Rozdział 44
Zaniemówiłam z wrażenie. Otworzyłam szeroko usta i nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Nie spodziewałam się takiej reakcji po Henrim. Byłam pewna, że nie będzie mieć nic przeciwko temu, żebym mogła pojechać na grób rodziców. Mieliśmy dwie doby wolnego, a miasteczko nie było bardzo daleko od cmentarza. Dwie, trzy godziny i bylibyśmy z powrotem.
— Że... co? — wykrztusiłam.
Czarnowłosy chłopak stał i patrzył na mnie twardo, zaciskając swoje pięści. Wyczułam w nim frustrację i kłębowisko tłumionych emocji. Nie chciałam zbytnio się w nie zagłębiać, bo mimo wszystko to nie była moja sprawa. Chciałam jednak dowiedzieć się, co stało za dziwnym zachowaniem Henriego.
— Nie rozumiem — wtrącił Callum, uważnie patrząc na przyjaciela. — Dlaczego nie ma opcji, żeby Luna pojechała na cmentarz? W sumie ja też bym chciał odwiedzić grób rodziców, nigdy tam nie byłem.
— A ja obiecałam dawno temu Lunie, że będę tam z nią. — Abby wzruszyła ramionami.
Teraz całą trójką wpatrywaliśmy się w Henriego, który ani trochę nie wyglądał na zadowolonego.
— Wy chyba żartujecie — wymamrotał pod nosem, przyciskając pięść do czoła. Zacisnął z całej siły powieki, ciężko oddychając.
— O co ci chodzi? — rzuciłam. — Mamy czas, całe dwa dni, a ty panikujesz z powodu kilkugodzinnego wyjazdu.
— Nic nie rozumiecie... — mruknął cicho, wciąż nie otwierając oczu.
— To nas oświeć — powiedziałam hardo, opierając ręce na biodrach. Musiałam wyciągnąć to z chłopaka za wszelką cenę. Nie miałam zamiaru odpuścić.
W końcu Henri zaszczycił nas — a właściwie mnie — swoim spojrzeniem. Wbił we mnie, ciemne i chłodne tęczówki. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dałam po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób mnie to ruszyło.
— Tak się składa, że jesteśmy o krok od zawarcia sojuszu z wampirami. Zamiast jeździć na schadzki rodzinne, powinniśmy obserwować klub Caspara, aby wypadać grunt. Nie możemy być lekkomyślni! Mamy idealną okazję na przygotowanie się. Dwa dni, dwa, aby wszystko przygotować. Nie możemy się teraz rozpraszać innymi sprawami. Nasz cel jest na wyciągnięcie ręki. Jeżeli teraz się zdekoncentrujemy, to nici z sojuszu i całej wyprawy! Nie po to przejechaliśmy taki kawał drogi, żeby na samym finiszu wybić się z rytmu! Musimy doprowadzić to do końca.
Odwróciłam wzrok, czując się zraniona słowami Henriego. Nie byłam lekkomyślna, wiedziałam, co robię. Chłopak powinien wiedzieć, że co jak co, ale jestem odpowiedzialna. A rodzina to dla mnie najważniejsza rzecz. Siedział tyle czasu w mojej głowie, a nie zauważył, że oddałabym za nich życie? Miałam okazję odwiedzić rodzinny grób, ale on oczywiście musiał wszystko zrujnować. Czego się mogłam po nim spodziewać? Myślałam, że choć trochę się zmienił podczas naszej wędrówki. Jak widać, myliłam się.
— Jasne, przywódco — rzuciłam, próbując ukryć urazę i ból. — Co tylko powiesz.
Czułam na sobie jego baczne spojrzenie, ale zignorowałam je. Starałam się też skupić na zamknięciu przed nim umysłu, bo nie chciałam, aby wchodził do mojej głowy. Wiem, że byłby w stanie to zrobić.
Zawiodłam się na nim. A myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
— Ale Luna... — zaczął mój brat, ale przerwałam mu machnięciem ręki.
— Nie, Callum. Jest w porządku. — Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco. — Jestem zmęczona. Pójdę spać.
Rzuciłam się na łóżko i zakopałam pod kołdrą po sam czubek głowy. Zacisnęłam powieki, pod którymi uformowały się łzy. To twoja zasługa, Henri.
— Zadowolony? — warknął Cal wkurzonym głosem, kierując swoje słowa do czarnowłosego.
— A co ja takiego zrobiłem?
