18. Unosisz się gdzieś wysoko
Kiedy człowiek się budzi, brzask ukazuje mu nowy świat...
świeży i gotowy na ślad jego stóp
[Frank Herbert]
Uniosła drżącą dłoń na wysokość ramienia i całą swoją siłą naparła na drzwi. Rozpostarły się przed nią, wpuszczając promienie żółtego światła. W sali zapadła cisza. Przełknęła ślinę, splotła ręce z tyłu i z pełną gracją wmaszerowała do pomieszczenia.
– Wasza Wysokość, wybacz, że tak późno – wydukała, starając się odpowiednio dobierać słowa.
Przeszła dokładnie pięć kroków, dopóki nie zmarszczyła brwi i zatrzymała się przed rudowłosym mężczyzną, siedzącym tuż przed nią na stole narad. Czuła jak mały, denerwujący ognik rozpala się w jej wnętrzu. To był jej stół, a on na nim siedział. Tak po prostu. Wczoraj polerowała go z Blackwallem cały wieczór, a powrót do Podniebnej Twierdzy był niezwykle ciężki i marzyła by znaleźć się w łóżku, a mimo wszystko siedziała i polerowała ten cholerny stół do północy. Przełknęła ślinę i podniosła wzrok w górę.
Jest w końcu królem. Wolno mu więcej. Oblizała dolną wargę i obejrzała się na swoich doradców. Josephine wyglądała na dość zakłopotaną. Ona nigdy nie bywała zakłopotana.
Cullen stał prosto, z jedną dłonią na rękojeści miecza, wpatrzony w mapę. Wydawał się być spokojny. Leliana opierała się o ścianę z rękoma założonymi na piersi. Uśmiechała się delikatnie. Leliana potrafiła się uśmiechać?
Zafirka zastanawiała się co tu się musiało wydarzyć. Spojrzała w brązowe oczy władcy Fereldenu i dygnęła, modląc się do Mythal, by nie zaplątać się własnymi nogami.
– Jesteś Dalijką! – zawołał podrywając się ze stołu. – Słyszałem plotki o tym, ale zobaczyć te tatuaże na żywo – wskazał palcem na jej czoło. Elfka cofnęła się o krok i spojrzała ukradkiem na Josephine, szukając pomocy. Leliana przyłożyła dłoń do ust.
– Wasza wy... – zaczęła elfka, ale mężczyzna machnął dłonią, jakby starając się odgonić uciążliwą muchę.
– Alistair Theirin. – Skierował dłoń w jej stronę, a ona zdezorientowana obejrzała się na boki, by znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, myśląc, że ma z niej niezłe żarty. – Ile w końcu można się tytułować – uśmiechnął się lekko. Wzięła głębszy wdech i uścisnęła jego rękę.
– Zafirka z klanu Lavellan – odpowiedziała cicho i utkwiła spojrzenie w jego oczach. Poza bogatym jedwabiem, z jakiego miał zrobiony swój strój, wszystko inne wydawało się zwyczajne. Wypuściła jego dłoń i cofnęła się, kompletnie nie wiedząc, co ma teraz począć.
Alistair obrócił się za siebie, spojrzał po twarzach jej doradców, zmarszczył brwi i zwrócił się do Cullena.
– Zostawicie nas samych? – zapytał i oparł się bokiem o stół, prawą dłonią mierzwiąc włosy i wyszczerzając komplet zębów do szpiegmistrzyni.
Josephine obejrzała się na Cullena i ruszyła do wyjścia, posyłając uważne spojrzenie w stronę Zafirki.
Elfka niemalże słyszała jak wwierca w jej głowę podstawy dobrych manier. Obdarzyła ją uspokajającym uśmiechem.
– Leliano, ty zostań proszę – dodał, gdy kobieta ruszyła za pozostałymi. Dalijka z ciekawością przyglądała się jego minie i dziwnemu zachowaniu swojej doradczyni. Uniosła kącik ust w górę i wbiła wzrok w mapę. Podeszła bliżej stołu i oparła się łokciami o blat. Usłyszała jak drzwi się zamykają.
– Nie chciałeś dziś odpocząć? Podróż z Denerim jest długa – zapytała zmartwiona kobieta. Zafirka obróciła się w jej stronę i bacznie obserwowała jej twarz. Spotkanie z królem odmłodziło ją o kilka lat i wydawała się pogodniejsza. Tylko jaki był tego powód?
