiej, do czego ci się przysłuży", więc postanowiła rysować wszystko, co widziała dotychczas. Azyl i jego budynki, mieszkańców oraz członków inkwizycji. Tych ostatnich oczywiście potajemnie. Na razie miała tylko portret ambasadorki, która sama zgodziła się na pozowanie. Właściwie to zaprosiła ją na rozmowę tylko po to by dowiedzieć się więcej o Herold.

Gdy opuszkiem palców poprawiała cienie na pergaminie usłyszała pukanie do drzwi. Przez sekundę zamarła. Następnie wrzuciła notatnik pod poduszkę, jednocześnie sprawdzając, czy sztylety są wciąż na swoim miejscu. Złapała jeden z nich i ostrożnie wyszła z pokoju, chowając go za plecy. Wstrzymała oddech.

Uchyliła delikatnie drzwi, przytrzymując je stopą, na wypadek gdyby tajemniczy gość postanowił je pchnąć. Ostrożnie wychyliła głowę. Przed wejściem, w płaszczu podróżnym z kapturem na głowie, stał Solas. Wypuściła cicho powietrze i otworzyła szerzej drzwi.

- To ty - mruknęła. - Adan musiał wyjść - wytłumaczyła szybko, pokazując ręką do tyłu.

- Tak właściwie to przyszedłem do ciebie - rzekł spokojnie. Zafirka zdziwiła się ale cofnęła się o kilka kroków pozwalając elfowi wejść.

- Do mnie?- palnęła nadal zszokowana- Po co?

- Cassandra nic ci nie powiedziała? - zdziwił się marszcząc brwi. Elfka przez chwilę zamyśliła a później dopiero uświadomiła sobie, że Cassandra jednak jej coś mówiła. Ścisnęła dłoń mocniej.

- Znamię. Tak. Mówiła - rzekła opuszczając głowę za włosy. Musiała jakoś po cichu schować sztylet. Nie wyglądało to za dobrze. Odsłoniła przejście do pokoju i skinęła zapraszająco głową. Gdy tylko wszedł, zamknęła drzwi wejściowe i za jeden ze stojących dzbanów wsunęła bezszelestnie sztylet.

- Pokaż rękę.- polecił patrząc jej prosto w oczy. Czuła jak chłód przenika jej skórę aż do kości. Wcześniej się nie domyśliła, ale po ostatniej wizycie Dalijczyków z jej klanu zrozumiała, dlaczego tak przerażały ją jego oczy. Senel miał tęczówki w tym samym kolorze. „Wystarczy nie patrzeć w oczy." Powiedziała sobie i podała mu naznaczoną dłoń. Gdy tylko chwycił ją, przez jej ciało przeszedł elektryzujący dreszcz. Jego ręce były lodowate, zadrżała pod wpływem ich dotyku. Na sekundę uniósł głowę do góry, wpatrując się w nią nieodgadnionym wzrokiem. Wystraszona straciła czujność i zatrzymała wzrok na szafirowych oczach. Poczuła jak wspomnienia powracają ze zdwojoną siłą. Przełknęła ślinę.

Oczy w kolorze nieba. Chuda ale silna dłoń zaciskająca się na jej drobnej szyi. Ograniczony dopływ powietrza sprawił, że zamarła. Nie potrafiła się ruszyć ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Gardło miała całkowicie wysuszone. Na jego ustach wymalował się kpiący uśmiech. Zbliżył się powoli. Czuła gorący oddech zmieszany z wonią winą na swoim policzku. Przymknęła oczy a palące łzy spływały wolno w dół.

Odsunęła się mimowolnie o pół kroku. Elf przyglądał się jej ze zdziwieniem. Nie wiedziała nawet kiedy wyrwała dłoń z jego uścisku. Odetchnęła głęboko, choć ramiona wciąż jej drżały.

- Lethallen - szepnął - Czy to cię bolało? - Unikała jego spojrzenia. Nie powinna reagować na niego jak na Senela. Wspomnienie jego imienia sprawiało, że czuła palący ból w sercu, a w ustach od razu jej zaschło. Solas chciał tylko pomóc.

- Wybacz - zachrypiała, podając mu dłoń. Nie próbowała nawet mu tłumaczyć, a mag nawet tego nie oczekiwał. Pochwycił rękę i zaczął przyglądać się jej pochylając ją na boki.

Zafirka skupiła się na jego twarzy. Obecnie skoncentrował się na czynności jaką wykonywał, więc mogła sobie pozwolić na takie bezczelne wpatrywanie się. Gdy po raz pierwszy go ujrzała, pomyślała, że jest elfem w podeszłym wieku. Teraz gdy widziała jego rysy z bliska, nie była już tego tak pewna. Nie dostrzegała zmarszczek, ani innych oznak świadczących o jego sędziwym wieku. Jedyne co na to wskazywało, to był jego sposób bycia.

Przez chwilę miała zamiar zapytać nawet o jego wiek, lecz zaraz ugryzła się w język. Osobiście nie chciała aby ktoś zadawał jej takie pytanie.

