15. Po każdym ciosie, który przyjęliśmy
Istnieje w świecie siła, która sprawia, że zawsze nadchodzi nowy początek. Z pogorzeliska kiełkują kwiaty, od pnia odrasta młode drzewko, a zmrożona, martwa ziemia staje się żyzną glebą gotową na pług. Szramy zabliźniają się i zmieniają w nowe ciało. Człowiek złamany rozpaczą ociera pewnego dnia łzy, unosi głowę i znowu dostrzega, że świeci słońce. Rany się goją.
[Jarosław Grzędowicz]
Pchnęła drzwi wskazane przez Josephine. Niedawno słyszała, że Cassandra poleciła Daanie przygotować jej komnatę. Przed sobą ujrzała wysokie schody, prowadzące ku górze. Ostrożnie stawiała każdy krok, a gdy dotarła na ostatni ze schodków, zamarła. Było to potężne pomieszczenie z balustradą powyżej wielkiego łoża, kamiennym kominkiem i balkonami za szklanymi drzwiami. Obok kominka znajdowały się puste regały, a na środku pomieszczenia znajdował się ogromny dywan. Nie miała pojęcia skąd go wzięli.
– Jaka wielka sala! – powiedziała podekscytowana i podbiegła na środek pomieszczenia. Zaczęła obracać się wokół własnej osi, starając skupić na każdym szczególe. – Mogłaby pomieścić cały klan!
Ambasadorka zaśmiała się i obserwowała reakcję Zafirki.
– Teraz jest twoja, Inkwizytorko – rzekła. „Inkwizytorko". Było to dla niej tak nienaturalne słowo. Dwa dni wcześniej została mianowana na przywódczynię Inkwizycji, choć tak bardzo tego nie chciała i nie miała pojęcia kto tak postanowił, dla dobra organizacji musiała ich poprowadzić.
Wciąż nie mogła się przyzwyczaić się do swojego tytułu, a tym bardziej do funkcji jaką musiała pełnić. Westchnęła i klapnęła na ogromnym łóżku.
– Nie ma jakiegoś mniejszego pokoju? Takiego jak w Azylu.... U Adana? – zapytała. Josephine pokręciła głową.
– To jest komnata Inkwizytorki. Zasłużyłaś na nią. – Zafirka przygryzła wargi. Całe życie spędziła w klanie, pośród swoich braci i sióstr, będąc cały czas w ich towarzystwie. Nie było mowy o prywatności.
To pomieszczenie wydawało się tak ogromne i tak ciche, że aż przytłaczające. Obserwowała wielką, kamienną figurę sowy ponad drzwiami balkonowymi. Dreszcz przebiegł jej po plecach.
Ostatnie dwa dni spali w namiotach, na dolnym dziedzińcu, dniami zwiedzając i przygotowując twierdzę do zamieszkania. Co kilka metrów natrafiła na leżący gruz, który (odpadł) od starych murów. Komendant zanotował, by przydzielić ludzi do miejsc wymagających najpilniejszych napraw, którym okazała się być sala tronowa.
Od przybycia zdążyła kilkunastokrotnie zgubić się w fortecy, a po kilku minutach odnaleźć. Cała twierdza zaskakująco nie była pokryta śniegiem, a temperatura zdawała się być optymalna, mimo że znajdowała się na szczycie jednej z Gór Mroźnego Grzbietu. Na fortyfikacjach można było odczuć powiew lodowatego wiatru, lecz to było na tyle, jeśli chodziło o mróz.
Fiona podejrzewała w tym robotę starodawnej magii, sięgającej prawdopodobnie czasów Wielkiego Imperium Tevinteru a może nawet Arlathanu. Elfką wstrząsnął dreszcz, gdy wyobraziła sobie, że twierdza może być aż tak stara.
Wiedziała, że w najbliższym czasie będzie musiała udać się na naradę. A jeszcze bardziej możliwe, że sama będzie musiała ją zwołać. Przetarła powieki. Josephine wciąż nic nie mówiła.
Nie umiała przewodzić. Stać na czele tłumu i wskazywać drogę. Całe życie była wychowywana, jak być niewidzialną. Gdyby Opiekun przygotowywał ją do roli Pierwszej, to może miałaby o tym jakieś pojęcie, lecz nie została obdarzona takim darem. Zupełnie się nie nadawała na przywódczynie. Umiała zabijać, szybko i cicho. I nic więcej.
– Jak myślisz? Kto mógł tu mieszkać? – zapytała ambasadorki. Josephine rozejrzała się krytycznym wzrokiem po pomieszczeniu. Zmrużyła oczy.
– Może jakiś magister.... Na pewno jakiś władca lub przywódca armii – odpowiedziała i podeszła do Dalijki. Spod ramienia wyjęła drewniane pudełko. Zafirka spojrzała na nie zaciekawiona.