– Mam już dość tego ciągłego siedzenia w miejscu – odburknął. Leliana objęła go delikatnie i poklepała po ramieniu. Elfka musiała zapamiętać, żeby nigdy nie podpaść Lelianie, która miała bliskie kontakty chyba z całym Thedas, a przynajmniej tak jej się wydawało.
– Miło cię znowu widzieć. Cassidy nie przyjechała? – zapytała, delikatnie się cofając. Niemal natychmiastowo jej twarz przybrała kamienną maskę.
Mężczyzna obrócił się na pięcie, stanął nieopodal Zafirki i pochylił się nad mapą, milcząc uparcie.
Kobiety wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– Jak u Cassidy? – zapytała ponownie, tym razem marszcząc brwi i krzyżując ręce na piersi.
– Czy to miejsce jest dobrze wyciszone? – zapytał niemal szeptem.
– Najlepsze, jakie istnieje w twierdzy – potwierdziła i ruszyła w jego stronę wolnym krokiem. Zatrzymała się przed nim i posłała mu baczne, chłodne spojrzenie. – Alistair, co z Cassidy? – zapytała ostro. Obrócił głowę na elfkę i przyjrzał jej się uważnie, jakby zastanawiając się nad czymś.
– Mam problem, dlatego do was przyjechałem. Słyszałem, że macie własne tragedie, jak ta z Azylem, ale nie znam nikogo, kto mógłby pomóc nie chcąc przy tym zaszkodzić Fereldenowi – wyjaśnił. – Przykro mi z powodu waszej straty w Azylu – dodał. – Moi żołnierze mogą wam pomóc przy szukaniu zwłok. – Zafirka skinęła głową, zastanawiając się jak ktoś może myśleć o tylu rzeczach naraz i przy tym nie wybuchnąć.
– Inkwizycja byłaby wdzięczna, ale co z Jej Wysokością? – zapytała. Mężczyzna zacisnął mocniej szczęki. Przechylił głowę w bok.
– Czy to co mi pisałaś o tym fałszywym powołaniu jest prawdą? – zwrócił się do Leliany.
– Wszyscy Szarzy Strażnicy to słyszą. Ty nie? – zdziwiła się.
– Nic a nic – odparł i potarł twarz dłonią. Wyglądał na wykończonego. – Cassidy zniknęła kilkanaście dni temu. Nie powiedziała nic, nie zostawiła listu – wykrztusił i zacisnął mocniej pięści. Leliana drgnęła.
– Słyszała powołanie? – zapytała elfka i z powagą przyglądała się jego twarzy. Nerwowym ruchem potarł skroń.
– Nie wiem, nie rozmawialiśmy ze sobą od kilkunastu tygodni – mruknął i chwycił za jeden z wolnych znaczników. Bawił się nim w dłoniach, a Zafirka wiedziała, że musiał to być sposób na ukojenie nerwów. Sama tak robiła. Leliana westchnęła i pokręciła głową. – Widywałem ją czasem w zamku. Jej towarzystwo było nie do zniesienia. Była taka zimna i nieobecna – wytłumaczył kobiecie.
Zafirka nie miała pojęcia o czym rozmawiają i czuła się zupełnie niepotrzebna do prywatnych pogaduszek króla i jego problemów z królową - żoną .
– Wciąż to samo? – szepnęła niemal bezgłośnie Szpiegmistrzyni. Skinął głową.
– Jest tylko gorzej. Musicie ją znaleźć, ale nikt nie może wiedzieć, że zniknęła – powiedział, po czym przełknął ślinę i podniósł wyżej głowę.
– Zajmujemy się sprawą fałszywego powołania. Zaczęli się gromadzić na Zachodnim Podejściu i ruszamy to sprawdzić – wyjaśniła elfka.
– Kiedy? – zapytał i obrócił się na nią.
– Za dwa dni, dopiero wróciliśmy z Crestwood – odpowiedziała i zmarszczyła brwi. Alistair podniósł się od stołu i ustawił znacznik na pozycji Zachodniego Podejścia, uważnie obserwując reakcję Inkwizytorki.
– Wyruszam z wami – postanowił. Leliana obejrzała się na niego surowym wzrokiem.
– Znajdę Cassidy i myślę, że będzie to dużo łatwiejsze, jeśli nie będzie ciebie wtedy w Inkwizycji. Skuteczniej działać, gdy nie ma się obok siebie króla, który skupia uwagę nawet na najmniej liczebnym oddziale – odparła i skrzyżowała ręce na plecach. Mężczyzna zmarszczył brwi i wyglądał, jakby chciał się kłócić.