Delikatnym ruchem opuścił jej dłoń i podniósł głowę. Tym razem nie odwróciła wzroku.

- Znamię się nie powiększa, ale dopóki nie zamkniesz Wyłomu nie mogę zagwarantować, że nie zacznie rosnąć - odrzekł wycofując się w stronę wyjścia.

- Idziesz już?- zapytała nieco zawiedziona. Zabrzmiało to naprawdę żałośnie, miała nawet ochotę palnąć się w czoło. - To znaczy, czy już skończyłeś? - poprawiła się, czując jak rumieńce wstępują na poliki.

- Tak. Potrzebujesz czegoś jeszcze, Heroldzie? - spytał uprzejmie, ale jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Pokręciła głową i odprowadziła go do wyjścia żegnając się uprzejmie. Gdy tylko wyszedł zamknęła drzwi i wpadła do pokoju rzucając się na łóżko. Wtuliła twarz w poduszkę i krzyknęła, próbując wyrzucić z siebie wszystkie stłumione emocje, lub po prostu skarcić się za głupotę.

Starała się dopasować do życia wśród ludzi, nie przykuwać nadmiernej uwagi, a wychodziło zupełnie na odwrót. Musiała postarać się ocieplić stosunki między jej towarzyszami broni, zwłaszcza z niebieskookim. Nie mogła traktować go zimno tylko przez demony przeszłości, które nawiedzały ją ilekroć spojrzała w jego oczy. Wyprawa do Val Royeux była jej szansą.




***




- Usiądź, proszę - zachęcił ją ojciec, gdy następnego wieczoru przyszła w odwiedziny.

- Widziałam, że pacjent już na nogach - uśmiechnęła się. Ghemiliyen podał jej gliniany kubek, wypełniony parującym napojem a sam zajął miejsce naprzeciwko niej.

- Tak, nie może usiedzieć w miejscu - westchnął, zapatrując się w przestrzeń - Senel był z ciebie zadowolony po pierwszym patrolu. Mówił, że dobrze sobie poradziłaś - dodał. Wyprostowała się gwałtownie. Naprawdę tak powiedział? Wydawało jej się, że była beznadziejna. Skrzyżował palce rąk i spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.

Czuła się, jakby próbował przedrzeć się przez jej duszę. Przechyliła głowę w bok.

- Wszystko w  porządku, ojcze? - zapytała. Zamrugał kilkukrotnie i potarł skroń.

- Tak właściwie, chciałem cię o coś poprosić - zaczął i odkaszlnął. Spojrzała na niego pytającym wzrokiem. - Gdyby kiedykolwiek wydarzyła się taka sytuacja, że któryś z nich zaoferuje ci skórę zgódź się. Ale tylko wtedy, jeśli to będzie cenna skóra - powiedział z powagą. Zaśmiała się perliście.


- Dopiero otrzymałam vallaslin. To nie za wcześnie na takie myśli? - zapytała, a gdy zobaczyła całkowitą powagę na jego twarzy, zamarła. Mówił poważnie. - Nie! To za wcześnie -  szepnęła przerażona i przesunęła się w tył. Opiekun chwycił za jej dłoń i ścisnął. Przyjrzała się jego zielonym oczom.  

- Da'len, proszę. Nie musisz wtedy od razu brać ślubu. Lepiej zabezpieczyć się na przyszłość. Nie będę miał nic przeciwko długiemu narzeczeństwu. Proszę - spojrzał na nią błagalnym i smutnym wzrokiem. Nie potrafiła mu odmówić, choć poczuła jakby ktoś właśnie podciął jej skrzydła. 

Jeszcze niedawno miała tyle planów a teraz postanowił ułożyć jej życie, za nią. Co gorsza, nie sprzeciwiła się temu.



Siedzieli zgromadzeni przy ognisku. Zapadał zmrok. Jeden z Dalijczyków zaczął delikatnie wygrywać melodię. Zafirka odgarnęła włosy w tył, przeczesując włosy grzebieniem i oddała go Aylagille. Ta nerwowo starała się wcisnąć go za pas, w końcu wypuściła go w mech. Nanael westchnął i podniósł go z ziemi. Podał go elfce.

- A tej co? - zapytała Zafirka. Elf mruknął coś niezrozumiałego i rzucił w nią szyszką, odchylając się  w tył i śmiejąc. Trafiła prosto w jej świeżo rozczesane włosy. Zmroziła go spojrzeniem i schyliła się po więcej. Zebrała cała garść i rzuciła prosto w elfa. Jedna z nich odbiła się i uderzyła rykoszetem blondynkę. 

- Dajcie sobie spokój - fuknęła - Dostaliście tatuaż, a zachowujecie się jak dzieci - parsknęła i obróciła się nerwowo w bok.


Dalijka spojrzała na przyjaciela pytającym wzrokiem, lecz ten wzruszył ramionami. Eolla z impetem usiadła między nimi.

- Już po - sapnęła, ocierając pot z twarzy i odrzucając na bok kostur. 

- Ile tym razem? - zapytała zaciekawiona.

