23. To zawsze tu jest, gdy się tego nie spodziewasz.

Śniłam o Tobie. Śniłam, że błądzisz gdzieś w mroku, podobnie jak ja. 

Odnaleźliśmy się.

[Stephen King]

Ściągnęła gumkę z włosów i otrzepała je.  Swobodnie opadły na plecy, wtulając się w jedwabisty materiał jej bluzki.

Zdjęła czółenka i postawiła je pod ścianą.  Odczuła niezwykłą ulgę, dotykając bosą stopą puszystego dywanu, po całym dniu noszenia niewygodnego obuwia. 

Ruszyła dziarskim krokiem w stronę łóżka, jakby czekała na tą chwilę cały dzień.  Opadła na jedwabną pościel,  układając na niej zmęczona głowę. Ciężkie powieki opadły na zmęczone oczy.

Delikatnie zagłębiała się w krainę snów, balansując na granicy świadomości. 

Nagle, niczym młot uderzający w jej zmęczoną głowę usłyszała pukanie do drzwi.

Poderwała się z łóżka i jęknęła z irytacji.  
Przetarła zmęczone powieki i przygładziła pogięte ubranie. 
- Wejść! - zawołała zachrypniętym głosem. 

Niemalże w tej samej chwili usłyszała otwieranie drzwi i odgłos delikatnie stawianych kroków na zimnej powierzchni schodków.

Obróciła głowę w bok a na jej twarzy niemal natychmiastowo wykwitł radosny uśmiech. Przycisnęła dłonie bliżej ciała i pochyliła głowę, jakby była zdumiona towarzystwem osoby, która ją odwiedziła.

A może była.

Solas przystanął na szczycie schodów i zwrócił na nią swoje przenikliwe, chłodne spojrzenie. Choć teraz, zapewne pod wpływem gry świateł, jego oczy były dużo jaśniejsze i jakby miały w sobie więcej blasku.

- Masz może chwilę? - zapytał, bez zbędnej paplaniny, wskazując dłonią na balkon.

Nie pierwszy raz czuła się w jego towarzystwie jak nie przywódczyni, a przypadkowy intruz, który trafił na nieodpowiedni moment.

Przełknęła ślinę i ruszyła w stronę wyjścia na balkony. Niemal przed samym wejściem przystanęła, czekając aż się z nią zrówna.

Oparła się o poręcz i skierowała na niego swoje duże, zaciekawione oczy. Stał naprzeciwko z rękoma ułożonymi wzdłuż ciała.

- Ciekawi mnie jedna sprawa - zaczął delikatnym, spokojnym głosem. - Dlaczego opuściłaś Dalijczyków? - Przełknęła ślinę. Mogła znieść wiele pytań, tylko nie ten o klanie. Już Cassandra jeszcze w Azylu zamęczała ją pytaniem, czy zamierza wrócić tam "po wszystkim".

- Zostałam Inkwizytorką, nie mogę wrócić - odparła zbyt cicho, ale starała się ukryć drżący głos.

- Ale jednak nie utrzymujesz kontaktu ze swoim klanem? - dodał. Prosto w sedno, jakby wiedział przed czym tak bardzo uciekała.

Ale nie mógł wiedzieć.

- Josephine koresponduje z opiekunem, ma wszystko pod kontrolą. Chyba - szepnęła dużo ciszej.

- A co będzie, gdy to wszystko się skończy? - zapytał z powagą.

- Zakładając, że przeżyjemy? Nie wrócę do klanu. Dlaczego pytasz o to? - zdziwiła się i obróciła w jego stronę.

- Jestem ciekaw, dlaczego Dalijka tak bardzo ucieka od swojego klanu. Dalijczycy z jakimi miałem do czynienia byli bardzo związani ze swym ludem - powiedział bez mrugnięcia.

- Od długiego czasu marzyłam by się stamtąd wyrwać. Wyprawa na konklawe była pierwszą wyprawą z dala od rodzinnych stron, ale nie miałabym odwagi wtedy odejść. Ciekawi mnie inna rzecz, Solasie. - Podeszła krok bliżej. - Widzisz we mnie tylko Dalijczyka, za którymi tak nieprzepadasz? -  Pytanie zbyt szybko wyrwało się z jej gardła. Poczuła nagłą suchość w gardle, a jej żołądek zacisnął się w supeł. 

