17. Za każdym razem, gdy leżymy nie śpiąc.

Przyszło mi na myśl, że można poznać człowieka po jego snach. Że sny, jak gwiazdy, tworzą alfabet, układ znaków, z których możemy odczytać rytm serca, charakter duszy.

[ Susan Fletcher]



Zrobiła piruet, kręcąc się na pięcie i tnąc ostrzem wokół siebie. Usłyszała trzask łamanych kości, rozlatujących się pod wpływem jej ciosu. Zimny wiatr, wiejący od jeziora, smagał jej rozgrzane policzki. Sapnęła cicho i opuściła drżące ramiona. Obejrzała się za siebie.

– Cholerna sterta kości – warknął krasnolud i szerokim krokiem przekroczył stertę ożywieńców. Poprawił Biankę na swoich plecach. – Cieszę się, że w końcu mogliśmy załatwić sprawę ze Stroudem – powiedział, cmokając z zadowolenia. – Niepokojące jest to całe powołanie.

– Skoro Hawke chce się z nami spotkać na zachodnim podejściu, a Inkwizycja nie ma tam ani jednego obozu, powinniśmy się tym zająć osobiście – przemyślała sprawę, chowając sztylety.

– Zanim Miriam się tam doczołga, to ludzie inkwizycji dadzą radę tam dotrzeć, rozbić kilka obozów i prażyć się na pustyni, popijając wino a także drapać się po pośladkach – odpowiedział jej. Pokręciła głową i przygryzła wargi, starając się nie zaśmiać. Po chwili jednak wybuchła gromkim śmiechem, czując na sobie piorunujący wzrok Cassandry.

– Przed tym jak wyruszymy na zachód, chciałabym zamknąć każdą szczelinę w Crestwood. Nie zostawię ich samych na pastwę demonów. Już i tak wiele wycierpieli przez umarlaki wychodzące z jeziora.

– Wszystkie kościotrupy wybite. A co z tym smokiem? – wtrąciła Poszukiwaczka.

– Jeśli pominęłaś ten moment to wiedz, że odleciał – mruknął sarkastycznie Dorian.

– Smok też nie jest najsympatyczniejszym towarzyszem dla tutejszych mieszkańców. Będziemy musieli się go pozbyć – stwierdziła Zafirka.

– Do tego została wiwerna, którą zgodziłaś się zlikwidować – przypomniał jej elf.

– Zamkniemy szczeliny w pobliżu i na noc wrócimy do Caer Branach. Jutro zobaczymy, gdzie najpierw się udamy – postanowiła. – Piękne widoki – szepnęła, uważnie mierząc okolicę. Rześki wiatr, wiejący od strony jeziora targał jej włosy. Pojedyncze kosmyki wyplątały się z ciasnego upięcia i wpadały jej w oczy.

Żelazny Byk, Krem i Dorian dyskutowali żwawo między sobą. Cole, Solas i Inkwizytorka Lavellan stali tuż przy wysokim murze i rozmawiali w skupieniu.

Sir Rylen, który kończył pisać raport sytuacyjny do swojego przełożonego, uśmiechnął się delikatnie, kiedy usłyszał swoich ludzi, zgromadzonych przy ognisku w towarzystwie Szarego Strażnika, krasnoluda i złotowłosej elfki.

Kruk przysiadł na stole i zakrakał, wpatrując się w mężczyznę żółtymi ślepiami. Uniósł jedną nogę wyżej, pozwalając na rozwiązanie listu, nadanego z Podniebnej Twierdzy. Wyprostował kartkę i zaczął czytać, po czym zmarszczył brwi.

– Lady Pentaghast! – zawołał do stojącej nieopodal, czarnowłosej kobiety – Musisz to przeczytać.



***




– Dlaczego nie? – Zafirka zmarszczyła delikatnie nos i skrzyżowała ręce na piesi, wpatrując się w elfa oburzonym wzrokiem. Cole otworzył usta.

– Nie odzywaj się – uciszyli go w tym samym czasie. Duch zwiesił głowę i zaczął rysować stopą po zakurzonej podłodze. Solas powrócił spojrzeniem na elfkę.

– Zajmie ci to dużo czasu, którego Inkwizycja nie posiada – wyjaśnił spokojnym tonem i pochwycił mocniej kostur.

– Zawsze możemy robić to w wolnej chwili – uparła się. Jej oczy błyszczały.