– Szpiedzy Inkwizycji się wszystkim zajmą. Nie martw się o nic. Leliana sobie poradzi – powiedziała Zafirka, oglądając się bacznie na towarzyszkę. Ta skinęła głową, nałożyła kaptur na głowę i obróciła się w stronę drzwi.
– Muszę się teraz pilnie czymś zająć – mruknęła pod nosem. – Wróć do Denerim, Alistairze. Znajdziemy ją. – Ruszyła do przodu nie oglądając się za siebie. Pchnęła potężne drzwi i po krótkiej chwili zniknęła z zasięgu ich wzroku.
Mężczyzna obrócił głowę na elfkę i uniósł jedną brew w górę. Wyprostowała się gwałtownie. Nie miała pojęcia co w tej sytuacji powinna począć i czym zająć tak ważnego gościa.
– Czy Wasza Wysokość chce udać się do swojej komnaty i wypocząć? – zapytała drżącym głosem, starając się zmienić temat. Parsknął głośno.
– Po prostu Alistair. Nie jestem taki wysoki, chociaż w porównaniu do ciebie... to jednak jestem – zastanowił się, przy czym zmierzył ją wzrokiem. – Możemy podejść. Ile masz lat Zafirko? – zapytał zaciekawiony i ruszył w stronę drzwi. Spojrzała na niego spod byka a następnie wbiła wzrok w stopy. Przełknęła ślinę i skierowała się na przód.
– Dwadzieścia – odparła zakłopotana. Skinął głową.
– Objęłaś niezwykle odpowiedzialne stanowisko jak na swój młody wiek – zaczął, gdy wyszli na korytarz.
– To nie była moja decyzja – odparła.
– Nie uważam, że to złe. Cassidy miała zaledwie siedemnaście lat, gdy wstąpiła do Szarej Straży. Rok później została okrzyknięta bohaterką Fereldenu. Była nam wtedy potrzebna tak młoda i zacięta osoba – wyjaśnił i obejrzał się na Dalijkę. – Słyszałem, że posiadasz dar, dzięki któremu zamykasz szczeliny. – Zafirka skrzywiła się nieznacznie, podniosła lewą dłoń w jego stronę i zdjęła bezpalcową, skórzaną rękawiczkę. Kotwica rozjarzyła się słabym światłem.
Alistair na moment się zatrzymał i rozchylił usta ze zdumienia.
– Nazywają to kotwicą. Mówią, że Andrasta mnie wybrała, że Stwórca tak chciał – mruknęła, naciągając rękawicę.
– Herold Andrasty – przytaknął i ruszył do przodu. – Nie wierzysz im?
– Jestem Dalijką. Wierzę w elfickich Bogów – odparła i pchnęła drzwi do gabinetu Josephine. Kobieta gwałtownie poderwała się z krzesła i z niezwykłą gracją dygnęła. Mężczyzna obrócił się na nią z uśmiechem i machnął do niej dłonią, wyraźnie zakłopotany.
Elfka zastanawiała się jakim cudem, po tylu latach królowanie wciąż nie weszło mu w krew.
Jako dziesięcioletnie dziecko słyszała o bohaterce Fereldenu i o tym jak powstrzymała piątą plagę. Słyszała także o hucznym weselu z królem Fereldenu, ale nigdy nie przypuszczała, że będzie miała okazję poznać bohaterów opowieści z młodych lat na żywo.
Cassidy Cousland, Miriam Hawke, Król Fereldenu a w niedługim okresie miała wybierać się na bal u cesarzowej Celene. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
– Ale jednak to ty nosisz kotwicę. Myślisz, że zostałaś wybrana przez swoich Bogów? – zapytał już cichszym tonem, gdy znaleźli się w sali tronowej. Szlachcice z różnych stron Thedas szeptali między sobą, bacznie obserwując przybysza i kłaniając się przed nim.
– Nie wiem, co myśleć. Ważne, że kotwica działa i zamyka szczeliny – mruknęła przy wejściu na schody prowadzące do sypialń.
– Dali ci ciężki orzech do zgryzienia. Postawili cię na stanowisku, na którym każda twoja decyzja jest bacznie obserwowana i oceniana. Jesteś twarzą Inkwizycji. To nie jest tylko zamykanie szczelin – odparł i westchnął cicho. Miała dziwne przeczucie, że nie mówił wcale o niej.
