3. A święci, których widzimy, są zrobieni ze złota.
"Światło świeci w życiu jedynie przez bardzo krótki czas. Może tylko przez kilkanaście sekund. Jeżeli ten czas minie i jeżeli człowiek nie zdąży znaleźć danego mu objawienia, nie będzie już miał powtórnej okazji. I być może przyjdzie mu spędzić resztę życia w głębokiej samotności i żalu, od których nie ma ucieczki. Żyjąc w takim świecie mroku, człowiek nie może się już niczego spodziewać. W dłoniach trzyma się jedynie żałosne szczątki tego, co mogło być. "
[Haruki Murakami]
Usiadła na swoich kolanach, tuż przed Opiekunem. Widziała zmarszczki i głębokie bruzdy na jego twarzy. Przez te lata bardzo się postarzał. Jego długie ciemnobrązowe włosy opadały w dół. Dostrzegła tam kilka siwych pasemek. Odetchnęła cicho. Nie mogła psuć tej chwili. Jego zmarszczki pogłębiły się, gdy posłał jej czuły uśmiech.
– Jesteś już taka duża, emm'asha* – szepnął z dumą i przejechał dłonią po jej policzku. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Była tak podekscytowana, tą chwilą. Dłonie mrowiły ją z ekscytacji. – Liriell byłaby z ciebie dumna – dodał i posmutniał. Nie lubiła, gdy wspominał o mamie. Później zwykle chodził przygnębiony przez następne dni. – Które z bóstw wybierasz na swojego patrona? – zapytał głośniejszym tonem.
– Mythal – odpowiedziała z radością. Czekała na swój vallaslin długi czas, aż w końcu zapracowała sobie na niego, samotnie wybijając watahę wilków i udowadniając swoją dojrzałość. Uniósł dłonie nad jej twarz i rysował wzór. Zacisnęła paznokcie na swoich udach z całej siły. Nie mogła pokazać bólu, lecz nigdy nie czuła czegoś tak potwornego. Odczuwała, jakby ktoś wwiercał się jej w kość. Nie pisnęła ani słowem. Pismo krwi dostawały tylko dojrzałe elfy, a dojrzałe elfy znosiły ból.
Po kilkunastu minutach długiej męki, cała zlana potem i z trzęsącymi się nogami podniosła się z ziemi. Jej twarz bolała, jakby ktoś próbował zdjąć z niej skórę. Wyszła z namiotu Opiekuna. Pierwsze kroki, jako dojrzała elfka, skierowała w stronę posągów poświęconych Bogom. Taka była tradycja. Pochylała głowę, gdy podchodził jakiś zbłąkany elf i przysłaniała ją włosami. Uklęknęła przed posągiem swojej Opiekunki.
Gdy kierowała się w stronę ostatniego posągu usłyszała wołanie. Obejrzała się za siebie i dostrzegła swoich przyjaciół, wołających ją w swoją stronę.
– Chodź już !– zawołał Nanael.
– Chcemy go już zobaczyć! – powiedziała białowłosa elfka, Pierwsza klanu.
– Został mi jeszcze Fen' Ha... – Druga elfka jej przerwała, blond włosa Aylagille.
– Przecież cię nie pożre, jak tego nie zrobisz – ponagliła. Elfka rzuciła spłoszone spojrzenie w stronę postawionego na uboczu posągu wilka i przygryzła wargi.
– Niech was Zapomniani... – Pozostałe słowa dopowiedziała w myślach. Nie były zbyt ładne i lepiej, by żaden ze starszych nie usłyszał. Czekałoby ją wyparzanie języka. Ruszyła w ich stronę. Usiadła pomiędzy Eollą, Pierwszą a Nanaelem. Podniosła głowę do góry i odgarnęła włosy z twarzy.
– Zielony! Pasuje do twoich oczu! – zawołała z podekscytowaniem Ayla.
– Nie widziałam go jeszcze – odburknęła ze smutkiem Zafirka.
– Jest piękny – zapewniła Pierwsza. Elf podniósł się i otrzepał spodnie.
