14. Świat stał w płomieniach






Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie [ George R. R. Martin] 





Wszędzie było słychać wycie wiatru. Dął w jej zziębnięte ciało. Podniosła się na drżących nogach. Spadła z dużej wysokości. Bolał ją cały bok, ledwo mogła stać. Naprawdę musiała złamać żebro. Starała się wziąć głębszy wdech, ale nie potrafiła. Złapała się za bok i wolnym krokiem ruszyła. Kręciło jej się w głowie. Panował półmrok. Lawina zasypała całą okolicę. Miała wielkie szczęście, że dostrzegła ten spad. Nie wiedziała, do czego wcześniej służył. Może było to jedno z wyjść na wypadek ataku lub lawiny?

Wiedziała, że znajdowała się w podziemiu, lecz nie mogła znaleźć wyjścia. Przystanęła, opierając się o skalną ścianę. Ciężko było jej się skupić przez pulsujący ból w czaszce. Mroźny wiatr owiał jej ciało. Wstrząsnął nią dreszcz. Nie ubrała się wystarczająco ciepło, nie spodziewała się tej nocy problemów.

Koryfeusz zaatakował ich, kiedy najmniej się tego spodziewali. Mimo wszystko Inkwizycji udało się wydostać. Liczyła, że Przedwieczny nie będzie ich szukał.

Wiatr dął, wydając potworne odgłosy. Otworzyła szerzej oczy. Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegła? Był przeciąg, czyli w pobliżu musi być droga na zewnątrz. Znamię, a raczej Kotwica, jak ją nazwał Koryfeusz, piekła i świeciła intensywnym blaskiem. Przedwieczny naruszył ją w jakiś sposób, którego nie potrafiła pojąć. Dopiero udało im się sprawić, że przestała rosnąć i zabijać ciało swojej nosicielki. Jeśli znowu to się powtórzy, sytuacja będzie bardziej beznadziejna, niż myślała. Miał być już spokój. A teraz mają na głowie starożytnego Tevinterczyka, uważającego się za Boga, wraz z Arcydemonem na smyczy.

Wzięła głębszy wdech a bok zapiekł niemiłosiernie. Musiała się skupić na wydostaniu i odnalezieniu Inkwizycji zanim zamarznie. Szła przez długi, wąski i pokryty lodem korytarz, co jakiś czas starając się biec, lecz nie miała wystarczająco dużo siły. W końcu po długim i bolesnym marszu, dostrzegła jaśniejsze światło a prąd powietrza był jeszcze bardziej mroźny niż wcześniej. Wstrzymała oddech i schowała się za głazem.

Na szerokim przejściu dostrzegła trzech spaczonych. Oparła tył głowy o kamień i zaklęła. Nie miała przy sobie żadnej broni. Wszystko przysłała lawina, która spadła na Azyl. Jej ciało zadrżało jeszcze mocniej. Nie mogła tu zostać, bo zamarznie.

Koryfeusz powiedział, że chciał otworzyć niebiosa za pomocą kotwicy. Czyli to znaczyło, że jeśli znamię mogło zamykać szczeliny, to mogło je także otwierać? Mogła zaryzykować i tak nie miała nic do stracenia. Demony obróciły się w jej stronę i ruszyły, jakby płynęły po ziemi. Wyciągnęła rękę ku górze i wypuściła wstrzymywaną dotąd energię kotwicy. Powietrze przed nią zadrgało i po kilku sekundach otworzyła się zielona szczelina, która wciągnęła demony do środka. Elfka przekręciła dłonią w bok i zacisnęła ją w pięść, przerywając oddziaływanie. Szczelina zniknęła. Zafirka poczuła dumę. Kotwica uratowała jej życie. Kiedy akurat nie próbowała jej zabić, wydawała się przydatna.


Wyszła na otwartą przestrzeń. Jej twarz smagał lodowaty wicher. Zaczynała się zamieć. W oddali ledwo dostrzegła szczyty gór. Wszystko pokryte było bielą. Świerki, ziemia, góry a nawet i sklepienie z którego sypał gęsty puch. Opadał na jej włosy i ramiona. Wstrząsnął jej ciałem zimny dreszcz. Słyszała skrzypienie śniegu pod jej butami. Szła przez długi czas, starając się najszczelniej jak tylko mogła zakryć swoje zmarznięte ciało. W oddali słyszała wycie wilków. Starała się poruszać cicho. Nie miałaby szans w starciu z watahą.

Nie wiedziała ile czasu minęło odkąd wyszła z jaskini. Nie czuła już stóp ani rąk. Były lodowate i twardniały. Szczękała zębami, próbując w jakiś sposób się ogrzać. Za plecami usłyszała pojedyncze wycie. Pragnęła przyspieszyć, ale nie potrafiła. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Opadła na śnieg. Wszystko było takie lodowate. Każdy najmniejszy ruch sprawiał jej ból. Nie mogła nawet oddychać, lodowate igły kłuły jej płuca.

Śnieg był tak miękki, tak wygodny. Przeżyła dopiero lawinę i atak Przedwiecznego. Nie mogła się teraz poddać. Nogi były zbyt ciężkie, by na nich stanąć. Zaczęła się czołgać, brnąc w przód i ocierając zranionym bokiem o twardy, zbity śnieg. Gorące łzy ciekły po jej policzku. Nie miała pewności czy w ogóle idzie w dobrym kierunku. Wszystko wyglądało tak samo.