– Myślę, że Inkwizytorka nie powinna zawracać sobie głowy takimi drobnostkami – zgasił jej entuzjazm.

– Solas, ale ty umiesz to robić! – uparła się. – Też chciałabym...

– Ja także mogę cię nauczyć – wcięła się Vivienne, podchodząc eleganckim krokiem modelki.

– Nie możesz – odparli równocześnie. To był już drugi taki przypadek, gdy mówili dokładnie to samo w jednym czasie. Spojrzał na nią intensywnymi błękitnymi oczami. Czuła, że brakuje jej tchu. Opuściła wzrok.

– Co takiego potrafi nasz elfi apostata, czego nie umiem ja? – Oburzyła się.

– Języka Elvhen – odparła niemal szeptem.

– Jesteś Dalijką i nie umiesz mówić w swoim języku? – zdziwiła się magini.

– Współczesny Elvhen jest bardzo ubogi. Nawet Dalijczycy nie byli w stanie zachować tyle wiedzy, by znać coś więcej niż podstawowe zwroty – wyjaśnił elf.

– Ale ty oczywiście jakimś cudem je znasz? – burknęła Vivienne.

– Dzięki podróżom po pustce można się wiele nauczyć – wyjaśnił bez mrugnięcia.

– Masz całkowitą rację, że nie chcesz uczyć jej Czcigodności Inkwizytorki tych bzdur – odparła wyniośle.

– Bzdur? – powtórzyła Zafirka. – Elfia kultura to bzdura? – syknęła, mrużąc oczy.

– Inkwizytorko, mogę cię uczyć – powiedział na odchodne elf i ruszył przed siebie, stawiając krok za krokiem tak sprężyście jak robiły to koty. Miała wrażenie, że zachowanie Vivienne przyczyniło się do podjęcia takiej decyzji.

– Ach, przynajmniej sobie poszedł – odetchnęła z ulgą magini i spojrzała na towarzyszkę rozmowy, ale ta wciąż wpatrywała się w plecy odchodzącego elfa. Poczuła na sobie baczne spojrzenie Vivienne i spuściła wzrok. Jej policzki zarumieniły się delikatnie.

– Moja droga, co to był za wzrok? – zapytała kobieta, unosząc jeden kącik ust w górę.

Elfka nie wiedziała, co odpowiedzieć i zaczęła kręcić wałki palcami, zamotana. Na szczęście dla niej w tym samym momencie zjawił się zwiadowca. Podbiegł do niej, prosząc ją o przybycie do sir Rylena. Starając się nie okazywać wyraźnej ulgi, ruszyła za nim.

– Co się dzieje? – zapytała na wejściu. Cassandra i Rylen podnieśli głowy.

– Otrzymaliśmy potwierdzenie o Szarych Strażnikach i ich fałszywym powołaniu – zawiadomiła ją Poszukiwaczka, przestępując z nogi na nogę.

– Jednak nie o tym chcieliśmy z Waszą Czcigodnością rozmawiać – wtrącił mężczyzna. – Siostra Słowik wysłała nam list. Skontaktowała się ze swoimi przyjaciółmi z dawnych lat, byłymi Strażnikami. Król Alistair chce się z Waszą Czcigodnością spotkać w Podniebnej Twierdzy. Powinien dotrzeć w ciągu pięciu następnych dni – wyjaśnił, pocierając dłonią po podbródku.

– Ojej – wykrztusiła i nerwowo pokręciła głową. – Całe życie mieszkałam w lesie, a teraz mam reprezentować Inkwizycję przed królem Fereldenu? – wykrztusiła spanikowana i obejrzała się na Cassandrę, pełnym przerażenia wzrokiem. – Nie nadaję się do dyplomacji.

– Josephine cię przygotuję, nie przejmuj się – odparła Poszukiwaczka. Jednak jej mina wyrażała głęboki niepokój.

– Inkwizytorko, kiedy wyruszamy? – zapytał sir Rylen. Zafirka zmarszczyła brwi i postukała palcem po blacie stołu.

– Za dwa dni. Jutro postaram się pozamykać wszystkie szczeliny, możecie się już szykować do drogi. Tu zostawimy straż. Komendant będzie cię potrzebował – powiedziała do mężczyzny, starając się brzmieć jak najpoważniej. Rylen skinął głową, uderzył pięścią w pierś i odszedł. Kobieta spojrzała na elfkę, uważnie ją obserwując.