– Zaraz przyniosę lusterko, matka chyba nie zauważy. Ostatnie jakie nam zostało – prychnął Nanael i ruszył, puszczając w stronę Zafirki oczko. Przewróciła oczami. Ayla zbliżyła się i dotknęła jedną z cienkich linii tatuażu. Elfka syknęła.
– Boli? – zapytała blondynka i nagle niespodziewanie wcisnęła mocniej palec.
– Co ty robisz? – fuknęła do niej z oburzeniem. Ayla wydawała się być nieobecna.
– Idzie tu! Idzie tu! – sapnęła zalewając się rumieńcem.
– Kto? – zapytała ją.
– Jej ukochany – parsknęła Eolla, ale również spojrzała w tamtą stronę tęsknym wzrokiem – Cetus. Ciekawe komu sprezentuje skórę, podobno się szykował – dodała rozmarzona. Zafirka podążyła za ich wzrokiem. Nie to, że nie znała Cetusa, gdyż znała każdego w klanie. Był młodszy od swojego brata, Nanaela o dwa lata, jednak zdobył swój vallaslin dwa miesiące przed bratem. Niedługo później został zwiadowcą i szkolił się w rzemiośle, jak jego ojciec i brat.
– Gdyby Nan was słyszał, dałby wam po uszach – prychnęła.
Cetus przeszedł tuż obok nich, nie zatrzymując się nawet na chwilę. Niósł na plecach dużą skrzynię. Tuż za nim szedł czarnowłosy elf, najstarszy z ich pokolenia. Obrzucił je pogardliwym wzrokiem i mocniej chwycił wór trzymany w ręce.
– Mają łupy! – zawołała Ayla z entuzjazmem i oparła się rozmarzona, o ramię przyjaciółki – Te ramiona – westchnęła cicho. Eolla zachichotała.
– Ramiona jak ramiona – stwierdziła elfka.
– Nie chciałabyś, żeby cię tak mocno objął? – spytała Pierwsza. Elfka zaczęła udawać, że zbiera jej się na wymioty, po czym wszystkie zaczęły się śmiać.
– Nie, ale mógłby zrobić mi łuk – powiedziała po chwili. – Mieć taki łuk – zamarzyła się. Ayla i Eolla spojrzały po sobie i westchnęły.
Nanael wracał z popękanym, wyblakniętym lustrem. Od dłuższego czasu szukał dobrej zwierzyny, z której mógłby dostać dobrą skórę. Musiał w końcu zebrać się na odwagę i podarować jej tą przeklęta skórę. Wciąż się wahał. Nie miał pojęcia, czy się zgodzi. Czy w ogóle jest w tym jakiś sens. Jest jeszcze młoda, może go wyśmiać. Ale jeśli tego nie zrobi i ktoś go wyprzedzi?
Kątem oka dostrzegł w oddali swojego brata i Senela, udających się do namiotu Opiekuna. Na moment zatrzymał się zdziwiony. Powinni wciąż być na zwiadzie. Rozejrzał się wokół i podszedł, skradając się cicho. Przyłożył ucho do namiotu. Nie wiedział, dlaczego to robi. Może by bardziej być zazdrosnym o pozycje Cetusa? W końcu owinął on sobie Opiekuna, wokół palca. Ojciec zawsze powtarzał, że im bliżej będą trzymać się przywódcy, tym lepiej będzie się im żyło. Może miał i rację, ale nigdy nie potrafił się przypodobać Opiekunowi. Zawsze traktował go oschle i przydzielał mu najgorszą pracę w klanie i najgorsze pory do zwiadów.
– Jak daleko to znalazłeś? – zapytał Ghemiliyen.
– Nie daleko, ale nie żyją – odpowiedział głos Cetusa. – Nie zostawiliśmy śladów – dodał.
– Bardzo dobrze. Rozdzielcie zasoby, weźcie coś sobie za fatygę – mruknął, jakby był czymś zajęty. Nanael zmarszczył brwi, gdyż słabo słyszał. Przesunął się krok w tył.
– Hahren? – Elf uparcie stał w namiocie, mimo że Opiekun go wyraźnie odesłał.
– Co jest? – spytał Opiekun.