– Teraz reprezentujesz Inkwizycje. Wyglądem też musisz przedstawiać ład i estetykę – powiedziała delikatnie. Elfka przejechała dłonią po policzku.
– Co tam masz? – Zmierzyła kobietę wzrokiem i poderwała się na nogi. Ambasadorka otworzyła wieko i pochyliła w stronę Zafirki.
– Różne cienie do powiek, pudry i ... – Nie zdążyła dokończyć, gdy Dalijka doskoczyła do jednej z zasłon przy drzwiach balkonowych. Wspięła się na samą górę i przeskoczyła na balustradę. Ambasadorka z niedowierzaniem wpatrywała się w poczynania Inkwizytorki.
– Co robisz? – zapytała, krytycznie wpatrując się w nią. Zafirka obróciła się na nią.
– Wiele mogę znieść, ale nic co dotyczy mojej twarzy. Wystarczy mi vallaslin – burknęła i wycofała się w kąt. Josephine była zszokowana reakcją Inkwizytorki. Czekała ją długa droga, by ta mogła godnie reprezentować Inkwizycje.
– Musimy zakryć twoje zadrapanie i twoją bliznę pod okiem – zawołała do niej, podchodząc do ściany i wpatrując się w balustradę powyżej.
– Ta blizna ma swoją historie – fuknęła, chowając się w cień.
– Jaką? – zainteresowała się. Od pierwszego spotkania była tego ciekawa.
– Nieważne. Powiem jak wyrzucisz to pudełko. Nie musisz mnie tym smarować – burknęła z oddali.
– Inkwizytorko! Twoja postawa nie jest profesjonalna – powiedziała wyniośle, lecz naprawdę z całej siły starała się wstrzymywać śmiech. Elfka zachowywała się niczym małe dziecko, starające uniknąć kąpieli. W końcu nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Zafirka wychyliła głowę znad barierki.
– Zawołam Vivienne, pokażę ci na sobie, że to nic złego – powiedziała, kiedy już ochłonęła.
Herold zesztywniała i pokręciła szybką głową na boki, a jej włosy smagały wszystko wokół.
– Nie! – zawołała.
– Zaraz wrócę! – zaświergotała ambasadorka i zeszła po schodach.
Kiedy elfka usłyszała zamykanie drzwi, zeskoczyła w dół i pośpiesznie ruszyła po schodach. Przyłożyła ucho i nasłuchiwała. Gdy kroki ucichły wypadła na niemal pustą, nie licząc kilku ludzi naprawiających kolumnę, Salę Tronową i zaczęła pośpiesznie rozglądać się po pomieszczeniu. Wszędzie leżały deski i kamienne bloczki. Całą długość pokonała w kilku susach, niemal do samego wyjścia. Zatrzymała się przy starym, nieużywanym kominku.
Usłyszała śmiech Vivienne i szczebiotanie Josephine, tuż przed drzwiami wejściowymi. Po swojej lewej dostrzegła drzwi. Pośpiesznie je pchnęła i wpadła do wysokiego, okrągłego pomieszczenia, składającego się z trzech poziomów. Parter w którym się znajdowała, był całkowicie pusty, nie licząc drewnianego rusztowania, przy jednej ze ścian. Ruszyła ku krętym schodom, które dostrzegła. Niemal wpadła na schodzącego elfa, niosącego wiadra, pełne farby.
– Hej – przywitała się, po czym wyminęła go. Nie miała czasu, by zapytać gdzie i co planuję pomalować, choć ciekawość zssała ją w żołądku. Zdziwiony uniósł brwi i podążył za nią wzrokiem.
– Inkwizytorko – skinął głową na powitanie. Zatrzymała się na pierwszym schodku, obróciła się na pięcie.
– Jakby Josie pytała.... – zaczęła niepewnym tonem. – To mnie tu nie widziałeś, dobrze? – poprosiła, przekrzywiając głowę lekko w bok. Jego twarz nie wyrażała emocji, skinął głową i ruszył w swoją stronę. Elfka wzięła kilka głębszych wdechów i pognała po schodach. Trafiła do miejsca pełnego pustych regałów. Przy jednym z nich stał Dorian i wyciągał książki ze skrzyni. Przeglądał je bacznie z każdej możliwej strony, po czym odkładał na półkę.
Podbiegła do niego i kurczowo złapała za jego łokieć. Dorian podniósł na nią zdziwiony wzrok, a gdy ją zobaczył uśmiechnął się delikatnie.
– Co to za małe nieszczęście tu mamy? – zapytał ją.
– Ukryj mnie! Maltretują i torturują – sapnęła i schowała się za jego plecami. Mężczyzna zaśmiał się cicho i obrócił głowę za nią.
