Rozdział 34

Biegłam ciemnym korytarzem. Nie byłam w stanie dostrzec nic w otaczających mnie ciemnościach. Nawet czubek własnego nosa ukryty był w czarnej otchłani. Wyciągnęłam do przodu ręce, próbując wyczuć coś przed sobą. Prawą dłonią natrafiłam na chropowaty kamień, który stanowi ścianę. Przywarłam do niego i powoli ruszyłam przed siebie, nie odrywając od niego ręki. Drugą ręką badałam przestrzeń przed sobą, starając się wyczuć przeszkody, które mogły być przede mną. Nogami szurałam po ziemi, prawe w ogóle ich nie podnosząc, powoli rozpoznając teren i starając się uniknąć dziur czy nierówności, jednak jak na razie podłoże wydawało się stabilne.

Utrzymując stałe tempo, wolno brnęłam przed siebie. Czułam chłód owiewający mnie od nóg, ale nie potrafiłam zlokalizować jego pochodzenia. Moje kroki odbijały się głucho od ścian i był to jedyny dźwięk, jaki mi towarzyszył. Kiedy tylko na chwilę się zatrzymałam, uderzyła we mnie ogłuszająca cisza, która zdawała się szydzić z mojego pobytu tutaj, gdziekolwiek to było. Samotność, jaką odczuwałam, była wręcz przerażająca.

Nagły hałas, który rozszedł się gdzieś za mną, napełnił mnie strachem. Serce zaczęło gwałtownie mi bić, kiedy powoli odwróciłam się, bojąc się ujrzeć to, co za mną czyha. Nie wiedziałam, czy to łut szczęścia, czy może totalne szyderstwo, ale poza ciemnością nie zobaczyłam nic. Jednak mimo to wyczułam czyjąś obecność. Poczułam rosnący we mnie strach.

Porzuciłam plan bezpiecznego przemieszczania się korytarzem i rzuciłam się do przodu, nie oglądając się za siebie. Asekurowałam się rękami, wciąż biegnąć przez gęstą ciemność, która zdawała się przyklejać do moich rąk i nóg, uniemożliwiając mi bieg.

Co ja tu właściwie robię?, zapytałam się w myślach. To zapewne tylko głupi sen. Zawsze musiało mi się śnić coś, co wiązało się tylko i wyłącznie ze strachem. Jakby fakt, że kiedy nie śpię, jestem napędzana strachem i adrenaliną, to to samo czeka mnie we śnie. Lepiej trafić nie mogłam. W dodatku dlaczego, kiedy śnię, nie ma ze mną nikogo z moich przyjaciół? Skoro to mój sen, to mogę chcieć mieć kogoś zaufanego przy sobie, prawda?

— Callum! — zawołałam, za nim zdążyłam się powstrzymać. — Abby! Henri!

— Nikogo tu nie ma — odpowiedział mi głos, który nie należał do żadnego z moich przyjaciół.

Zaczęłam dyszeć, będąc zmęczona ciągłym biegiem, ale bałam się zatrzymać. Nie wiedziałam, co na mnie czyha i nie byłam pewna, czy chcę to wiedzieć. Jak na razie nie wiedziałam wielu rzeczy i to mi nie przeszkadzało.

— Ty jednak tu jesteś — rzuciłam kąśliwie.

Odpowiedział mi śmiech, który był znajomy dla mojego ucha, a jednocześnie całkowicie oby. Wiedziałam, że ktokolwiek tu jest, jest mężczyzną — czy może chłopakiem — i już kiedyś go słyszałam. Niestety, mój senny umysł nie był w stanie go rozpoznać. Podczas snu zawsze gorzej mi się myślało. Miałam wtedy wrażenie, że mój mózg działa na wolnych obrotach i wszystko rejestruje z opóźnieniem. Nie było to ani trochę przydatne.

— Kim jesteś? — zawołałam w ciemność, cały czas biegnąc przed siebie. Nie tylko mój mózg działał wolniej, ale także moje nogi, a nawet cały organizm. Jako wilkołak nie powinnam się męczyć aż tak bardzo, a jednak teraz opuściły mnie siły. Będę musiała się zatrzymać, ale nie wiem, czy to bezpieczne.

— Porozmawiajmy.

Świetna propozycja. Szkoda, że nie wiem, kim jesteś!

— Znasz mnie, tylko jeszcze nie przekonałaś się o mojej obecności.

— Znam cię? — Byłam zaskoczona i jednocześnie dumna z tego, że poznałam jego głos.

— Och, znasz mnie aż za dobrze.

