21. Blask Twych oczu sprawia, że wiem.

„Zadrżałam jak bezbronny króliczek, który dostał się w pazury wilka. Wilk zbliżył się jeszcze bardziej. Nachylił się i zaczął pocierać nosem mój policzek. Problem tkwił w tym, że chciałam, żeby mnie pożarł" [ Colleen Houck]


[...]
Nie wiedziała wówczas jak ją ludzie postrzegali
Wpierw reagowali nienawiścią, obwiniając ją za wszystko co wydarzyło się na konklawe.
A ona panicznie się ich bała.  Nigdy wcześniej nie miała tak bliskiego kontaktu z tłumem ludzi. 
Była uznawana za dzikuskę. Dalijską młodzinkę łatwiej było im winić, nie postrzegali jej jako jedną z nich.  Bardziej jak dzikie zwierzę,  które potrafiło rozmawiać.

Ale kiedy cała prawda wyszła na jaw,  gdy okazała się ich jedyną nadzieją.  Ratunkiem przed końcem świata.  Łaską, którą zesłał im sam Stwórca. Wybranką Andrasty i jej heroldem. Wtedy zaczęli ją wielbić. 

Nie wszyscy,  niektórzy wciąż uważali ją za winną całej tragedii , za heretyczkę, prowadzącą Inkwizycję wbrew woli Zakonu. 

A gdy postanowiła poświęcić siebie,  by ratować mieszkańców Azylu i Inkwizycje, zapadła w ich serca głęboko. 

Kiedy wróciła z tej zamieci wciąż żywa, gdy przetrwała atak Koryfeusza i lawinę,  która zasypała Azyl. Znów ocalała, Stwórca nad nią czuwał. 

Widzieli w niej swoją wybawczynie i pokochali ją, własną bohaterkę. 

Zaprowadziła ich do Podniebnej Twierdzy. Znalazła im wybawienie w ciężkiej sytuacji,  pokazując swoją zmyślność i spryt.  Swoje oddanie Inkwizycji. 

Stała się ich przywódczynią. Nieważne co się działo, widzieli w niej swoje wybawienie od wszelkiego zła.  Wiedzieli,  że nigdy nie pozwoli wyrządzić im krzywdy. 

Bo kochała swoją Inkwizycje, tak jak oni ją. 

Zawsze w gotowości do walki, do akcji. I choć sama nie wiedziała,  jakie uczucia w nich wzbudza,  co dla nich znaczy jej osoba,  ja wiedziałem.

Fragment o Inkwizytorce z księgi "9:41-9:42 wieku Smoka"



***



Delikatne płatki śniegu spadały z nieba. Z kominów unosiły się kłęby szarego dymu. Azyl wyglądał jak nienaruszony, ale nie zastanawiała się dlaczego. Nie wtedy, gdy był tak blisko niej. Była już niemal pewna, że chce, aby był blisko. Nie wiedziała tylko, czy on także tego chciał.

Nie lubiła czekać w nieskończoność. To było wbrew jej naturze.
– Dlaczego właśnie tutaj? – zapytała i zmarszczyła brwi. Dlaczego nie pamiętała podróży, którą odbyli, by tu dotrzeć? Szedł prosto tuż przed nią, ale gdy padło pytanie zwolnił tempa, jednak się nie obrócił.
– Azyl jest znajomy. Zawsze pozostanie dla ciebie ważny – odpowiedział i przyśpieszył kroku. Westchnęła.
– Już o tym rozmawialiśmy – mruknęła, ale przyśpieszyła tempa. Szedł prosto w stronę świątyni a ona nie zadawała więcej pytań. Zaprowadził ją w miejsce, w którym się obudziła po raz pierwszy ze znamieniem. W lochu. Kajdany, które miała wówczas na sobie, teraz leżały porzucone na podłodze. Obejrzała się na niego zaciekawiona.
– Byłem przy tobie, gdy spałaś. Obserwowałem kotwicę – powiedział, wpatrując się zacięcie w kajdany. Jej umysł przywołał wspomnienie.

Leżała bezwładnie na lodowatej, mokrej posadzce. Otworzyła oczy a z góry spoglądały na nią niebieskie tęczówki. Na początku myślała, że to jej się przyśniło. Teraz jednak wiedziała, że to był on.