– Jeśli mogę sprawić, że ten świat będzie choć trochę lepszy, żadna cena nie gra roli Alistairze – odparła. Spojrzał na nią miodowymi oczami, ale wiedziała, że myślami był gdzieś daleko. – To twoja komnata, jeśli będziesz czegoś potrzebował w pobliżu będzie elfka Daana, pomocnica. Ona wszystkiego dopilnuje.
– Dziękuję Zafirko i miłego wieczoru – rzucił na odchodne ponurym głosem. Przez chwilę jeszcze się wahał, ale w końcu przekroczył próg i delikatnie zamknął drzwi.
Odgarnęła włosy do tyłu i odetchnęła z ulgą. Mogła w końcu udać się do swojej komnaty i odpocząć. Ukryć się przed wspomnieniem błękitnych oczu, ostro wpatrujących się w jej twarz. Czuła jak motylki w jej brzuchu budzą się na nowo, pędząc z zawrotną prędkością po jej wnętrzu, a niedawno odczuwalny stres odchodzi w zapomnienie.
Skoczyła na pierwszy stopień i ruszyła pędem w górę, starając się pokonać odległość do jej pokoju w jak najmniejszym czasie.
Wpadła do pokoju i pośpiesznie zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie plecami i zjechała w dół, wzdychając cicho. Wzięła głębszy wdech i wyciągnęła dłoń przed siebie. Ściągnęła skórzaną rękawiczkę i obejrzała palec dokładnie, z każdej strony. Zarumieniła się na wspomnienie niedawno popełnionej przed siebie głupoty.
– Dobrze, że już jesteś – usłyszała przed sobą. Gwałtownie się poderwała i przypadkowo wypuściła rękawiczkę. Rozejrzała się po pokoju, bacznie lustrując otoczenie. Tuż koło drzwi balkonowych stała postać obrócona do niej tyłem.
– Leliana! Nie strasz mnie tak! – parsknęła elfka i schyliła się po rękawiczkę.
– Wysłałam kruki do moich dwóch znajomych. Są to również znajomi Alistaira i Cassidy – zaczęła cicho.
– Myślisz, że nie ruszyła wraz z innymi Strażnikami, gdy usłyszała powołanie? – zdziwiła się Zafirka i podeszła bliżej. Ściągnęła drugą rękawiczkę i rzuciła obie na stolik.
– Nie znasz jej. Ma naprawdę ciężki charakter i nie dałaby się wciągnąć w takie oszustwo. Nieoficjalnie każdy wie, że Fereldenem rządzi Cassidy a Alistair tylko jej przytakuje i ładnie wygląda. Oprócz niego samego – odparła i spojrzała przez witraż na zachodzące słońce.
– Mówił, że była bardzo młoda. Skąd u niej taki charakter? – zapytała elfka i otworzyła drzwi balkonowe, by wpuścić trochę rześkiego, górskiego powietrza.
– Była szlachcianką ale i córką świetnego rycerza, który dbał o jej biegłość w broni od najmłodszych lat. Umiała sobie poradzić w każdej sytuacji, a jej matka dobrze zadbała, by była z niej przebiegła dyplomatka.
– Jak Josephine?
– Nie aż tak dobra, ale sobie poradziła i nie raz wyciągnęła nas z opresji. Jej urok osobisty bardzo pomagał. Tak czy inaczej, jestem niemal pewna, że musiała mieć naprawdę dobry powód by zniknąć z Denerim i tylko dwoje osób, u których chciałaby się ukryć – odpowiedziała Szpiegmistrzyni i wyszła na balkon.
– Nie chodzi tylko o małżeńskie kłótnie? – Zafirka obróciła głowę w bok i podążyła za kobietą.
– Jest wiele spraw, które wydarzyły się dziesięć lat temu i doprowadziły do tej sytuacji, ale to nie ja powinnam ci o tym mówić. Tak nad tym myśląc, to mogła się udać tylko do jednej osoby. – przemyślała Leliana i obróciła się na pięcie
– Gdzie?
– Zanim uda mi się odkryć, gdzie się teraz znajdują, minie trochę czasu. Bo na pewno nie chcą dać się znaleźć. – odparła i po czym ruszyła w stronę wyjścia.