Zmarzniętymi ustami zaczęła prosić o pomoc Mythal. Wciąż wszystko wydawało się być takie same. Głowa była tak ciężka. Delikatnie oparła policzek o miękki puch. Wzywała każdego ze Stworzycieli. Wielką Opiekunkę Mythal. Boginię łowów, Andruil. Ghilan'nian, matkę halli. June, Boga rzemiosła. Boginię ogniska domowego, Sylaise. Zaczęła szlochać, nie czuła już swojego ciała. Wzywała Elgar'nana, wielkiego Ojca. Błagała Dirthamena o litość. Wokół panowała głucha cisza. Czuła, że zamarza. Delikatne płatki utworzyły cienką warstwę na jej ciele. Zaczęła cicho błagać Falon'Dina o szybką śmierć. Była zbyt zmęczona by walczyć, a Stworzyciele milczeli. Byli uwięzieni. Nie mogli odpowiedzieć. Został tylko jeden z nich, a ona była zdesperowana. Wiedziała, że to złe. I choć była to obraza dla pozostałych Stworzycieli, cicho wzywała Fen'Harela o litość i pomoc.

Zacisnęła mocniej dłonie na śniegu. Sprawiło jej to ogromny ból. Ledwo mogła nimi poruszać. Były twarde niczym kamień. Straszliwy Wilk nie odpowiedział. Zignorował jej wołanie, tak jak ona ignorowała czczenie jego posągów przez większość życia. Obróciło się to przeciwko niej... Parsknęła cicho. Modliła się do najgorszego z bóstw i jakby tego było mało, była zawiedziona, że nie pomógł. Musiała tracić zmysły.

Przesunęła się lekko w przód. Więcej nie potrafiła zrobić. Każdy ruch sprawiał potworny ból, a puch był tak kojąco przyjemny i usypiający. Nie czuła już nic. Zamknęła powieki. Ciemność ciągnęła ją ku sobie a ona nie protestowała. Jej ciało ugodził czyjś wzrok. Ktoś się w nią wpatrywał. Poczuła to aż pod czaszką. Oparła się o skostniałe dłonie i obróciła głową, drżąc i szczękając zębami.

Jej serce przyspieszyło.
W niedalekiej odległości od niej, na skraju lasu, stał masywny, czarny wilk. Wpatrywał się w nią żółtymi ślepiami a ona podchwyciła spojrzenie. Chciała spać, a on ją niepokoił. Obraz zamazywał się jej przed oczyma. Usłyszała skrzypienie śniegu. Mrugnęła kilkukrotnie, próbując się skupić. Wilk ostrożnie podchodził bliżej. W pobliżu musiała być jego wataha. Samotny, nie powinien zbliżać się do nikogo. Zatrzymał się i przechylił lekko łeb na bok. Jej serce zamarło.

Patrzył jej prosto w oczy, a ona nie powinna podchwytywać spojrzenia. Był drapieżnikiem, może i samotnym, ale ona nie miała żadnej szansy na obronę. Wyszczerzył kły. Miała umrzeć spokojnie, a nie boleśnie, rozszarpana przez wygłodniałą bestię. Podniosła się na kolana, choć wymagało to niezwykłego wysiłku. Zaczął warczeć. Pot oblał jej ciało. Podniosła się na chwiejnych nogach i ruszyła do przodu. Poślizgnęła się i stoczyła ze zbocza.

Znów leżała na śniegu, ale krew buzowała, a instynkt nakazywał uciekać. Usłyszała wycie, lecz nie obracała się. Wszystko ją paliło. Upadła znów. Usłyszała warknięcie, więc poderwała się raz jeszcze. Nie wiedziała ile biegnie. Cieszyła się, że złamane żebro niczego nie przebiło w jej wnętrzu. Nie miała pojęcia, ile będzie jeszcze uciekać.

Potknęła się i upadła, hacząc twarzą o coś twardego. Zdarła sobie skórę na policzku. Gorąca krew spływała w dół. Podniosła wzrok na jeden z kamieni, o którego się zaczepiła. Były ułożone w okrąg. Ślady po palenisku. Dotknęła palcami popiołów, które były przyjemnie ciepłe. Serce zabiło mocniej. Byli tu dość niedawno. Rozejrzała się i ujrzała dość świeże ślady, pokryte delikatną warstwą puchu. Usłyszała trzaskanie śniegu i warczenie. Obejrzała się za siebie, biorąc płytki wdech. Wciąż był to ten sam zwierz.

Podniosła się chwyciła za jeden z kamieni. Wzięła zamach i rzuciła, lecz nie miała za dużo siły. Wylądował kilka metrów przed zwierzęciem. Cofnął się o kilka kroków.

– Idź sobie! – krzyknęła i sięgnęła po kolejny kamień. Obrócił się i odbiegł na kilkanaście metrów. Stanął w oddali i spojrzał na nią. Drżącymi nogami ruszyła żwawym, jak na swój stan, krokiem. Przed sobą ujrzała ciasną przełęcz. Ruszyła w tamtą stronę i nie obróciła się już za siebie. Wciąż ściskała w dłoni kamień. Po kilku minutach ręce były tak lodowate, że nie mogła go wypuścić z dłoni. Jej ciało było twarde jak skała i obolałe, ale nie zatrzymywała się. Każdy krok przyprawiał o ból. Weszła w przełęcz.

