10. Każde nasze westchnięcie i krzyk.
Kto się uśmiecha, zamiast krzyczeć, jest silniejszy
[Beate Teresa Hanika]
Spędziła w siodle kilka dni, z przerwami na sen. Najgorzej było na początku. Każdy takt galopu sprawiał jej niemiłosierny ból. Co kilka godzin opróżniała buteleczkę czerwonego płynu. Przy każdej kolejnej Cassandra nie omieszkała westchnąć. Pierwszy dzień podróży minął im w przyjemnej atmosferze. Varric opowiadał o kilku swoich przygodach z Kirkwall, umilając wszystkim dzień. Każdy następny zdawał się już być męczarnią. Marzyli tylko o tym, by dotrzeć na miejsce. Droga przed nimi wydawała się być nieskończenie długa. Pod koniec podróży nawet krasnolud stał się nieco opryskliwy.
Po dotarciu na statek atmosfera nieco się rozluźniła. Zafirka spała przez większość czasu, skulona między beczkami. Odsypiała długą podróż i regenerowała się po wypadku. Nikt jej tam nie przeszkadzał. Obudziła się dopiero, gdy stanęli w porcie. Obolałe i zdrętwiałe ciało niemal krzyczało z wysiłku.
Gdy Zafirka wsiadła z powrotem na konia jęknęła głucho. Przygryzła wargę i zacisnęła dłonie mocniej na wodzach. Jej ciało oblał zimny pot. Starała się nie myśleć o powrocie do klanu, choć gdy tylko jakaś drobna myśl się przebijała to jej żołądek ściskała żelazna pięść. Musiała skupić się na misji, tym co muszą zrobić. Później wrócą do Azylu.
Nie może sobie teraz pozwolić na panikę.
Zatrzymali się na rozdrożach prowadzących w stronę Wycome. Komendant Cullen przydzielał rozkazy swoim podwładnym. Konie zostawili przy świeżo założonym obozowisku.
Zafirka wraz z towarzyszami i kilkoma zwiadowcami Leliany wyruszyła w głąb lasu. Im głębiej wchodzili, tym robił się gęstszy. Światło słoneczne niemal nie przenikało przez korony drzew. Wokół panował półmrok. Ból zniknął niemal całkowicie.
– Stąd pochodzisz ? – zapytała zdruzgotana Sera, odskakując z krzykiem od zawieszonego na krzaku pająka.
– Piękne, ciche miejsce – stwierdził elf, rozglądając się dookoła. Zafirka zaśmiała się cicho, starając się zapomnieć o stresie, choć ten nasilał się coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem.
– Ciche, póki nie dotarliśmy do klanu – szepnęła do niego. Nasłuchiwała każdego niepasującego dźwięku. W końcu usłyszała cichy gwizd, przypominający ptasi trel. Zwiadowcy idący przed nimi stanęli nieruchomo. Elfka parsknęła cicho i w kilku susach znalazła się na drzewie. Cassandra spojrzała na nią z podziwem.
– Co robisz... – zaczęła ale przerwał jej szyderczy śmiech.
– To chyba nie czas na akrobację – parsknęła Sera. Elfka uciszyła ją wzrokiem i rozejrzała się po okolicy. Gdy tylko dostrzegła dziwny ruch między gałęziami, zeskoczyła na ziemię sięgając po sztylety.
Dziwny gwizd rozległ się ponownie. Elfka z niedowierzaniem pokręciła głową, a następnie przyłożyła palce do ust i zagwizdała w odpowiedzi.
Kompani obrócili się w jej stronę, zdezorientowani. Uśmiechnęła się do nich i nasłuchiwała. Głuchy trzask zagłuszył ciszę. Nie tego dźwięku się spodziewała. Kucnęła wyjmując sztylety.
– Przygotujcie się – zleciła. Serce dudniło jej w piersi, lecz starała się nie okazywać strachu.
Kolejny trzask, ciało opadające na ziemię. Zerwała się gwałtownie i skoczyła na gałąź zawieszoną przed nią, by następnie bezszelestnie przemieścić się do przodu. Zatrzymała się, spoglądając na maszerujących mieszczan. W sumie ciężko było ich nazwać mieszczanami, wieśniacy było lepszym określeniem. Shemleni. Dostrzegła dwa ciała leżące na ziemi tuż za nimi. Jej bracia. Olbrzymia fala wściekłości zalała jej ciało. Skoczyła na jednego z kilkunastu ludzi. W dłoniach dzierżyli włócznie, widły i inne prymitywne broni, lecz jej sztylety były szybsze, ostrzejsze. Przecinały skórę po lekkim muśnięciu, a krew sączyła się wolno.