– Wszystko w porządku? – zapytała. Zafirka skinęła głową, odgarnęła włosy i potarła skroń.

– Muszę odpocząć. Wstajemy o świcie. Powiadomisz pozostałych? – zapytała i dodała: – Powinnam się położyć.




***



Od poranku następnego dnia trwała ulewa. Cała umorusana w błocie pędziła wierzchem w stronę kolejnej, prawdopodobnie ostatniej szczeliny, którą wskazali jej wystraszeni i wychudzeni wieśniacy. Krople deszczu zasłaniały widok kilkanaście metrów przed nimi.

Nogi jej niemalże odpadały z wycieńczenia, miała odciski na dłoniach przez rękojeści sztyletów. Kręgosłup dawał o sobie znać. Konie ślizgały się po błocie, więc zmuszona była spowolnić tempo. Nie liczyła już, ile szczelin zamknęła. Niedługo miało się ściemniać, co mogło przeszkadzać jej ludzkim przyjaciołom. Wiatr zmienił kierunek i deszcz padał prosto na ich twarze.

Zaczęła szczękać zębami. Jej ciuchy były przemoczone i lała się z nich woda. Krople spływały za zbroje, powodując dreszcze przechodzące jej ciało. Niebo zaczynało się powoli przejaśniać, choć nie wierzyła w to, że kiedyś przestanie padać. Dostrzegła w oddali szczelinę. Nakazała wszystkim stanąć, podnosząc dłoń w górę.

Tym razem wzięła pełny skład, poza Szarżownikami, którzy pilnowali w tym czasie Caer Branach przed ewentualnymi bandytami, gdy część obozu wraz z sir Rylenem wyruszali do Podniebnej Twierdzy.

Przywiązali swoje konie do stojącego nieopodal powalonego drzewa, po czym ruszyli do przodu.

Nie uszli daleko, gdy jej znamię rozbłysnęło się na zielono, sygnalizując, że w pobliżu znajduje się szczelina. Przed sobą mieli tylko ruiny jakiejś twierdzy z nienaruszonym posągiem śpiącego smoka, na jednym z murków. Tuż za tym miejscem znajdowała się szczelina, którą dostrzegała już z oddali. Ruszyli w tamtą stronę, sięgając po broń. Deszcz wciąż lał, a wiatr dął silniej u podnóży doliny.

Elfka poczuła dziwny niepokój, więc wiedziona instynktem zatrzymała się. Żelazny Byk omal w nią nie wpadł.

– Co jest szefowo? – zapytał. Pozostali szli dalej, dopóki nie zorientowali się, że ich przywódczyni została w tyle.

– Coś mi tu nie pasuje – wyszeptała. Jej oddech przyśpieszył i zaczęła nerwowo obracać głową i mierzyć wzrokiem krajobraz.

– Chcesz odpocząć, lisiczko? – zapytał zmartwiony Varric, gdy podeszli. Zaprzeczyła głową. Innym zapewne także udzieliły się jej nerwy i także zaczęli rozglądać się po okolicy. Deszcz kropił coraz lżej, a widoczność tym samym była większa.

– Tu nic nie ma. Niepotrzebnie się boicie – parsknęła Sera. – Jedynie, co tu widzę to demony w szczelinie – zawołała i pobiegła do przodu, krzycząc i śmiejąc się.

– Sera! – warknęła Zafirka i pobiegła za nią. Blondwłosa elfka zatrzymała się i obróciła do herold, wzruszając ramionami. Przekrzywiła głowę w bok, posyłając zadziorny uśmiech.

Dalijka stała zapatrzona w jeden punkt, z niemym przerażeniem zastygłym na twarzy. Posąg smoka, znajdujący się nieopodal, podniósł łeb w górę i rozpostarł skrzydła. Sera obróciła się na pięcie.

– Cholera! – wykrztusiła. Bestia wzniosła się w powietrze, rycząc przeraźliwie. Zafirka zrobiła krok w tył.

– Postawa obronna – zawołała głośno, wyjęła sztylety, zgięła kolana i uważnie obserwowała krążącą nad ich głowami kreaturę. Zmarszczyła brwi. Adrenalina krążąca w jej żyłach pozwoliła zachować trzeźwe myślenie. Nagle otworzyła szerzej oczy i rzuciła się w bok.