Czyżby?

— W takim razie kim jesteś? Skoro cię znam, to chyba nic się nie stanie, jeżeli poznam twoją tożsamość, prawda? To nic wielkiego.

Zaśmiał się i mogłam sobie wyobrazić, że kręci głową.

— Zatrzymaj się. Już dość przebiegłaś, a i tak nigdzie nie dobiegniesz. Ten korytarz nie ma końca i będziesz nim biegła tak długo, aż całkowicie opadniesz z sił.

Niepewna, zwolniłam, nie wiedząc, czy mogę mu zaufać. Oparłam się o ścianę i złapałam za serce, głośno dysząc. Jeszcze w żadnym ze snów, jakie miałam, nie byłam tak wymęczona. Odwróciłam się plecami do ściany i usiadłam na chłodnej ziemi, oddychając głośno przez usta.

— Prawda, że lepiej? — Głos mojego sennego towarzysza był wesoły i dochodzi z naprzeciwka, jakby stał — albo siedział — przede mną. — A teraz porozmawiajmy. Na spokojnie.

— O czym? Jesteś w moim śnie, w mojej głowie, a to oznacza, że ja cię wymyśliłam, co z kolei prowadzi do tego, że będę prowadziła rozmowę z samą sobą, mam rację?

Znowu się zaśmiał. Wolałam nie myśleć, że to z mojej głupoty i niezrozumienia. Po prostu byłam zabawna i rzuciłam jakimś naprawdę dobrym dowcipem.

— Nie jestem twoim wymysłem — wyjaśnił. — Jestem prawdziwy i odwiedziłem cię w twoim śnie. Bo musimy porozmawiać — podkreślił.

— Już to mówiłeś — prychnęłam.

— Bo to ważne.

Westchnęłam i wzruszyłam ramionami, chociaż nie wiedziałam, czy mnie widzi. Ja nie byłam w stanie dostrzec czuba własnego nosa w tych egipskich ciemnościach.

— Czeka cię wiele wyzwań i niebezpieczeństw. Nie pytaj, skąd to wiem — uprzedził moje pytanie — bo tego powiedzieć ci nie mogę.

Założyłam ręce na piersi, robiąc naburmuszoną minę.

— Czeka cię wyzwanie, jakim jest zdobycie zaufania wampirów. Na szczęście masz w sobie coś, co je buduje u innych...

— Jednak nie u wszystkich — wymamrotałam, przypominając sobie początki współpracy z Henrim.

— ... dlatego wierzę, że sobie poradzisz. To jednak zaledwie początek góry lodowej. Nie wszystkie wampiry będą chciały nawiązać porozumienie z wilkołakami i będziesz musiała się trochę natrudzić, żeby to zmienić. Twoi przyjaciele pomogą ci w tym. Potem jednak będzie cię czekać coś naprawdę bardzo, bardzo trudnego. Decyzja, która będzie miała wpływ na twoje...

Nie usłyszałam jego dalszych słów. Zmarszczyłam zdziwiona brwi, czując, że coś nie gra.

— Hej, możesz powtórzyć? — poprosiłam.

Mój sen zaczął się rozwiewać.

— Muszę iść — rzucił mój towarzysz. — Za długo tu jestem.

— Zaczekaj!

Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam iść przed siebie.

— Za niedługo znowu się spotkamy. Nie trać wiary i daj z siebie wszystko.

— Czekaj! — krzyknęłam, za nim wszystko zniknęło.

###

Moje powieki działały szybciej, niż mózg, chcąc się podnieść. Lekko nimi zatrzepotałam, za nim udało mi się je chociaż trochę otworzyć. Uchyliłam je na tyle, żeby widzieć stojących niedaleko mnie Henriego i Abby. Dziewczyna opierała się biodrem o motor, na którym na wpół leżał, na wpół siedział mój brat. Pochrapywał cicho i wyglądało na to, że odkąd oboje straciliśmy przytomność, ten jej nie odzyskał ani razu. Sama wciąż czułam się nieobecna i z trudem zarejestrowałam wymianę zdań między Abby a Henrim.

— Jak myślisz, długo jeszcze będą tak spać? — zapytała Abby, spoglądając na Cala. Przejechała ręką po jego włosach, a on wydał z siebie cichy pomruk.

— Sam nie wiem. — Henri rzucił na mnie okiem, ale nie zauważył, że jestem pół przytomna. — Muszą zebrać siły. To, co zrobili, wymagało od nich dużo energii. Jak ją nagromadzą, odzyskają przytomność... Chyba.