Przed sobą ujrzała urwisko i mnóstwo bieli. Chciało jej się znowu płakać. Wciąż nikogo, po tylu godzinach marszu. Nie mogła się zatrzymać, gdyż tym razem już się nie podniesie. Podniosła głowę, szczękając zębami. W oddali dostrzegła blask ognia.

Przyspieszyła i kilkanaście metrów przed sobą dostrzegła kilka osób, biegnących w jej stronę. Ujrzeli ją. Słyszała dźwięki, ale nie rozróżniała słów. Balansowała na granicy świadomości. Słyszała znajome głosy Cassandry i Cullena, oraz inne. Bezwładnie upadła na śnieg. Przymknęła oczy i zaczęła odpływać. Poczuła jak ktoś podnosi jej ciało i okrywa czymś przyjemnie miękkim. Uniosła dłoń w górę, błądząc w ciemności. Dotknęła gorącej, a przynajmniej tak jej się wydawało, w zetknięciu z jej lodowatej dłonią, twarzy. Przejechała po niej, ocierając o drapiący zarost.
– Cullen... – wykrztusiła i pozwoliła ciemności ją pochłonąć



***

Daana szła powoli do przodu, ostrożnie stawiając każdy swój krok. W dłoniach trzymała puchaty koc, ściereczkę i dzban gorącej wody. Musiała dojść do prowizorycznie postawionego namiotu, zanim ostygnie. Śliska nawierzchnia nie ułatwiała jej zadania. W końcu wyminęła płachtę i weszła do środka.

W pobliżu na krześle siedziała matka Giselle, lecz nie odzywała się ani słowem. Daana wyminęła wychodzącego uzdrowiciela i odstawiła rzeczy na gołej ziemi.. Następnie nakryła na nieprzytomną elfkę kolejną warstwę. Zamoczyła ścierkę w gorącej wodzie i przyłożyła do jej czoła. Po jej ciele, co jakiś czas wciąż przebiegał dreszcz, lecz jej skóra przestała być już tak nienaturalnie biała. Tuż obok podłużnej blizny na lewym policzku, miała zdartą skórę. Musiała upaść na coś twardego. Daana odetchnęła głęboko i wpatrzyła się w elfkę. Za sobą usłyszała czyjeś kroki.

Obróciła się gwałtownie do tyłu i przed sobą ujrzała łysego elfa. Wciągnęła gwałtownie powietrze i zrobiła krok do tyłu. Nerwowo obejrzała się w stronę zakonniczki. Wciąż siedziała na swoim miejscu.
– To ty... – wykrztusiła, starając się uspokoić. Obdarzył ją surowym spojrzeniem, aż dalsze słowa utknęły jej w gardle.
– Co z nią? – zapytał bez emocji. Nerwowo poprawiła swój płaszcz, po czym wykrztusiła.
– Jest lepiej niż było. Niedługo wstanie na nogi. Dobrze, że Stwórca miał ją w opiece – sapnęła na wydechu. Mrugnął i zwrócił na Zafirkę spojrzenie.
– Miała szczęście – potwierdził i podszedł bliżej.
– Mogę zobaczyć jej dłoń? – zapytał. Skinęła głową i ostrożnie przeszła obok maga, uważając by nie zbliżyć się za bardzo. Czuła ogromny niepokój w jego obecności. Musiała być ostrożna. Wyjęła jej delikatnie ciepłą dłoń z warstwy koców i powoli skierowała w stronę elfa.


Pochwycił ją i równie ostrożnie nacisnął na jej nasadę. Znamię rozświetliło się, niczym zielony płomień, otaczając dłoń poświatą. Zacisnął usta i zmarszczył brwi.
– Ktoś naruszył jej znamię. Nie powinno tak wyglądać – rzekł cicho.
– Nadal rośnie? – odezwała się matka Giselle.
– Nie rośnie – odpowiedział. – Idę porozmawiać o tym z Poszukiwaczką.
– Są teraz zajęci – powiedziała cicho Daana. Właśnie w tym momencie, któryś z przywódców podniósł głos.
– Panie... – powiedziała i pobladła gwałtownie. – Magu.... – zaczęła się jąkać i czerwienić. – Solasie, czy... czy mógłbyś podgrzać wodę... dla Herold? – patrzył na nią nieprzenikliwym wzrokiem, aż czuła jak wbija się niemal w jej kości. – Trochę czasu minie, zanim zdążę pójść po nową, a muszę regularnie robić okłady...
– Oczywiście – odrzekł po dłuższej chwili. Wyciągnął rękę nad dzbanem i sięgnął po magię.

Rozległ się kolejny podniesiony głos. Zafirka zmarszczyła brwi i bąknęła coś niezrozumiałego przez sen.
– Nie dadzą jej wypocząć. Cały czas krzyczą – odezwała się matka Gissele. – Zmień jej okład i idźcie już. Musi porządnie się wyspać, oni jej potrzebują. Zaczynają gubić zdrowy rozsądek. Potrzebujemy dobrych wieści – zawiadomiła ich. Mag skinął głową i wyszedł z namiotu.