Abby prychnęła głośno, poruszając się na pościeli.
— Nic, kompletnie nic.
Powoli zaczęłam odpływać, czując znużenie wywołane wszystkimi emocjami, które się we mnie kumulowały.
###
Od kilkunastu minut nie spałam. Leżałam na plecach i wpatrywałam się w sufit. Czułam się wypoczęta. Tej nocy po raz kolejny śnił mi się zniszczony, opuszczony dom. Byłam pewna, że skądś go kojarzyłam, ale nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Gdzieś głęboko we mnie kwitło uczucie niepokoju. Nie wiedziałam, skąd się ono wzięło ani co było jego przyczyną. Usiadłam na łóżku, podpierając się na dłoniach.
Wszyscy spali spokojnie, wszyscy poza Henrim. Ten niespokojnie przewracał się z boku na bok, mamrocąc pod nosem słowa, których nie byłam w stanie zrozumieć. Złość na niego zdążyła mi przejść, ale wciąż byłam niezadowolona jego reakcją.
Ułożyłam się wygodnie na łóżku w momencie, kiedy Henri gwałtownie usiadł na swoim. Patrzyłam na niego spod przymrużonych powiek. Jego naga klatka piersiowa falowała w spazmatycznych oddechach. W oczach chłopaka pojawiła się jakaś dzikość, kiedy próbował się opanować po koszmarze.
— Wiem, że mnie obserwujesz — mruknął, przecierając twarz rękami.
Przewróciłam oczami.
— Och, zamknij się.
Henri przeczesał swoje włosy palcami, lekko za nie ciągnąc. Wziął głęboki oddech, uspokajając swoje walące w piersi serce.
— Skąd wiedziałeś, że cię obserwuję?
— Patrzyłaś na mnie, jakbyś chciała mnie zabić.
Wzruszyłam ramionami.
— Wszystko się zgadza.
Chłopak prychnął cicho pod nosem, sięgając po butelkę z wodą. Od razu zaczął z niej pić, jakby nie miał żadnego napoju w ustach od wielu dni. Opróżnił całą butelkę, odkładając ją na stolik.
Podniosłam się na łokciach i przyjrzałam się jego twarzy.
— Koszmar? — zapytałam, kiedy podniósł na mnie wzrok. — Co ci się śniło?
Przez dłuższą chwilę patrzył mi prosto w oczy, jakby czegoś w nich szukał. Wiedziałam jednak, że wahał się nad odpowiedzią. W końcu jednak odwrócił wzrok i skupił go na swoich dłoniach.
— Nic dobrego — powiedział tylko i więcej się nie odezwał.
Cudownie. Rozmowny i pomocny jak zawsze.
Z westchnieniem opadłam z powrotem na poduszki. Czułam gorąco, więc odrzuciłam kołdrę. To jednak nie przyniosło mi ulgi. Jęknęłam zrezygnowana i wstałam, aby wyjść się przewietrzyć.
Kiedy tylko dotknęłam klamki, w mojej głowie odezwał się głos Henriego.
— Gdzie idziesz?
Warknęłam cicho, nie wiedząc, skąd wzięła się we mnie złość.
— Gdzieś — burknęłam.
— Idę z tobą — oświadczył, odrzucając kołdrę. Chwycił podkoszulek, który na siebie szybko narzucił. Przewróciłam oczami i wyszłam z pokoju.
Skierowałam się na mały dziedziniec, który był w remoncie. Usiadłam na fontannie, a raczej jej namiastce i odetchnęłam z ulgą, czując chłodne powietrze, które delikatnie gładziło moją skórę. Siedziałam z zamkniętymi oczami, ciesząc się chwilą, dopóki naprzeciwko mnie nie usiadł Henri.
— Myślę, że powinniśmy wznowić nasze lekcje — powiedział.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego z niezadowoleniem.
— Ty to potrafisz zepsuć chwilę — burknęłam.
Usiałam po turecku i ponownie przymknęłam powieki, starając się oddychać pełną piersią. Słuchałam głosu Henriego, który wydawał mi plecenia, do których się stosowałam. Uczucie gorąca powróciło i towarzyszyło mi całą lekcję. Czułam jakąś wewnętrzną zmianę, jakbym w końcu dokopała się do mojego wilka. Nie było to dość silne, ale i tak dało mi nadzieję, że może uda mi się wreszcie go obudzić.