Abby skarciła go wzrokiem, jakby chciała upomnieć go przed mówienie takich rzeczy. Po mimice jej twarzy poznałam, że jest bardzo zdenerwowana faktem, że wciąż śpimy. Odkąd na poważnie jest z moim bratem, zamartwia się o Calluma. O mnie też się martwiła, ale miałam wrażenie, że Cal był dla niej na pierwszym miejscu. W pełni to rozumiałam, w końcu był jej przeznaczonym. To jednak nie oznaczało, że całkowicie o mnie zapomniała.

— Za nami połowa drogi — kontynuował Henri. — Mają jeszcze czas, żeby się pozbierać.

Abby pokiwała twierdząco głową.

— Ruszajmy w drogę. Nie ma co tutaj stać, a im szybciej dotrzemy na miejsce, tym lepiej. Musimy jeszcze...

Dalszych słów nie dosłyszałam. Zmęczenie wzięło nade mną górę i pogrążyłam się we śnie. Tym razem nie śniłam o żadnym korytarzu i rozmownym chłopaku, chociaż usilnie starałam się go przywołać. Miałam masę pytać do zadania i tylko on mógł na nie odpowiedzieć. Niestety, sen z nim nie przychodził, jakby nasz kontakt się urwał. Z jednej strony było to dobre, bo nie bałam się, że ktoś, kto mimo tego, że mi pomaga, może być wrogiem, siedzi w mojej głowie. Wystarczył mi fakt, że Henri był w stanie odczytywać moje myśli. Nie potrzebowałam dodatkowej osoby, która czułaby się w mojej głowie lepiej, niż ja sama.

Wydaję mi się, że kilka razy się budziłam. Przeważnie były to mikrosekundy, kiedy to leżałam przyciśnięta do pleców Henriego. Był jednak taki moment, w którym przebudziłam się na dłuższą chwilę, trafiając na rozmowę czarnowłosego przez telefon. Udało mi się zarejestrować kilka słów, takich jak „przystanek", „kawał drogi", „mało czasu" i „potrzeba lokum". Same w sobie nie miały najmniejszego sensu, ale zapewne dla Henriego coś znaczyły.

Następne, co pamiętałam, to lekkie poszturchiwanie i wołanie mojego imienia głosem o deczko dziwnym brzmieniu. Niewątpliwie był to Henri, próbujący mnie obudzić. Mruknęłam pod nosem z niezadowoleniem i mocniej wtuliłam twarz w jego plecy. Wbrew pozorom był wygodny i ciężko mi było się obudzić z głębokiego snu, jaki miałam. Spało mi się dobrze i nie chciałam tego kończyć. Niestety Henri miał inne plany i nie przestawał mnie napastować.

— Jeszcze pięć minut — jęknęłam.

— To samo mówiłaś dziesięć minut temu.

Fuknęłam pod nosem i cicho przeklęłam, odrywając policzek od jego ciepłych pleców. Od razu uderzył we mnie chłodny wiatr, pozbawiając mnie resztek snu. Ledwo uchylone powieki teraz miałam szeroko otwarte i lustrowałam wzrokiem okolice. Jechaliśmy przez gęsty las, a w oddali majaczyło miasteczko. Czułam, że był to nasz cel podróży.

Spojrzałam na jadących obok nas Abby i Calluma. Mój brat wciąż smacznie spał, ale po zmarszczonym czole poznałam, że nie miał zbyt przyjemnego snu. Abby, widząc, że jej się przyglądam, posłała mi zmęczony uśmiech. Dopiero teraz do mnie dotarło, że przez całą drogę, kiedy ja i Cal spaliśmy, ona i Henri byli przytomni i pilnowali nas. Teraz na pewno opadali z sił. Przeklęłam się w myślach za to, że nie obudziłam się wcześniej, żeby wyręczyć, chociażby jednego z nich w prowadzeniu motoru. Silne poczucie winy zaczęło zżerać mnie od środka. Abby posłała mi pytające spojrzenie, kiedy skrzywiłam się. W odpowiedzi pokręciłam tylko głową.

Przybliżyłam głowę do głowy Henriego tak, że moje usta znajdowały się koło jego ucha.

— Daleko jeszcze?

— Jakieś pół godziny — odparł ochrypłym głosem. Od dłuższego czasu musiał nic nie mówić. Już wcześniej wydało mi się, że dziwnie brzmi.

— Zmienić cię?

Pokręcił głową.

— Dam radę. Ty też mnie tak wiozłaś, pamiętasz?

— Ale nie taki kawał drogi — zauważyłam.