***



Otworzyła powieki. Wpatrywała się w płótno nad swoją głową. Całe ciało paliło. Starała się podnieść, lecz stłuczone żebro nie pozwalały na wiele. Oparła się łokciami o posłanie i rozejrzała po otoczeniu. Włosy opadły na plecy. Ktoś je rozplątał, wyciągnął bryłki lodu i wysuszył. Najpewniej Daana, jej Daana.

Wilgotna ściereczka spadła z jej czoła i pacnęła na posłanie. Matka Giselle podniosła się z krzesła i podeszła bliżej.
– Nie wstawaj. Musisz wypoczywać, ledwo żyłaś jak cię znaleźli – powiedziała ciepło. Elfka obróciła wzrok na jej twarz i przekrzywiła głowę. Słowa wciąż docierały do niej jakby z oddali. Oparła się o poduszkę.
– Ile czasu...? – zapytała
– Znaleźli cię wczoraj, mniej więcej o tej samej porze – odpowiedziała. – Obudziłaś się na ranem i opowiedziałaś nam o Koryfeuszu. Pamiętasz? – zapytała.
– Tak, większość pamiętam – wyszeptała, marszcząc brwi. W tym samym czasie ktoś krzyknął. Elfka podskoczyła i nadstawiła uszu. Dostrzegała zza namiotu postacie Cassandry i Cullena. W oddali widziała jeszcze Lelianę i chyba Józefinę. Nie mogła skupić wzroku.
– Nie przejmuj się nimi – poleciła.
– Cały czas ich słyszę. To trwa już kilka godzin – powiedziała z dezaprobatą kręcąc głową. Czuła jak wszystko wokół niej wiruje.
– Mogą sobie na to pozwolić dzięki tobie. Wróg nie mógł iść za nami, a czas zmienia wątpliwości w animozje – odpowiedziała spokojnie, wpatrzona w grupę niedaleko. – Konflikty mogą być równie groźne, co Koryfeusz – dodała po chwili.

Zafirka podniosła się i westchnęła. Wciąż nie potrafiła uwierzyć w to, co im się przytrafiło. To, co przytrafiło się w Azylu, w ich domu. Widziała obóz pełen przerażonych i zdesperowanych ludzi. A Przedwieczny uciekł, wciąż mógł na nich polować. Myślała, że Wyłom był niebezpieczny, ale ktoś taki jak on, był dużo gorszy. Obróciła się w stronę kobiety.
– Czy wiemy, gdzie jest Koryfeusz i jego siły? – zapytała, mocniej chwytając za ranny bok.
– Nie wiemy nawet, gdzie my jesteśmy. Pewnie dlatego, mimo licznych sił, którymi dowodzi, nie ma po nim śladu. Albo sądzi, że nie żyjesz. Albo, że bez Azylu jesteśmy bezsilni. Albo szykuje się do następnego ataku – mówiła, a jej twarz wyrażała głęboki smutek.

Elfka przełknęła ślinę. Była pewna, że już po wszystkim, a zrobiło się dużo gorzej. Usłyszała kolejny podniesiony głos, tym razem Cassandry. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Zawsze widziała ich w profesjonalnej postawie, niemal nigdy się nie unosili i nie krzyczeli. Teraz musieli naprawdę się bać. Musiała do nich dołączyć.

Opuściła drżące nogi na podłoże.
– Od krzyków tylko rozboli nas głowa. Kolejna bolączka – stwierdziła. Nie chciała myśleć o tym, co by było, gdyby jednak nie podniosła się ze śniegu. Samotny wilk, którego spotkała uratował jej życie w pewien sposób. Nie wiedziała, czy chciał ją zjeść, czy przegonić.

Cieszyła się, że mu uciekła i nie zamarzła.

Jednak w jej głowie pojawiały się różne myśli, nawet te najdziwniejsze, najbardziej absurdalne. Przez chwilę wydawało jej się, że wilk prowadził ją w stronę obozu. Wyśmiała swoje myśli.

– Oni to wiedzą, ale nasza sytuacja , twoja sytuacja, jest skomplikowana – odpowiedziała kapłanka. – Nasi przywódcy mają problem. My, ocaleni, widzieliśmy jak nasza obrończyni podnosi się i upada. A teraz ujrzeliśmy jej powrót – dodała. Elfka spojrzała na kobietę spod byka. Znowu zaczynają z tym samym. Nie chciała tego słuchać. To nie Stwórca ją uratował. Nie było żadnego Stwórcy.
– Im bardziej przerasta nas wróg, tym większym cudem zdają się twoje czyny. I tym świętszy zdaje się nasz znój – kontynuowała. Dalijka wbiła wzrok w ziemię i zacisnęła mocniej usta. Kobieta zdawała się odczytywać jej myśli.
– Ciężko to zaakceptować, prawda? To, co my musieliśmy przejść? To, w co my powinniśmy uwierzyć? – mówiła.