- Nie Dalijczyka. Jesteś inna niż się spodziewałem. Okazujesz mądrość jakiej się nie spodziewałem od... - Urwał na moment, spojrzał w bok jakby nad czymś się zastanawiając. - Od moich najdalszych podróży w pradawne wspomnienia z Pustki. Jaka byłaś przed Kotwicą? Zmieniła cię w jakiś sposób, wpłynęła na twoje zachowanie? - wypytywał się.

Spojrzała na ustabilizowane znamię krytycznym wzrokiem.

Czy kotwica ją zmieniła? Raczej nie. To otoczenie, wolność sprawiły że się odważyła być kimś więcej.

- Raczej nie. - Obserwowała jak opuszcza głowę w dół, wyraźnie zawiedziony. Zaczęła się nawet zastanawiać czy nie była częścią jakiegoś eksperymentu powiązanego z Pustką. - Wybacz, że cię rozczarowałam - dodała, gdy milczał zbyt długo.

 - To nie rozczarowanie - Westchnął, wbijając wzrok w podłogę - Większość ludzi jest zbyt przewidywalna. Zaś twoje czyny okazały się subtelne. To mądrość, której się nie spodziewałem. - stwierdził. 

Przez chwilę zastanawiała się czy to miał być komplement. Nigdy nie uważała się za jakąś ponadprzeciętnie mądrą, więc jego słowa niezwykle ją zaskoczyły. 

- Skoro Dalijczycy potrafili wychować kogoś o takim duchu, czy źle ich oceniłem? - \

Przechyliła głowę w bok, pozwalając włosom opaść na bok.

-Nie, decyzje które podejmuje są tylko i wyłącznie moje - odpowiedziała, mocniej zaciskając szczękę. Wziął głębszy wdech i delikatnie się uśmiechnął.

- Masz rację. Większość ludzi działa nie pojmując świata. Ale nie ty - dokończył.
 Spojrzała zielonymi oczami spod ciemnych, gęstych rzęs głęboko w jego oczy, nie bardzo wiedząc jak zareagować.

Nie potrafiąc nic wymyślić skierowała pytanie w jego stronę. W końcu sam tu przyszedł, z własnej woli, nie zmuszany w żaden sposób przez nią.

- Więc..... co to oznacza, Solasie? - zainteresowała się, przestępując z nogi na nogę.

- To oznacza, że nie zapomniałem pocałunku.

Kilka słów tak delikatnych a jednocześnie rozpalających jej wnętrze. Zrobił to specjalnie, jakby to był niewinny ale celowy flirt. Jej oddech przyśpieszył nieświadomie.

Kilka słów, które rozpaliły ją do białej gorączki. Widziała, jak wodzi wzrokiem po jej twarzy, polinii vallaslinu kształtującego się w koronę drzewa, po jej prostym nosie. Zatrzymał się na wargach.

Niemal natychmiastowo zaczęły ją płonąć. Przejechała po nich koniuszkiem języka , upewniając się, że to widział. Drgnął nieznacznie.

Podeszła bliżej, z większą pewnością siebie, lecz jej serce zdawało się chcieć wyskoczyć z piersi. Czuła już jego przyjemny, kuszący zapach. Splotła ręce za plecami.

- To dobrze - szepnęła, teraz już czekając na jego ruch. 

Spojrzał w jej oczy. Jego niebieskie jak letnie niebo tęczówki zagłębiły się w jej spojrzeniu. Czuła jak traci oddech, ledwo utrzymując się na nogach.

Otoczenie stało się jakby jeszcze bardziej jaskrawe.

Patrzył z głodem w oczach, który niemal przerażał. Gdyby nie to, że tego właśnie pragnęła.

Pokręcił głową. Nie rozumiała za bardzo co to oznacza, ale gdy zaczął się obracać w stronę wyjścia zrozumiała, że znowu go traci.

A już miała dość czekania. Chciała poczuć prawdziwy smak jego ust. Ciało przy ciele, jego zapach, bliskość.

Chwyciła go za łokieć, nim zdążył odejść. Zatrzymał się.

- Nie odchodź. - To nie był rozkaz. Była to prośba nasączona nadzieją i pożądaniem bliskości.

