Rozdział 39
Obudziłam się na kanapie w salonie. Nawet nie zauważyłam, że zasnęłam. Pamiętam, że przysłuchiwałam się rozmowie Henriego i Calluma, a potem najwyraźniej musiałam odpłynąć. Usiadłam, przeciągając się leniwie. Z pokoju chłopaków nie dochodził żaden dźwięk, zapewne odpoczywali. Nie byłam zdziwiona, wszyscy wyglądaliśmy na przemęczonych po powrocie z siedziby wampirów.
Wstałam i zajrzałam do sypialni, którą dzieliłam z Abby. Zastałam ją szczelnie owiniętą kołdrą na łóżku. Mamrotała coś cicho pod nosem, czego nie byłam w stanie usłyszeć. Na palach przemknęłam do łazienki. Odetchnęłam, kiedy weszłam pod prysznic, a ciepła woda obmyła moje ciało. Przymknęłam oczy, relaksując się. Chociaż ta chwila miała być tylko moja i powinnam poświęcić ją na rozluźnienie się, wiedziałam, że nie mogę zrobić tego do końca. Nie mogłam nic poradzić na to, że w mojej głowie już układała się lista rzeczy, które musiałam zrobić, jak na przykład zadzwonić do Adama i wszystko omówić. Bardzo brakowało mi mojego przyjaciela. Fakt, że on przebywał w obozie, a ja byłam tutaj, nie poprawiał sprawy. Tęskniłam za jego radami i tym, że zawsze potrafił znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Może będzie tak i tym razem.
Z żalem wyszłam spod ciepłego strumienia wody i owinięta w ręcznik wróciłam do pokoju. Szybko przebrałam się w czyste ubranie i wróciłam do salonu. Zajrzałam do mini lodówki znajdującej się w pokoju w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Od kilku godzin nie miałam nic w ustach i czułam, jak mój brzuch zaczął skręcać się z głodu.
Wzięłam do jednej ręki parę kanapek, a do drugiej puszkę z jakimś napojem i wyszłam na balkon tak, jak poprzednim razem. Postawiłam rzeczy na balustradzie i sięgnęłam do kieszeni, gdzie wcześniej schowałam telefon. Odblokowałam go i wybrałam numer Adama, ale zawahałam się, a mój palec zawisł nad zieloną słuchawką. Naszły mnie wątpliwości, zupełnie jak przed naszą ostatnią rozmową.
Czemu nachodziły mnie one, kiedy miałam zamiar porozmawiać z przyjacielem? Nie byłam pewna. Przecież wiedziałam, że Adam jest zaufaną osobą i powierzyłabym mu własne życie, ale jednak coś nie pozwalało mi drgnąć i nacisnąć guzik, aby się z nim połączyć.
— No dalej — mruknęłam do siebie, zirytowana swoim zachowaniem.
Nie pomogło. Sfrustrowana odłożyłam telefon na balustradę i sięgnęłam po kanapkę. Jedząc ją, zastanawiałam się nad swoją głupotą. Powtarzałam sobie w myślach, że przecież znam Adama, dlatego nie miałam się czego bać. Rozmawiałam z nim niedawno, dlatego nie rozumiałam swoich wątpliwości. Musiałam mu wszystko opowiedzieć i potrzebowałam jego pomocy w tym, co nas czekało. Nie miałam co zwlekać.
Przełknęłam to, co miałam w ustach i ponownie sięgnęłam po telefon. Moja dłoń zadrżała, kiedy złapałam przedmiot. Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz wybrałam numer przyjaciela, tym razem nie wahając się przy nawiązaniu połączenia.
Z bijącym sercem przyłożyłam telefon do ucha i czekałam na sygnał. Nagle moje myśli zasnuły różne pytania. Co powinnam mu powiedzieć? Streścić to, co stało się w siedzibie wampirów? Opowiedzieć o Ekharcie, który... zginął przeze mnie?
Zadrżałam z powodu chłodu, który mnie ogarnął, chociaż na dworze było ciepło.
— Halo? Luna to ty? — odezwał się jego głos w słuchawce, a wszystkie obawy nagle uleciały. Poczułam się, jakby kamień spadł z mojego serca.
— Adam — powiedziałam z ulgą. — Dobrze cię słyszeć!
— Wszystko w porządku? — zaniepokoił się. — Byliście już u wampirów? Pewnie tak. Dlatego dzwonisz? Strasznie się martwię. Dobrze wam poszło? Zdobyliście sojusz? Co się tam wydarzyło?
Zaśmiałam się pod nosem. Zdążyłam się uspokoić, za to Adam w nerwach bombardował mnie coraz to nowszymi i dziwniejszymi pytaniami. Nie miały one sensu, a połowy z nich już nie pamiętałam.