– Dobrze, że ktoś przy mnie czuwał – rzekła, wpatrując się w niego. Obrócił głowę w jej stronę.
– Byłaś tajemnicza – powiedział, wpatrując się w nią bez mrugnięcia okiem. Zdawało jej się, że się uśmiechał, ale nie była pewna. – Nadal jesteś – dodał. Czuła jak serce jej przyśpiesza.
– Przeprowadziłem każdą możliwą próbę, przeszukałem Pustkę, lecz nic nie znalazłem. Cassandra podejrzewała mnie o dwulicowość. Zagroziła, że rozkaże stracić mnie jako apostatę, jeśli nie osiągnę rezultatów – powiedział. Otworzyła szerzej oczy, zdziwiona jego słowami. Nic o tym nie wiedziała. 
– Nigdy nie dałabym na to przyzwolenia – odparła zdecydowanie i przysunęła się krok bliżej. Tym razem się nie odsunął, nawet nie drgnął.
– Nie miałabyś jak zaprotestować – powiedział i ruszył w stronę wyjścia. Nie mrugnęła nawet okiem, gdy znalazła się przed świątynią. Ruszyła za nim, czując, że wszystko robi się coraz dziwniejsze.
– Miałaś się nigdy nie obudzić. Niby jak, śmiertelniczka wysłana fizycznie w Pustkę? – powiedział. Słuchała uważnie. Lubiła słuchać, co miał do powiedzenia. Lubiła jego głos.
– Byłem sfrustrowany, przerażony. Duchy, których mogłem się poradzić, zostały odesłane przez Wyłom. Choć chciałem pomóc, nie wierzyłem w Cassandrę, ani ona we mnie. Byłem gotowy uciec – powiedział. Obserwowała jego błękitne oczy, nie potrafiąc oderwać od nich wzroku. Czuła się w jego obecności tak spokojna i wyciszona.

– Ale zostałeś – rzekła delikatnym tonem.
– Zostałem – potwierdził, po czym obrócił się w stronę Wyłomu, odszedł kilka kroków i spojrzał na niego, po czym sięgnął w jego stronę dłonią, jakby chciał go zamknąć tym gestem. Nic się jednak nie wydarzyło.
– Powiedziałem sobie, że spróbuję jeszcze raz zamknąć szczeliny. Spróbowałem i zawiodłem. Zwykła magia by na nie nie wpłynęła. Patrzyłem jak szczeliny rosną, byłem gotów uciekać i wtedy... – opowiedział i obrócił się w jej stronę.

Przed jej oczami ukazała się wspomnienie, w którym chwyta ją po raz pierwszy za naznaczoną dłoń i skierowuje jej moc na kotwicę.

Mrugnęła i obróciła głowę na Solasa, zaczynając przez kilka sekund zastanawiać się jak przebywanie w Azylu jest w ogóle możliwe. Mag podszedł w jej stronę i niemal od razu przestała o tym myśleć.

– Zdaje się, że masz klucz do naszego zbawienia. Zamknęłaś ją skinieniem dłoni – zaczął łagodnym głosem, a ona wciąż próbowała powstrzymać szalejący w jej wnętrzu pożar. – I wówczas poczułem, że cały świat się zmienił. – Słowa, niczym dołożenie drewna do ognia, który odczuwała, rozpaliły ją jeszcze bardziej, niż chciała. Wpatrywała się w niego dłużej niż powinna, bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Przygryzła wargę i odważyła się poprowadzić dalej tę grę słów.
– Poczułeś, że zmienia się cały świat? – wyszeptała, bojąc się że głośniejszy ton zdradzi emocje, jakie odczuwała. Bacznie przyglądała się jego reakcji, studiowała każde najmniejsze drgnięcie mięśnia. Już od jakiegoś czasu wiedziała, że był mistrzem ukrywania emocji, ale musiał w końcu coś zdradzić.
– W przenośni – odparł na obronę, ale kąciki jego ust uniosły się wysoko w górę. Szczery uśmiech, coś czego nie spodziewała się zobaczyć, zwłaszcza w takiej chwili.