- Około kwadransa - odpowiedziała. Opiekun dbał o edukację Pierwszej, codziennie po kilka razy udzielał jej lekcji. Pierwsza musiała być gotowa, by w przyszłości sama zostać Opiekunką klanu. Tym razem uczyła się utrzymywania rozległych barier ochronnych. 

- Coraz lepiej - poklepała ją po ramieniu, lecz elfka wcale się nie cieszyła. Odetchnęła kilka razy i obejrzała się na blondynkę. - Co się stało?

- Staramy się dowiedzieć .- Nanael pokiwał z powagą głową, po czym włożył Zafirce patyk we włosy. Warknęła i popchnęła go a następnie pochyliła się nad nim. Zamarł przez moment. Uśmiechnęła się w jego stronę znacząco i uniosła brwi. Następnie wrzuciła za jego koszulkę kilka szyszek i odskoczyła ze śmiechem.


- Co się dzieje? - Eolla usiadła obok Ayli. Dwoje towarzyszy, wesoło śmiejących się uspokoili się usiedli tuż obok niej.

- Już drugi dzień stamtąd nie wychodzi - szepnęła nerwowo przeczesując włosy

- I? - zapytała Zafirka, unosząc brew.

- I wszyscy mówią, że szykuje skórę. - mruknęła Aylagille i spojrzała na ich twarze. Po chwili zaśmiałą się nerwowo. Eolla spojrzała na Zafirkę zaniepokojona. Wiedziały co się dzieje i co się musi stać. Nie wykazywał ostatnio szczególnego zainteresowania, żadną elfką a mimo to, coś planował. Aylagille  miała nadzieję, a one trzymały za nią kciuki. 

- Cokolwiek się  nie stanie będzie dobrze, co nie? - zapytała ją.

- Spokojnie, jestem jeszcze ja. Ten mądrzejszy z braci - parsknął Nanael. Zafirka zaśmiała się i poczochrała po jego włosach.

- Oczywiście, oczywiście - rzekła wesoło. 


Większość elfów zgromadziła się już przy ognisku. Zbliżała się pora kolacji. Śpiew rozległ się głośniej, Opiekun dołączył do nich, niosąc pierwsze miski dla najstarszych członków klanu. 
Po chwili wszystko ucichło. Eolla i Zafirka spojrzały wokół zdziwione. Ghemiliyen nakazał wszystkim zamilknąć, a z jednego z namiotów wyszedł Cetus ze złożonym w kostkę futrem. Ayla wydała z siebie dziwny dźwięk oznaczający niepokój. Eolla ścisnęła jej dłoń mocniej.

Opiekun, opierając się na kosturze podszedł do elfa i poklepał go po plecach, po czym zmierzył pakunek w jego ręce. Uśmiechnął się ciepło. Zafirka opuściła głowę w dół. Widziała tę rytuał tysiące razy i o ile smok nagle nie zaatakuje klanu, to nie było w tym nic specjalnego. 

 Przesunęła się lekko na pniu, by odsunąć się nieznacznie od Ayli, zakryła usta dłonią byle nie zacząć się śmiać i przysunęła bliżej przyjaciela. Nanael zesztywniał i zszedł z pnia, obszedł go dookoła i schował się za Pierwszą. Wzruszyła ramionami. 


Chwyciła za luźno rzucony kamyk i zaczęła nim drążyć rysunek halli na pniu. Cięła krótko, ale w pełnym skupieniu, gdy nagle poczuła silnego kopniaka, którego posłała jej Eolla. Podniosła głowę, by obrzucić ją karcącym wzrokiem, gdy przed sobą ujrzała postać.


Cetus podszedł bliżej niej i kleknął unosząc w jej stronę niedźwiedzią skórę. Zamarła na dłuższą chwilę. Pośpiesznie omiotła wzrokiem otoczenie, by upewnić się, ze nic jej się nie przewidziało. Po chwili była już pewna, że chodziło mu o nią. Poczuła się z tym dużo gorzej. Widziała twarze wpatrujące się w nią i oczekujące jej reakcji. A ona siedziała tam w bezruchu niczym kamienny posąg. Czuła jak policzki zalewają się szkarłatem. Nigdy się nie stresowała, więc co to miało być? 


Eolla bezszelestnie podniosła się z pnia i popchnęła jej plecy. Potrzebowała takiego otrzeźwienia. Teraz stal nad elfem, którego widziała prawdopodobnie pierwszy raz z tak blisko. Spojrzała ponad tłumem na swojego ojca. Ghemiliyen zachęcająco skinął głową.


Wszystkie jej wnętrzności buntowały się przeciwko temu, ale kucnęła i pochwyciła podarunek, tym samym zgadzając się. Zobaczyła, jak podnosi na nią duże, miodowe oczy. Gorący pot oblał jej plecy. Podniósł się i pochwycił jej dłoń. Miał ciepłą rękę. 


Nie potrafiła obejrzeć się na Aylagille. Rzuciła ukradkiem na Eollę, która uśmiechnęła się do niej szczerze.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top