– Rozproszyć się! Teraz, jak najszybciej! – krzyknęła. Jej towarzysze rozbiegli się, każdy w inną stronę, w momencie, kiedy smok zanurkował. Plunął ścianą ognia i opadł na tylne łapska, unosząc łeb w górę. Jego drapieżne oczy uważnie obserwowały otoczenie w poszukiwaniu najbliższej ofiary.

Zafirka podniosła się z ziemi i sapiąc głośno, przysunęła się do Żelaznego Byka stojącego tuż obok w szerokim rozkroku, w gotowości bojowej.

– To samiec – stwierdził, spojrzał kątem oka w bok, na resztę towarzyszy. Krasnolud stojący nieopodal, prychnął i pokręcił głową.

– Fajnie wiedzieć przed śmiercią, że zabił nas smok, nie smoczyca – parsknął i nałożył bełta.

– Fenedhis, przestańcie i się skupcie – syknęła elfka. – Niech pierwsi zaatakują dystansowce! – zawołała.

– Chodzi bardziej o to, że samiec nie jest tak zaciekłym przeciwnikiem, jak samica z młodymi – wyjaśniła Cassandra, która dopiero co podbiegła, obracając się nerwowo za siebie.

Smok trafiony zaklęciami i strzałami zawył, obrócił się w zebraną grupkę. Podszedł w ich stronę bujając się na boki i miotając ogonem. Zafirka rzuciła się do tyłu, Varric w lewo, Cassandra w prawo a Żelazny Byk natarł do przodu, zamachując się toporem i krzycząc donośnie. Smok jednak jednym susem znalazł się tuż za Zafirką, obrócił się w jej stronę rozdziawiając paszczę.

W kilku obrotach wślizgnęła się pod jego brzuch i cięła pod spodem, tnąc łuskowaty pancerz. Smok uskoczył w bok i kłapnął zębami. Dostał zaklęciem Doriana w ogromny pysk. Warknął głośniej i rozłożył skrzydła, łopotając nimi donośnie. Pęd powietrza sprawiał, że wszyscy kompani, chcąc czy nie chcąc wciągnęli się w wir, zbliżając do bestii.

Elfka wykorzystywała chwilę, tnąc smoka po łapach w kilku miejscach, szukając jak najbardziej wrażliwego punktu. Wwiercała się ostrzem, cięła wzdłuż, i podcinała pomiędzy łuskami.

Stworzenie w pewnym momencie zamachnęło się łapą i wyrzuciło ją w dal.

Upadła na kamienie, zdzierając sobie skórę na palcach dłoni, jedynym odsłoniętym elemencie jej ciała. Przewróciła się na bok, by akurat ujrzeć jak smok napiera paszczą na Blackwalla, lecz ten ciął wielkim ostrzem i osłaniał się równocześnie tarczą, Byk w tym czasie ruszył w stronę bestii, zamachując się toporem.

Solas i Sera stali nieopodal Inkwizytorki, ciskając zaklęciami obszarowymi i strzałami. Podparła się na łokciach, by się podnieść, kiedy dostrzegła, że zgubiła swoje sztylety. Rozejrzała się nerwowo, szukając ich wzrokiem. Smok poderwał się do góry i po kilku machnięciach skrzydłami, wylądował kilkanaście metrów od nich, zostawiając Byka i pozostałych w sporej odległości.

Obrócił łeb w bok i skierował na nią swoje żółte ślepia. Jednym susem pokonał dzielący ich dystans. Sera zaczęła nawoływać w jego stronę.

Nie zdążył się pochylić, gdy dostał sporym kamieniem w paszczę. Warknął, zamachnął się kolczastym ogonem i wyrzucił dwóch jej towarzyszy w powietrze.

Nie miała czasu, by obejrzeć się za nimi. Podniosła się i pognała do przodu, ślizgając po błotnistej nawierzchni. Wpadła w sporą kałuże. Spanikowana obróciła się na plecy. Smok wcale nie musiał się śpieszyć, by do niej dotrzeć. W dwóch krokach był obok. Jego szczęka drgała, ukazując szereg kłów wielkości ramienia elfki. Uniosła rękę w górę i skupiła się na kotwicy.