Po godzinie ćwiczeń Henri zarządził przerwę. Powiedział, że pójdzie na zwiad terenu. Zeskoczył z fontanny, w locie przemieniając się w wilka. Z ogromnym podziwem patrzyłam, jak zmienia się w czarne jak noc stworzenie. Po paru sekundach zniknął z widoku.
Postanowiłam wrócić o pokoju. Abby i Callum już nie spali. Leżeli na jednym łóżku, przebrani w czyste ubrania, i przytulali się do siebie.
— Za słodko — mruknęłam, patrząc na nich.
— Będziesz innego zdania, kiedy znajdziesz swojego przeznaczonego — oświadczyła Abby, dając całusa Callumowi.
— Jasne.
— Abby ma rację — podjął Cal, patrząc na mnie z iskierkami w oczach. — Gdzieś tam jest twoja połówka gwiazdy.
Już chciałam zaprzeczyć, kiedy do pokoju wszedł Henri. Obrzucił nas dziwnym spojrzeniem, marszcząc przy tym brwi. Wyglądał, jakby sądził, że właśnie go obgadywaliśmy. Jakbyśmy nie mieli lepszych rzeczy do robienia!
— Zbierajcie się — rzucił, biorąc ubranie na przebranie.
Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni.
— Gdzie niby mamy iść? — prychnęła Abby.
Henri wziął oddech, jakby przygotowywał się do wielkiego wyznania.
— Zdaje się, że Luna chciała odwiedzić jedno miejsce. I nie tylko ona — dodał, widząc nasze zdezorientowanie.
— Naprawdę? — zapytałam, szeroko otwierając oczy.
Pokiwał głową. Pod wpływem chwili podeszłam do niego i objęłam go w pasie. Był to chyba nasz pierwszy taki kontakt fizyczny, kiedy oboje byliśmy przytomni i świadomi tego, co się dzieje.
Chłopak zesztywniał, ale na chwili rozluźnił się i delikatnie poklepał mnie po plecach.
— Dziękuję.
Czując gorąco na policzkach, odsunęłam się od niego. Nagle poczułam się niezręcznie. Henri zignorował moje zachowanie, wziął swoje ubranie i zamknął się w łazience.
Zaczęłam skakać po pokoju z radości. Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Przedtem byłam zła, potem szczęśliwa, a teraz zachowywałam się jak szalona.
— Luna, dobrze się czujesz? — zapytał zaniepokojony Callum. Moje zachowanie musiało mu się wydać dziwne.
— Jeszcze jak — zapewniłam, zatrzymując się na środku pokoju i oddychając spazmatycznie.
Zdecydowanie było ze mną coś nie tak.
###
Dziesięć minut później siedzieliśmy w samochodzie, kierując się do sąsiedniego miasteczka. Jak się okazało, wcale nie był tak blisko, jak mi się wydawało. To jednak w niczym nam nie przeszkodziło. Byłam nader szczęśliwa, wręcz nie umiałam usiedzieć na miejscu. Cały czas się wierciłam.
— Jeżeli nie przestaniesz, to cię wysadzę — powiedział groźnie Henri, któremu musiałam zacząć działać na nerwy.
Postanowiłam się uspokoić i wyciszyć. Musiałam się opanować i powstrzymać to, co się ze mną działo. Niepokoiło mnie to, że mój humor zmieniał się tak szybko. Musiałam nad tym pomyśleć, ale nie w tym momencie. Teraz moje myśli zaprzątnięte były przygotowaniem do spotkania z rodzicami.
Dawno nie byłam na cmentarzu. Zwykle omijałam to miejsce szerokim łukiem. Nie wzbudzało ono we mnie zbyt dobrych wspomnień. Czułam się tam dziwnie, tak... obco. Jakby fakt, że byłam żywa, a nie martwa, nie pozwalał mi na przebywanie tam. Możliwe, że miało to związek z tym, że przez większość życia zastanawiałam się, dlaczego zginęła moja rodzina, a ja przeżyłam. Teraz już znałam prawdę. Miałam nadzieję, że pobyt na cmentarzu z bratem u boku, okaże się dla mnie łatwiejszy.
Pół godziny później zatrzymaliśmy się przy żelaznej bramie, oplecionej przez bluszcz. Na trzęsących się nogach wyszłam z auta. Wzięłam brata za rękę, przyjmując jego pokrzepiający uśmiech z ulgą, i ruszyłam do przodu.