Wiedziała, że także to czuł, lecz nie potrafił tego okazać. Coś go powstrzymywało i chciała za wszelką cenę dowiedzieć się co takiego stoi im na drodze.

- Tak byłoby lepiej w dłuższej perspektywie - zaczął, wciąż obrócony tyłem. Nie rozumiała co miało być łatwiejsze. Naparła mocniej na jego ramię. W tej samej chwili obrócił się w jej stronę.

- Ale tracąc cię.... - Jednak nie dowiedziała się co by się stało, jeśliby stracił ją, gdyż wpił się w jej usta.

Przez chwilę nie wiedziała co się dzieje. Czuła jak napiera wargami na jej. Był tak spragniony i stęskniony jak ona. Przywarła do niego, napawając się ciepłem jego ciała. Piżmowym zapachem pomieszanym z lasem i podróżą. Przyjemnie wilgotnymi i miękkimi wargami. 

Splatali języki w ognistym, namiętnym tańcu. Czuła jak jego ręce oplatają jej ramiona, przyciskając ją bliżej siebie. Złapała rękoma jego głowę i docisnęła mocniej, a następnie musnęła koniuszkami palców jego szpiczaste ucho, oraz odsłoniętą szyję. Wodziła nimi po skórze, jednocześnie całując go jeszcze bardziej namiętnie. Starała się przejąć inicjatywę, lecz pod jego silnym, męskim ciałem i przywódczym charakterem po prostu się poddała, pozwalając zgrywać pocałunkom tak jak on pragnął.

Kościany medalion napierał na jej piersi, schowane jedynie pod cienkim jedwabiem bluzki. Powodował u niej delikatne dreszcze na plecach i rozpalał tym samym jej podbrzusze. 

Czuła jak silne dłonie z niezwykłym spokojem a jednocześnie z niedosytem gładzą jej plecy. Docisnął ją do siebie jeszcze mocniej, by ich ciała dzieliły jedynie warstwy tkanin.

Palące pragnienie przyćmiewało jej umysł, wodziła coraz dalej swoimi rękami po jego ciele, a on nie pozostawał dłużny. Wszystko zdawało się być zalane czerwienią. 

A później zrobiło się jakoś pusto. Wypuścił ją z ramion, musnął ostatni raz wargami jej usta i odsunął się w tył. Spojrzał w jej oczy.

- Ar lath ma, vhenan - wyszeptał,  odwracając się na pięcie i wychodząc.  Wolnym krokiem,  czując się jak pijana,  podeszła do framugi i oparła się o nią,  obserwując jak schodzi po schodach. 

Sięgnęła dłonią w stronę palących ust.  Opuszkiem palca musnęła wargę, przywołując świeże wspomnienie. 
Wciągnęła ze świstem powietrze. 

Skupiła się na wypowiedzianych słowach w języku przodków.

 Ar lath,  ar lath. Kocham cię. 

Doznała szoku.

 Nigdy wcześniej nikt nie powiedział do niej takich słów.  Nigdy.

Zostawił ją,  nie dając jej szans na odpowiedź.  Ale sama nie wiedziała, czy potrafiłaby odpowiedzieć mu to samo.   Bała się, że wymawiając te słowa otworzy się na niego całkowicie.  Będzie bezbronna, obdarta ze swojej prywatnej bariery i podatna na skrzywdzenie.

Czy go kochała?  Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na to pytanie.  Nigdy nie miała styczności z miłością.

Cetus?  Pozorowane małżeństwo i pragnienie bliskości ciała,  które zaspokajała.  Tym dla niej był. Nawet jego śmierć nie wstrząsnęła nią jakoś szczególnie. Bo było jej po prostu przykro i nic więcej.

Nanael, jego kochała i tego była pewna. Był dla niej jak brat, lecz to był inny rodzaj miłości.

Takie uczucie, jakie kwitło w jej wnętrzu na widok tego apostaty nie zdarzyło jej się nigdy wcześniej.  Chciała jego bliskości,  bała się także utraty. Ta myśl odbierała jej dech.

Wciąż był tak tajemniczy, ciężko było zrozumieć czego on pragnął, o czym myślał a jednak bardzo ją do siebie przyciągał.  Nie wiedziała, co przyniesie jej kolejny dzień, ale jednego była pewna.