– Kto? – Podniosła głowę i spojrzała na niego wzrokiem, pokrzywdzonego szczeniaczka. Rozejrzała się uważnie na boki.
– Vivienne i Josephine chcą mnie pomalować – szepnęła.
– Na demony rozpaczy! Tak nie może być! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Jego wąs podniósł się w górę.
Z dołu rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Elfka zamarła. Do komnaty poniżej weszła Josie, stukając obcasami. Zafirka czmychnęła za jego plecy, łapiąc rąbka szaty i chowając się za nią. Poklepał ją po włosach.
– Tak, tak. Gnieć moją szatę – prychnął, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.
– Dzień dobry. Solasie, widziałeś może Inkwizytorkę? – rozległ się głos ambasadorki, na piętrze poniżej. Elfka wstrzymała oddech i nasłuchiwała.
– Dzisiaj nie – odpowiedział mag po krótkiej pauzie. Usłyszeli kolejne kroki i dźwięk zamykanych drzwi. Zafirka odetchnęła z ulgą i wstała.
– O nie, nie – zaczął tevinterczyk i złapał ją za rękę. – Teraz zostaniesz i mi pomożesz – powiedział z delikatnym uśmiechem. Elfka skrzywiła się lekko.
– W czym? – Przestąpiła z nogi na nogę.
– W układaniu książek oczywiście – odparł i wskazał ręką na setki skrzyń. Kucnęła nad jedną z nich i wyjęła dwa ciężkie tomy, przyglądając im się z zainteresowaniem.
– Umiesz czytać? – zapytał. Powolnie obróciła głowę w bok a na jej twarzy wykwitł morderczy uśmiech.
– Zaraz cię kąsnę – warknęła, wstając i podchodząc do niego z dzikim spojrzeniem. To zwykle wystarczyło, by rozmówca się zmieszał i zamilkł. Dorian jednak wyszczerzył białe zęby.
– To mogłoby być przyjemne – wyszeptał. Elfka mrugnęła kilkukrotnie, zbita z tropu. Jednak po chwili uśmiechnęła się delikatnie.
– Chcesz? – zapytała z zadziornym uśmiechem.
– Ale co? – Podniósł jedną brew do góry.
– Żebym cię ukąsała.... – powtórzyła zakłopotana i podrapała się po głowie.
– Po co? – zapytał. Przewróciła oczami.
– Nabijasz się ze mnie – stwierdziła po chwili i pokiwała głową.
– Nie, nie śmiałbym. Może trochę – przyznał
– Jesteś uroczy – posłała w jego stronę nieśmiały uśmiech.
– Wiem – pokiwał głową. – No już, zmykaj. Masz pewnie dużo więcej nudnych zajęć z repertuaru Inkwizytorki.
– Co, czemu? Miałam ci pomóc. – Zmarszczyła brwi.
– Jak tu świergoczesz, to nie mogę się skupić.
– Maruda – parsknęła.
– Ale za to jaki przystojny – stwierdził. Zaśmiała się i przechyliła głowę.
– W takim razie.... Już pójdę... – zaczęła niepewnie. Odeszła kilka kroków i obejrzała się na maga. Dorian westchnął cicho, odłożył kolejną książkę na półkę i wyciągnął w jej stronę ramiona.
– No chodź, widzę że nie możesz się powstrzymać – powiedział i uniósł kącik ust w górę. Elfka roześmiała się i wskoczyła z impetem w jego ramiona. Nie wiedziała dlaczego tak się stało, ale polubiła Doriana. Czuła jakby znała go od zawsze. Odsunął ją od siebie na długość ramion, zacmokał z niesmakiem.
– Jednak powinnaś iść do Vivienne, żeby zrobiła porządek z twoją twarzą – powiedział. Parsknęła i przejechała dłonią po zdartym policzku. Az tak źle to wyglądało?
– Tak mówisz? – zapytała unosząc brwi.
– Chociaż nigdy nie uda ci się dorównać wyglądem do mojej twarzy, ale możesz spróbować – dodał z zachwytem. Pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Nie każdy może mieć taki idealny wąs – parsknęła i posmyrała palcami po jego starannie ułożonym zaroście. Mężczyzna strącił jej dłoń i pogroził jej palcem.
– Tylko patrzeć! Nie dotykać – ostrzegł. Przekrzywiła głowę, po czym obróciła się na pięcie i pobiegła ku schodom prowadzącym na górę.
– Do potem! – zawołała na odchodne.