– Rozmawiałem dużo z moim ojcem... – zaczął niepewnym głosem. Nanael wyczuwał ten ton. Ciekawe, w jaki sposób teraz się podliże. – Doradził mi, żebym najpierw ciebie zapytał o zgodę oraz opinię – zakończył lekko drżącym głosem.
– W jakiej sprawie? – zapytał wyraźnie zaciekawiony.
– Chciałem podarować skórę twojej córce – wykrztusił. Nastała cisza. Nanael zacisnął ręce i syknął cicho. Opiekun mruknął coś pod nosem.
– I chciałem znać twoje zdanie...
– Jeden warunek – powiedział po chwili. – Skóra ma być warta mojej córki. Postaraj się – powiedział dobitnie.
– Czyli się zgadzasz? – Cetus zapytał zszokowany. Nanael ścisnął dłoń w pięść, usłyszał dźwięk pękającego szkła. Spojrzał na swoją rękę, pokrytą krwią. Rozbił lusterko.
– Fenedhis* – warknął wściekle.
***
Zafirka otworzyła oczy. Obróciła lekko głowę, rozglądając się po pomieszczeniu. Był to mały, lecz przytulny pokój. Do jej nozdrzy doszedł zapach mieszanki ziół. Wyciągnęła rękę, by odgarnąć kosmyk włosów wpadający na ucho, gdy momentalnie poderwała się na nogi. Przez chwilę nie wiedziała co tak właściwie tu robi. Dopiero gdy oprzytomniała, przypomniała sobie wydarzenia sprzed chwili. Podniosła delikatnie rękę. Znamię rozbłysło, lecz nie sprawiało już takiego bólu. Westchnęła cicho, po czym zacisnęła dłoń w pięść i usiadła na łóżku.
Jeszcze niedawno wybierała się wraz z Cetusem na zwiad do Świątyni Świętych Prochów. Opiekun tak bardzo pragnął wiedzieć wszystko o konklawe, że posłał tam swoje jedyne dziecko. Skarciła się w duchu. Powinna raczej być wdzięczna, że zaufał jej na tyle, by pozwolić jej się oddalić od klanu. Kazał Cetusowi jej pilnować. Poczuła gorące łzy spływające po policzku. Nie wiedział co ich czeka na konklawe, nikt się nie spodziewał czegoś takiego. Zmarszczyła brwi i potarła skroń. Starała sobie przypomnieć, gdzie ostatni raz widziała przyjaciela, ale pamięć o wydarzeniach związanych z tym miejscem zawodziła. Nie wiedziała, dlaczego tak się stało. Jedno było pewne, był martwy. Była tam, widziała te wszystkie zwęglone zwłoki. Jeśli był wśród nich i tak nie rozpoznałaby jego ciała. Ojciec niedługo się dowie, co się stało. Wyśle kolejnych zwiadowców i oby im się udało dotrzeć pośród całego tego neibezpieczeństwa.
Skrzypiące drzwi otworzyły się gwałtownie. Podskoczyła zaskoczona. Ostrożnie spoglądała na przybysza, jednocześnie szukając wzrokiem swojej broni. Do pomieszczenia dziarskim krokiem weszła nieznana jej elfka. Na widok Zafirki opuściła skrzynkę, która z głośnym trzaśnięciem uderzyła o podłogę. Dziewczyna opadła na podłogę kłaniając się nisko.
– Na Stwórce! Wybacz Heroldzie Andrasty - wykrztusiła przestraszona. – Jestem tylko pokorną służką. – Zafirka rozejrzała się zdezorientowana. Przez chwilę nawet szukała podpowiedzi na ścianach dookoła. Gdy nic nie znalazła, zrozumiała, że elfka mówiła do niej.
- Jak mnie nazwałaś? – zapytała delikatnie.
-Heroldem Andrasty, pani. Wszyscy od dwóch dni tylko o tobie mówią i o tym czego dokonałaś- odpowiedziała wciąż się kłaniając. Pani?
- Dwóch dni? Tyle czasu tu leżałam?- zapytała podchodząc do dziewczyny i podając jej rękę, by pomóc jej wstać.