Zafirka zacisnęła dłonie w pięść. Nie miała zamiaru temu przytakiwać. Zaczynała tracić siły i cierpliwość. Pragnęła wreszcie odetchnąć, zaszyć się w lesie i z niego nie wyjść. Lecz widziała te twarze, wpatrzone w nią z daleka. Patrzyli na nią z nadzieją, tak jakby mogła im pomóc. Wybawić. Nie umiała praktycznie nic, więc nie wiedziała czego od niej oczekują. Nie mogła ich także zostawić w takiej rozpaczy. Musiała chociaż spróbować improwizować, tak jak uczyła ją Josephine.

– Matko Giselle, nie rozumiem, dlaczego tak ważne jest to w co wierzę. Kłamstwa czy nie, Koryfeusz stanowi realne zagrożenie, nie pokonamy go nadzieją – rzekła zgorzkniale. Wstała i ruszyła przed siebie, co jakiś czas przystając, by złapać oddech. Oparła się o pal na krótką chwilę, po czym przeszła do przodu.

Podparła się pod boki i spojrzała przed siebie. Niemal przestało jej wirować w głowie. Mogła na dłużej utrzymać pozycję. Utkwiła spojrzenie w kobiety. Józefina z Lelianą siedziały przy ognisku, posępnie wpatrując się w ogień. Cassandra uporczywie wbijała wzrok w mapy, próbując znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie. Cullen stał pomiędzy nimi, rozkładając ramiona z bezsilności.

Elfka westchnęła z frustracji i opuściła głowę. Nie wiedziała, co zrobić dalej. Do kogo podejść i co powiedzieć. Była zbyt rozemocjonowana. Nie chciała, by wpłynęło to na jej ocenę sytuacji.
Starała się wymyślić coś na szybko, lecz czuła na sobie tylko wzrok zwykłych osób, czekających na jakikolwiek gest. Albo czar... Cokolwiek.

Stali tam niemal w całkowitym milczeniu. Słychać było tylko trzaskanie drewna w ognisku i odgłos kroków patrolujących żołnierzy. Pośród ciszy rozległ się śpiew. Gwałtownie podniosła głowę i obróciła się w stronę narastającego dźwięku. Matka Giselle szła w jej stronę, z rękoma złożonymi jak do modlitwy i śpiewała jakąś pieśń. Elfka rozumiała słowa, lecz nigdy nie słyszała nic tak smutnego a jednocześnie napawająca nadzieją. Po jej plecach przebiegł dreszcz.

Ludzie reagowali gwałtownie, podnosili się ze swoich posłań i podchodzili bliżej. Matka Giselle stanęła obok niej. Cassandra podniosła głowę znad mapy. Josephine zesztywniała, jej oczy powiększyły się jak u sowy. Leliana wpatrzyła się w kapłankę i po chwili dołączyła do niej, swoim miękkim i melodyjnym głosem. Zafirka nie miała pojęcia co właśnie się odbywa. Czy był to jakiś rytuał? Może chcą ją złożyć w ofierze?

Nie ruszyła się z miejsca. Żołnierze Inkwizycji oraz cywile podchodzili bliżej, dołączając się do śpiewu. Elfka mrugnęła zaskoczona. Oni też znają tą piosenkę? Mrugnęła zaskoczona i przestąpiła z nogi na nogę. Komendant Cullen przymknął powieki i również dołączył do śpiewu. Spokojnie, stój jak stoisz. To, że wszyscy ją znają, nie znaczy że także musisz. Powiedziała do siebie, lecz czuła jak poliki jej płoną szkarłatem.

Ludzie podchodzili coraz bliżej niej, składali ręce w pięść i bili się nią w pierś a co niektórzy zaczęli przed nią klękać. Wyprostowała się gwałtownie i wciągnęła powietrze. Zacisnęła paznokcie na dłoniach, z całej siły wbijając je w skórę.


Obejrzała się onieśmielona w bok, dostrzegając jak Cole zamyka powieki Kanclerzowi Roderykowi. Poświęcił się dla niej. Westchnęła i uniosła głowę wpatrując się w tłum. Stała prosto, dumnie unosząc głowę tak jak musieli ją widzieć. Nie tak jak chciała.

Pieśń ucichła. Ludzie zaczęli się rozchodzić, lecz elfka wciąż stała w miejscu, zastanawiając się co właśnie się wydarzyło. Przerzuciła włosy do tyłu i rozejrzała się wokół.

– Armia potrzebuje czegoś więcej niż wroga. Potrzebuje celu – powiedziała matka Giselle. Ruszyła przed siebie, nie odwracając się. Elfka odetchnęła i skrzyżowała ręce na piersi. Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Wywyższyli ją na symbol religijny. Na bohaterkę, a wcale nią nie była. Nie chciała i nie zasłużyła na ten tytuł. Dlaczego to robią? Przygryzła wargi.

Za sobą usłyszała kroki. Obróciła lekko głowę, by ujrzeć kątem oka podchodzącego do niej maga. Coś w jej wnętrzu drgnęło.
– Mogę na słowo? – zapytał delikatnym głosem i ruszył przed siebie, nie czekając na odpowiedź. Zafirka obejrzała się za siebie. Lodowaty dreszcz, w skutek niedawnego wychłodzenia, przebiegł po jej plecach. Szczelniej okryła puchaty płaszcz, który nosiła i ruszyła za elfem. Szedł wolno, tak by dostosować się do jej tempa.