Chciała, by jej nowa rodzina była przy niej. 

A w szczególności on.  

Westchnęła na głos i wróciła do pomieszczenia. Wiedziała, że przyzwyczajanie do innych było złe. Zwłaszcza tu, w sercu wojny, gdzie Inkwizycja była przepełniona codzienną śmiercią. 

Tak jak każdego dnia, stos pergaminów dotarł na jej biurko i wśród nich zawsze była wiadomość o śmierci kilku a czasem i kilkunastu ich ludzi. 

Nie miała ochoty dziś tego czytać i psuć swój ponad przeciętnie dobry humor.
Następnego dnia czekało ją odsyłanie żołnierzy do Zimowego Pałacu i na samą myśl wszystko co jadła przez ostatnie dni, podchodziło jej do gardła.

Usiadła na krześle i sięgnęła po pierwszy pergamin, starając się przywołać do porządku galopujące myśli.
Czekały ją obowiązki.

***

Od poranka swoje pierwsze kroki skierowała prosto na dolny dziedziniec,  by odprawić żołnierzy ruszających do Halamshiral.  

Słońce delikatnie muskało pierwszymi promieniami fortyfikacje. Rześki wiatr owiewał jej plecy, powiewając tym samym jej długi, czerwony warkocz. Z radosnym uśmiechem i zarumienionymi polikami stanęła przed doradcami i towarzyszami, zgromadzonymi niemal w jednym miejscu.

- Dobrego poranka, Inkwizytorko - przywitał się komendant posyłając jej lekki uśmiech a skóra na jego policzku delikatnie drgnęła.

Skinęła głową  w jego stronę, a następnie przywitała się z resztą kompanów. 

- Wietrzny dziś dzień, prawda? - zagadnęła Josie, stając obok elfki. - Aż piękne rumieńce ci wykwitły, wyglądasz jak zakochana - stwierdziła ambasadorka. Elfka z zakłopotaniem obróciła głowę w bok, przygryzła wargi i założyła ramiona na piersi, starając się utrzymać stosowną powagę, tym samym pokazując Josie, że jest gotowa wyjść przed tłum na balu i reprezentować Inkwizycję.

- Coś mi się zdaje, że to nie sprawka wiatru - zaśmiała się Leliana a Varric jej zawtórował. Słowik obróciła swoje przeszywające spojrzenie z twarzy elfki na elfiego maga.

Dalijka powędrowała za jej wzrokiem. Solas podchwycił spojrzenie szpiegmistrzyni i wpatrywali się tak w siebie przez kilka długich sekund. Żaden z nich nie mrugnął, obydwoje odwrócili wzrok w tym samym czasie.

Zastanawiała się jakim cudem taka bezgłośna komunikacja była możliwa.

- Mam nadzieję,  że nie planujesz mnie ze sobą brać,  szefowo.  Ta cała szopka z polityką to nie dla mnie - zwrócił się Byk w jej stronę,  po dłuższej obserwacji żołnierzy w mundurach reprezentacyjnych.

- Szopka?  - Powtórzyła oburzona Josie. 

- Twoja obecność nie została by przywitana z oklaskami, uwierz mi - odparła wyniosłym głosem Madame de Ferr. Elfka przewróciła oczami, czując w powietrzu zbliżającą się kłótnie.

- I tak pewnie ten kryzys modowy zrobi wokół siebie zbyt dużo zamieszania - prychnęła spoglądając z pogardą na Solasa.

- Bo uważasz,  że jesteś odpowiedniejsza by prezentować się w Zimowym Pałacu? - zagadnął ją Varric.

- Oczywiście wiadomo,  że to ja przykuje największą uwagę - stwierdził Dorian z dumą,  unosząc wyżej podbródek. 

- Myślisz,  że ciebie weźmie Inkwizytorka? - Parsknęła Sera.

  

- Na pewno nie ciebie - warknęła Vivienne. 

- Wystarczy już tych wszystkich kłótni. Zachowujecie się jak dzieci.- warknęła Cassandra,  do tej pory trzymająca się na uboczu. 
Zmarszczyła brwi, westchnęła wyraźnie zdegustowana i podeszła do elfki.