- Tak pani. – dziewczyna wpatrywała się zafascynowana w naznaczoną dłoń. – To prawda heroldzie, że zostałaś naznaczona przez samą Andrastę, gdy byłaś w Pustce?
- Andrastę? – Te imię coś jej mówiło, choć nie wiedziała do końca co. Był to zapewne jakiś symbol religijny shemlenów. Zawahała się przez chwilę nad odpowiedzią, robiąc krok w tył..
- Ludzie tak mówią? Nie chcą już mnie zabić?- zdziwiła się.
- Zabić? Absolutnie nie! - pokręciła głową i wycofała się o parę kroków stronę drzwi.- Niech pani usiądzie, muszę... muszę pilnie powiadomić Lady Pentaghast o twojej pobudce!
- Cassandra? – zapytała- Gdzie jest...?
- Przyniosę zaraz jedzenie i... i... świeże ubranie. Zaraz wrócę Heroldzie, proszę odpocznij. – złapała skrzynkę, wypadła z pokoju i zamknęła drzwi.
Zafirka podeszła wolnym krokiem do okna, rozmyślając nad tym co właśnie się stało. Widziała odbiegającą elfkę, w oddali dostrzegła także znajomo wyglądającego krasnoluda. Wstrzymała oddech. Wszędzie pełno było strażników.
Wycofała się zrezygnowana.
Nie miała szans się stąd wydostać, a jeśli nawet by jej się to udało, nie miałaby dokąd uciec. Do klanu przecież nie wróci, nawet nie chciała o tym myśleć. Może zostanie w Azylu nie było takim złym pomysłem? W końcu nie chcieli jej już zabić. Nie trzymali jej też wśród krat oraz nie miała związanych rąk kajdanami. Czyżby Cassandra zaufała jej na tyle, by pozostawić ja wolną?
Usiadła na łóżku, przybierając nogami z niecierpliwością. Chciała już wyjść z tego pomieszczenia. Rozejrzała się po izbie. Cała chatka była zrobiona z drewna. Na komodzie stały równo poukładane przeróżne flakoniki i figurki. Podeszła bliżej, lecz natrafiła bosą stopą na cos niezwykle miękkiego. Spojrzała w dół na miękki dywan. Stwierdziła, że to wilcza skóra. Nic dziwnego, po drodze na konklawe w tych lasach natknęła się kilkukrotnie na wilcze stada. Przejechała ponownie stopą po miękkim materiale i zachichotała cichutko. Ale shemleni mieli bogato udekorowane domy.
Drzwi otworzyły się z łoskotem. Elfka wpadła do środka wpuszczając do środka chłodne powietrze. Była zdyszana. Jej policzki były purpurowe. Zapewne biegła całą drogę. Przez chwilę łapała powietrze, a gdy udało jej się wreszcie odetchnąć rzekła.
- Pani, wybacz, że tak długo to trwało. Lady Pentaghast chce cię niedługo widzieć u siebie. Proszę zjedz to – postawiła miskę na stoliku przy łóżku. – A to twoje ubranie. Musiałam je wyprać i pozszywać, ponieważ po tym wszystkim trochę się zniszczyło... Ale teraz myślę, że wygląda jak dawniej – szczebiotała. –W tym czasie przygotuje także ciepłą kąpiel. Zapewne zechcesz się odświeżyć – zakończyła, dopiero spoglądając na rozweseloną Zafirkę.
- Dziękuje lethallen. –Elfka uniosła brwi zaskoczona. Nie rozumiała elfickiego.
- Słyszałam plotki, że jesteś Dalijką heroldzie. Dopiero ten tatuaż na twoim czole potwierdził...
- To źle? – przerwała jej Zafirka.
- Nie! Oczywiście, że nie moja pani! Po prostu jestem tak bardzo ciekawa. Ach wybacz heroldzie! Masz tyle spraw na głowie. – bełkotała.
- Spokojnie, mogę ci powiedzieć co nieco. Co chcesz wiedzieć?