Zafirka zmarszczyła brwi. Nie lubiła, gdy ktokolwiek ma tak wyraźne sekrety przed nią. Wiedziała, że mogła zażądać wyjawienia ich, ale wcale by to w niczym nie pomogło. Coraz bardziej irytował ją brak kontroli nad tym co się działo w Inkwizycji. Może Alistair miał rację? Była tylko od prezencji, jak porcelanowa lalka, która ma stać i ładnie wyglądać a reszta robi wszystko za nią.
Potrzepała głową z irytacji, starając się pozbyć złych myśli.
Nie mogła przecież dawać wszystkim tak wchodzić sobie na głowę. Jeśli ta cała, Cassidy bez wiedzy króla, manipulowała jego zachowaniem, tym samym robiąc to co jej się podoba z Fereldenem, to czy inni też jej tak nie wykorzystywali?
Czy była zbyt ufna?
Usiadła na łóżku, skrzyżowała nogi i wyjęła zza pazuchy jeden ze swoich sztyletów. Wpatrzyła się w świecące ostrze i pogładziła po jego zimnej powierzchni. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę się działo w Podniebnej Twierdzy, a tym bardziej poza nią. Nawet nie miała dostępu do korespondencji, jaka przychodziła i wychodziła z Twierdzy, bo nad wszystkim sprawowała pieczę Leliana wraz z Josephine. Zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści.
Będzie musiała skrócić im tą władzę, jeśli sama chce utrzymać swoją rolę i z czystym sumieniem kierować Inkwizycje przeciwko Koryfeuszowi.
***
Przez witraże słońce wlewało się leniwie do środka pomieszczenia, świecąc na opaloną od wiatru twarz elfki. Uchyliła powieki, po czym obróciła się na bok, obserwując pomieszczenie półprzytomnym wzrokiem. Księga, którą czytała poprzedniego wieczoru i przy której usnęła, z łoskotem spadła na podłogę.
Obejrzała się na okno. Jej powieki otworzyły się szerzej, gdy ujrzała słońce od dawna wznoszące się nad horyzontem.
Wstała niezwykle późno i ledwo dała radę związać włosy, gdy musiała pośpiesznie biec na śniadanie na dolnym poziomie Podniebnej Twierdzy. Przeskakiwała po cztery schody naraz, niezwykle cicho przemknęła przez korytarz i zbiegła po kolejnych schodach na dolny poziom Twierdzy.
Na olbrzymiej Sali, pośród wielu kamiennych kolumn, stało kilka drewnianych stołów porozstawianych tuż obok siebie. Wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, zaczynając posiłek w ciszy.
Zafirka ruszyła w stronę stołu doradców i kompanów broni, równym tempem, nie śpiesząc się na te spotkanie. Po drodze, żołnierze Inkwizycji, zwiadowcy, szpiedzy Leliany jak i zwykli służący pozdrawiali ją skinieniem głowy, a ona odpowiadała im najszczerszym uśmiechem, jaki potrafiła z siebie wydobyć.
Tuż przed stołem zawahała się nieznacznie. Wszyscy zwrócili głowę w jej stronę, przerywając rozmowy i posyłając w jej stronę serdeczne powitanie. Przygryzła wargę, czuła jak gorąco wstępuję w całe jej ciało. Siedział tam także elf, a obiecała sobie, że nie pokaże mu się na oczy, nigdy.
Przynajmniej przez kilka dni. Wzięła głębszy wdech i ruszyła do przodu.
– Dzień dobry – przywitała wszystkich i obrzuciła delikatnym spojrzeniem ich twarze. Kiedy wyminęła Solasa gwałtownie zesztywniała i opuściła głowę, zasłaniając się za kilkoma kosmykami włosów. Zarumieniła się na wspomnienie poprzedniego wieczoru. Ciche rozmowy rozbrzmiały na nowo, zagłuszane czasem przez brzdąkanie sztućców.
Usiadła na samym końcu stołu. Po swoich bokach miała Lelianę, którą obdarzyła surowym wzrokiem i komendanta Cullena, którego po raz pierwszy, odkąd go poznała, całkowicie zignorowała.
Szpiegmistrzyni wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Josephine, ale nic nie powiedziała.
Elfka sięgnęła po talerz i rozejrzała się po blacie, obdarzając wzrokiem każdy, aromatycznie pachnący posiłek, jednak żołądek zacisnął jej się w supeł. Chwyciła kawałek chleba i zastygła w bezruchu. Zmierzyła bacznym wzrokiem długość stołu.
Obróciła głowę na Lelianę, uniosła wyżej brew i pochyliła się w jej stronę.