— Nic mi nie będzie — zapewnił mnie, ucinając tym samym rozmowę. Gadatliwy, nie ma co.

Odsunęłam się lekko od niego i następne pół godziny trwałam w ciszy. Dojeżdżając do miasta, wyprostowałam się na siodełku i obserwowałam rosnące w oczach budynki znad ramienia chłopaka. Miasto wyglądało na stare, ale dobrze się trzymało. Zero drapaczy chmur, czy budynków przewyższających cztery piętra. Prawie wszystko było wykonane z cegły oraz delikatnych, aczkolwiek wzorzystych wykończeń. Zachwyt rósł w moich oczach, im dalej jechaliśmy drogą między budynkami. Z otwartą buzią podziwiałam mijane przez nas sklepiki, domu i ludzi, którzy wydawali się żyć w kompletnie innym świecie. Wyglądali na szczęśliwych i zadowolonych z życia. Całe miasteczko wyglądało, jakby było odcięte od reszty świata. Odcięte od demonów i niebezpieczeństwa. Ale nie byli w pełni wolni. Mieszkały tu w końcu wampiry, o których ludzie nie mieli pojęcia. Czy cena wolności, jaką oni posiadali, była warta tak dużej niewiedzy na temat tego, co dzieje się w miasteczku?

— Którędy do hotelu? — Niespodziewanie zapytała Abby.

Zdziwiłam się.

— Do hotelu?

— Adam mówił, że znajduje się w centrum — odparł Henri, ignorując moje pytanie.

Adam? Aż tak dużo przegapiłam?

Podczas gdy biłam się z myślami, Henri poprowadził nasz motor główną ulicą aż do centrum miasta, gdzie, jak wcześniej powiedział, znajdował się hotel. Z daleko było widać, że to eleganci lokal. Od razu w mojej głowie pojawiło się pytanie, czy stać nas na niego. Nie pamiętam, żebyśmy zabierali aż tyle pieniędzy. Poza tym większość wydaliśmy na ostatni motel i jedzenie.

— Jesteś pewny, że to tutaj? — Zaryzykowałam pytanie. — To wygląda na... drogie.

Henri westchnął, jakby sprawa była oczywista, a ja była nie poinformowała. Po części była to prawda, a nie było to moją winą, że załatwiał wszystkie sprawy, kiedy byłam nieprzytomna i teraz nie miałam o niczym pojęcia.

— Adam wszystkim się zajął. Dzwoniłem do niego, kiedy byłaś nieprzytomna. Bardzo się o ciebie martwił. Pomógł nam z dojazdem tutaj i załatwił nam hotel. Nie pytaj jakim sposobem mamy pokój w chyba najdroższym hotelu, ale to wszystko dzięki Adamowi.

Podziękowała w myślach przyjacielowi i obiecałam, że niedługo się z nim skontaktuję. Nie rozmawialiśmy, odkąd wyruszyliśmy z obozu, a było to jakiś czas temu. Martwiłam się o niego i brakowało mi jego towarzystwa.

Objechaliśmy fontannę, która stała przed hotelem i zatrzymaliśmy się przed podwójnym wejściem. Z wdzięcznością zeskoczyłam z motoru i rozprostowałam kości. Od dawna tego nie robiłam. Spędzenie podróży w takiej samej pozycji nie było dla mnie zbyt wygodne. Dla innych zresztą też. Słyszałam zarówno Abby, jak i Henriego, którzy jęczeli i mamrotali pod nosem przekleństwa, kiedy schodzili z motorów. Ten właśnie moment wybrał sobie Callum, żeby się obudzić. Podniósł się z siodełka i zszedł z niego, przeciągając się. Podniósł wzrok na stojący przed nim budynek i znieruchomiał.

— Co do...? — mruknął, odwracając się do nas przodem.

— Trochę ci się przysnęło, co? — parsknęła śmiechem Abby, patrząc na chłopaka z rozbawianiem.

— Tak, jak... — wymamrotał i wtedy jego wzrok padł na mnie. Podszedł do mnie i złapał za ramiona. — Jak się czujesz? Wszystko w porządku?

Pokiwałam głową, tłumiąc uśmiech, który cisnął się na moje usta.

— Wszystko okej. Jestem trochę obolała po podróży, ale poza tym nic mi nie jest. A jak z tobą?

Zrobił zdziwioną minę.

— A co ma być? — Przejechał rękoma po twarzy. — Czuję się wyśmienicie. Dawno tak dobrze nie spałem.

— Dobrze wiedzieć, że jestem taka wygodna — wtrąciła Abby, co wywołało u wszystkich śmiech.