- Naprawdę? Cudownie- zaczęła skakać w miejscu i nagle jeszcze bardziej poczerwieniała. Zawstydzona spojrzała na towarzyszkę. – Ale najpierw Lady Pentaghast! Byłaby zła, gdyby coś cię opóźniło heroldzie.
- Mam na imię Zafirka. A ty?
- Jestem Daana ale nie powinnam pomijać twojego tytułu moja pani.- rzekła spłoszona i wycofała się.
Zafirka pokręciła głową. To wszystko z minuty na minutę zdawało się być coraz dziwniejsze. Nie była ani heroldem, ani panią.
***
Dziewczyna wyszła z domku, odprowadzana wzrokiem przez nową znajomą. Daana przygotowała jej kąpiel, później zaś nalegała by zając się jej spiętymi w niedbały kuc włosami. Związała jej długie czerwone włosy w dwa warkocze, wpierw porządnie je rozczesując i dokładnie smarując lepką substancją o intensywnym ziołowym zapachu. Zafirka nie pamiętała, kiedy ostatnio tak o nie zadbała. Tak właściwie chyba nigdy. Rozczesywanie i spinanie w kuc to była jedyna czynność, jaką robiła dla swoich włosów. Daana miała do tego talent. Przed wyjściem poklepała jeszcze ją po ramieniu z pokrzepiającym uśmiechem a później się zlękła i zarumieniła.
Strażnicy dotychczas krzątający się, na jej widok stanęli na baczność przykładając dłoń do piersi i chyląc głowy. Poczuła jak na jej plecy oblewa gorący pot i pomimo mroźnego powietrza zrobiło się jej niezwykle gorąco. Każdy mieszkaniec Azylu, nieważne czy był to strażnik czy mieszkaniec, porzucał swoją dotychczasową czynność i kłaniał się jej. Była zauważalna. Niebezpiecznie rozpoznawalna. Była zwiadowczynią, z natury potrzebowała być niewidoczna.
Mieszkańcy zerkali ukradkiem na jej naznaczoną dłoń. Starali się to robić ukradkiem, lecz Zafirka czuła jak ich wzrok pali. Bardziej niż dokuczało znamię.
Tuż przed wejściem do świątyni minęła się ze znajomym jej elfem. Na chwilę przystanęła, lecz Solas przeszedł dalej i tylko skinął głową. Uśmiechnęła się pod nosem i mocnym pchnięciem otworzyła ciężkie i skrzypiące drzwi. W środku panował półmrok, tylko pochodnie oświetlały ogromne wnętrze. Przeciąg, jaki zrobiła otwierając drzwi sprawił, że ogień zaczął tańcować w paleniskach. Migające cienie pląsały na ścianach. Odwróciła się i starając się nie wydać żadnego dźwięku, delikatnie popchnęła drzwi które z wielkim trzaskiem zamknęły się. Przełknęła ślinę. „ Jesteś taka subtelna" powiedziała sobie w myślach.
Podeszła bezszelestnie na drugą stronę sali. Słyszała znajomy głos Cassandry. Raczej okrzyki. Przekrzykiwała się z kimś. Rozpoznała drugi głos. Kanclerz Roderyk.... I jeszcze więcej głosów. Chciała zapukać, ale zastygła w bezruchu. Przerażona wpatrywała się w wyżłobienia w drzwiach. Czuła jak jej ręce zaczynają drżeć. Dlaczego stres ją dopadł w tak ważnym momencie. Przecież musi tam wejść. Nieważne, kto był wewnątrz, czekali na nią. Zapukała. Dźwięk był o wiele głośniejszy, niż się spodziewała. Na chwilę dyskusja ucichła.
– Wejść –usłyszała specyficzny głos Cassandry. Otworzyła drzwi i wolno stąpając przeszła przez próg. Strażnicy stojący po obu stronach framugi, odsunęli się robiąc jej miejsce. Na środku kamiennej komnaty stał ogromny stół, na około którego zgromadzili się shemleni. Zobaczyła dwie znane jej twarze, Cassandry i Leliany, a także dwie zupełnie nowe. Kobieta o kakaowej cerze i brązowych włosach oraz blond włosy mężczyzna.