– Gdzie jest Alistair? – szepnęła i zasłoniła usta dłonią, by ukryć ziewnięcie. Leliana przyłożyła kubek z herbatą do ust i wyszeptała niemal bezgłośnie:
– Wyjechał, zanim zaczęło świtać.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Miał pewnie jakiś powód – odparła spokojnie, ale usta ściągnęły jej się w cienką linię. Elfka skinęła głową i chwyciła za nóż, który wbiła z zamachem w masło. Znowu taka informacja ominęłaby ją bokiem, gdyby nie zapytała.
Cullen obejrzał się na nią i podniósł jedną brew wyżej. Spojrzała na sztuciec, zaniepokojony, więc tym razem ostrożniej wyjęła nóż, posmarowała chleb, po czym posłała komendantowi zakłopotany uśmiech. Obrócił natychmiastowo głowę w bok, spoglądając z niezdrową ciekawością w talerz Cassandry, która siedziała tuż po jego prawej.
Przykładała już chleb do ust, gdy usłyszała ostrą wymianę zdań pomiędzy Vivienne, Serą, Blackwallem, Dorianem i Solasem. Biedny Cole, siedzący pomiędzy elfim magiem, a Szarym Strażnikiem oglądał się na boki, przytłoczony nadmiarem negatywnych emocji.
Przez chwilę zastanowiła się dłużej nad sensem pobytu ducha na wspólnym posiłku, lecz pewnie chciał dotrzymać im towarzystwa. Zwykle przy śniadaniach atmosfera była weselsza.
Nie wiedziała co się działo, więc postanowiła wsłuchać się w dyskusję, zanim im przerwie.
– ...Bo w końcu jak wielki, pustkowaty elf coś powie to można tylko potwierdzić jego rację, lub negować swoją prawdę – bąknęła Sera, wpatrując się w Solasa jadowitym wzrokiem.
– Co taka niszowa istota jak ty może wiedzieć o świecie. Twoja nienawiść do naszej rasy przyćmiewa ci resztki czegoś, co kiedyś przypominało embrion mózgowy – odciął się elfi mag.
– Brodacz, masz go bliżej, przytrzymaj, ja będę kopać – syknęła blondwłosa elfka.
– Mnie nie mieszajcie do waszych sprzeczek. Czasami człowiek chciałby nie móc słyszeć i czuć wszystkiego dookoła – odpowiedział Blackwall.
– Mogę pomóc – szepnął Cole i podniósł swoje rybie oczy na mężczyznę.
– Nie to miałem na myśli zjawo! – oburzył się i poprawił na krześle..
– Zjawą w twoim przypadku możesz nazywać fryzjera. Ten tutaj to człowiek, imię Cole. Dodatkowe informacje? Jaja większe od twoich – warknął Varric. Solas wspomniał coś o tym, że Cole jest bardziej duchem niż człowiekiem, ale Sera w tym czasie zagłuszyła jego słowa, pierdnięciem ustami. Cassandra westchnęła i obejrzała się na Zafirkę. Ta siedziała z podbródkiem podpartym na dłoniach i obserwowała z zainteresowaniem całą wymianę zdań.
– Albo podłoga nauczyła się rozmawiać, albo naprawdę mamy zjawy – odparł Szary Strażnik.
– Kłócicie się o sprawy, które nawet nie sięgają dna spraw ważnych, lub chociaż istotnych – wtrącił Dorian.
– Od kiedy to mag mówi co jest istotne, a co nie? – parsknęła Sera.
– Od czasu, gdy wasz mózg postanowił zrobić sobie wolne – odparła Vivienne.
– Eee, że niby jestem tępy? – zapytał zdezorientowany Byk, zapewne na kacu.
– Mogę... – wtrącił Cole
– To nie ta chwila, Cole – uciszył go Varric.
– Może jednak przymkniecie się i zaczniecie rozważać sprawy, które dotyczą nas wszystkich? A raczej całego świata. Koryfeusz wciąż tam jest, mobilizuje siły... – Cassandra wstała, by każdy wyraźnie ją słyszał. Cała sala zamilkła.
– Po prostu już się zamknijcie. Nie da się was słuchać – odparła Inkwizytorka i wbiła widelec w plaster sera.
Wszyscy gwałtownie zamilkli i obrócili głowy w jej stronę.
– Dużo lepiej – potwierdziła Leliana.