Tuż obok niej przeleciały błyskawicę. Przyszli za nią. Cassandra wbiła się w środek, taranując tarczą i tnąc mieczem. Elfka skakała naokoło niej, podcinając pozostałych. Sera zajmowała się wykańczaniem. Gdzieś obok niej śmignął jeden z ludzi Leliany. Solas rzucał czary na pozostałych. Gdy ostatni z nich upadł, Zafirka wbiła mu ostrze w sam środek oka, krzycząc ze wściekłości. Wytarła broń o ubranie któregoś z zabitych shemlenów.
Przeszła ostrożnie, wymijając zwłoki i przykucnęła przy ciałach dwóch elfów. Strażnicy: Toket i Araton. Ich ciała były doszczętnie zmasakrowane. Ledwie potrafiła ich rozpoznać. Zamknęła ich powieki, zasłaniając zastygłe, przerażone oczy. Pochyliła się jeszcze niżej i wyszeptała.
– Niech Falon'Din was poprowadzi. – Wstała i obróciła się, pośpiesznie ocierając łzy.
– To byli członkowie twojego klanu? – zapytała Cassandra. Elfka skinęła głową. Kobieta podeszła bliżej i poklepała ją po ramieniu. Wtem dobiegł ich kolejny ostrzejszy gwizd. Elfka zawróciła się na pięcie i pognała, odpowiadając na wołanie.
Na trasie zauważyła kilka połamanych włóczni i grabi, oraz kolejnego martwego elfa. Yeren. Jeden ze zwiadowców. Znała go bardzo dobrze. Nie raz patrolowała u jego boku. Zatrzymała się na sekundę, gdy usłyszała krzyki. Gdzieś dalej, między drzewami, dostrzegła ruch. Wtedy dołączyła do niej zziajana Cassandra.
– Nie pędź tak– wykrztusiła. Elfka nie odwróciła wzroku od sylwetek przyczajonych w dali. Musiała się dowiedzieć, kto tam przebywa. Zagwizdała i czekała, nasłuchując. Jeden krótki gwizd. Zerwała się na nogi i zawołała do swoich towarzyszy. Pognała przed siebie i gdy była już dość blisko zatrzymała się, chowając za drzewem. Poczekała, aż dołączą do niej zwiadowcy Leliany i wychyliła się nieznacznie, sprawdzając okolicę. Kilku ludzi pozbawionych broni kopało jednego z jej braci. Syknęła. Zakrwawiony elf starał się wycofać, lecz otoczyli go i śmiejąc się głośno targali go z powrotem na środek, kopiąc.
– Sukinsyny – syknęła Sera tuż obok jej ucha.
– Co mamy robić? – zapytała Cassandra.
– Heroldzie? – Mag starał się zwrócić jej uwagę, lecz kucała jak zahipnotyzowana. Nie potrafiła się ruszyć o krok, choć wiedziała, że jej potrzebował. Jak mogli? Brązowowłosy elf upadł na ziemię i nie podnosił się przez dłuższą chwilę. Jeden z mężczyzn podszedł i kopnął go w brzuch
.
Elfka poderwała się na równe nogi i skoczyła przed siebie.
– Nanael! – zawołała by zwrócić uwagę napastników. Solas pobiegł tuż za nią i złapał ją za rękę, ciągnąc w swoją stronę. Próbowała się wyswobodzić. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała, wylądowała strzała. Mag zaczął tworzyć zaklęcie obszarowe. Zafirka złapała go za ramię.
– Uważaj na Nanaela – poprosiła. Kiwnął głową, a pas błyskawic utorował jej drogę. Podbiegła do przodu. Już z daleka dostrzegła dwóch elfich łuczników. Jeden celował do shemlenów, druga do niej. Wybiegła, podnosząc ręce ku górze w geście poddania.
– Andaran atish'an! – krzyknęła – Jesteśmy z Inkwizycji! – Łuczniczka skinęła głową i wycelowała w jednego z napastników, który biegł w jej stronę. Strzała przebiła brzuch na wylot. Dopiero, gdy podeszła bliżej pobratymców, rozpoznała ich. Nogi wrosły jej w ziemię. Był tam Senel. Wyciągnęła ostrza i skoczyła w jego stronę, ratując przed zaczajonym opryszkiem. Podcięła mężczyźnie gardło, nie zwracając uwagi na to, że krew buchnęła prosto na elfa.