Zielona szczelina, która pojawiła się tuż przed nią, osłoniła ją przed paszczą bestii. Smok odchylił łeb w tył, rycząc przeraźliwie. Każde dotknięcie szczeliny sprawiało ogromny ból, a jego ogromne cielsko drżało nienaturalnie.

Znamię wwiercało się w jej ciało. Zasyczała przez zaciśnięte zęby, ale nie opuściła dłoni.

Przed sobą usłyszała donośny okrzyk. Qunari pędził w stronę smoka, wybił się z ziemi i zamachnął się olbrzymim toporem trafiając prosto w szyję. Usłyszała trzask łamanych kości i niemal w tym samym momencie łeb smoka poturlał się po ziemi, obryzgując posoką całą okolicę.

Zacisnęła dłoń w pięść a szczelina, którą stworzyła, zniknęła natychmiastowo. Żelazny Byk zarechotał głośno, a Sera i Varric mu wtórowali. Odetchnęła głęboko i podniosła się na drżących nogach.

Jej kompani podeszli bliżej, z ulgą wymalowaną na wszystkich twarzach. U niektórych po prostu ciężej to było dostrzec, stwierdziła patrząc bacznie na elfa.

– Wszystko w porządku? – zapytała Cassandra i podeszła, chowając miecz.

– Nic nie jest w porządku! Spójrz na jej zbroję, na jej fryzurę! – oburzył się Dorian, kręcąc głową i wpatrując się w elfkę z niekrytym politowaniem. Jego strój nawet po walce wydawał się być nienagannie czysty. W przeciwieństwie do jej zabłoconej i przemoczonej zbroi, włosami oraz twarzą posklejanych szlamem i smoczą krwią.

Wyszczerzyła się do maga i wyciągnęła do niego rękę. Zmarszczył brwi i z niekrytym obrzydzeniem zmierzył jej ubrudzoną rękawicę. Westchnął teatralnie, po czym podał jej dłoń do wsparcia. Elfka, niczym sprężyna poderwała się do góry i uściskała mężczyznę, zostawiając na jego szacie ślady błota.

Dorian jęknął głucho, pokręcił głową, ale odwzajemnił uścisk. Zafirka śmiała się w głos. Jeszcze przed chwilą walczyli z olbrzymim monstrum, a teraz leżał obok całkowicie niegroźny i martwy.

Złotowłosa elfka wyskoczyła w powietrze i zarzuciła ramiona na ich szyjach, piszcząc cicho.

– Pierwszy raz Inkwizycja pokonała smoka – powiedziała z dumą Vivienne. Byk podniósł smoczy łeb w górę i spojrzał w ich stronę z dumą.

– Josephine będzie zachwycona, znowu będą o nas mówić – dodał Varric i pieszczotliwie głaskał Biankę.

– Możemy sprzedać smoczy łeb, niektórzy je kolekcjonują a Inkwizycji przydadzą się zasoby – rzekła Cassandra.

– Dobry pomysł – przytaknęła Zafirka, gdy już wyplątała się z uścisku. Podłapała baczne spojrzenie elfiego maga i posłała mu delikatny uśmiech. Skinął głową, a jego oczy nieznacznie pojaśniały. Czuła jak rumieńce wstępują na jej policzki.

– Nie możemy tego zatrzymać w Podniebnej Twierdzy? – zapytał Byk, wpatrujący się z zachwytem w łup. Obróciła głowę w jego stronę i podeszła wolnym krokiem.

– Myślę, że to nie ostatni smok, z którym przyjdzie nam się zmierzyć – odetchnęła. – Tego sprzedamy, ale następny będzie twój – obiecała.

– Tak jest szefowo – zgodził się i niechętnie odłożył łeb na ziemię. Cole, powłóczając nogami i wpatrując się w ziemię, podszedł w stronę Zafirki wręczając jej dwa zagubione sztylety. Wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się. W dłoni trzymał także jej bransoletkę. Instynktownie sięgnęła przegubu dłoni, lecz był pusty.

– Zgubiłaś też ten pasek – powiedział i spojrzał na nią rybimi oczami. Przekrzywił głowę w bok. – Jesteś szczęśliwa, że je znalazłem. Jest dla ciebie ważny – stwierdził.

– Tak. To był prezent od kogoś z klanu – potwierdziła i przejechała dłonią po materiale.

