Rozdział 42
— Jesteśmy na miejscu — oświadczył kierowca, tym samym budząc mnie ze snu. Gwałtownie otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Na dworze było ciemno, ale dzięki latarniom dostrzegłam, że znajdowaliśmy się w jakimś mieście.
Nareszcie.
Z ogromną ulgą wydostałam się z samochodu i rozprostowałam kości. Wciąż czułam zmęczenie i bolały mnie nogi, ale w ciągu jazdy udało mi się trochę odpocząć. Podczas gdy kierowca, który nas tutaj przywiózł, tłumaczył coś mojemu bratu, rozejrzałam się.
Mężczyzna zatrzymał się przy stacji paliw w jakiejś niedużej mieścinie. Główna droga, którą przyjechaliśmy, dzieliła miasto na dwie części. Z daleka widziałam latarnie i neonowe szyldy.
— Musimy znaleźć jakiś nocleg — mruknął Henri, stając obok mnie. — Jesteśmy do tyłu z drogą.
— Gdybyśmy mieli samochód, wszystko poszłoby o wiele szybciej — zauważyłam niezadowolona. W tym wypadku byliśmy bezradni, bo prezent, który otrzymaliśmy od Malcolma, uległ zniszczeniu.
Przypomniawszy sobie o wampirze, spojrzałam na stojącego obok chłopaka.
— Masz list od Malcolma, prawda?
Henri pokiwał głową, sięgając do kieszeni, z której po chwili wyciągnął zwinięty w rulon papier.
— Wszystko pod kontrolną, nie masz się o co martwić — zapewnił cicho, ponownie chowając wiadomość.
Odwróciłam wzrok w momencie, kiedy podszedł do nas mój brat. Był zmęczony i brudny. Cienie rysowały się pod jego zmrużonymi oczami. Widziałam, jak walczył z sennością. Stojąca obok niego Abby położyła na jego ramieniu głowę, a on ją objął.
— Sprawa wygląda tak — zaczął. — Kierowca powiedział, że niedaleko powinien być jakiś hotel, w którym możemy odpocząć. Nie mają tam drogo. Próbowałem się też dowiedzieć, czy jeździ tu jakiś autobus, czy może można wynająć samochód.
— I co?
— Jest to możliwe, ale dość drogie. Nie wiem, czy będzie nas na to stać. — Skrzywił się nieznacznie.
Westchnęłam. Cal zapewne dobrze myślał. Nasza wędrówka trwała już jakiś czas, a przez ten okres nie szczędziliśmy pieniędzy. Byłam zdziwiona, że zawsze na wszystko nas stać, ale wygląda na to, że dobra passa się skończyła. A może dopiero się skończy.
— Cudownie — warknęłam. Byłam przemęczona, zła i do tego wszystkiego głodna. Potrzebowałam odpoczynku. Wszyscy go potrzebowaliśmy.
— Jutro nad tym pomyślimy — oświadczył Henri. — Teraz lepiej znajdźmy ten hotel.
— Nie marzę o niczym innym, niż ciepłym i wygodnym łóżku — zgodziła się Abby, przecierając dłonią oczy.
Na nasze szczęście hotel nie znajdował się daleko. Od razu zobaczyliśmy wielki neon świadczący o jego położeniu. Wyglądał na dość ładny i zadbany. Nie na tym się jednak skupiałam. Marzyłam jedynie o łóżku, tak samo, jak Abby. Wygląd w tym momencie nie grał roli. Zadowoliłabym się nawet obskurnym motelem. Ale i tak cieszyłam się, że trafiliśmy na takie miejsce — ani za eleganckie, ani za przypominające zapadłej dziury. Takie w sam raz.
Do środka prawie wpadliśmy, tak bardzo pragnęliśmy znaleźć się w wygodnym pokoju. Po tej wędrówce już nigdy więcej nie pozwolę Henriemu na piesze wycieczki. Byłam po nich jak zombie i stanowczo odmawiałam ich w najbliższym czasie.
— Dwa pokoje dwuosobowe — wysapała Abby, opierając obie dłonie na kontuarze w recepcji. Młoda dziewczyna, która za nim stała, spojrzała na nią z lekkim przerażeniem.