– Ma serannas – wyszeptał zdziwiony. Nie patrzyła na niego. Nie mogła. Całe jej ciało zaczęło drżeć. Musiała odejść jak najdalej od niego. Pobiegła do rannego Nanaela.
Podnosił się z ziemi, plując krwią. Chwyciła go pod ramię i uniosła delikatnie do góry.
– Nan? – zapytała. Miał zapuchnięte oczy, a krew z rozcięcia na czole całkowicie zasłaniała mu widok.
– Zafirka? – Zesztywniał. – To naprawdę ty? – zacharczał.
– Tak jestem tutaj. – wyszeptała, wycierając jego czoło i odgarniając kosmyki włosów. Przechylił się całym ciężarem ciała w jej stronę, a ona z kolei musiała się nieźle zaprzeć, by nie upaść. Próbowała go utrzymać, lecz nie miała wystarczająco dużo siły. Położyła go najostrożniej jak tylko potrafiła, na mchu. Rozejrzała się.
Sytuacja została opanowana. Ciała oprawców leżały porozrzucane po okolicy. Zziajana Cassandra podeszła do niej i kucnęła.
– Co z nim? – zapytała. Elfka przyłapała się na tym, że głaskała Nanaela po włosach. Natychmiastowo przestała. Cassandra podłapała jej spojrzenie, a kącik jej ust uniósł się delikatnie do góry.
– Właśnie nie wiem – odrzekła rozglądając się wokół. – Solas? – zawołała do idącego w ich stronę maga. – Pomożesz mu? – zapytała gdy był bliżej – Proszę...– Kucnął obok niej i obrócił delikatnie głowę elfa w swoją stronę. W tym momencie usłyszeli wściekły syk.
Senel, który wyrósł jak spod ziemi, odtrącił rękę maga, wyciągając sztylet zza pazuchy.
– Nie dotykaj go – zasyczał. Cassandra wyjęła swój miecz a stojąca nieopodal Sera nałożyła strzałę na cięciwę, lecz skierowała ją na podchodzącą w ich stronę zwiadowczynię. Senel zastygł w bezruchu, lecz nie odjął sztyletu od szyi maga.
– Senel, opuść broń – powiedziała ostrym tonem. Przyłożyła mu swój sztylet pod gardło. Podniósł na nią wzrok, mierząc lodowatym spojrzeniem. Przestała oddychać. Ze wszystkich elfów z klanu, musiała trafić dzisiaj na niego. W ustach zrobiło jej się niezwykle sucho, lecz po tym co przeżyła przez ostatnie tygodnie, nie bała się. Czuła jak przez napływ wspomnień narasta w niej wściekłość.
Elf oddał jej sztylet i odsunął się nieznacznie, spoglądając na nich nieufnie.
– Przeżyje – mruknął Solas i podniósł dłoń sięgając po magię.– Jest tylko poobijany. – Zafirka odetchnęła z ulgą.
– Zaf – wychrypiał, uchylając lekko powieki i szukając jej błądzącym wzrokiem. Senel prychnął. Elfka chwyciła dłoń Nanaela i uklęknęła obok, uśmiechając się.
– Jestem. – ścisnęła jego dłoń. Podniosła oczy ku górze i obdarzyła lekkim uśmiechem podchodzącą elfkę.
– Witaj w domu – przywitała ją Aylagille – Cieszę się, że przyszłaś z pomocą – dodała.
– Nie jestem tu sama. – odparła chłodno. Elfka zdawała się ignorować jej towarzyszy.
– Dziękujemy da'len – dodała. Elfka przewróciła oczami i już miała zamiar wtrącić o swoich kompanach, gdy odezwał się Senel.
– Nie potrzebnie się wtrącasz. Te sprawy już cię nie dotyczą – rzekł. – Sami dalibyśmy sobie radę. – Gdy tylko zakończył zdanie, rozległ się śmiech Sery.
– Już widzę jakbyście sobie poradzili – zarechotała. – Stos trupów by leżał, ale waszych – Spojrzał na nią gromiącym wzrokiem. Z głębi lasu wyłonił się kolejny ze zwiadowców Leliany.
Zafirka poderwała się na równe nogi.