Usłyszała ciche pomrukiwanie pod nosem. Wyszczerzyła się do siebie. Stawiała szybkie kroki, lecz na samym szczycie zatrzymała się, myśląc że trafiła w złe miejsce. Na poddaszu dostrzegła wielu zwiadowców Inkwizycji. Krzątali się to w jedną, to w drugą stronę. Jedni rozstawiali skrzynie, inni rozwieszali klatki z krukami na szczycie, jeszcze kilku segregowało listy, rozwieszało notatki na słupach.
Mrugnęła kilkukrotnie. W oddali dostrzegła małą kapliczkę. Zbyt długo przebywała w Świątyni w Azylu, by nie rozpoznać tej osoby. Andrasta. Jakim cudem była tutaj? Ją też zabrali? A może była tu przed nimi, pamiątka po poprzednich mieszkańcach? Ruszyła wokół barierek, oglądając się naokoło. Na jej widok szpiedzy zatrzymywali się i kłaniali się. Starała się odpowiadać na wszystko skinieniem, ale później odchodziła, krocząc sztywno, jakby połknęła kij.
Przy jednej z okiennic dostrzegła zakapturzoną postać. Stanęła w miejscu i obróciła się w jej stronę.
– Leliana? – rzuciła, powoli podchodząc bliżej.
– Inkwizytorko – obróciła się i skinęła głową. Zafirka przełknęła przekleństwo i obejrzała się niepewnie na kobietę. Szpiegmistrzyni splotła dłonie na plecach i wyprostowała się, wpatrując się w nią dużymi, niebieskimi oczami. Jednak elfka wciąż przed oczyma miała wychudzoną, torturowaną, kobietę. Zmorę rozrywającą jej wnętrzności. Przygryzła wargę. Nie chciała tego widzieć
– Wszystko w porządku? – zapytała siostra Słowik. Elfka przytaknęła, starając się opanować drżenie.
– A u ciebie? Wyglądasz niewyraźnie – zauważyła. Leliana obróciła się na pięcie i oparła o stojący nieopodal stół. Wyciągnęła dłoń i pokazała trzymany w niej zwój. Zafirka uniosła brwi.
– Pan Komendant właśnie przekazał mi listę ofiar – zaczęła ponuro, a elfka opuściła głowę w dół, jej usta lekko zadrżały. Wciąż słyszała krzyki tych, których nie udało się uratować.
Leliana wolną ręką otarła twarz i wzięła głębszy wdech.
– Musisz mnie winić za to, co się stało – dodała. Zafirka z niedowierzaniem pokręciła głową i podeszła bliżej. Nie chciała by kobieta winiła siebie. Nie wiedziała nawet jak mogła dopuścić taką myśl.
– Koryfeusz ponosi tu winę, nie ty. On nas zaatakował – powiedziała dobitnie. Szpiegmistrzyni westchnęła. Odsunęła się i podeszła do okna. Zapatrzyła się w dal, krzyżując ramiona na piersi. Wyglądała na przemęczoną.
– Josie cie szuka. Ona nie odpuści, powinnaś jej pozwolić – dodała, obracając głowę w jej stronę. Usilnie starała się zmienić temat.
– Ja też nie odpuszczę – stwierdziła Zafirka i pozwoliła zostać jej samej ze swoimi myślami.
Obróciła się na pięcie i ostrożnie zeszła po schodach w dół, starając się nie skupiać na sobie uwagi, co było dość ciężkie gdy każdy napotkany strażnik składał jej honory. Udało jej się przemknąć przez salę tronową i zejść po schodach w dół niepostrzeżenie. Na górnym dziedzińcu dostrzegła grupę znajomych postaci. Cassandra prowadząca rozmowę z Vivienne i Josephine. Elfka pośpiesznie schowała się za murkiem, starając się nie zwracać na siebie.
– Chłodne ostrze stykające się z twarzą. Usta drżą, błagają o litość. Dojmujący strach. Ostry i pulsujący ból. Dźwięk przecinanej skóry – usłyszała cichy i spokojny głos młodzieńca. Instynktownie przyłożyła dłoń do blizny pod okiem i obróciła głowę.
– Cole, jak to zrobiłeś? – zdziwiła się, następnie zmarszczyła brwi i spojrzała na niego podejrzliwie. Stał z pochyloną głową, a rondokapelusza zasłaniał jego twarz.
Gwałtownie obrócił głowę w prawo. Podążyła za jego spojrzeniem, a gdy wróciła wzrokiem do niego, nie dostrzegła nikogo. Zupełnie jakby wyparował. Ruszyła ku dolnemu dziedzińcowi
Cassandra stała samotnie, przy sporej grupie uchodźców. Wszędzie mieli rozłożone namioty, gdzieniegdzie zwierzęta plątały się pod nogami. Panował harmider, ale tu jak nigdzie indziej, czuła się jak w klanie. Czuła jak jej ciało się rozluźnia. Sprężystym krokiem podeszła do Poszukiwaczki.