Nie miała pojęcia dokąd ją prowadzi. Obite żebra dawało o sobie znak, co każdy kolejny krok. Starała się oddychać płynnie i płytko. By zapomnieć o bólu skupiła się na idącym przed nią magu. Obserwowała jak poruszał się z niezwykła płynnością i gracją niczym kot. Biorąc pod uwagę klimat, w którym przebywali, nawet elfy nie potrafiłyby utrzymać takiego fasonu, nie trzęsąc się z zimna. Zwłaszcza, jeśli byłyby ubrane tak lekko jak on. Nie miał butów. Właściwie nigdy nie miał, ale śnieg był tak lodowaty, że nawet w butach ciężko było nie mieć zamarzniętych palców.

Gwałtownie wciągnęła powietrze, a żebro zapiekło. Syknęła i złapała się za bok. Elf zatrzymał się na krótką chwilę. Powoli obrócił na nią swój wzrok. Irytowało ją to, że nigdy nie potrafiła odczytać z jego twarzy żadnych emocji. Nie miała pojęcia, czy właśnie potępiał ją za spowalnianie, czy może czekał cierpliwie, by podeszła. Skinęła głową, na znak by ruszył.

Po kilku metrach dotarli na wzgórze. Przyśpieszył kroku i uniósł dłoń w górę. Jednym ruchem ręki rozpalił starą, zaśnieżoną pochodnię, stojącą tuż przed urwiskiem.

Powolnie zbliżyła się. Niebieski płomień dawał przyjemne ciepło, które rozlało się po jej ciele.
U podnóży wzniesienia dostrzegała ich obóz, schowany pomiędzy górami przed resztą świata. Z daleka widziała swoich towarzyszy a także żołnierzy Inkwizycji. Odgarnęła niesforny kosmyk ze swojej twarzy i obejrzała się zaciekawionym wzrokiem na Solasa.

– Ludzie nie wynieśli żadnego z nas od niepamiętnych czasów – zaczął zagadkowo. – Jej wiara, zdobyta z ciężkim trudem, lethallan, jest godna pochwały.... poza jednym. Zagrożenie, które nosi Koryfeusz? Kula, którą dzierżył? Jest nasza – zawiadomił. Zdziwiła ją ta informacja. Skinęła głową i przechyliła ją w bok, zaciekawiona. Włosy opadły na lewę ramię. Elf zamilkł na kilka sekund, wpatrując się w nią błękitnymi oczami. Czuła jak jej żołądek zaczyna wywracać się, jakby chciał wylecieć przez jej gardło. Nie mogła utrzymać płynnego oddechu. Żebra zaczęły piec i całe dotychczasowe uczucie prysło pod wpływem bólu.
– Koryfeusz użył kuli, by otworzyć Wyłom. Jej odblokowanie musiała spowodować eksplozję, która zniszczyła konklawe – dodał. Doszedł do takich wniosków tylko po tym co im opowiedziała? Była pod wrażeniem. – Musimy się dowiedzieć, jak przetrwał... i przygotować się na ich reakcję, kiedy dowiedzą się, że kula należy do naszego ludu – skończył. Przysunęła się o krok bliżej płomienia, tym samym elfa. Czuła jak oblewa ją gorący pot i na pewno nie spowodowało tego bliska obecność płomienia. Elf delikatnie obrócił głowę i obserwował co robi.
– W porządku, co to jest i skąd o tym wiesz? – zadała mu pytanie, by odwrócić uwagę od niezręcznej sytuacji.


– Nazywano je soczewkami, podobno przesyłały moc od naszych bogów. Niektóre były przypisane do konkretnych członków naszego panteonu. Pozostały tylko odniesienia w ruinach i niewyraźne wizję wspomnień w Pustce, echa umarłego imperium. Jakkolwiek jednak zdobyta, kula jest elfiego pochodzenia i z jej pomocą Koryfeusz zagraża ludzkiej wierze – poinformował ją. Westchnęła cicho i przejechała dłonią po poranionym policzku.
– Nieważne, czy będą mnie winić , jeśli nie wydostaniemy się z tej dziczy – odpowiedziała, stawiając krok w tył.
– To najistotniejszy problem – zaczął z nutą tajemniczości. – I podsuwa rozwiązanie, które może zapewnić ci miejsce w ich sercach. – Mrugnęła kilkukrotnie wyraźnie zaskoczona, ale i zainteresowana. – Uratowałaś ich w Azylu. Być może uda ci się to ponownie. – Elf wyminął pochodnie i spojrzał w stronę odległych gór. Podeszła bliżej i słuchała z pełnym zainteresowaniem. Wreszcie, mieli jakiś trop. On miał.
– Atakując Inkwizycje, Koryfeusz ją zmienił. Zmienił Ciebie. Zbadaj północ. Bądź ich przewodniczką. Jest tam miejsce, czekające na siłę, która je zajmie. Miejsce w którym Inkwizycja może urosnąć i rozbudować się – zakończył i obrócił się w jej stronę, czekając na oodpowiedź.

Przygryzła wargi, zamyślając się na moment. Miała wątpliwości.
Nie chodziło o brak zaufania. Zasłużył na jej zaufanie po stokroć. Bała się, jednak że był w błędzie. Co jeśli to miejsce już nie istnieje? Nie wiedziała o czym dokładnie mówił. To miejsce wciąż było owiane tajemnicą.