— P-proszę? — wymamrotała zmieszana. Jej wzrok błądził między nami, nie wiedziała, na kim ma się skupić. Nasz wygląd z pewnością nie stawiał nas w dobrym świetle.
— Dwa pokoje — powtórzyła moja przyjaciółka. — Jestem padnięta, mam za sobą wiele kilometrów marszu i jak zaraz nie odpocznę to...
Callum szybko zatkał jej usta ręką i uśmiechnął się przepraszająco do recepcjonistki. Objął swoją dziewczynę i odciągnął ją do tyłu.
— Przepraszam za nią, jest wykończona.
— R-rozumiem — wymamrotała dziewczyna za kontuarem. — Mają być dwa pokoje, tak? — Spojrzała na mnie.
— Tak...
— Nie — wciął mi się w zdanie Henri. — Jeden czteroosobowy.
Spojrzałam na niego gniewnie, marszcząc brwi. O co znowu mu chodziło? Mogłam mieć pokój z Abby, a on z Callumem i wszystko byłoby w porządku. Dlaczego znowu miał jakieś problemy?
— Co ty wyprawiasz? — zbeształam go w myślach.
Wywrócił na mnie oczami.
— Będzie bezpieczniej, jeżeli weźmiemy jeden wspólny pokój. Do tego wyjdzie nas to taniej. Dla twojej wiadomości, mamy coraz mniej pieniędzy — dodał złośliwie.
Tym razem to ja przewróciłam oczami. Przywódca od siedmiu boleści się znalazł.
Recepcjonistka chrząknęła, zwracając na siebie uwagę. Zbyt długo patrzyliśmy na siebie z Henrim bez słowa. Musiało wyglądać to dość dziwnie, kiedy mierzyliśmy się wzrokiem. Odwróciłam się w stronę dziewczyny i odebrałam od niej klucz do pokoju.
— Ktoś zaraz zaprowadzi... — zaczęła, ale oczywiście Henri nie dał jej skończyć.
— Obejdzie się bez tego — rzucił i ruszył w kierunku schodów.
Ruszyłam zaraz za nim, ponieważ nie chciałam robić jeszcze większych scen. Chłopak odebrał ode mnie klucz i zaprowadził nas do odpowiedniego pomieszczenia. Kiedy tylko otworzył drzwi, wszyscy rzuciliśmy się do przodu, wskakując na pojedyncze łóżka.
— Nareszcie — westchnęła z ulgą Abby, zakopując się pod kołdrą.
— Ale mi dobrze — dołączył Callum, wtulając twarz w poduszkę.
Sama leżałam na brzuchu, zrzucając z siebie buty i układając się wygodnie. Przymknęłam oczy i przytuliłam się do kołdry. Jak przez mgłę usłyszałam głos Henriego.
— Powinienem obejrzeć twoją ranę.
— Później... — wymamrotałam i zapadłam w sen.
###
Przebudziłam się, czując wypełniającą mnie energię. Otworzyłam wyspane oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Abby smacznie spała w łóżku koło mnie, zakopana pod kołdrą tak, że wystawały tylko jej włos. Na łóżku naprzeciwko niej spał mój brat, lekko pochrapując. Posłanie Henriego było puste.
Nie zdziwiło mnie to. Chłopak zapewne rozgadał się po terenie bądź robił równie absurdalną czynność. Korzystając z tego, że jego nie było, a moi przyjaciele spali, odrzuciłam kołdrę i wyskoczyłam z łóżka, udając się do łazienki. Wzięłam odprężający prysznic, po czym przebrałam się w świeże brania, doprowadzając się tym samym do porządku.
Wychodząc z łazienki, zastałam Henriego kładącego reklamówkę z jedzeniem na małym stoliku. Wymieniliśmy się spojrzeniami. Chłopak wyglądał na wypoczętego, pełnego sił i gotowego do dalszej drogi.
Poruszaliśmy się po pokoju bezszelestnie, nie chcąc obudzić Calluma i Abby. Porozumiewaliśmy się za pomocą myśli.
— Miasto jest bezpieczne. Zero demonów — poinformował mnie. — Dokładnie wszystko sprawdziłem.