– Inkwizytorko, jak dobrze, że przyszłaś! – powiedziała pośpiesznie. Zafirka uniosła kąciki ust w górę i przechyliła głowę w bok.
– Co się stało? – zapytała. Cassandra odeszła kilka kroków w bok.
– Nie wiemy, czy starczy nam zapasów, żeby ich wykarmić do końca tygodnia. Ciężko także o miejsce dla każdego z nich. Dobrze, że problem z mrozem się tu rozwiązał – odetchnęła głębiej, rozglądając się po obecnych twarzach.
– Co z górnym dziedzińcem? – spytała. Tam wydawało się być dużo niezagospodarowanej przestrzeni. Cassandra spojrzała na nią wątpiącym wzrokiem.
– Tam nocują siły Inkwizycji, lepiej dla nas wszystkich, żeby się wysypiali – odparła. W jej głosie słychać było mocny akcent. – Lepiej by nikt im tam nie przeszkadzał. Elfka pokiwała głową. Teraz potrafiła dostrzec problem.
– Każdemu, kto potrafi stać o własnych siłach możemy przydzielić jakieś zadanie. Jedni zostaną przyłączeni do oddziałów, inni... – zawahała się przez moment – w miejsce gdzie będą najbardziej potrzebni. Zresztą, możemy to poruszyć na kolejnej naradzie. Kiedy takową mamy?
– Czekamy na twoje polecenia – odrzekła Cassandra. Zafirka zdziwiła się, obrzuciła wzrokiem wysoką kobietę i westchnęła.
–Czy narada może odbyć się jeszcze dziś? – zapytała, odgarniając włosy do tyłu. Kobieta spojrzała na nią, marszcząc brwi.
– Ty teraz decydujesz – stwierdziła oschle. Elfka westchnęła cicho, spodziewała się takiej odpowiedzi. Zastanawiała się, czy kobieta nie jest na nią zła, za to, że odebrała jej stanowisko, które całkowicie należało się Cassandrze. Nie drążyła dłużej tematu.
– Dzisiaj, zaraz. Muszę już iść – poleciła i już miała zamiar zawrócić, gdy stanęła jak wryta. Obróciła się niepewnie na Cassandrę. – Gdzie odbędzie się narada? – zapytała nieco zagubiona.
– Komendant Cullen znalazł odpowiednie miejsce. Josephine cię zaprowadzi – odpowiedziała.
– Nie idziesz? – zdziwiła się Dalijka.
– Dotrę później, mam teraz dużo zajęć – odrzekła i spojrzała na sporą grupę przed nią. Zafirka poczuła się głupio. W jej zamiarze nigdy nie było odbieranie komuś pozycji. Nie chciała być Inkwizytorką. Nigdy tego nie pragnęła.
Zrobiła kilka kroków w przód, rozmyślając nad zachowaniem Poszukiwaczki, gdy dotarło do niej, że w końcu musi pójść do Josephine. Wzięła głębszy wdech, starając się ukryć drżące dłonie. Przetarła delikatnie bliznę pod okiem i niepewnie ruszyła do przodu.
***
Josephine ostrożnie nakładała kremowy puder na policzek elfki. Inkwizytorka pod każdym dotykiem odchylała się do tyłu, uważnie obserwując każdy najmniejszy ruch ambasadorki. Vivienne stała tuż obok, przyglądając się jej twarzy i marudząc na nadmiar ranek, na twarzy Dalijki.
– Kiedyś, gdy będziemy miały dla siebie wolnych kilka godzin, zrobimy sobie wszystkie dzień spa! – powiedziała z entuzjazmem, podpierając jedną ręką swój bok. Poruszała się z niezwykła, jak na człowieka, gracją. Zafirka spojrzała na nią i przez chwilę wpatrywała się bez mrugnięcia. Josephine delikatnie musnęła opuszkiem palca bliznę pod okiem elfki. Ta odsunęła się jak poparzona i obdarzyła ambasadorkę lodowatym wzrokiem.
– Nie wierć się – skarciła ją Vivienne i podała zalotkę kobiecie. Gdy narzędzie przybliżyło się do jej twarzy, cofnęła się z szokiem do tyłu.
– Chcesz wydłubać mi oko? – zapytała Zafirka ze strachem w oczach. Josephine wzniosła oczy do góry, pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Jeszcze chwila – wyszeptała z delikatnym uśmiechem. Zacisnęła zalotkę na jej rzęsach, a elfka w tym samym czasie ścisnęła mocniej szczeki, starając się pod wpływem emocji nie kopnąć kobiety w piszczel. Sięgnęła po podręczne lusterko i podała je Inkwizytorce.
Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Nie poznała swojego odbicia, było tak obce. Długie podkręcone rzęsy, nieskazitelna cera, przysłaniająca jej długą bliznę i zielony cień wokół oczu. Podkreślał ich kolor i pasował do jej vallaslinu.
Jednak podobało jej się. Była pod wrażeniem. Obejrzała się na kobiety i posłała im szeroki uśmiech.
– Ma serannas – wyszeptała, a jej oczy się błyszczały.
– W końcu jakoś wyglądasz – parsknęła Vivienne. Ambasadorka spojrzała w jej stronę karcącym wzrokiem.
– Później nauczę cię co i jak robić, sama będziesz mogła poeksperymentować – zawiadomiła ją kobieta. Skinęła głową i z większą pewnością siebie ruszyła za Josephine.
Wyszła przez drzwi swojego gabinetu do długiego, obskurnego korytarza. Brakowało części ściany, cegły leżały w jednym miejscu, przeszkadzając w przejściu do drugiej części.
– Jeszcze dzisiaj ktoś musi się tym zając – stwierdziła elfka, wzięła rozpęd i wyskoczyła w górę, lądując po drugiej stronie.
Josephine stawiała ostrożnie każdy krok i manewrowała między gruzami. Zafirka parsknęła śmiechem, gdy kobieta dotarła w końcu pod ogromne drewniane drzwi. Przypominały stary dąb w Azylu. Coś w jej żołądku podskoczyło i przekręciło się na drugą stronę, na samo wspomnienie.
Elfka pchnęła je i weszły do środka. Pomieszczenie było potężne. Pośrodku stał ogromny, dębowy stół a na nim leżały rozłożone mapy i rozstawione wskaźniki. Cullen i Leliana już na nich czekali. Powitali ich skinieniem głowy.
– Dzień dobry. – Elfka posłała każdemu delikatny uśmiech. Leliana wpatrywała się w nią bez entuzjazmu, ale usta komendanta delikatnie drgnęły ku górze. Przez chwilę wpatrywał się w nią zaskoczony, a gdy podchwyciła spojrzenie odkaszlnął, pochylił się nad mapą i zaczął poprawiać wskaźniki.
Inkwizytorka obróciła wzrok na ambasadorkę. Ta zaczęła na głos wymieniać listę spraw, którymi musieli się pilnie zająć. Lista wydawała się nie mieć końca, co chwilę ustawiali coraz to nowe znaczniki, przypinając do nich notatki.
– W sprawie Koryfeusza – zaczęła Josephine i urwała marszcząc brwi.
– Powinniśmy się skupić na tym, co dostrzegliśmy w twojej wizji przyszłości – powiedziała Leliana. – Mówiłaś o śmierci cesarzowej Celene. Myślę, że to może być jego kolejny ruch – stwierdziła i chwyciła za znacznik. Umieściła go w Orlais, na miejscu o nazwie Zimowy Pałac. Halamshiral. Zafirka odgarnęła włosy do tyłu.
– Choć przez wojnę domową z jej kuzynem Gaspardem, sytuacja w Orlais może wydawać się napięta. Planują zorganizować bal. Taki tymczasowy sojusz – poinformowała ich Josephine. – Mamy trzy miesiące, żeby się przyszykować. Zdobędę także zaproszenia. – Elfka skinęła głową.
– Oby to był dobry trop – mruknął komendant i ułożył swoją dłoń na głowicy miecza.
– Co ze szczelinami po zamknięciu wyłomu? – zapytała Dalijka.
– Niestety, nimi musisz zając się osobiście – poinformowała ją Szpiegmistrzyni, przeglądając listy. – Na Zaziemiu zostały tylko cztery – dodała po chwili.
– Myślę, że powinniśmy zająć się nimi w najbliższym czasie. Zaziemie zostanie całkowicie oczyszczone – stwierdziła, a wierzch jej dłoni zapiekł delikatnie, lecz kotwica nie rozjarzyła się.
– Przynajmniej jedna kwestia zostanie zakończona – stwierdziła Josephine.
– Varric prosił mnie, żebym ci przekazała wiadomość, że ważny informator, o którym rozmawialiście, będzie czekał jutro o świcie na blankach zachodnich – powiedziała Leliana ze szczerym zainteresowaniem, choć elfka czuła, że kobieta od dawna wie co się dzieje. Szpiegmistrzyni wymieniła ukradkiem spojrzenie z Komendantem.
– Została nam kwestia uchodźców – mruknął Cullen pocierając kark. Zafirka podniosła na niego głowę i równocześnie odczuła ból w szyi. Za długo pochylała się nad mapą. Słońce chyliło się ku zachodowi a jej żołądek upominał się o posiłek.