Nie czuła już tego bólu i żalu, związanego z jego śmiercią. Czuła, że może iść dalej, bez względu na to co przeżyła i to ją uszczęśliwiało. Obdarzyła swoich towarzyszy czułym uśmiechem i nałożyła bransoletę na nadgarstek.

Sera zagwizdała.

– Kogoś specjalnego, co nie? Jak się nazywa ten ktoś? – zapytała z zadziornym uśmiechem, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Dorianem.

– Cetus – odparła spłoszona i zwiesiła głowę w dół. Przejęła sztylety od Cole'a .

– Jest ci przykro na jego wspomnienie – powiedział duch współczucia. Nie spojrzała mu w oczy.

– Zginął podczas wybuchu – powiedziała przełykając ślinę. Czuła na sobie ich spojrzenia. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Podchwyciła spojrzenie Solasa, ostre i przeszywające.

– Nie wiedziałam, że byłaś z kimś podczas Konklawe – szepnęła Cassandra podchodząc bliżej.

– Zginął tak jak wszyscy inni, nie ma tematu. Zamykajmy szczelinę i wracajmy do Twierdzy – odparla szybko, ale i z niekrytym entuzjazmem.

Tęskniła za Podniebną Twierdzą. Pierwszy raz w życiu czuła, że ma swoje miejsce.




***



Weszła do pomieszczenia, po czym obróciła głową w bok. Spojrzała na malującego po ścianie, wysokiego elfa. Oparła się o przeciwległą i pustą jeszcze, ścianę. Obserwowała jak ze skupieniem muska pędzlem, tworząc wzór. Była pod wrażeniem jego umiejętności. Wpatrywała się tak kilkanaście minut i cały stres z niej uleciał, kiedy widziała jego delikatne ruchy, wyciszające podejście do zajęcia.

Obrócił głowę w jej stronę, ale nie był zaskoczony jej obecnością. Podejrzewała, że od wejścia ją usłyszał.

– Inkwizytorko, potrzebujesz czegoś? – zapytał miękkim, łagodnym głosem.

– Nie przeszkadzaj sobie, przyszłam tylko obejrzeć ciebie – zacięła się w połowie zdania i zakłopotana zaczęła bawić się dłońmi. – To jak malujesz – zakończyła. Gardło miała zaciśnięte i czuła jak robi jej się gorąco. – Bardzo mnie to uspokaja – dodała pośpiesznie i spojrzała w ścianę ponad jego głową.

Nie odważyła się opuścić wzroku na elfa. Westchnął cicho. Nie wiedziała, co się za tym kryło.

– Właśnie miałem zamiar zrobić przerwę – powiadomił ją i ruszył w kierunku fotela, znajdującego się na środku pomieszczenia. Poczuła się niczym intruz. Solas pochylił się nad stołem, bacznie obserwując rozłożone na nim kartki.

Bezszelestnie podeszła do niedokończonego malunku. Z zapartym tchem wpatrywała się w obraz przed nią, uważnie śledząc go wzrokiem.

Kucnęła i obejrzała zamknięte wieko farby, po czym drżącą z przejęcia dłonią podniosła pędzel. Obróciła go kilkukrotnie w dłoni, studiując jego konstrukcję bardzo dokładnie. Dotknęła palcem lewej ręki włosie pędzla. Nigdy wcześniej nie widziała nic podobnego. Zafascynowana rozdzielała każdy włosek po kolei i obserwowała jak wraca on na miejsce.

– Chcesz spróbować coś namalować? – Usłyszała cichy głos za swoimi plecami. Poczuła jak jej żołądek wywraca się na drugą stronę. Spojrzała przez ramię zszokowana. Nie słyszała, kiedy do niej podszedł. Stał ze skrzyżowanymi rękoma za plecami i bacznie się jej przeglądał.

Skinęła głową i przełknęła ślinę.

– Którą? – zapytała i podniosła pędzel w górę na wysokość wzroku.

– Żółtą Da'len – odpowiedział. Skinęła głową i powoli uchyliła wieko, zamoczyła włosie pędzelka, wyprostowała nogi i sztywnym krokiem podeszła bliżej ściany.

Zamarła. Patrzyła z przerażeniem w obraz, ale nie wiedziała, co zrobić. Czuła jego przeszywający wzrok na swoich plecach. Panicznym wzrokiem omiotła malowidło w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Jej ręka zadrżała niepewnie.