— Adam, spokojnie, wszystko w porządku. Tak, byliśmy u wampirów. Tak, dlatego dzwonię, ale nie tylko. Tak, dobrze nam poszło. Tak, mamy sojusz, ale nie do końca. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.
— To dobrze — usłyszałam, jak oddycha z ulgą. — To bardzo dobrze. Na wszystkie pytanie twoja odpowiedź brzmi „tak"? — dodał na rozluźnienie.
— Nie — odpowiedziałam z uśmiechem, który zniknął, kiedy uświadomiłam sobie, co musiałam mu powiedzieć.
— Nieważne. Teraz powiedz mi wszystko w najdrobniejszych szczegółach, bo chcę wiedzieć, co się wydarzył u wampirów. Naprawdę są tacy... arystokraccy?
— Zdecydowanie — powiedziałam, przypominając sobie Malcolma i jego postawę. — Okej. Jesteś gotowy? Bo nie wszystko poszło po naszej myśli.
Powoli i dokładnie, nie omijając żadnych szczegółów, streściłam wieczór w towarzystwie wampirów i, niestety, demonów. Na prośbę Adama opowiedziałam trochę więcej o zachowaniu wampirów, ich sposobie bycia, mówienia i ich gestach. Kiedy wspomniałam o Ekharcie, głos lekko mi zadrżał, co Adam od razu wychwycił.
— To nie była twoja wina, że zginął! Dobrze wiedział, na co się pisze i był świadomy, że może umrzeć. Mimo wszystko przyjął to zadanie, dlatego nie możesz się obwiniać o to, że zabiły go demony. To wszystko ich wina, to oni za tym stoją. Ty byłaś tylko ich pretekstem do wyeliminowania kolejnej osoby stojącej im na drodze do zwycięstwa.
— Dziękuję za uświadomienie mi tego — mruknęłam smutno. — Podświadomie wiem, że nie byłam temu bezpośrednio winna, ale mimo to i tak czuję, że się do tego przyczyniłam.
Skończyłam opowiadać mu resztę historii, dochodząc do sedna sprawy. Kiedy Adam dowiedział się już wszystkiego, zamilkliśmy, oboje nad czymś myśląc.
— Co powinniśmy teraz zrobić? — zadałam mu nurtujące mnie pytanie.
— Ruszyć na poszukiwanie brata Malcolma, aby dopełnić sojusz — oznajmił. — Coś się święci, czuję to. Przypomina to ciszę przed burzą. Demony coś szykują i jeżeli się nie pośpieszymy, może być nieciekawie.
— Zapewne masz rację — kiwnęłam wolno głową. — A to oznacza, że czeka nas kolejna długa podróż.
— Spójrz na to z innej strony — będziecie bliżej obozu i szybciej się spotkamy!
Uśmiechnęłam się na słowa chłopaka.
— Masz rację. Już niedługo się zobaczymy.
Tam, gdzie wszystko się zaczęło, podpowiedziała mi podświadomość, ale zignorowałam ją.
— Musimy to omówić z resztą. Chcę wiedzieć, co każde z nich uważa na ten temat. Powinniśmy wspólnie podjąć tę decyzję.
— Jak najbardziej — zgodził się ze mną Adam.
Rozmawialiśmy ze sobą jeszcze przez chwilę, podczas której zjadłam drugą kanapkę i wypiłam napój. Nie skupiałam się na słowach przyjaciela, który coś do mnie mówił, tylko odpłynęłam myślami do innych, ważniejszych spraw, które nas czekały. Powinnam była się przyzwyczaić do takiego obrotu rzeczy i nagłych zmian, ale to wciąż było dla mnie dziwne.
W końcu Adam pożegnał się ze mną, tłumacząc, że obóz sam nie będzie sobą zarządzał, a ja niestety musiałam się z nim zgodzić. W myślach starałam się przekonać, że niebawem ponownie się spotkamy. Oczywiście, jeżeli dożyję do tamtego czasu.
Jeszcze przez moment stałam na balkonie, ale w końcu zdecydowałam się wrócić do salonu. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że Henri już nie śpi. Pakował jakieś rzeczy do swojego plecaka, kiedy akurat weszłam do pomieszczenia. Podniósł na mnie wzrok, ale nic nie powiedział. W końcu nie musiał, porozumiewaliśmy się bez słów. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że nasz czas pobytu tutaj dobiegł końca i przyszła pora na ruszenie w dalszą drogę.
Skierowałam się do pokoju, w którym Abby także się zbierała. Podczas mojej nieobecności zdążyła się umyć, przebrać i posprzątać w naszej sypialni, przy okazji pakując moje rzeczy do plecaka, a później zajmując się swoimi.
— Dziękuję — powiedziałam.