Flirtował z nią.

Całe jej ciało przebiegł elektryzujący dreszcz, motyle w brzuchu zdawały się powodować tornado, a jej nogi nagle zmiękły. Starała się utrzymać miarowy oddech.
– Rozumiem metaforę. Interesujące jest słowo „poczułem" – szepnęła, podchodząc dokładnie trzy kroki bliżej. Przestąpił z nogi na nogę, ale nie cofnął się. Czuła jego zapach, odurzał jej zmysły. Zaciągała się nim, delektowała.
– Zmieniasz.... Wszystko – powiedział, podtrzymując wzrokowy kontakt. Dla niej było to za dużo, jak na jedną chwilę. Nie zaprzeczył tym razem, nie cofnął się. Mówił wszystko świadomie i z premedytacją.
Ten fakt ekscytował ją jeszcze bardziej.
– Bałamutnik – wyszeptała, rumieniąc się i odwracając wzrok w bok. Musiała powstrzymać to szaleństwo, musiała być odpowiedzialną i dorosłą osobą. Widziała kątem oka jak obraca głowę na Wyłom, wyraźnie zawiedziony. Przez chwilę poczuła swego rodzaju satysfakcję.

A w kolejnej sekundzie postanowiła chrzanić bycie odpowiedzialną.

Jej ciało reagowało samo, zgrywając się z uczuciami. Wyciągnęła dłoń w jego stronę, czując jak iskry mrowią koniuszki palców, gdy zetknęły się ze skórą na jego policzku.

 Obróciła jego głowę w swoją stronę.

Podniósł brwi zdziwiony, lecz nie protestował. Gdy zbliżyła się na tyle, by móc policzyć wszystkie piegi jakie posiadał, przymknął oczy.

 Pozwoliła ponieść się uczuciom, tak samo jak on. Dotknęła jego ust swoimi, delikatnie ich smakując. Niemal w tej samej chwili wrócił do niej zdrowy rozsądek.

Odsunęła się i otworzyła szeroko oczy, przerażona cofnęła się krok w tył, by zobaczyć jak mag kręci głową w zaprzeczeniu, równocześnie łagodnie się uśmiechając. Jej plecy oblał zimny pot. Obróciła się na pięcie. Odejść, zaszyć się gdzieś w kącie, zniknąć. Tego teraz pragnęła. Nie zdążyła wykonać kroku, gdy chwyciły ją jego pewne ręce i przyciągnęły do siebie.

Złapał ją mocno, wpił się w jej usta z taką intensywnością, jakby był ich stęskniony, jakby wyczekiwał. Odchyliła się w tył pod wpływem jego siły. Czuła jego język dotykający jej. Gdy pierwszy szok minął, pozwoliła zgrać się pocałunkowi, spleść je razem w jednym rytmie. Nie chciała go tracić, nie teraz. Zatraciła się całkowicie w tej chwili, a palące pragnienie tylko ją dopingowało. Czuła jego silne, męskie ramiona oplatające ją. Naszyjnik dzielący ich ciała i kłujący ją w pierś, gdy ją docisnął do siebie. Nie przeszkadzało jej to. Odsunął się i przyjrzał jej twarzy, znów kręcąc głową z dezaporobatą. Nie chciała by odchodził. Pochylił się jeszcze raz składając delikatny pocałunek. Chciała się nim rozkoszować, ale odsunął się. Zdążyła jeszcze delikatnie musnąć opuszkami palców jego policzka. Posmutniał gwałtownie.

Nie wiedziała, czy postąpiła dobrze, decydując się na ten krok. Pragnęła go obok siebie.
– Nie możemy. Tak nie można. Nawet tutaj – powiedział ponurym głosem. Uniosła brwi wyżej i wzięła głębszy wdech, by uspokoić rozszalałe serce. Spojrzała na niego całkowicie zdziwiona.
– Co rozumiesz przez „nawet tutaj"? – zapytała.
– Myślisz, że gdzie jesteśmy? – Obróciła się wokół własnej osi, mierząc Azyl wzrokiem. Wiedziała, że coś jej nie pasowało. Teraz domyśliła się co. Azyl w prawdziwym świecie został zasypany, a Wyłom od kilku tygodni był zamknięty.
– To nie jest prawdziwe – szepnęła, choć potężna gula wyrosła w jej gardle. Czy to wszystko jej się śniło? Czy to był jej własny sen, czy dzieliła go z nim?
– Można nad tym debatować.... Najlepiej po tym jak się obudzisz – odparł cichym głosem.