- Już czas - Cullen ponaglił całe towarzystwo. Zafirka zmierzyła wzrokiem niemal gotowych żołnierzy i skinęła głową.  Komendant podniósł dłoń,  dając tym samym znak stojącemu na bankach mężczyźnie.
Starszy templariusz,  dużo starszy od Cullena wziął głęboki wdech i zadął w róg sygnalizacyjny. 

Dźwięk odbił się echem po ścianach.  Ludzie przystanęli na kilkanaście sekund,  obserwując wzrokiem ruszające wojska.  Ci stojący przy bramie, pozdrawiali wyjeżdżających żołnierzy. 

Elfka natomiast nadal skupiała się na stojącym na murze mężczyźnie.  Wydawał się być za stary na uczestnictwo w wojsku.

U templariuszy musiała czekać go jakąś emerytura.  Lecz w Inkwizycji każdy mógł zrobić coś pożytecznego,  wcale nie wysilając się ponad swoje możliwości,  jeśli nie był w stanie. 

Ten zajmował się rogiem sygnalizacyjnym.  Niby nic,  ale aby go dobrze obsłużyć trzeba mieć dużo sił w płucach.  Czuł się przydatny w jakiś sposób. 

- Wszystko pójdzie po naszej myśli - usłyszała głos Josephine. Obróciła się do niej, równocześnie zastanawiając się, czy kobieta czasem nie stara się przekonać samej siebie.

Nim zdążyła się odezwać, ujrzała przed sobą posłańca, który wyrósł jak z podziemi. Jego mina wyrażała więcej niż będą to w stanie zrobić słowa.  Jak ktoś,  który miał coś zrobić ale mu się nie udało. 
- Wasza Czcigodność,  przepraszam że przeszkadzam, ale przez bramę przeszedł elfi mężczyzna w towarzystwie, z kosturem w dłoni.  Nie chciał nam go zwrócić. Żądał spotkania z Waszą Czcigodnością - powiedział na jednym wydechu z płuc, bijąc się pięścią w pierś.
Jej towarzysze obrócili na niego wzrok,  przysłuchując się z zaciekawieniem.

- Wpuściliscie go tutaj?  - syknął Cullen,  podchodząc bliżej a jego szczęka była tak mocno zaciśnięta, a wzrok tak ostry, że elfka gdyby go nie  znała,  zapewne by się wystraszyła. 

Posłaniec skulił się pod wpływem ostrego wzroku.
- Idą z nimi nasi Strażnicy. Nie chcieli się zatrzymać,  a że wyglądają na Dalijczyków nie chcieliśmy ich skrzywdzić.  Zaraz tu dotrą.  O! - posłaniec obrócił się do tyłu,  mierząc wzrokiem przybyszów. 

Elfka obróciła głowę, podążając za jego wzrokiem. Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się lekko.
Przemknęła pomiędzy kompanami i wypadła tuż przed starszym elfem o ciemnobrązowych długich włosach z siwymi pasmami gdzie niegdzie. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się gdy uniósł kąciki warg w uśmiechu.  

- Ojcze! - zawołała i rzuciła mu się na szyję.  Wypuścił kostur z dłoni,  który  niemal natychmiastowo przejął drugi Dalijczyk.

Poklepał córkę po ramieniu i zwrócił wzrok na jej zaciekawionych towarzyszy. Josephine podeszła najbliżej i dygnęła z gracją. Ghemiliyen spojrzał na nią podejrzliwie.
- Andaran Atishan panie Lavellan.  Jestem Josephine Montilyet, ambasador Inkwizycji. Korespondowalismy ze sobą. - powiedziała z wyraźnym akcentem. Elf uśmiechnął się i skinął głową.

Zafirka była pełna podziwu wobec umiejętności ambasadorki. Potrafiła przemawiać do kogoś, kto całym sercem nie przepadał za ludźmi.  Odetchnęła z ulga.  Jednak,  gdy tylko Leliana oraz komendant podeszli,  elf spochmurniał gwałtownie.

Zbyt wielu ludzi na raz.  Niegdyś dla niej to również był szok, wyrwawszy się z gęstwin wrzucona w tłum ludzi.

Obróciła się na towarzysza swojego ojca i zamarła.
Poczuła jak całe jedzenie z ostatnich dni podchodzi jej do gardła. Mógłby to być każdy,  tylko nie on. Nie Senel. 