***
Wracali przez wydmy, gdy słońce było w zenicie. Gorące promienie niemal paliły przez cienki materiał ubrań. Wierzchowce co jakiś czas zapadały się w piaszczystym podłożu. Tylko nie Światłorwisty, rumak, którego przed wyjazdem Inkwizytorka otrzymała od pewnego z Orlezjańskich szlachciców w prezencie.
Był silnym czymś, czymkolwiek był. Nie potrafiła określić jego struktury, był ciepły a także i zimny, w dotyku delikatny, niczym jedwab. Poruszał się tak jakby leciał. Nie przeszkadzały mu złe warunki. Zdawał się w ogóle nie męczyć podróżą. Wiedziała, że gdy wróci do domu, będzie musiała więcej o nim dowiedzieć.
Musiała co jakiś czas go wstrzymywać, by jej kompani mogli nadążyć. Ich konie zdawały się być wycieńczone.
Jeszcze trochę, pół godzinki. Byle wyjść z tego upału.
Była wściekła. Nie dowiedzieli się prawie nic. Oprócz tego, że Szara Straż sprzymierzyła się z Koryfeuszem, poświęcała swoich ludzi i przywoływała demony. Nie mieli także żadnych informacji o królowej Cassidy Theirin. Hawke, tym razem bez białowłosego elfa, w ciszy odbywała całą podróż w kierunku Twierdzy. Trzymała się na końcu, przy czym praktycznie się nie odzywała. Trzymała się z dala nawet od krasnoluda.
– Musimy się zatrzymać – powiadomiła ją Cassandra. Zafirka obróciła się do tyłu, wstrzymała wierzchowca. Nie mogli zostać na tak bardzo otwartym terenie
– Zaraz dotrzemy do granicy. Przed nami Święte Równiny – ponagliła. Usłyszała cichy pomruk, ale obróciła się w siodle i delikatnie docisnęła łydkami boki konia. Dalej jechali w milczeniu. Słońce zdawało się prażyć jeszcze mocniej, jeśli to było w ogóle możliwe.
Cullen popędził swojego karego niczym węgiel ogiera i zrównał się ze swoją przywódczynią.
– Inkwizytorko, kończy nam się woda, ludzie są wycieńczeni – wycharczał. Miał wysuszone gardło od suchego powietrza. Elfka zwolniła do kłusu i wolną ręką przetarła dłonią po wysuszonej, brudnej od piasku i kurzu twarzy.
– Nie możemy tu zostać. Jest zbyt niebezpiecznie – powiedziała dobitnie. Widziała potępiające spojrzenie Cullena. Przejechała palcem po bliźnie i wzdrygnęła się na wspomnienie jednego z najgorszych błędów jakie popełniła, gdy była zwiadowczynią. Wyprostowała się gwałtownie i twardo zarządziła jazdę dalej.
– Hawke jest niezwykle blada – zwrócił jej uwagę.
– Hawke jest silna, da sobie radę – mruknęła i okryła usta chustą.
Widziała jak z czasem ziemia zaczyna twardnieć, wydmy przestają osuwać się pod kopytami koni. Wiedziała, że zbliżają się do granicy. Poczuła chłodniejszy powiew wiatru. Odetchnęła z ulgą.
Usłyszała krzyk i gwałtownie pociągnęła za wodze. Wierzchowiec stanął dęba. Stanęła w strzemionach i ułożyła się wzdłuż jego szyi, byle nie spaść.
Minął ich koń bez jeźdźca. Zafirka uspokoiła Światłorwistego i zawróciła go do tyłu. Blackwall wyminął ją pędząc za koniem-uciekinierem.
Miriam leżała na piasku, nieprzytomna. Jej twarz była biała niczym śnieg, a krew ciekła z jej nozdrza. Elfka zsunęła się z siodła, podała wodze jednemu z żołnierzy i podbiegła do kobiety.
Varric był już obok.
– Co się stało? – zapytała całkowicie przerażona i kucnęła obok.
– Jest wycieńczona – mruknął posępnie i obrócił jej głowę w bok. – Dopiero przeszła drogę do Zachodniego podejścia z Crestwood na nogach. – Zafirka przygryzła wargi, obserwując jak Varric polewa kawałek materiału bukłakiem wody, po czym przykłada do jej malinowych ust. Gdyby się zatrzymała, nie doszłoby do tego. Nie wiedziała już co robić dalej. Pamiętała jakie konsekwencje miały jej ostatnie decyzje, na terenie zbliżonym wyglądem do tego.