Wciągnęła gwałtownie powietrze i podniosła się na swoim łóżku. Nie miała pojęcia jak się w nim znalazła, ani co się własnie stało. Serce wciąż biło jak oszalałe.

Świtało.  Jasne promienie słońca wpadały przez uchylone drzwi balkonowe,  rozjaśniając całą komnatę.

Zauważyła, że wciąż była we wczorajszym ubraniu.  Musiała iść się odświeżyć. 

Obejrzała podejrzliwym wzrokiem swoje łoże, niemal idealnie pościelone, prócz miejsca w którym usnęła.
Pamięć ją zawodziła,  gdyż nie potrafiła sobie przypomnieć jak się w nim znalazła. 
Ześlizgnęła się z niego i wyszła przez uchylone, szklane drzwi na balkon,  spoglądając na budzącą się do życia Twierdzę. 

Jednak jej myśli zajmowało coś innego.

Czy to było prawdziwe? Wydarzyło się? Czy to był jedynie jej sen? 
Odczuwała wszystko jak na jawie,  jednak miała wiele pytań, brak odpowiedzi. 

Czy Solas naprawdę mógł wytworzyć coś takiego?  Musiała się dowiedzieć,  czy stchórzyła i nie poszła jednak z nim rozmawiać, a wszystko było snem?  A może on był tam z nią,  każde jego słowo i czyn były przez niego zamierzone?

Jakkolwiek nie było,  musiała z nim porozmawiać.  Dowiedzieć się, czy to prawda. 
Bo chciała,  żeby tak było.  Bardzo mocno. 

Drzwi wejściowe zaskrzypiały. Daana wślizgnęła się do środka. 
Na widok Inkwizytorki stojącej na balkonie, gwałtownie się zatrzymała.
Pochyliła głowę w dół. 
- Moja pani. Nie wiedziałam,  że wstałaś już.  Czy mam przyszykować kąpiel?  - zapytała, przestąpiając z nogi na nogę. 
- Byłabym wdzięczna - odparła elfka,  wyrwana z głębokiej zadumy. 
- Daano,  powiedz mi,  kiedy wróciłam do komnaty na czas snu?  - Pytanie brzmiało dużo dziwniej,  niż wydawało się w głowie. 
- Kiedy przyszłam,  by posprzątać po spotkaniu z twoimi przyjaciółkami już spałaś Wasza Czcigodność. To było tuż przed zachodem słońca. Miałam przyjść wcześniej, ale odwiedził cię jeden z twoich towarzyszy i nie chciałam przeszkadzać - powiedziała bez zająknięcia. 
Zafirka zarumieniła się.  Przyszli do jej komnaty, teraz pamiętała.  Zdarzyło się to tuż przed wizją, snem czy czymkolwiek to było w Azylu.




***



Pośpiesznie szła po klatce schodowej,  przeskakując po kilka schodków naraz,  byle zdążyć na śniadanie.  Finezyjnie splecione włosy, niczym sprężyna podskakiwały przy każdym kroku.  Gdy Daana dobrała się do jej włosów,  nie chciała jej wypuścić, kręcąc wtedy jeszcze mokre włosy w loki.

Wpadła na salę pogrążoną w porannym chaosie,  który powodowało brzęk sztućców i gwar rozmów. Jeden z żołnierzy obrócił się w jej stronę i niemal w tym samym momencie pozostali podążyli za jego wzrokiem. Na kilka sekund w sali zapadła cisza.
- Dzień dobry wszystkim - powiedziała niepewnie,  a dźwięk rozniósł się odbijając echem od ścian. 
Powitania, które otrzymała w odpowiedzi, przerwały ciszę i po chwili rozległ się codzienny gwar. 