Kupiłam kwiaty na grób rodziców od pani stojącej przy bramie. Podziękowałam jej cicho i pociągnęłam brata znajomą ścieżką, lawirując między grobami. Nagle zatrzymałam się, czując rosnący w piersi uścisk na widok znajomego nagrobka. Po raz tysięczny przeczytałam znajdujące się na nim napisy:
Tu spoczywa rodzina Blackstein
Lucian i Elizabeth
wraz z synem Callumem
Spojrzałam na wygrawerowaną na środku gwiazdę, po czym skierowałam wzrok na moją dłoń z takim samym znakiem. Uśmiechnęłam się smutno pod nosem. Teraz rozumiałam to, co wcześniej było dla mnie tajemnicą. Położyłam kwiaty na ziemi, czując piekące pod powiekami łzy. Callum wyczuwając mój nastrój, objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego, ukrywając twarz w zagłębieniu w jego szyi.
— Czasami się czuję, jakby tutaj byli. Przy mnie — wyznałam.
— Oni tu są — potwierdził Cal. — Tutaj — dotknął mojego serca — na zawsze.
Podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się, czując szczęście niewiadomego pochodzenia.
— Cieszę się, że ciebie mam. Że tamtego dnia przeżyłeś i mimo długiej rozłąki, odnaleźliśmy się. Wciąż nie mogę uwierzyć, że po upływie tylu lat, rozpoznałam się. Byłam pewna, że dawno zapomniałam, jak wyglądasz.
Calllum odwzajemnił mój uśmiech.
— Uwierz mi, myślałem podobnie. Bo może umysł zapomniał, ale serce pamiętało. Jestem wdzięczny wszystkim bóstwom, że wróciłaś do mojego życia — wyznał.
— Mam tak samo.
Ponownie spojrzeliśmy na grób i zamilkliśmy. Potrzebowaliśmy chwili ciszy na uczczenie pamięci rodziców. Bo chociaż od dawna ich z nami nie było, wciąż stanowili ważną cześć naszego życia. Gdyby nie oni, nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy. Byłam im wdzięczna za to, że dali na życie i zrobili wszystko, żeby było one dla nas odpowiednie. Nawet jeśli świat nie był pięknym miejscem, mieliśmy siebie. To nam w zupełności wystarczyło.
— Powinniśmy już iść — mruknął dość niechętnie Callum. — Pewnie zastanawiają się, co tutaj tak długo robimy.
— Masz rację. Wciąż jestem zdziwiona, że Henri zgodził się jednak tutaj przyjechać.
— Tak, ale to miłe z jego strony, że zmienił zdanie. Przynajmniej mieliśmy chwilę tylko dla siebie. — Spojrzał na mnie z góry z ciepłym uśmiechem na ustach. — Brat i siostra.
— Kontra reszta świata. — Zaśmiałam się, a chłopak dołączył do mnie.
Wychodząc z cmentarza, ponownie poczułam gorąco. Zaraz potem przebiegł mnie dreszcz. Czułam się obserwowana. Puściłam brata i odwróciłam się, dokładnie lustrując wzrokiem teren znajdujący się za mną. Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec cokolwiek poza nagrobkami. W oddali majaczył las. Ciemne drzewa kołysały się lekko na wietrze. Coś mi nie pasowało.
— Wszystko w porządku? — zaniepokoił się Callum, kładąc rękę na moim ramieniu.
Niepewnie pokiwałam głową, ostatni raz rzucając spojrzenie za siebie.
— Tak, jak tylko... — Pokręciłam głową. — Nieważne.
— W porządku. Wracajmy.
Przy samochodzie czekała znudzona Abby i zniecierpliwiony Henri. Zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł moją niepewność. Zacisnął zęby, powstrzymując się przed zadaniem mi pytania. Mógł wszystko wyczytać z mojej twarzy. W tej chwili byłam jak otwarta księga.
Abby zadała jakieś pytanie, ale ja jej nie słuchałam. Starałam się zwalczyć rosnące we mnie emocje. Jeszcze raz rzuciłam okiem na cmentarz. Wydawało mi się, że coś dostrzegłam. A później coś usłyszałam. Mógł być to wiatr. Mógł też być to czyjś głos.
— Podążaj za snami.
Skoro rozdział jest tak szybko, poproszę o duuużo komentarzy. Możecie także napisać swoje przemyślenia, co dalszych wydarzeń, bo zostało 4/5 rozdziałów do końca książki!
Astra xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top