– Atakują z drugiej strony – wysapał mężczyzna. Elfka skinęła głową i rozejrzała się po towarzyszach.
Nanael już stał, podpierając się o kobietę. Cassandra, z nieco nietęgą miną, pomagała mu iść.
– Solas – zaczęła elfka – Myślę, że najlepszym wyjściem będzie jak pomożesz Nanaelowi dojść do klanu. Cassandro, bardziej potrzebuję cię koło siebie – zakończyła, ruszając za zwiadowcami.
– Nie żeby to był jakiś problem – zaczęła Sera – Ale nie bierzesz ze sobą maga? –
– Mamy uzdolnionych magicznie w klanie, a Nanaelowi przyda się ktoś, kto da radę całkowicie sam się obronić – wyjaśniła Zafirka.
– Jak dla mnie to nawet lepiej – prychnęła elfka i pokazała język magowi. Nie zwrócił na nią uwagi.
Gdy Zafirka ujrzała przed sobą Aravele, przyśpieszyła tempo. Nic od czasu jej odejścia się nie zmieniło. Prawie nic. Westchnęła.
Pierwsza klanu Lavellan właśnie tworzyła lodowy mur oddzielający ludzi od ich obozu.
Kilka elfów stanęło tuż za lodowcem z przyszykowanymi sztyletami. Najmłodsi członkowie klanu siedzieli na drzewach i wtulali się w drzewa, wystraszeni. Jej serce zadrżało na ten widok. Pobiegła do Eolli. Elfka starała się z całej siły utrzymać zaklęcie, choć ledwo stała na nogach.
Gdy tylko zauważyła przyjaciółkę, obróciła lekko głowę w jej stronę i wysapała.
– Dotarłaś.... Jednak... –
– Jak długo dasz radę to utrzymać? – zapytała jej.
– Chwilę... – odparła sapiąc i piszcząc z bólu. Zafirka obróciła się do Poszukiwaczki.
– Cassandro? – zapytała obracając się w jej stronę.
– Nie są wyszkoleni i większość nie umie nawet posługiwać się włócznią. Ale jest ich więcej niż nas.- kalkulowała szybko, analizując ilość wrogów.
– Mamy dwóch magów – elfka podsumowała siłę bojową swojego klanu, czując narastającą panikę. W grupie przerażonych elfów nie dostrzegła Opiekuna, choć nie było czasu na zadawanie pytań.
– Każdy kto ma łuk i umie strzelać na tyle dobrze, by nie postrzelić swoich, na drzewa! – zarządziła Zafirka. Przynajmniej trudno będzie ich dosięgnąć.
Niemal cały klan rzucił się w stronę drzew. Zostało kilka elfów wyposażonych w prowizoryczne miecze i sztylety. Sama niedawno z takich korzystała.
– Wy – wskazała – Do tyłu, będziecie atakować, tych którzy przecisną się łucznikom – zarządziła. Zauważyła, że obok niej wciąż stali Senel i Ayla.
– A wy na co czekacie? – ofuknęła ich, a następnie zawołała do zwiadowców Inkwizycji, by stanęli obok niej. Senel pośpiesznie ruszył do drzew, ale Aylagille została.
– Muszę pilnować Eolli – wykrztusiła przerażona, gdy Zafirka skończyła rozdawać polecenia kompanom. Popchnęła ją niezbyt delikatnie. Pobiegła spłoszona.
– Już... nie mogę... – wykrztusiła Pierwsza. A lód zaczął pękać.
– Szykuj tu zaklęcie obszarowe – zawołała Zafirka do stojącego nieopodal maga. Elf skinął głową i zaczął rzucać czar. Zafirka cofnęła się, mówiąc do przyjaciółki.
– Gdy tylko przerwiesz zaklęcie biegnij szybko do nas. Łucznicy w gotowości? – sprawdziła wszystkich.
Eolla opuściła dłonie a następnie obróciła się w ich stronę. Zrobiła krok do przodu i upadła na ziemię z wycieńczenia.
– Heroldzie– dostrzegła Cassandra, lecz elfka już była w połowie drogi. Złapała pod ramię Eollę i pociągnęła do przodu. Lód rozpadł się na kawałki. Usłyszała za sobą dzikie okrzyki, świst strzał. Przyśpieszyła, lecz z uwieszoną u boku elfką nie miała szans uciec przed nimi.