Starając się z jak największą gracją przejść długość dzielącą ją od stołu na podwyższeniu,  obserwowana przez kilkunastu żołnierzy, przygryzła nerwowo wargę wypatrując kto przyszedł na śniadanie. 

Cullen wreszcie się zjawił.  Widziała jego masywne plecy, kręcone,  jasne włosy.
Byli wszyscy,  także Hawke. 
I Solas. 

Jego widok podziałał na nią niczym rozżarzony pręt. 
Niemal straciła dech,  zgubiła rytm kroków i zaczęła iść bardziej koślawo. 
Usta parzyły przez wspomnienie pocałunku. 

Przez własne gapiostwo omal nie weszła w stojącą przed jej nosem kolumnę.  Wyminęła ją,  spoglądając w tył z wyrzutem i w duchu przeklinając architekta.

Byk ryknął śmiechem na ten widok i niemal wszyscy obejrzeli się za jego wzrokiem. 
Na nią.  Pośpiesznie zajęła swoje miejsce i wzięła głębszy wdech. 
- Dobrego poranka - powiedziała z wyuczonym wręcz spokojem.
- Wyglądasz obłędnie - usłyszała od Vivienne.
- Wolę jak nosi się na co dzień - skomentował Varric. 
- Bo się nie znasz - parsknęła Hawke, dziś ubrana w długą suknie z rondem.
- Pasuje ci - szepnął Cullen, po czym zakłopotany wbił wzrok w talerz.  Uniosła brwi.
- W końcu pogodziłaś się z grzebieniem? - zapytał Dorian zgryźliwie. Musiał przegrać wczoraj w szachy z Cullenem. Znowu.
- Jest do schrupania - zarechotał Żelazny Byk tak intensywnie,  że stół cały się zatelepał. Cassandra westchnęła z dezaprobatą.

- Nie dacie jej zjeść - mruknęła.
- Drżące z przejęcia dłonie,  zarumienione policzki,  serce bijące szybkim rytmem, świat wydaje się dużo radośniejszy tego poranka - Usłyszała głos Cole'a i równocześnie żałowała,  że nie ma przy sobie sztyletu. A może cieszyła się z tego powodu?  Bo nie odpowiadałaby za swoje czyny.

Starała się ukryć swój stres,  nakładając porcje chleba na talerz.  Przecież to mogło być o każdym w tej sali. 
- Jego błękitne oczy, spoglądające w moją stronę,  bliskość jego ust,  całe ciało rozżarzone,  tylko tego w tej chwili pragnę, niepewność czy on chce tego samego - mówił ze wzrokiem wbitym w stół.  Miała ochotę zapaść się pod ziemię.  Jej emocje tak bardzo poruszyły ducha.
- Młody wystarczy,  bo Poszukiwaczka nam eksploduje - Wtrącił Varric.  Cassandra, o czerwonej jak dorodna rzodkiewka twarzy,  rozpoczęła burzliwą dyskusje z krasnoludem,  sprawiając,  że wszyscy skupili swoją uwagę na tej dwójce.  Prawie wszyscy.

- Dobrego dnia - powiedziała do niej Leliana i spojrzała  na nią przeszywającym wzrokiem.  Takim, który mówił " Wiem". 
Jasne,  że wiedziała.  Wiedziała o wszystkim.

***

Obawiała się tej konfrontacji, odkąd wstała z łóżka, ale było to nieuniknione.  Wzięła głębszy wdech i wolnym krokiem weszła do pomieszczenia. 

Solas stał przy jednym z malowideł i wpatrywał się w niego bacznym wzrokiem. Podparł się rękoma pod boki i wyglądał jakby nad czymś intensywnie rozmyślał. Przez chwilę miała chęć bezszelestnie wycofać się z pomieszczenia.

Zwilżyła usta i prężnym krokiem niemal wskoczyła do komnaty.  Zatrzymała się przed nim,  nie wiedząc zupełnie co powiedzieć. Obrócił się w jej stronę i posłał jej bardzo delikatny,  ledwie zauważalny uśmiech. 
Ale tyle jej wystarczyło, by serce przyśpieszyło do galopu.