– Powiem tak – zaczęła, starając się mówić jak najpoważniejszym tonem, jak na Inkwizytorkę przystało. – U nas w klanie panowała zasada, mieszkasz, tu więc dajesz coś od siebie. Każdy miał jakieś zajęcie. Więc myślę, że moglibyśmy zrobić taki sam podział wśród nich. Przydadzą nam się teraz każde sprawne ręce do roboty – powiedziała. Słuchali jej z zaciekawieniem, co jakiś czas potakując głową. – Komendancie, byłbyś w stanie przydzielić kogoś do szkolenia nowych rekrutów? – zapytała. Cullen zamyślił się przez chwilę, zmarszczył brwi.
– Oczywiście Inkwizytorko – odpowiedział po krótkiej chwili. Uśmiechnęła się delikatnie.
***
Przed udaniem się do swojej komnaty, postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza. Słońce znikało za jedną z gór. Podniebna Twierdza powoli szykowała się do snu. Czasem słychać było pojedyncze głosy. Elfka przechodziła po miękkiej trawie, nabierając rześkie górskie powietrze w płuca. Z budynku w oddali dobiegały ją dziwnie głośne odgłosy. Zaciekawiona ruszyła w tamtą stronę. Budynek nie wyglądał w najgorszym stanie. Usłyszała specyficzny śmiech Sery. Zdecydowała się przejść do środka.
Budynek był niemal pusty, nie licząc małej gromadki osób, siedzących przy kominku . Gdy drzwi zaskrzypiały, obrócili się w jej stronę.
– Lisiczko! – usłyszała wołanie Varrica. – Chodź no tutaj.
– Chyba Lady Inkwizytorko – poprawił go Blackwall i wstał gdy tylko podeszła.
– Szefowo – dodał Żelazny Byk.
– Heroldzie Andrasty – parsknęła Sera, siedzącą ze skrzyżowanymi nogami na stołku. Odchyliła się niebezpiecznie do tyłu.
– Co tu się dzieje? – zapytała zaskoczona elfka i klapnęła na stołku, który zwolnił jej Szary Strażnik, obok Varrica i Byka.
– Od rana naprawialiśmy ten budynek – wytłumaczył Blackwall, ruszając po kolejne siedzenie.
– Dobra będzie z niego karczma – potwierdził krasnolud.
– Szef będzie miał gdzie pić – wtrącił Krem, siedzący za qunarim, który całkowicie go zasłaniał. Wcześniej go nie dostrzegła.
– Właśnie! – czknęła Sera, bujając się na stołku. – Zdrowie Inkwizytorki, która przyprowadziła nas tutaj – wykrztusiła i uniosła kufel w górę. Ktoś, nawet nie dostrzegła kto, wcisnął jej w dłoń pełen kufel. Zapach był okropny, ale gdy pociągnęła łyk stwierdziła, że smak był jeszcze gorszy. Pośpiesznie połknęła palący w gardle płyn i skrzywiła się. Zaraz zaczęła się krztusić. Varric poklepał ją po plecach.
– Inkwizytorka nie powinna tego pić – wtrącił Krem. Żelazny Byk obrócił się do niego i pokręcił głową z niedowierzaniem głową.
– Niech się dzisiaj rozluźni, ale nie za bardzo. Musisz wstać skoro świt, pamiętasz? – zapytał ją Varric.
– No jasne – bąknęła, starając się wziąć kolejny łyk. W końcu zrezygnowana i odrzucona zapachem, położyła kufel na kolanie. – O co w ogóle chodzi? – zapytała go.
– O so chodzi, o so chodzi, o sooo chodziii – zanuciła blondwłosa elfka, przechyliła się do tyłu i spadła ze stołka. Po chwili usłyszeli ciche chrapanie. W budynku rozległ się śmiech. Sera podniosła głowę do góry i obejrzała się na nich. Oparła się o ścianę i usnęła.
– Zobaczysz jutro – szepnął Varric, pochylając się w jej stronę i puszczając oczko. Skinęła głową, choć to wcale nie zaspokoiło jej ciekawości.
– A twoja stara to... Nawet jej nie znasz – mruknął Krem do Byka, podczas przekomarzanek. Blackwall odkaszlnął. Elfka skupiła się na ich rozmowie. Qunari zobaczył jej zainteresowanie, więc obrócił się do niej i pochylił się.
– Czy wiesz gdzie mieszkał Krem? – zapytał donośnym głosem. Chłopak za jego plecami zrobił nietęgą minę.
– Z Tevinteru? – zgadła.
– Nie – odparł. Zmarszczyła brwi i obejrzała się na Krema. Podchwycił jej spojrzenie i wzruszył ramionami.
– Jak to nie? – zdziwiła się.
– Właśnie – dodał chłopak. Qunari zacmokał.