Opuścił wzrok,  starając się unikać jej spojrzenia.  On także nie chciał tu być.  Zwiesił głowę,  spoglądając ponuro na opiekuna spod byka.  Wzięła kilka uspokajających oddechów i obróciła się na ojca.

- To moi doradcy,  Leliana jest Szpiegmistrzynią a Cullen dowódcą sił zbrojnych Inkwizycji. - Przedstawiła wskazując dłonią na każdego z osobna.

- Jestem wam niezwykle wdzięczny za pomoc jaką obdarowaliście nasz klan,  podczas mojej nieobecności. Wziąłem ze sobą cały zapas ziół. Mając całą armię pod opieką przyda wam się bardziej - powiedział,  a Senel w tym czasie przekazał tobołek jednemu z ludzi Leliany.

- Nie widziałem jeszcze nigdy tylu shemlenów w jednym miejscu,  wybaczcie moje maniery ale nie znam się za bardzo na waszych zwyczajach - zwrócił się do wojowniczki. 
Cassandra skinęła głową i wzruszyła ramionami.

- Także nie widzę sensu w tych wszystkich zwyczajach,  jakimi męczy nas Ambasadorka.  Jestem Cassandra Pentaghast - przywitała się, podając mu dłoń. Elf z niepewnością obejrzał się na córkę,  a gdy ta skinęła głową, również podał dłoń.

- Ghemiliyen, Opiekun klanu Lavellan.
- Miło nam poznać ojca lisiczki - stwierdził Varric i wyszczerzył komplet zębów. Ghemiliyen obrócił na niego głowę, po czym zmarszczył brwi.

- Dziecię kamienia.  Wypuścili cię na powierzchnię byś dołączył do Inkwizycji? - zdziwił się elf. Herold wcale się nie dziwiła jego reakcji. Varric był pierwszym krasnoludem jakiego miała okazję poznać.  W lesie rzadko było o takie widoki. 

- Dziecko kamienia,  cóż za nietrafione określenie porównując tym Varrica - parsknął Dorian.
- Jakbym słyszała jajogłowego - zarechotała Sera,  przeciskając się w ich stronę.
- Kogo?  - Dalijczyk zmarszczył brwi wyraźnie zaniepokojony.
- A Solasa,  maga Pustki, który zanudzi każdego swoimi ważniackimi teoriami jeśli podejdzie się zbyt blisko. Zbyt blisko, czyli wystarczy jakieś 130 jardów. Przy okazji jest też bardzo blisko z Inkwizytorką,  a do tego myślą,  że nikt się nie zorientował - powiedziała na wydechu blond włosa elfka.

Gdyby Zafirka miała ją wtedy pod ręką, nie odpowiadała za swoje czyny. 

Dorian parsknął,  Varric zacmokał,  Cassandra gwałtownie poczerwieniała, Cullen obejrzał się na Dalijkę z dziwnym wyrazem twarzy a Ghemiliyen posłał jej jedno z chłodniejszych spojrzeń. 

Sera wszędzie mogła o tym mówić,  tylko nie tu, przy jej ojcu. 

- To nie są sprawy,  które powinny cię interesować - odparł Solas ze stoickim spokojem. Nie zaprzeczył ich związkowi a do tego zwrócił na siebie uwagę Dalijczyka. 
- To ty jesteś Solas? Pamiętam cię - zaczął Ghemiliyen,  lecz Zafirka przeczuwając co nadciąga złapała ojca za rękę.
- Ojcze,  potrzebuję widzieć cię w mojej komnacie.  Teraz. - Mruknęła i pociagnęła go ze sobą.
- Josie,  zajmij się proszę Senelem - rzuciła na odchodne.

***

Otworzyła drzwi i wypuściła go do środka, a kiedy już znalazł się na środku pomieszczenia obróciła się w jego stronę, starając się zachować profesjonalny wyraz twarzy.
- Co tu robisz?  - zapytała ze stoickim spokojem, choć w środku wrzała ze wściekłości. Nie chciała ich tutaj.