Zakłopotana wyszczerzyła cały komplet zębów i odgarnęła niesforny kosmyk włosów z czoła. 
- Jak się spało?  - zapytał cicho. 
- To było... - Zrobiła krótką pauzę, by móc dobrać odpowiednie słowo. - Nigdy wcześniej się tak nie czułam.  W wielu znaczeniach tego słowa - szepnęła,  wpatrując się bezpośrednio w jego oczy.  Zaśmiał się a ten dźwięk był dla niej tak przyjemny,  że odczuła przyjemne wibracje w dolnej partii brzucha. 
- Przepraszam cię. To był pochopny pocałunek pod wpływem chwili. Nie powinienem był do tego dopuścić. - odparł.  Poczuła się jakby ktoś wylał na jej głowę kubeł zimnej wody na otrzeźwienie. Była tak blisko i znów jej się wymykał. Nie chciała pozwolić mu się oddalić. 
- Solasie - zaczęła drżącym z przejęcia głosem - myślałam,  że jesteś mną zainteresowany - szepnęła,  czując jak zimny pot wstępuje jej na szyję. Nigdy nie wiedziała jak radzić sobie w takich rozmowach. 
Wolałaby teraz stanąć oko w oko z demonem dumy.
Walka była dużo prostsza. Zero słów, dużo działania. Najlepiej w cieniu,  niezauważalna dla wrogów,  tak ją szkolili. To na czym się znała.
- Jeśli się pomyliłam, to przepraszam - wyszeptała, przygryzła wargę. Nie wiedząc gdzie podziać wzrok. Zaprzeczył głową. Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Nie. Nie przepraszaj. Ja... - Zamilkł.  Wiedziała,  że źle to wpłynie na jej reputację.  Josephine może suszyć jej za to głowę...  A może wcale tego nie zrobi. 

Wyciągnęła prawą rękę,  bardzo powoli wplotła swoją dłoń w jego i ścisnęła delikatnie.  Spojrzał na nią zaskoczony a jego błękitne oczy pojaśniały ,  ale nie drgnął.  Poczuła na skórze delikatne elektryczne wyładowania,  spowodowane jego magią.  Dreszcze przebiegły jej po plecach. Ścisnął jej dłoń.
- Dawno tego nie robiłem.  A w Pustce zawsze było mi łatwiej - powiedział. Spojrzał na ich złączone razem dłonie ze smutkiem.  Kolejna fala elektryzujących dreszczy przebiegła przez jego skórę na jej.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł.  Mogą być z tego powodu kłopoty -Spojrzał na jej twarz, tym ponurym,  pozbawionym uczuć spojrzeniem.  Westchnęła i wzmocniła uścisk.
- Wiesz,  że lubię kłopoty. I lubię ciebie,  bardziej niż powinnam - powiedziała szczerze.  - Chciałabym zaryzykować, jeśli ty także - dokończyła,  przechylając głowę w bok,  spoglądając na niego z zaciekawieniem. 
- Chyba...  ja też - stwierdził.  Przez chwilę miała wrażenie,  że serce wyskoczy z jej piersi.  - Potrzebuję po prostu trochę czasu...  Są pewne okoliczności - dodał.  Uśmiechnęła się. 
- Masz tyle czasu ile potrzebujesz - odparła radosnym tonem.  Po raz pierwszy miała szansę być przy kimś,  na kim jej tak bardzo zależało.  Po raz pierwszy zależało jej na kimś aż tak mocno.
- Dziękuję - wyszeptał ale jego słowa zagłuszył inny głos. 
- Inkwizytorko Lavellan! - Obróciła głowę w bok,  w stronę schodów z których zszedł jeden ze szpiegów Leliany. 
Znowu ktoś przeszkadzał. Jej mina musiała być naprawdę przerażająca, gdyż kobieta skuliła się pokornie, jednocześnie wpatrując się w ich dłonie,  jeszcze kilka sekund wcześniej splecione w uścisku.  Leliana się dowie.
- O co chodzi?  - syknęła i zmrużyła oczy. 
- Pilna sprawa. Miałam jak najszybciej Waszej Czcigodności dostarczyć - powiedziała i podeszła wyciągając w jej stronę list.
Z podejrzliwym wzrokiem przejęła pergamin.  Zaczęła czytać i zmarszczyła brwi. 
- Co?! - wciągnęła ze świstem powietrze w płuca.  - Leliana i Cullen mają za chwilę pojawić się w sali narad - rozkazała. Szpieg skinął głową i pobiegł w stronę schodów. 
- Muszę pilnie iść - powiedziała do maga i przełknęła ślinę.
- Oczywiście,  Inkwizytorko. - Skinął głową.