Ciała padały, wydając odgłosy plaśnięcia. Większość napastników wciąż biegła w ich stronę. Słup ognia wyrósł tuż za nią, paląc najbliższych napastników. Mag kupił dla niej wystarczająco dużo czasu, by dotarła na miejsce. Położyła Eollę pod wielkim dębem. Chwyciła za ostrza i stanęła ramię w ramię z Cassandrą i resztą elfów.
Czekała. Każdy, który przedostawał się poza zasięg łuczników padał martwy od ostrza. Stali tak, ramię w ramię, dopóki nie zginął ostatni z nich, dopóki ostatnie ciało nie wpadło w objęcia mchu. Westchnęła z ulgą. Udało im się.
Dalijczycy zeszli z drzew a następnie pobiegli w stronę Zafirki. Czuła jak czyjeś ręce ją przytulają, któreś łapią za jej dłoń i potrząsają gwałtownie w geście podziękowania. Nie mogła oddychać od natłoku otaczających jej osób. Cierpliwie stała i czekała, aż wszyscy się rozejdą, prosząc by podziękowali pozostałym inkwizytorom.
Gdy tylko znalazła okazję, czmychnęła w stronę przyjaciółki. Eolla stała na nogach, podpierając się kosturem. Jej długie białe włosy sterczały we wszystkie strony. Spojrzała na nią swoimi dużymi i błękitnymi oczami i przygładziła czuprynę.
– Jak się czujesz? – zapytała. Pierwsza uśmiechnęła się delikatnie.
– Nie najlepiej – odrzekła. – Bardzo cieszy mnie twoja – westchnęła i poprawiła się – wasza pomoc.
– Zaraz musimy udać się do Wycome. – Eolla od razu zmieniła wyraz twarzy na surowy.
– Po co? – zapytała chowając twarz za włosami.
– Musze zamknąć szczelinę. Nie powinny otwierać się tak daleko od Wyłomu. Zbyt długo jest otwarty. – podsumowała.
– Więc na co czekasz. Masz magiczną rękę, zamknij go. – rzuciła oschle. Zafirka nie skomentowała jej zachowania. Westchnęła cicho.
– Mieliśmy w planie, lecz otrzymaliśmy twoją wiadomość – odrzekła. Usłyszała za sobą kroki.
– Bez was też dalibyśmy radę – wtrącił Senel i podał Pierwszej ziołowy napar. Zafirka otworzyła szerzej oczy, jakby nie dowierzając. Spojrzała na niego lodowatym wzrokiem, całe jej ciało oblał zimny pot. Strach ścisnął gardło a ciało zdrętwiało. To nie jest odpowiedni czas, rzuciła do siebie.
– Na pewno – zasyczała. – Ile ciał naszych braci i sióstr musielibyście wtedy spalić? – Obróciła się w stronę przyjaciółki – Gdzie jest Opiekun? – zapytała.
Elfka musiała wyczuć strach w jej głosie, gdyż odrzekła delikatnie.:
– Spokojnie, wszystko z nim w porządku. Zabrał kilku zwiadowców i ruszyli na Arlathven. – Zafirka pacnęła otwartą dłonią w czoło.
– Faktycznie, to już teraz. Zapomniałam. – wymamrotała, czerwieniąc się lekko. Za jej plecami dostrzegła dwie postacie, wolno kierujące się w ich stronę.
– Nanael – szepnęła i pobiegła w ich stronę. Solas szedł z zawieszonym na ramieniu Nanaelem, włóczącym nogami. Dalijczycy spojrzeli w jego stronę zaniepokojonym wzrokiem. Elfka przystanęła, obserwując jak pomaga elfowi oprzeć się o drzewo, a następnie prostuje się i szuka jej wzrokiem. Naprawdę to zrobił. Uśmiechnęła się niepewnie i postawiła krok w jego stronę, gdy obok niej żwawym tempem przemknęła Eolla. Patrzyła na Solasa nienawistnym wzrokiem.
– Mówiliśmy ci już, żebyś trzymał się z dala od naszego klanu, szarlatanie – fuknęła ze wściekłością. Zafirka spojrzała zaniepokojona na Serę i Cassandrę.
– Dlaczego wróciłeś? – Senel przytrzymał maga, chwytając go za ubranie. Zafirka syknęła i pognała w ich stronę. Odepchnęła Dalijczyka.
– Solas jest ze mną – syknęła. Eolla cofnęła się o krok i poczerwieniała na twarzy. Poszukiwaczka podeszła bliżej.