Odwróciła się do mnie z uśmiechem.
— Nie ma za co. — Jej entuzjazm nagle zmalał. Podeszła do mnie i złapała za moje ręce. — Luna... — Przygryzła wargę w zdenerwowaniu. — Miałam sen. Nie pamiętam za dużo, tylko jakiś dom i dziurę w podłodze, ale... Czuję, że to właśnie tam mamy zmierzać. Ufasz mi, prawda?
Otworzyłam zdziwiona usta, ale zaraz je zamknęłam.
— Oczywiście, że ci ufam — zapewniam ją. — Nie ma na świecie mi bliższej i tak dobrze znającej mnie osoby, jak ty!
Uśmiechnęła się do mnie.
— To dobrze. Nie chciałam, żebyś wzięła mnie za jakąś wariatkę, czy coś...
— Za dużo dziwnych rzeczy widziałam, żeby tak zrobić. W końcu sny... sny wydają się najpewniejsze w tym szalonym i niepoukładanym świecie.
Pół godziny później spakowani i gotowi do drogi spotkaliśmy się w salonie. Przed tym, co miało nastąpić, musieliśmy jeszcze wszystko obgadać.
— Jesteście pewni, że chcecie jechać? — zapytał na wstępie Henri. Jeżeli myślał, że ktokolwiek się z tego zwolni, był w błędzie. Po jego pytaniu nastąpiły szybkie odpowiedzi, w których zapewniliśmy, że nie poddamy się teraz, będąc tak blisko celu.
— Nie wiemy, co nasz czeka ani kto, ale nie oznacza to, że teraz z tego wszystkiego zrezygnujemy — oświadczył pewnie Callum, a ja poczułam siostrzaną dumę, słysząc jego słowa. — Nie teraz, kiedy to, czego tak potrzebujemy, jest na wyciągnięcie ręki.
— Zgadzam się — poparła go Abby, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Coś mi mówi, że koniec naszej wędrówki jest bliżej, niż dalej. A to oznacza, że będzie trudniej, niż na początku.
Jeżeli Abby miała rację, bałam się tego, co miało nastąpić. Początek wcale nie był dla mnie łatwy, a jeżeli koniec ma być gorszy, to wolałabym go nie poznawać, ale...
Poczułam na sobie wyczekujące spojrzenie Henriego. Stał kilka kroków ode mnie z założonym rękami na piersi.
— Nie musisz czytać w moich myślach, żeby wiedzieć, że teraz się nie poddam. Za wiele poświęciłam — zresztą nie tylko ja — żeby teraz odpuścić. Jestem gotowa.
Na jego ustach pojawiło się coś na kształt półuśmieszku.
— Wiedziałem, że mogę na was liczyć.
Abby posłała wszystkim uśmiech, który zapewne ma dodać nam otuchy.
— To będzie długa i męcząca podróż, czyli nic, czego nie bylibyśmy w stanie nie przeżyć, prawda?
Callum ze śmiechem złapał dziewczynę za rękę.
— Masz całkowitą rację.
Uśmiechnęłam się, patrząc na swoich przyjaciół. Swoją rodzinę. Odczuwałam smutek i tęsknotę za adaptowanymi rodzicami, ale wiedziałam, że dopóki są bezpieczni, wszystko będzie dobrze. Do tego czasu musiałam sobie radzić sama, a mając przy sobie nową rodzinę, byłam w stanie zrobić wszystko. Nawet pokonać wszystkie demony, jeżeli byłaby taka konieczność.
— To jaki jest plan działania? — zapytałam.
Wszyscy spojrzeliśmy na Henriego.
— Znaleźć brata Malcolma, przekazać mu list i zdobyć ten sojusz w jak najkrótszym czasie.
— Właśnie! Gdzie podział się list do Caspara? — Abby rozejrzała się z niepokojem po salonie.
Ogarnęła mnie panika, bo bez tego listu wszystko mogło się posypać. Ze strachem poszłam w ślady Abby, szukając wzrokiem zguby, która była w tej chwili najważniejsza.
— Spokojnie, mam ją przy sobie — uspokoił nas Henri, poklepując się po kieszeni spodni. — Nie pozwoliłbym, żeby to się zgubiło.
Obie z Abby odetchnęłyśmy z ulgą. Jeszcze raz rozejrzeliśmy się po apartamencie, aby upewnić się, że nic nie zapomnieliśmy i dopiero wtedy opuściliśmy pomieszczenie, biorąc ze sobą skromny dobytek. Teraz będzie czekała nas długa podróż na motorach.
Kiedy wyszliśmy z hotelu, zatrzymałam się zaskoczona, widząc czekającego na nas Malcolma. Stał kilka kroków od nas w eleganckiej koszuli, z rękami w kieszeniach ciemnych spodni i czarnymi okularami na nosie, uśmiechając się przy tym szeroko, ukazując swoje kły.