– Inkwizytorko – usłyszała za plecami. Przez krótką chwilę miała ochotę zignorować wołanie – Inkwizytorko – powtórzył. Obróciła głowę i zmarszczyła brwi. Jeden z ludzi Cullena, Jamie, wskazywał na niebo na końcu horyzontu, tam skąd właśnie przybyli. Zbierały się gęste, ciemne chmury. Przeklęła w duchu. Sytuacja wydawała się coraz bardziej przypominać tą z przeszłości.
– Co mamy robić? – zapytał żołnierz. Zafirka przygryzła dolną wargę i uważnym wzrokiem obejrzała piaszczysty teren, rozciągający się przed nimi. Zachodnie Podejście wydawało się nie mieć końca.
– Ruszaj, daj nam znać gdy coś znajdziesz – usłyszała. Obróciła głowę na komendanta Cullena, który odsyłał Szarego Strażnika. Wzięła głębszy wdech, ale czuła jak wściekłość w niej narasta. Przygryzła język, byle nie powiedzieć nic złego i przypadkiem nie wybuchnąć. Wolnym krokiem ruszyła w jego stronę, ale w połowie drogi gwałtownie przyśpieszyła. Mężczyzna podniósł na nią głowę i delikatnie uniósł kącik ust w górę. Przez kilka sekund wybiło jej to z rytmu.
Jego uśmiech zbladł, gdy zobaczył jej ostry wzrok. Zatrzymała się przed nim lecz chociaż była dużo niższa i drobniejsza, patrzyła na niego władczym spojrzeniem.
– Inkwizytorko?
– Komendancie Rutherford, gdzie posłałeś Blackwalla? – spytała surowo. Przez chwilę patrzył na nią, jakby był zbity z tropu.
– Blackwall pojechał sprawdzić jak daleko mamy do granicy – odparł i delikatnie przekrzywił głowę w bok.
– I na jakiej podstawie podjąłeś decyzję ? – zapytała i skrzyżowała ręce na piersi. Kilkoro ludzi stanęło niedaleko, by podsłuchać ich rozmowę, udając że sprawdzają towar.
– Słucham?
– Słyszałeś. Dlaczego nie uzgodniłeś tego ze mną? – fuknęła.
– Ja... Ja nie wiedziałem, że takie sprawy także mam konsultować z tobą, Inkwizytorko Lavellan.
Przejechała dłonią po czole i westchnęła.
–Zbliża się burza. Jedziemy dalej – zarządziła. Widziała skrzywione miny zmęczonych podróżników, jęknięcia wierzchowców, na które zakładali z powrotem skórzane, ciężkie siodła. Podeszła w stronę Varrica i Hawke.
– Wszystko w porządku? – zapytała kobiety. Miriam siedziała, oplatając kolana dłońmi. Wciąż była blada.
– Nic mi nie jest – odparła i uśmiechnęła się delikatnie.
– Ona tylko tak chojraczy. Musi odpocząć – odparł Varric, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Wszystko jest w porządku, ta burza może być niebezpieczna – odparła i nagle syknęła, chwyciła się za dolną partię brzucha. Skuliła się i przytuliła do piaszczystej ziemi.
– Weź ją na swojego bryłkowca i pilnuj. Varricu? – upewniła się, czy się z nią zgadza.
– Te chmury nie wyglądają na bezpieczne – przytaknął, lecz zaniepokojony spojrzał na swoją przyjaciółkę. – Pomogę ci przejść – wyszeptał i użyczył jej swojego ramienia do wsparcia.
– Im szybciej będziemy w Inkwizycji tym lepiej. Mam ochotę na trochę samogonu – westchnęła rozmarzona. Varric parsknął.
– W twoim stanie? Spójrz tylko na siebie – odparł i zacmokał.
Zafirka uniosła kącik ust w górę i ruszyła do Światłorwistego.
Wiedziała, że nie nadawała się do przewodzenia ludźmi, ale kiedy nie miała innego wyjścia, musiała prowadzić Inkwizycją odpowiedzialnie. Przemyśleć każdą najmniejszą decyzję i wiedzieć to co doradcy. Czuła delikatny ucisk w żołądku przez to, jak przygadała Cullenowi. Może zaczęła za ostro. Na pewno zaczęła za ostro.
Musiała go przeprosić, gdy już wrócą do Podniebnej Twierdzy. Albo jeszcze szybciej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top