– Krem mieszkał na ciastku – mruknął. Blackwall i Varric wybuchli śmiechem. Elfka i Krem wymienili ze sobą posępne spojrzenie. Pacnęła intensywnie dłonią w czoło. Kem westchnął poirytowany.
– No już, już – parsknął Byk i poklepał go po plecach.
***
Na chwiejnych nogach weszła po stromych stopniach prowadzących w stronę głównej Sali. Delikatnie rozchyliła drzwi, wszędzie panował mrok. Wślizgnęła się do środka i cicho stąpając ruszyła do przodu, starając się nie hałasować.
Coś jej nie pasowało. Zatrzymała się w miejscu, starając utrzymać w pionie, bo wydawało jej się że podłoga faluje. Spod jednych drzwi biła smuga światła. Ruszyła ostrożnie w tamtą stronę. Pchnęła drzwi, i trzymając się ściany weszła do środka. Była tu dzisiaj rano.
– Solas? – zapytała, gdy dostrzegła postać stojącą nieopodal. Trzymał w dłoni pędzel i ostrożnie muskał po fresku. Była pod wrażeniem, dolna część ściany była już niezwykle kolorowa i choć nie wiedziała co przestawia, wpatrywała się w poprawiającego obraz elfa.
– Inkwizytorko – przytaknął po chwili. – Dlaczego jeszcze nie śpisz? – mruknął.
– Ty też nie śpisz – parsknęła śmiechem i podeszła bliżej. Obejrzał się w jej stronę, zmierzył ją chłodnym wzrokiem. – Tak, tak wiem, jestem pijana i jestem szczęśliwa – mruknęła.
Oparła się o ścianę i zjechała w dół. Obróciła głowę w jego stronę i obserwowała jak smaga pędzlem po ścianie. Było to niezwykle wyciszające i zarazem ekscytujące.
– Widzę – odparł cicho. Przez dłuższą chwilę milczeli.
– Czemu nie pójdziesz spać? – zapytała go.
– Zaraz pójdę – odpowiedział.
– Też pójdę, jak ty pójdziesz – dodała i zamyśliła się. Nawet przez chwilę zapomniała, że jest z kimś w pomieszczeniu. Był niezwykle cichą i spokojną osobą. – Hahren? – rzuciła w przestrzeń.
– Da'len? – zapytał.
– Przyprowadziłeś nas tutaj. Do Podniebnej Twierdzy. Ona jest jak marzenie – wydukała.
– Podoba ci się? – Wtuliła kolana w piersi i oparła o nie podbródek.
– Bardzo, ale wydaje mi się, że to nie jest zwykła twierdza – mruknęła.
– Czemu tak uważasz? – zapytał, pochylił się nad niemal pustym wiadrem farby i zanurzył w nim pędzel.
– Chyba jest magiczna, ta pogoda.... – szepnęła i ułożyła się wygodniej. Przez chwilę nawet odpłynęła.
Poderwała gwałtownie głowę i spojrzała na niego półprzytomnym wzrokiem. Wyczuł jej spojrzenie, ponieważ obrócił na nią głowę. Kącik jego ust uniósł się delikatnie w górę. Jej żołądek podskoczył gwałtownie, jakby chciał uciec z wnętrza. Elf spoważniał.
– Hahren.... – zaczęła – Mogę mówić do ciebie hahren?
– Możesz, da'len – odpowiedział i powrócił do czynności.
– Co teraz z Inkwizycją? – zapytała nagle. Nie wiedziała dlaczego to robi. Czuła, że może zapytać go o radę, że to nic złego. W końcu był hahrenem. Przypominał jej Opiekuna i równocześnie był całkowicie inny. – Nie powinni robić mnie Inkwizytorką. Nie wiem jak to wszystko ma wyglądać – odpowiedziała szczerze. Przez chwilę zapadła cisza.
– Da'len, zamknij oczy – nakazał. Wykonała to bez wahania, po czym skupiła na jego głosie. – Zagłęb się w swoje pragnienia. Powiedz, jak widzisz Inkwizycję za rok – polecił. Zamyśliła się na dłuższą chwilę.
– Widzę dużą armię. Inkwizycja przywraca pokój w całym Thedas a przez kolejny okres pomaga światu naprawić szkody wyrządzone przez Koryfeusza. Nie ma demonów ani szczelin – wyszeptała.
– Co z Koryfeuszem? – zapytał.
– Pokonany – odpowiedziała i otworzyła oczy.
– Teraz musisz postarać się, najmocniej jak tylko możesz, by twoja wizja się spełniła. Wiesz do czego masz dążyć? – Zdziwiona wpatrywała się w niego. Wskazał jej drogę, znowu.
– Dziękuję hahren – wyszeptała. Ułożyła wygodnie głowę na swoich kolanach. Nie wiedziała kiedy usnęła.
Radosnych!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top