Kanclerz Roderyk stał tuż przed wejściem, jak zwykle ubrany w swoje czerwono białe sukno sięgające do ziemi. Zapewne miało jakąś swoją nazwę, ale elfka jej nie znała. Na posiwiałej głowie miał także czarny, bardzo zabawnie wyglądający czepek. Cały jego wygląd sprawiał, że Zafirka miała ochotę się roześmiać. Nie zrobiła tego jednak. Mimo swojej jakże zwariowanej prezencji był bardzo nieprzyjemnym starcem. Gdy tylko obrócił głowę w jej stronę, zmarszczył brwi.
- Straże! Skuć ją! Morderczyni!- rozkazał. Dwóch strażników podeszło do niej. W tym momencie rozzłoszczona Cassandra wyskoczyła w jego stronę.
- Odwołuje rozkaz! To nasz gość! Nasza Herold Andrasty- zwróciła się do kanclerza wygrażając mu pięścią.
- Heretyczka nie gość! – wzburzył się. – I do tego elfka! To morderczyni Boskiej a wy ją chronicie wymyślając jakieś bluźnierstwa! Nie mieszajcie do tego Andrasty!
- Roderyku uspokój się. To nie ona spowodowała wybuch na konklawe i na pewno nie zabiłaby Boskiej. Za to jest naszą jedyną nadzieją na przywrócenie pokoju w Thedas! – Zakonnik obrócił się w jej stronę. W jego oczach ujrzała strach ale i wyparcie dla całej tej sytuacji.
- To niech może ona nam powie co tam się stało? – Zafirka cofnęła się o krok w tył.
- Nie..- zaczęła Cassandra ale mężczyzna jej przerwał.
- Ona ma powiedzieć! Więc? – nacisnął. Zafirka po raz pierwszy przyjrzała się obcym za stołem. Obydwoje patrzyli na nią z lekkim zainteresowaniem. Szybko wróciła wzrokiem do zakonnika. Wzięła głęboki wdech i wydukała.
- Nic nie pamiętam- Kanclerz jakby cały się rozpromienił.
- To jest ten dowód na jej niewinność? Ma być natychmiast odprowadzona do Val Royeux, tam się dobrze zajmują takimi oszustami i heretykami jak...
- Dosyć! Masz w tym momencie przestać. Herold zostaje z nami czy ci się podoba czy nie. Jeśli nie, możesz stąd wyjść.- rzekła swoim melodyjnym głosem Leliana.- Boska zostawiła nam instrukcje, wiemy co mamy robić i będziemy to robić.- dokończyła a Cassandra jej przytaknęła.
- Z twoim poparciem czy bez niego Inkwizycja powstaje dzisiaj. – ucięła lady Pentaghast przytykając palec do jego piersi a drugą ręką wskazywała na wielką księgę leżącą na środku stołu. Rozzłoszczony mężczyzna pokręcił z dezaprobatą głową i wypadł z pomieszczenia trzaskając drzwiami. Zafirka podskoczyła.
- Wybacz za to przedstawienie- zaczęła Leliana – Mamy nadzieję, że czujesz się lepiej. Czeka nas wszystkich dużo pracy w najbliższym czasie.- Elfka kiwnęła głową i delikatnie się uśmiechnęła.
Cassandra podeszła do nich.
- Zapewne zdążyłaś już usłyszeć, o Inkwizycji. Robimy to, bo tak poleciła nam Boska. Inkwizycja da światu nowy porządek. Będzie światłem w tych mrocznych czasach.- mówiła kobieta a Zafirka słuchała uważnie, spoglądając na ciężki tom. Cassandra skinięciem głowy zachęciła elfkę do podejścia bliżej. Zawahała się chwilę lecz podeszła ostrożnie, nie spuszczając podejrzliwego wzroku z nieznajomych.
- Chciałam ci przedstawić członków Inkwizycji.- Wskazała na blondwłosego, umięśnionego mężczyznę. Przystojnego mężczyznę, zauważyła Zafirka starając się utrzymać zawadiacki uśmieszek w ryzach. Na Mythal! Zachowujesz się jak dziecko, skarciła się w duchu.