Chciała już ją cofnąć, gdy pochwyciła ją inna, większa i zimniejsza dłoń. Pod wpływem nacisku chwyciła mocniej za pędzel. Solas pewnym ruchem kierował jej rękę po rysunku. Widziała linie, które kreślił, ale jej uwagę przykuł obcy zapach, który dotarł do jej nozdrzy.

Zaciągnęła się nim, by móc określić skąd pochodzi.

Zapach kurzu, ale również świeżego powietrza, lasu iglastego a także piżma. Był nieco ciężki, ale przyjemny dla zmysłu. Męski zapach. Poczuła jak jej serce przyśpiesza, gdy uświadamia sobie jego źródło.

Poczuła jak pożar rozpala się we wnętrzu. Jej oddech stał się dużo płytszy, a serce biło jak młotem. Obróciła się w jego stronę. Przekrzywił głowę i spojrzał na nią zdziwiony. Nie odzywała się tylko patrzyła.

Widziała jego tęczówki, które wydawały się jakby jeszcze bardziej błękitne niż zwykle. Widziała piegi na jego twarzy i czuła wielką potrzebę dotknięcia któregoś z nich. Upojona zapachem, wiedziona nagłą chwilą poczuła się jak w transie. Wybudził ją dopiero jego głos.

– Da'len, co ty robisz? – Widziała jak dotyka palcem lewej ręki czubek jego nosa. Opuściła ją w dół i cofnęła się parę kroków zszokowana. Czuła jak zimny pot oblewa całe jej ciało. Patrzył na nią surowym wzrokiem, który ją przytłaczał. Jego oczy wydawały się dużo ciemniejsze. Marzyła, by znaleźć się gdzieś daleko. Zaszyć się w lesie, gdzieś daleko, na końcu Thedas.

– Ir abelas hahren – odparła. Musiała jak najszybciej się wyplątać z tej przedziwnej sytuacji. – Masz ładne piegi – podsumowała i pragnęła, by wycofać się do wyjścia.

– Lady Lavellan. – Usłyszała za sobą i obróciła się na stojącego w progu, zakłopotanego posłańca. Była cała czerwona na twarzy. Dla niego cała sytuacja musiała wyglądać nie za dobrze. – Jego Wysokość Alistair Theirin przybył przed chwilą do Podniebnej Twierdzy i nalega na jak najszybsze spotkanie z Waszą Czcigodnością – powiedział pośpiesznie, opuszczając głowę w dół.

– Fenedhis – wyszeptała. – Jeszcze tego brakowało – mruknęła i przeczesała włosy, po czym obróciła się do tyłu. – Solas, ja chciałam. . . – wypaliła, ale przerwał jej.

– Lepiej idź da'len, król Fereldenu raczej nie należy do cierpliwych – odparł chłodno, ale kącik jego ust drgnął ku górze. Wydawał się być rozbawiony całą sytuacją. Czuła się jak dziecko, karcone przez Opiekuna.

– Już idę – zwróciła się do posłańca. Kucnęła przy farbie, odstawiła pędzel i nie obracając się za siebie wybiegła z pomieszczenia.

W sali tronowej wyminęła zaciekawionych szlachciców, głośno plotkujących o nowym przybyszu. Pchnęła drzwi do gabinetu Josephine, ale był pusty. Wcale jej to nie dziwiło. Z duszą na ramieniu przemierzyła kolejny korytarz i stanęła przed olbrzymimi drzwiami prowadzącymi do sali narad.

Przeczesała włosy i wzięła kilka głębszych wdechów, starając się opanować rozgorączkowane ciało. Widziała przed oczami błękitne oczy. Jej nogi zmiękły gwałtownie. Więcej nie pokaże mu się na oczy. Na pewno nie.

Usłyszała cichy, obcy męski głos dochodzący zza drzwi. Stres gwałtownie opanował jej ciało. Musiała spotkać się z królem Fereldenu. Władcą. Najważniejszą osobą w kraju, a jej myśli opanował zupełnie ktoś inny. Pacnęła otwartą dłonią w czoło.

Skupiła się na oddechu. Musiała teraz reprezentować Inkwizycję. Podniosła głowę w górę i uspokoiła oddech. 





Przepraszam Was, że tak późno, ale zaczęły mi się egzaminy, więc następny miesiąc pod znakiem zapytania, jeśli chodzi o rozdziały. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top