Przyzwyczaiła się do jego sekretów, akceptowała jego odmienność, ale miała na barkach życie ponad setki ludzi, którym musiała zapewnić schronienie. Dotarcie do miejsca wskazanego przez elfa, przewidywało kilka dni podróży z bagażem, wojskiem i uchodźcami. Musiała pilnować ich bezpieczeństwa i nie ryzykować.
– Bardzo ci dziękuję, Solasie – zaczęła ochrypłym głosem. – Do tego musze przekonać pozostałych. – Obdarzyła go najcieplejszym, jaki w danej chwili potrafiła wykrzesać, uśmiechem.
Ujrzała jak kącik jego ust delikatnie drgnął. Prąd przeszedł jej ciało. Na Mythal, uspokój się. Skarciła się w myślach.

Całą drogę powrotną milczała, lecz uparcie wpatrywała się w jego plecy. Coś złego działo się z jej umysłem w ostatnim czasie. Nie potrafiła oderwać wzroku od jego majestatycznych ruchów. Liczyła, że wszyscy magowie, a zwłaszcza ten nie potrafią czytać w myślach. Aż zamarła na samą myśl.



Daana czekała na nią tuż przed wejściem do obozu. Kiedy tylko ją ujrzała podbiegła w jej stronę, z dystansem wymijając elfa.

– Moja pani! Powinnaś odpoczywać! – sapnęła zgrzana elfka. Wzięła ją pod ramię i poprowadziła w stronę namiotu
– Nic mi nie jest – rzekła zadowolona Herold. Po kilku krokach zaczepiła jednego z żołnierzy Inkwizycji. – Jeśli możesz, poproś do mnie przywódców – poprosiła. Przytaknął głową i ruszył w odwrotnym kierunku.

W swoim prowizorycznym namiocie, w którym i tak widziała wszystkich, a wszyscy ją, położyła się na posłaniu i podkurczyła nogi.

– Mam tu coś dla ciebie, Herold. – Daana wyciągnęła gruby, znany Zafirce zeszyt. – Wróciłam po niego, gdy zaczął się atak. Chyba był dla ciebie ważny – wyszeptała zawstydzona i podała jej szkicownik. Elfka zacisnęła dłonie na okładce i spojrzała zszokowana na Daanę. Usta jej zadrżały.
– Brak mi słów.... – wykrztusiła. – Ma serannas – Daana zaskoczona przechyliła głowę w bok i spojrzała na nią zdezorientowana. – To znaczy dziękuję – wyjaśniła w pośpiechu i ścisnęła jej dłoń z wdzięcznością.
Otworzyła na pierwszej lepszej stronie i zaczęła przeglądać szkice, strona po stronie.

Cassandra trenująca na manekinie. Była ciągle w ruchu i ciężko było znaleźć idealną jej pozę.
Josephine siedząca w bezruchu na krześle i pozująca. To był jej pierwszy szkic.
Cullen stojący z Poszukiwaczką, przed bitwą na śnieżki.
Leliana pochylona nad dokumentami w swoim namiocie. Kaptur zakrył niemal całą jej twarz.
Żelazny Byk siedzący przy barze w karczmie wraz z Kremem. Sera, Varric, Blackwall, Cassandra i Solas zgromadzeni przy ognisku na Zaziemiu, podczas jednego z postojów.

Obrzuciła stronę kilka razy wzrokiem, lecz jej wzrok wiąż zatrzymywał się dłużej na jednej osobie. Wciągnęła ze świstem powietrze i z impetem zatrzasnęła szkicownik, czerwieniąc się jak piwonia. Chyba zaczynała wariować.
Daana przyglądała się jej z ciekawością.
– W dobrym jest stanie? – zapytała. Herold skinęła głową i zarumieniła się. Liczyła, że elfka nie zauważyła jej reakcji. Obok namiotu przemknął Cole. Mogła zmienić temat.
– Co z ciałami tych, którzy już tutaj zmarli? – zapytała mając na myśl Kanclerza.
– Zostały spalone – odpowiedziała ze smutkiem.
– Ile mamy ofiar? – Podniosła twarz wgórę i przymknęła powieki, czekając na bolesną odpowiedź.
– Jeszcze nie wiemy. – Usłyszała z zewnątrz. Obróciła głowę i pośpiesznie schowała szkicownik. Cullen pochylił się, przechodząc pod płótnem. Za nim weszły kobiety.
– Wzywałaś nas? – zapytała Leliana. Elfka poderwała się z łóżka, próbując podnieść się na nogi, ale poczuła zawroty głowy.
– Leż, Heroldzie– nakazała Josephine i podeszła do niej z uśmiechem na twarzy. – Przeszłaś wystarczająco dużo, by móc leżeć podczas tej nietypowej narady. – Zafirka poczerwieniała i usiadła na rogu posłania, obserwowana przez nich.

– Solas zna miejsce, w które powinniśmy się wybrać. W którym Inkwizycja będzie bezpieczna– zaczęła z uśmiechem.