- Nie miałaś jeszcze okazji poznać komendanta Cullena, przywódcy sił Inkwizycji. – Elfka skinęła delikatnie głową.
- Dobrze cię widzieć wciąż przy życiu.- rzekł układając usta w lekki uśmiech. Cassandra pokazała na kobietę o ciemniejszej karnacji.
- To jest lady Józefina Montilyet, nasza ambasador i główna dyplomatka.- Józefina ukłoniła się dostojnie i rzekła
- Andaran Atish'an- Zafirka się rozpromieniła. Mało brakowało a uściskałaby nieznajomą. Co tęsknota za domem robiła z ludźmi.
- Mówisz po elficku! – ekscytowała się.
- Obawiam się, że usłyszałaś cały mój zasób słów. – parsknęła
- I oczywiście znasz już siostrę Lelianę
- Piastuję tu stanowisko, które wymaga nieco...- nie zdążyła dokończyć, ponieważ Cassandra jej przerwała.
- Jest naszą szpiegmistrzynią.
- Bardzo mi miło was poznać- powiedziała cicho. Czarnowłosa kobieta zwróciła się do niej ponownie
- Jak widać inkwizycja na razie nie ma przywódcy, wielu ludzi ani poparcia zakonu. Ale nie mamy innego wyjścia. Musimy działać, z tobą u boku.- Przez chwilę myślała, że się przesłyszała. Lecz kobieta mówiła poważnie. Naprawdę, chcieli ją przyłączyć. Zastanowiła się przez kilka sekund czy naprawdę powinna. Od dawna wiedziała, że w tej sytuacji, z wielką dziurą w niebie czy bez niej, nie wróci do klanu. A tutaj ma szansę w czymś pomóc, zrobić coś dobrego. Wreszcie.
- Nie jestem Heroldem Andrasty. Nie wiem nawet kto to jest Andrasta. Wierzę w elfi panteon.
- Może nie jesteś a może jesteś. Może właśnie dlatego Stwórca wybrał ciebie? By pokazać nam, że jego boski plan jest dla nas niepojęty. Ludzie w ciebie wierzą, bądź ich Heroldem.- stwierdziła Leliana. Zafirka była zdezorientowana. „Na Mythal, co tu się dzieje?" Cassandra najwyraźniej zauważyła jej zmieszanie.
- Mimo sprzeczności poglądów, możesz nam pomóc to naprawić, nim będzie za późno- rzekła i wyciągnęła rękę. Elfka bez chwili zawahania podała swoją dłoń. Zauważyła minimalny uśmiech na twarzy kobiety.
- Heroldzie, zanim przejdziemy do spraw Inkwizycji jest coś o czym musisz wiedzieć.- powiedziała Leliana.- Chodź ze mną.- Dziewczyna ruszyła natychmiast za nią i gdy się z nią zrównała zapytała.
- Coś się stało? – Szpiegmistrzyni zatrzymała się przed drzwiami pilnowanymi przez dwóch żołnierzy.
- Są tam?- spytała ich ignorując pytanie. Przytaknęli.
- Leliano, co się dzieje?- zapytała zdziwiona. Nie rozumiała po co tu przyszły.
- Teraz proszę cię byś nie mówiła do mnie po imieniu, dla dobra Inkwizycji- rzekła, narzucając kaptur na głowę, który opadł tak nisko, że niemal zasłaniał jej całą twarz.
- Mogę być Słowik, Siostra Słowik, jak wolisz – umilkła na chwilę, najwyraźniej badając reakcję towarzyszki - Skontaktował się z nami twój klan. Twój opiekun przysłał trzech Dalijczyków. Chcą cię zabrać z powrotem.- zakończyła otwierając drzwi wejściowe. Serce Zafirki biło zdecydowanie za szybko. Chciała uciec jak najszybciej. Schować się w jakiejś chatce. Nie mogą jej zabrać. To niemożliwe. Bądź tym cholernym Heroldem jak chcesz zostać, skarciła się w myślach.
Powolnym krokiem weszła do środka za Siostrą Słowik.
*
emm'asha - moja dziewczynka
Fenedhis - elfie przekleństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top