- Tyle czasu nie widziałem swojej córki,  chyba to nic złego,  że chciałem zobaczyć moją dużą dziewczynkę - odparł.
- Zostawiłeś klan?
-Eolla ma swoją kolejną próbę w roli Pierwszej.  Przyda jej się brak mojego wglądu - powiedział. 

- A Senel co tutaj robi?

- Na trakcie pomimo wszystko jest niebezpiecznie. I musze trzymać go z dala od Eolli. - Uśmiechnął się,  choć był to dość krzywy uśmiech.

- Akurat musiałeś brać tutaj jego - oburzyła się. Usłyszała jak Daana wchodzi do pomieszczenia.  Przystanęła na widok nieznanego jej osobnika,  ale się nie odezwała. Postawiła śniadanie na szafce.

- Piękna ta Twierdza. Idealna dla organizacji wojskowej. 

- Była naszym ratunkiem w ciężkiej chwili - odparła, po czym zapadła długa cisza.  Słychać było tylko brzęczenie układanych naczyń.

- Ten elf mi się nie podoba, choć i tak nie wygląda na tak podejrzanego jak cała reszta - stwierdził po chwili i usiadł na krześle. Daana podała mu filiżankę, wlała do niej wrzątku i odłożyła dzbanek na tackę. Obróciła się w stronę Herold.

- Potrzebujesz czegoś jeszcze, moja pani? - zapytała delikatnie.

- Nie. Dziękuję Daano - odparła Zafirka i posłała jej wdzięczny uśmiech. Elfka wycofała się w stronę drzwi.

- Jest dla ciebie za stary a jego poglądy są tak skandaliczne - mruknął, kręcąc głową z dezaprobatą.

- Ojcze, przestań - parsknęła i ruszyła w stronę drzwi balkonowych, krzyżując ręce na piersi.

- Może chce cię tylko wykorzystać? Masz pozycje i to wysoką, jesteś młoda a on sam jakby się postarał mógłby być twoim ojcem. Wydaje się być coś z nim nie tak - pokręcił głową z dezaprobatą.

- Proszę, przestań - mruknęła, biorąc zapasowy oddech i trenując swoją cierpliwość. - Traktujesz tak każdego, kto nie pochodzi z naszego klanu ani nie jest Dalijczykiem - odparła i obróciła się w jego stronę. Nie wydawał się być szczęśliwy z odpowiedzi, jaką mu udzieliła.

- Zabezpieczacie się? - zapytał niespodziewanie.

- Ojcze! - warknęła oburzona, purpurowiejąc na twarzy. 

- Nie powinnaś z nikim się wiązać.  Jesteś przywódczynią, powinnaś skupić się na swojej Inkwizycji,  skoro podjęłaś się przewodzenia jej. - Z powagą zapatrzył się na horyzont i poprawił trzymany w dłoniach kostur. 

- Wiem co powinnam, ale nie jestem sama,  mam przy sobie wspaniałych doradców - odparła chwytając z całej siły za barierki i na nich wyładowując narastające napięcie. W końcu odwróciła się na pięcie i wolnym krokiem weszła ponownie do komnaty. 

Usłyszała jego rytmiczne ciche kroki tuż za plecami.

- Shemleni,  moja droga córko.  Co oni tu robią?  Dlaczego są twoimi doradcami?  Trzymasz ich tak blisko siebie - Mężczyzna zmarszczył brwi.
-  Ludzie,  nie Shemleni. To moi przyjaciele.  Ufam im. 
- Ufasz?! - Podniósł głos. - Pamiętasz jeszcze co stało się twojej matce?!  Co oni jej zrobili?! - krzyknął, a jego głos drżał z przejęcia.  Zafirka gwałtownie wciągnęła powietrze. 

- To nie byli ci sami ludzie. Nigdy nie zapomniałam.  Dzień w którym straciłam nie tylko matkę ale i ojca i zostałam całkowicie sama- warknęła. Oczy elfa pociemniały gwałtownie.  Twarz gwałtownie pobladła, a bruzdy na jego twarzy pogłębiły się.

- Zafirko....  Ja - zaczął i podszedł wolnym krokiem, wyciągając ręce w jej stronę. - To był trudny czas.  - Podniosła dłoń w górę na znak,  że ma nie podchodzić.
- Wyjdź - syknęła,  starając się opanować piskliwy głos.  Oczy zaszkliły się od powstrzymywanych łez.  Zacisnęła mocniej szczękę.
- Zafirko - szepnął, ale go nie słuchała.