***

- Co o nim wiemy?  - zapytała z powagą opierając się o stół narad. 
- Jest synem wodza,  bardzo zależy mu na starciu z tobą, Heroldzie - odpowiedziała Josephine.  - Zwykle trzymają się swoich terytoriów i nie wykraczają poza ich granice. - Skinęła głową,  na znak,  że rozumie. 
- A nasi ludzie skąd się tam wzięli?  - zapytała, marszcząc brwi.
- Szpiegmistrzyni po konsultacji ze mną postanowiła wysłać ich na zwiady w tamtej okolicy. Kiedy Awarowie dostrzegli symbol Inkwizycji niemal oszaleli.  Wzięli naszych ludzi na zakładników- odparł Cullen, pocierając skroń okrężnym ruchem.

- Jaki mamy plan? - Rzuciła pytanie w przestrzeń.
- Musimy skupić się na przygotowaniach do balu w Zimowym Pałacu i uratowaniu cesarzowej - odparła Josephine, notując z powagą. 
- Jeśli im nie pomożemy,  zginą - oburzyła się elfka.
- Ratunek dla Celene to priorytet.  Przeszkodzimy Koryfeuszowi w realizacji jego planów - odparła Leliana. - To nie był liczny oddział,  kilkunastu zwiadowców.

- Nie zgadzam się - syknęła Zafirka i zacisnęła dłoń w pięść.
- Możemy zawsze wysłać nasz oddział w teren,  w czasie, gdy będziemy się przygotowywać do wizyty w Halamshiral. - Wymyślił na szybko Cullen.
- Chce widzieć Herold.  Jeśli jej nie zastanie,  oni zginą - powiedziała Josie i obejrzała się na Lelianę. Ta skrzyżowała ręce na piersi i obróciła się na Inkwizytorkę.
- To nie ma znaczenia.  Czas i przygotowanie Herold jest ważniejsze.  A na Jałowych Mokradłach znajdują się szczeliny,  którym sam oddział nie podoła.  To wysłanie kolejnych ludzi na śmierć.  Lepiej będzie skupić się na tym,  co możemy zrobić - rzekła Leliana,  jakby oznajmiła im co właśnie jadła na śniadanie.  Takim tonem określiła pozostawienie inkwizytorów na śmierć.
Zafirka nie wytrzymała.  Uderzyła otwartą dłonią w stół, skupiając na sobie uwagę.

- Kim będziemy,  gdy zaczniemy poświęcać swoich ludzi?  W czym będziemy lepsi od naszych wrogów?  Jak odbiorą nas nasi sojusznicy,  gdy zauważą,  że nie szanujemy życia naszych żołnierzy? Jaki przykład da Inkwizycja jako gwarant pokoju? - zapytała z całkowitą powagą i zamilkła na kilkanaście sekund,  by dać im czas na przemyślenie jej słów. - Ruszam na Jałowe Mokradła.  - Obróciła się na pięcie i opuściła salę narad.  Drzwi zatrzasnęły się za nią z łoskotem.






Kochani! Mam nadzieję, że spodobał Wam się ten rozdział.

Wiele godzin zastanawiałam się w jaki sposób pokazać ich pierwszy pocałunek, jak zmodyfikować scenę z gry, gdy doszłam do pewnej myśli. Ta scena była tak idealnie zrobiona, że nie trzeba nic zmieniać. Oddaje ona cały charakter Solasa i nie miałam sumienia jej przerabiać. Wzbogaciłam znane Wam sceny jedynie przemyśleniami Zafi. Mam nadzieję, że nie zniechęci Was to do dalszego czytania. Staram się odbiegać od standardów gry, ale niektóre sceny nie są do przeskoczenia. 



  Dedykowane dla Aurelie, bo rozdział jest fluffy i Aurelie też <3  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top