— Tak szybko? — Zdziwiłam się, marszcząc brwi. Zerknęłam na zegarek, który pokazywał kilka minut po dziewiątej.
— Jestem na nogach od siódmej. — Wzruszył ramionami.
Przewróciłam oczami. Oczywiście, że był na nogach od tak wczesnej pory. Ten chłopak nie mógł spać spokojnie, wiedząc, że coś może na nas czyhać. Jego paranoja względem wroga lekko mnie przerażała, a przez to, że dużo z nim przebywałam, udzieliła mi się. Wcale mi to nie odpowiadało.
W ciszy zabrałam się za jedzenie gotowych kanapek. Byłam wygłodniała i czułam ssanie w żołądku, ale wiedziałam, że muszę zostawić coś dla reszty. Z ciężkim sercem zakończyłam jedzenie po dwóch kanapkach. Aby nie myśleć o reszcie jedzenia, wypiłam butelkę wody. W minimalnym stopniu zaspokoiło to moją potrzebę.
Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się, jak daleko od domu się znajdowaliśmy. Mówiąc dom, miałam na myśli obóz. Tęskniłam za nim, a także za ludźmi stamtąd. W szczególności za Adamem. Pozwalałam sobie myśleć, że im bliżej byliśmy znalezienia brata Malcolma, tym szybciej będziemy mogli wrócić do obozu. Bardzo chciałam spotkać przyjaciela i opowiedzieć mu twarzą w twarz o wszystkich przygodach, jakie napotkaliśmy podczas naszej wędrówki.
Jak na razie jednak byliśmy bez środka transportu, kończyły nam się pieniądze i utknęliśmy na najbliższe godziny w jakimś mieście, którego nazwy nawet nie znałam. Nie mieliśmy pojęcia, jak dostaniemy się do drugiego władcy wampirów ani czym tam dojedziemy. Nie uśmiechało mi się ponownie ruszać w pieszą wędrówkę.
— Wiesz, gdzie się znajdujemy? — zapytałam Henriego, który przeglądał ulotki hotelowe. Słysząc w głowie moje pytanie, podniósł na mnie wzrok.
— Tak. Wiem też, gdzie musimy się udać i mam nawet pomysł, jak się tam dostaniemy — oświadczył. Coś w jego tonie kazało mi myśleć, że pomysł wcale nie był dobry i niekoniecznie mi się spodoba.
— Co to za plan? — Chciałam wiedzieć.
— Zobaczysz.
Jęknęłam w duchu. Jego tajemniczość kiedyś mnie wykończy.
Zerknęłam na brata, a później na przyjaciółkę. Oboje smacznie spali, zakopani pod kołdrami po czubki głów. Nie dziwiłam się, że wciąż śpią. Po tak wykańczającej wędrówce każdy przespałby całą dobę.
Powędrowałam ręką do karku i spostrzegłam, że po ranie nie miałam ani śladu. Zdziwiłam się, że nie zauważyłam tego podczas mycia się. Musiałam być wtedy jeszcze nieprzytomna.
— Rana się zagoiła — powiedziałam zaskoczona.
— Wiem — odparł Henri, nie podnosząc na mnie wzroku. — Wczoraj ściągnąłem opatrunek i obejrzałem ją, kiedy zasnęłaś. Sen musiał przyśpieszyć regenerację. Nie musisz dziękować.
Westchnęłam.
— Dzięki — mruknęłam zmieszana. Byłam zła, że nie podziękowała chłopakowi od razu. Zatroszczył się o mnie, mimo iż był zmęczony. Postawił mnie na pierwszym miejscu, ignorując własne potrzeby. — Co będziemy teraz robić?
Zerknął na mnie kątem oka.
— Poczekamy, aż obudzi się reszta i wtedy pomyślimy nad wznowieniem naszej wędrówki.
— Może spożytkujemy jakoś ten czas — zaproponowałam. — Co powiesz na kolejną lekcję?
Pokiwał głową.
— To dobry pomysł. Powinnaś opanować przemianę w wilka.
Zabraliśmy rzeczy, w tym broń, i udaliśmy się do wyjścia. Przed opuszczeniem pomieszczenia napisałam wiadomość z informacją, gdzie idziemy, żeby Cal i Abby po przebudzeniu nie przerazili się, widząc naszą nieobecność.