- Zejdź mi z oczu, albo zawołam straże - warknęła dużo głośniej. Nie chciała krzyczeć, lecz była na krawędzi nerwów. Poczuła na sobie wzrok jeszcze jednej osoby. Obróciła głowę.

- Inkwizytorko, pukałem ale nikt nie odpowiadał - zaczął Solas bacznie mierząc wzrokiem starszego elfa. 
- Wszystko w porządku? - Dodał przenosząc wzrok na Dalijkę.
- Rozmawiam z moją córką - odburknął i westchnął. - Zafirko, proszę cię,  porozmawiajmy.

Wzięła głęboki wdech i podeszła do Solasa. Opuściła głowę i gorączkowo myślała co dalej.
- Dasz mi pół godziny? - zapytała.
- Oczywiście Inkwizytorko - odpowiedział i wycofał się.

- Dziękuję emm'asha - szepnął.
- To jeszcze nic nie znaczy - burknęła i klapnęła na łóżko, wbijając wzrok w kolana.  Usłyszała jak przechodzi i siada obok. 
- Po śmierci twojej matki poczułem,  jakbym stracił wszystko.  Zatraciłem się w roli Opiekuna,  zostawiając cię samą sobie. Nigdy nie zdołam ci tego wynagrodzić.  Wiem,  że to było trudne.  Żałuję,  że tak postąpiłem. Żałuję,  że cię zostawiłem. - Słyszała jak łapie oddech,  starając się zatrzymać łzy.

Ona swoich nie zatrzymywała.  Żal, wstrzymywany przez te lata, wypłynął wreszcie na wierzch i przynosił niespodziewaną ulgę.  Chwyciła jego zimną dłoń i ścisnęła mocno. 
Wtulił ją w swoje ojcowskie ramię, te którego przez lata była pozbawiona.
- A ja nie żałuję.  Bo teraz jestem tu,  gdzie Bogowie chcieli bym była. I jesteś tu ze mną - wyszeptała poprzez łzy.

Zaszlochał gwałtownie i przyciągnął jej głowę,  mocno łapiąc za jej włosy.
- Moje maleństwo.  Ile musiałaś wycierpieć sama.  Nie wiem nawet kiedy stałaś się tak silna i dzielna. Kiedy to przeoczyłem?  Wszystko?  - załkał.  Złapała za jego ramię.
- To przeszłość,  już się nie liczy. Potrzebuję ciebie,  tato.  Boję się Koryfeusza.  Boję się,  że nie dam rady - szloch wstrząsnął jej ciałem.  Nie potrafiła nikomu tego powiedzieć,  co męczyło ją nocami.

- Dasz radę, jesteś silna. Gdy przechodziłem przez Ferelden słyszałem tylko o sile Inkwizycji i potędze ich przywódczyni,  którą obdarzył łaską shemlenski Stwórca. - Nie potrafiła opanować drżenia ciała ale wreszcie czuła szczęście. - Tyle ludzi pokłada w tobie nadzieję,  niech cię to nie przeraża a zostanie twoją siłą.  Sama powiedziałaś,  że masz przyjaciół,  którzy cię wspierają i tym razem masz mnie już na zawsze.  Nie wrócę do klanu.  Moja dziewczynka mnie potrzebuje - dokończył, głaskając jej włosy. Odsunęła się nieznacznie i obróciła na niego przeszklone oczy.

- Zostaniesz? - powtórzyła z niedowierzaniem.

- Chcę naprawić błędy,  wspierać cię w wszystkim.  Świat potrzebuje silnej Inkwizytorki a ja potrzebuje patrzeć na szczęśliwą córkę. Ale nie obiecuję,  że zaprzyjaźnię się z jajogłowego.- Uśmiechnęła się.  Nie wiedziała,  kiedy ostatni raz odbyli taką rozmowę.
Prawdopodobnie nigdy,  ale dziś już nie miało to znaczenia. 

Wszystko się zmieniało na lepsze.













Kocham Was! <3

Zapraszam na AnimeCon w Poznaniu na wspólne pogawędki I na Falkonowe spotkanie w Lublinie z cudownymi istotkami <3



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top