– Jak to z tobą? Ten łgarz i szachraj, wiesz co on mówił? – parsknęła spoglądając na niego spod byka.
– Mówiłem ... – zaczął, lecz Senel splunął mu pod nogi. Herold modliła się by żaden członek inkwizycji nie zrobił nic głupiego. Wszystko potoczyło się tak szybko. Nanael poderwał się na nogi i wymierzył Senelowi cios prosto w nos. Zafirka zaśmiała się i natychmiast spoważniała. Eolla krzyknęła, zasłaniając usta dłonią.
– Nanael, co ty robisz? – podniosła głos.
– Ten elf właśnie uratował mi życie, a wy potraktowaliście go jak śmiecia. Macie przeprosić – warknął, a jego oczy przypominały dwa ogniki.
– Nie ma takiej potrzeby. – odrzekł mag, wycofując się do tyłu. Elfka chciała pójść za nim, ale ciekawość zwyciężyła i ruszyła w stronę Pierwszej. Eolla tamowała krwawienie z nosa Senelowi.
– Kiedy się spotkaliście? – zdziwiła się. Elfka prychnęła i sięgnęła po magie, by krew przestała się sączyć.
– Przypałętał się tutaj i głosił swoje fakty kilka miesięcy temu. Byłaś wtedy na zwiadach. – wyjaśniła.
– Nikt o tym nie wspominał – zauważyła Herold.
– Kto by chciał wspominać o tym łgarzu – prychnęła. Zafirka przewróciła oczami, po czym zauważyła dziwne napięcie między Eollą a Senelem. Nie spodobało jej się to, zwłaszcza, że w jego obecności miała ochotę wyjąc sztylet i przebić mu brzuch. Wystraszyła się własnych myśli. Odeszła od nich, by kucnąć obok Nanaela.
– Wszystko w porządku? – Elf zaśmiał się.
– Czuję się dużo lepiej. W końcu obiłem mu tą buźkę. A twój mag dobrze leczy – zauważył. – Lubię go.
– Coś się dzieje między Eollą i ... – przerwała. Nie potrafiła wymówić jego imienia.
– Coś jest na rzeczy, prawda? Zachowują się tak odkąd wróciliśmy z Fereldenu – wyjaśnił, klepiąc ją po plecach.
– Nie podoba mi się to – stwierdziła, poprawiając mu włosy. Był tak uderzająco podobny do swojego brata, że aż doznała skurczy w brzuchu. Nigdy wcześniej nie zwracała na to uwagi.
– Senel stara się zmienić, choć nadal lubi być wkurzającym dupkiem. Ale dzieciaki go polubiły, spędza z nimi dużo czasu. – Zafirka zamyśliła się. Elf zmienił się, odkąd odeszła na stałe, lecz nie potrafiła tego zaakceptować. Możliwe, że tylko udawał by skrzywdzić Eolle, tak samo jak skrzywdził ją. A na to nie mogła mu pozwolić.
– Nadal go nie lubisz, prawda? – zapytał ją. – Patrzycie na siebie wilkiem. Może zrób pierwszy krok do zgody, co? W końcu jest czas zmian. – Pokiwała głową. Może nadszedł ten czas by zapomnieć o przeszłości i ruszyć do przodu. Wyjaśnić zaległe konflikty. Tak bardzo cieszyła się z obecności przyjaciela.
– Masz rację. – rzuciła mu się na szyję. – Auuu! Zaf! – parsknął – Kocico, uspokój się. – Potargał jej włosy.
– Po prostu cieszę się, że cię widzę. W jednym kawałku. – zaśmiała się. Następnie z całkowitą powagą ruszyła w stronę Senela. Wspomnienia wracały z każdym krokiem, ale się nie zatrzymała. To był właściwy czas by zmierzyć się z przeszłością. Spojrzał na nią lodowatym wzrokiem. Eolla podała mu dłoń, by mógł wstać. Uśmiechnął się do niej wdzięcznie.
Zafirka starała się nie skrzywić na ten widok.
– Chcesz czegoś? – zapytał.
– Możemy porozmawiać? Na osobności? – Widziała jak przerażenie wstępuje na jego twarz. Bał się jej. Po raz pierwszy w życiu było zupełnie na odwrót. Ucieszyło ją to. Obrócił się w stronę Eolli, jakby z zapytaniem, lecz po chwili namysłu zgodził się. Ruszyli w głąb lasu w całkowitym milczeniu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top