Henri zaprowadził mnie do jakiegoś parku, który o tej porze był dość pusty. Mruknął, żebym chwilę poczekała, po czym zmienił się w wilka. Za nim to jednak zrobił, rozejrzał się, czy aby nikt go nie zobaczy. Kiedy miał pewność, pognał przed siebie, chcąc sprawdzić teren.
Zazdrościłam mu, że przychodziło mu to tak łatwo. Mnie coś blokowało i nie pozwalało przejść przemiany. Starałam się, jak mogłam, czekając na chłopaka. Próbowałam skupić się na wewnętrznym wilku, ale tylko czułam jego obecność, jakby był uśpiony, a ja za nic w świecie nie potrafiłam go obudzić.
Przede mną zmaterializował się Henri.
— Chodź.
Poprowadził mnie gdzieś między krzaki, z dala od ścieżek, którymi podążali ludzie. Jak zwykle wszystko przemyślał.
Ćwiczenia zaczęliśmy od oczyszczenia umysłu i skupieniu się na oddechu. Przywiodło mi to na myśl Johna, przez co poczułam niemiły skurcz w środku. Tęskniłam za nim i brakowało mi go, ale teraz nie miałam czasu o tym myśleć. Musiałam nauczyć się używać Daru Wilka, jeżeli chciałam pomścić go, zabijając demony i odbierając im Księgę Życia.
— Jesteś rozkojarzona — mruknął Henri, spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek.
— Przepraszam. Po prostu... W mojej głowie aż kotłuje się od myśli, przez co nie wiem, na czym się skupić.
— Zauważyłem. Sam odczuwam twoją burzę w głowie.
Posłałam mu zaskoczone spojrzenie.
— Spokojnie, nie przeczytałem ich — uspokoił mnie.
— I dobrze — burknęłam, czując rumieniec na policzkach. Wolałabym, żeby moje myśli zostały tajemnicą dla czarnowłosego. To było zbyt prywatne i intymne.
— Wiem, że wiele się dzieje, ale spróbuj się skupić. Nie wiemy, kiedy znowu przyjdzie nam okazja ćwiczyć — zauważył.
— Masz rację.
Przez następne długie minuty próbowałam dotrzeć do wewnętrznego wilka. Widziałam go oczami duszy i czułam jego obecność, ale był ode mnie zbyt oddalony, aby udało mi się go obudzić z długoletniego snu. W końcu poddałam się, mając dość bezowocnych prób.
— Może następnym razem się uda — rzucił Henri, kiedy ruszyliśmy w drogę powrotną.
Pokręciłam głową. Nie miałam ochoty na podzielenie się z nim moim przemyśleniami na temat tego, że mój wilk nie miał ze mną aż tak silnej więzi, jak powinien.
Kiedy wróciliśmy do pokoju, Abby i Callum już nie spali. Byli ubrani i gotowi do drogi. Na nasz widok ucieszyli się.
— Już myślałam, że ruszyliście bez nas — zażartowała Abby.
— Przyznaj się, że wcale byś nie była o to zła — dogryzłam jej.
— Racja, przynajmniej mogłabym poświecić więcej czasu na sen i odpoczynek. W ciągłej podróży nie ma na to czasu.
Cal pokręcił głową na nasze przekomarzanie. Uśmiechnął się do mnie wesoło, po czym skierował swój wzrok na Henriego.
— Co dalej szefie? — rzucił. Wszyscy skierowaliśmy wzrok na czarnowłosego.
— Ukradniemy samochód — oświadczył spokojnie.
###
— To się nie uda — mruknęłam wściekła. Nigdy nie posądziłabym Henriego o tak idiotyczne pomysły!
— Bądź bardziej optymistycznie do tego nastawiona — poradziła mi Abby, zarzucając jasne włosy na plecy. — Głowa do góry i do boju!
— Mój optymizm został z moją dumą w obozie!
Dziewczyna przewróciła oczami na moje zachowanie.
W myślach powtarzałam absurdalny plan Henriego. Razem z Abby miałyśmy udać się na stację paliw i zagadać mężczyznę, który akurat robiłby zakupy. Podczas gdy my zajmowałybyśmy jego uwagę, Henri i Callum mieli zabrać jego samochód i uciec nim. Mieli przejechać kilka przecznic i poczekać w umówionym zaułku na nasze przyjście. Potem czekała nas długa droga.