***



Zafirka siedziała na grzbiecie kasztanowatej klaczy, Laguny, obserwując rozciągający się przed nią widok tłumu. W oddali dostrzegła rogi Żelaznego Byka, a z przodu kuszę Varrica. Gdzieś przez ułamek sekundy przemknął jej charakterystyczny wąs Doriana. Uśmiechnęła się na ten widok, ale już więcej go nie dostrzegła. Poklepała klacz po gorącej, długiej szyi. Koń prychnął i zarzucił łbem. Cieszyła się, że większości wypuszczonych koni udało się znaleźć drogę do ich obozu. Docisnęła łydkami bok konia i ruszyła kłusem do przodu. To był trzeci dzień ich podróży. Wieczorami rozkładali obozy, czekając aż do świtu, by ruszyć dalej. Dziś pogoda im sprzyjała, słońce oświetlało cały horyzont.


Ludzie jednak byli zmęczeni i zirytowani, a celu wciąż nie było widać. Obróciła się w siodle. Jej uwagę przykuła osłabiona kobieta, niosąca na rękach dziecko oraz kilka bagaży. Elfka zawróciła wierzchowca i wpatrzona w kobietę, ruszyła.

Była ona w zaawansowanej ciąży, a każdy krok sprawiał jej wyraźną mękę. Ludzie nie zwracali na nią, uwagi. Mieli swoich bliskich, swoje dobytki, o które musieli dbać. Kobieta wyglądała na wycieńczoną. Dziecko spało w jej rękach. Ledwo stawiała kroki, już i tak trzymała się na samym końcu. Zafirka zsunęła się z siodła, ciągnąc za wodze podeszła do kobiety. Ta wypuściła pakunki i pochyliła się na jej widok.
– Heroldzie! – sapnęła, kuląc się i tuląc dziecko do piersi. – Wybacz pani, że spowalniam tempo. – Elfka pokręciła głową z niedowierzaniem. Czuła się jak jakieś przerażające monstrum, którego wszyscy się boją. Wyciągnęła ku niej ręce.
– Mogę? – zapytała. Zszokowana podała jej dziecko. Było dużo cięższe, niż wyglądało. Bok zapiekł delikatnie pod wpływem ciężaru. Zacisnęła zęby ale nie syknęła. – Jak masz na imię? – zapytała kobiety.
– Laurel – odpowiedziała.
– Gdzie twój mąż, Laurel? – Podprowadziła bliżej klacz.
– Zginął podczas ataku czerwonych templariuszy – mruknęła posępnie i opuściła głowę. Zafirka westchnęła ciężko, lecz starała się zachować powagę.
– Siedziałaś kiedyś na koniu? – zapytała. Laurel pokiwała głową. – Dasz radę teraz wejść? Musimy ich dogonić. – Skinęła głową. Zafirka starała się pomóc kobiecie, wdrapać na grzbiet, równocześnie przytrzymując dziecko i trzymając za wodze. Następne podała jej dziecko i podpięła do siodła bagaż. Ciągnąc wodze, szybkim tempem ruszyła w stronę oddalającego się tłumu.

Gdy tylko dołączyły, podała kobiecie wodze i uśmiechnęła się. Laurel dziękowała jej kilkukrotnie.
– Niech ci Stwórca wynagrodzi boską opieką! – Elfka ruszyła przed siebie, trzymając się za bok. Co jakiś czas rozlegał się tylko ryk, obładowanego bagażami bronto, który szedł nieopodal jej. Starała się nadrobić tempo i dojść do przodu, lecz nie za dobrze jej to wychodziło.

Przed sobą ujrzała podjeżdżającego komendanta. Cullen zatrzymał swojego wierzchowca i podał jej dłoń. Chwyciła ją i wskoczyła za jego plecami.
– Zgubiłaś swój transport? – zapytał gdy zawracał. Zachichotała i uczepiła się jego zbroi, byleby nie spaść, choć czuła się z tym bardzo dziwnie. – To był szlachetny gest, Heroldzie – dodał. Jego masywny, gniady rumak poruszał się szybko. Brnął przez śnieg na początek grupy. Solas szedł na samym czele. Elfka zsunęła się z siodła i ruszyła w stronę elfa. Mag szedł wyrównanym tempem, podpierając się kosturem. Leliana trzymała się bardziej na uboczu.

Zafirka zrównała się z elfem i szli tak przez kolejne pół godziny, w całkowitym milczeniu. Jej serce podskoczyło, gdy wspinali się razem na szczyt kolejnej góry. Widziała, jak mag przyśpieszył. Podbiegła do góry i zamarła. W oddali dostrzegła olbrzymią fortecę. Wstrzymała oddech i obejrzała się do Solasa z otwartymi, z wrażenia, ustami.
– Podniebna Twierdza – zawiadomił.

Czuła się, jak w śnie. Nie wierzyła, że naprawdę tu dotarli. Widziała ją z oddali. Podbiegła na krawędź i zapatrzyła się na twierdzę. Była potężna, ogrodzona murem z dużą ilością fortyfikacji i długim mostem nad przepaścią. Była idealna. Nie mogła od niej oderwać wzroku. Słyszała uderzenia kopyt o śnieg za sobą.


Cullen i Cassandra zatrzymali się obok. Wszyscy wpatrywali się w ten jeden punkt. W ich schronienie i nadzieję.

Obróciła się w stronę elfa z szerokim uśmiechem.
– Czy to mi się śni? – zapytała go. Uśmiechnął się delikatnie, a jej serce przyśpieszyło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top