Podwójne drzwi hotelu otworzyły się gwałtownie i wybiegł przez nie portier w czerwonym mundurze. Uśmiechnął się do nas lekko, co było wymuszone. W końcu nie płacili mu za to, żeby wytrzeszczał oczy za każdym razem, kiedy jego klienci będą obdarci i brudny tak, jak my w tej chwili.

— Czy mogę prosić kluczyki do waszych, hm... pojazdów? — zapytał uprzejmie, rzucają spojrzeniem na nasze motory. Henri i Abby oddali mu kluczyki, ale z wyraźną niechęcią. Nie ufali mężczyźnie i wcale się temu nie dziwiłam. Ruszyliśmy do wejścia, zostawiając portiera samego z naszymi motorami i problemem, jakim było przewiezienie ich na parking. W tym już jego głowa.

Lobby hotelu było wykonane z kamienia. Posadzka błyszczała się równie mocno, jak żyrandol wiszący na suficie. Wszystko wyglądało na drogie i kosztowne. W tym wszystkim wydawaliśmy się kompletnie niepasującym elementem, który psuł kompozycję luksusu.

— Witam. W czym mogę państwu pomóc? — Starszy mężczyzna w recepcji wdawał się o wiele milszy i przyjaźniej nastawiony niż ten, który zabrał od nas kluczyki.

Inicjatywę przejęła Abby.

— Dzień dobry — przywitała się z uśmiechem. Sposób, w jaki to zrobiła, spowodował jeszcze większe wrażenie na recepcjoniście, niż nasz wygląd. — Mamy rezerwację pokoju na nazwisko Starlik.

— Chwileczkę.

Mężczyzna wstukał coś w komputer, po czym podniósł wzrok na Abby. Na jego twarzy wciąż gościł uśmiech.

— Prawda. Pokój 216 na czwartym piętrze z balkonem. Proszę za mną, zaprowadzę tam państwo.

Recepcjonista zabrał nas to windy, który wyglądała, jakby została wykonana ze złota. W akompaniamencie cichej muzyki dojechaliśmy na piętro z naszym lokum. Podczas tej krótkiej jazdy mężczyzna zdążył opowiedzieć nam, że hotel powstał ponad tysiąc lat temu i od tamtego czasu należy do jednej rodziny. Starałam się go słuchać, ale nie szło mi za dobrze, kiedy myślami byłam gdzieś indziej. Marzyłam o łóżku. Byłam wyspana, ale nic nie działa lepiej niż miękkie łóżko. Wszyscy potrzebowali odpoczynku po ciężkiej podróży.

Mężczyzna zaprowadził nas korytarzem do podwójnych drzwi i wpuścił do ogromnego salonu z sofami, barkiem i ogromnym balkonem z widokiem na miasto, które w połowie było ukryte w lesie. Byłam tak zaaferowana tym widokiem, że nie zważając na resztę, od razu zasiadłam na kanapę. Dostrzegłam po dwie pary drzwi po dwóch stronach pokoju, które zapewne prowadziły do sypialni, jednak kanapa była tak wygodna, że nie chciałam jej opuszczać.

Po chwili wszyscy pozajmowali wolne miejsca i z wyrazem ulgi na twarzy rozłożyli się na miękkich poduszkach, delektując się to chwilą błogiego spokoju.

— Co teraz? — odezwała się po jakimś czasie Abby.

— Uważam, że ty i Henri powinniście się przespać — oznajmiłam. — Jechaliście ze mną i Callumem długi czas i wyglądacie na bardzo zmęczonych.

Henri zmarszczył brwi, rozważając moją propozycję w myślach.

— A co ty wy będziecie robić w tym czasie? — Wskazał na mnie i Cala.

Mój brat spojrzał na mnie.

— My w tym czasie zastanowimy się, co dalej.

Henri nie był przekonany, ale Abby była innego zdania. Od razu poszła wziąć porządną kąpiel, a potem położyła się do łóżka i momentalnie zasnęła. Czarnowłosy chwilę z nami posiedział, aż w końcu chyba pojął, że nie zamierzamy nigdzie zniknąć i sam ruszył do swojego pokoju.

— Wygląda na to, że zostaliśmy sami — parsknął Callum. Posłałam mu słaby uśmiech. Mieliśmy dużo spraw do obgadania i nie było w nich miejsca na żarty. Czekało nas ważne zadanie, którego nie mogliśmy spaprać. W innym wypadku skończyłoby się to źle, nie tylko dla nas, ale i całego świata.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top