Szkoda tylko, że to my zostałyśmy przynętą.
— Zabiję Henriego — mamrotałam pod nosem. — Zabiję go i nikt mnie nie powstrzyma.
— Widzę naszą ofiarę — powiedziała Abby, ignorując moje słowa. — Gotowa?
— Ani trochę.
Moja odpowiedź nic nie dała, bo dziewczyna pociągnęła mnie do sklepu. Rozejrzałyśmy się. Młody kasjer siedział za ladą, czytając magazyn. Jakiś mężczyzna, który chwilę wcześniej skończył tankować, teraz przeglądał jakieś produkty.
Wymieniłam spojrzenie z Abby. Dziewczyna ruszyła alejką, w której się znajdował, a ja wzięłam tą obok. Już po chwili słyszałam, jak dziewczyna zagaduje mężczyznę.
— Jest pan z Kalifornii? Pańska opalenizna jest cudowna.
Już po chwili facet wdał się w dyskusję na temat solarium, do którego chodził i o jakimś nowym kremie do opalania. Ponad jego ramieniem Abby rzuciła mi zwycięskie spojrzenie i pokazała mi na kasjera. Westchnęłam zirytowana. Pięknie, jeszcze tego brakowało. Miałam zabawiać chłopaka z pryszczami, podczas gdy chłopaki będą kraść samochód. Po prostu cudownie!
Niepewnie ruszyłam do kasjera. Oparłam się łokciami o blat i spojrzałam na niego, mrugając powiekami, jakby coś wleciało mi do oka. Matko, byłam w tym koszmarna.
— Cześć — rzuciłam, nawijając kosmyk włosów na palec.
Chłopak podniósł na mnie wzrok i jakby się ożywił. Posłał mi uśmiech, który chyba miał być uwodzicielski. Poprawił swoje jasne włosy.
— Hej. Pierwszy raz tu jesteś?
Zachichotałam, udając głupią.
— Aż tak bardzo to widać?
— Nie, po prostu tak ładnych dziewczyn nie spotyka się w tak małym mieście. — Puścił mi oczku.
— Dziękuję — mruknęłam, rumieniąc się. Cholera, co teraz? Nie miałam pojęcia jak dalej nawiązać rozmowę.
Kątem okaz zauważyłam, że chłopaki wsiedli do samochodu i teraz próbowali go odpalić. Musiałam dać im więcej czasu.
— Co cię tutaj sprowadza? — zapytał mnie chłopak, a ja wróciłam do niego wzrokiem.
— No wiesz — zaczęłam — ja... Przyjechałam tutaj ze znajomymi! Chcieliśmy się zabawić. Może masz jakieś miejsce do polecenia?
Byłam dumna ze swojej wspaniałomyślności! Chłopak wdał się w dyskusję na temat tutejszych klubów, ale nie słuchałam go. Obserwowałam, jak chłopaki odpalają samochód i bez problemu wyjeżdżają z parkingu. Uśmiechnęłam się zwycięsko.
— Wiesz co, muszę iść — przerwałam mu monolog. — Dzięki za pomoc. Spotkajmy się kiedyś — rzuciłam, idąc tyłem do wyjścia. Zamachałam ręką, przywołując Abby. Ta zerwała się jak oparzona i razem dopadłyśmy drzwi.
Szybkim krokiem ulotniłyśmy się ze stacji i ruszyłyśmy w kierunku miejsca spotkania.
— Nigdy więcej! — warknęła. — Przez to jego gadanie bolała mnie głowa. Musiałam udać omdlenie, bo inaczej bym mu przywaliła. Tylko ten idiota, zamiast mnie złapać, puścił mnie na podłogę, a później chciał mi robić usta-usta. Już nigdy więcej nie zgadzam się na taką akcję! Niech Henri odwraca uwagę, a ja będę stać z boku i się z niego nabijać.
Zgodziłam się z Abby. To było okropne przeżycie. Stokroć bardziej wolałam walkę z demonami niż męczący flirt z nieznajomym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top