— Malcolm — odezwał się chłodno Henri. — Co tutaj robisz?
— Chyba nie myśleliście, że pozwolę wyjechać wam bez pożegnania?
— Myślałam, że wampiry nie mogę wychodzić na słońce — wymamrotałam.
— Nie mogły, dopóki nie odkryłem kremu z filtrem pięćset plus — oświadczył uradowany. — Wracając do sedna sprawy. Jestem tu, aby chociaż trochę pomóc wam w waszej podróży. Załatwiłem wam samochód wraz z instrukcją, jak dojechać do miejsca, w którym przebywa mój brat.
Wyjrzałam ponad jego ramię i dostrzegłam zaparkowany czarny samochód, a dokładniej Toyote Land Cruiser. Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w nasze szczęście. Jeżeli będziemy jechać tym samochodem, droga będzie prostsza i łatwiejsza.
— Malcolm — wyjąkałam. — Nawet nie wiesz, jacy jesteśmy wdzięczni. To wiele dla nas znaczy.
Wampir zbył mnie machnięciem ręki.
— Dla mnie to nic. Przyjmijcie to jako prezent ode mnie. Na znak zgody.
Podał mi rękę, którą przyjęłam. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
— Szerokiej drogi — zawołał, kiedy ruszyliśmy do samochodu.
Callum z szerokim uśmiechem podszedł do przednich drzwi od pasażera i otworzył je.
— Nareszcie wygodny środek transportu. Nie, żeby motory nie były w porządku, ale...
— Tak, wiemy Callum — powiedziała ze śmiechem Abby, cmokając go w policzek. — To jest o wiele wygodniejsze. Przynajmniej trochę pośpię, bo wcześniej nie miałam okazji dobrze się wyspać.
Zajęliśmy miejsca — ja z Abby z tyłu, Callum pasażera, a Henri kierowcy. Taki układ był idealny.
Ułożyłam się wygodnie na swoim miejscu i spojrzałam przez okno. Malcolm stał w tym samym miejscu i wyglądał na zamyślonego. Już się nie uśmiechał. Skinął na nas głową i odszedł, kiedy ruszyliśmy. Chciałabym wiedzieć, co takiego siedziało mu w głowie, ale było już za późno. Ruszyliśmy na kolejną misję.
Chłopaki cicho dyskutowali z przodu samochodu, a my z Abby pozwoliłyśmy sobie odpocząć. Powieki zaczęły mi ciążyć, aż w końcu opadły i zasnęłam.
Stanęłam przed starym domem, który swoim wyglądem przypominał ruinę. Czułam, że był opuszczony już od wielu, wielu lat. Bił od niego chłód i niepokój. Nie chciałam się do niego zbliżać, ale coś mi mówiło, że znajdę tam odpowiedzi na nurtujące pytania.
Ruszyłam opustoszałą dróżką do budynku. Ostrożnie stawiałam kroki na drewnianych schodkach, które skrzypiały pod moim ciężarem. Po pokonaniu ich stanęłam przed drzwiami i lekko je popchnęłam. Otworzyły się przede mną. Zawiał wiatr i wpuścił do środka suche liście, które zaczęły sunąć po drewnianej podłodze, przyprawiając mnie o dreszcze.
Z bijącym sercem postawiłam pierwszy krok w domu, a później jeszcze jeden i kolejny. W domu panowała głucha cisza.
— Halo? — zawołałam niepewnie. — Jest ktoś tutaj?
Ponownie zawiał wiatr i zamknął drzwi frontowe z głuchym trzaskiem. Podskoczyłam przerażona. Rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu. Wydało mi się, że widzę coś w sąsiadującym pokoju. Z lekkim ociąganiem i niepewnością ruszyłam w tamtym kierunku. Moje kroki odbijały się echem od ścian.
Stanęłam w progu i zajrzałam w głąb pomieszczenia. Nie było w nim podłogi, jedynie czarna dziura, która zdawała się nie mieć końca. Chciałam się cofnąć, ale nagle jakaś ręka chwyciła mnie za nogę i pociągnęła do przodu. Upadłam z krzykiem. Ponownie poczułam szarpnięcie. Obróciłam się na brzuch, szukając czegoś, czego mogłabym się chwycić. Powoli byłam wciągana w przepaść, aż w końcu trzymałam dłońmi krawędź podłogi. Opadałam z sił, jakby coś je ze mnie wyciągało. Dziura wydawała się mnie zasysać, chcąc, abym spadła. W końcu się poddałam i puściłam.
Wydawało mi się, że słyszałam czyjś śmiech, kiedy spadałam w dół.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top