Rozdział 33

Civitatem Sanguinum. Po łacinie znaczy Miasto Krwi. W rzeczywistości wcale tak się nie nazywało, ale wampiry obierając sobie je za główne miejsce swojego klanu, nadały mu nową, własną nazwę, o której wiedzieli jedynie oni i istoty nadprzyrodzone. Mieszkający tam ludzie nie mieli bladego pojęcia o nocnych istotach rządzących w mieście. To właśnie tam mieliśmy się udać w poszukiwaniu sojuszników. Miasto oddalone było o wiele kilometrów od miejsca, w którym teraz przebywaliśmy, co oznaczało, że czekała nas długa i męcząca podróż.

Ponieważ jeden z motorów, a konkretnie ten należący do Henriego, został zniszczony, zostałam zmuszona do dzielenia mojego właśnie z nim. Nie wiem, komu to najbardziej nie odpowiadało — mnie, Henriemu, czy... Callumowi. Ten ostatni wciąż był zły na przyjaciela za zajście w lesie. Ciężko mu było wybaczyć naszą nieostrożność, w szczególności tą, którą okazał Henri. Wcześniej był brany za odpowiedzialnego i myślącego, ale teraz Cal zmienił co do niego zdanie. Przez to doszło do małej sprzeczki między nimi. W końcu doszli jednak do porozumienia, ale wcześniej mój brat zarzekł się, że jeżeli coś mi się stanie z winy Henriego, tamten tego gorzko pożałuje.

Mnie samej było to chyba obojętne, czy pojadę sam, czy z Henrim. Pod warunkiem, że ponownie nie zaśnie na moich plecach, byłam w stanie się zgodzić na wszystko. Sprawa się jednak rozwiązała, bo chłopak zarządził, że to on będzie prowadził. Miałam dość kłótni jak na jeden dzień, dlatego zostawiłam sprawę bez komentarza. Zajęłam miejsce za nim na siodełku i owinęłam go rękoma w pasie. Ruszyliśmy, nie chcąc tracić czasu.

Czas. To właśnie on w tej chwili był naszym wrogiem. W ciągu naszej wędrówki stał się naszym przeciwnikiem. Potrzebowaliśmy jego, ale nie działał na naszą korzyść. Musieliśmy dostać się jak najszybciej do siedziby wampirów, żeby być tam przed demonami, ale mogliśmy nie zdążyć. Chociaż w głębi duszy wierzyłam, że nam się uda, czułam, że nasz plan może jednak nie wypalić, bo długość trasy, jaką musieliśmy przejechać, ograniczała nas czasowo.

Zapadł zmierzch. Zaczął padać deszcz. Miałam wrażenie, że pojawiał się za każdym razem, kiedy miało nam się coś przytrafić. Trzymałam jednak kciuki, żeby tym razem było inaczej.

Moje powieki zaczęły opadać ze zmęczenia. Mocniej przycisnęłam głowę do pleców Henriego, pozwalając sobie na chwilę przysnąć. Byłam zmęczona, on zapewne też, ale był zbyt twardy, żeby się do tego przyznać. A ja nie miałam jeszcze ochoty prowadzić motoru.

Najpierw poczułam szarpnięcie, jakby motor gwałtownie skręcił, a po chwili zobaczyłam coś czerwonego pod powiekami, które szybko otworzyłam. Ogień.

— Co jest? — powiedziałam nieświadomie w myślach, starając się dostrzec coś w ciemnościach. Mimo wilczego wzroku nie było to łatwe.

— Demony — odpowiedział mi Henri, słysząc wcześniejsze pytanie. — Złapały nasz trop i ruszyły za nami. Doganiają nas.

Odwróciłam się przez ramię, wciąż mocno oplatając Henriego w pasie i przyciskając się do jego pleców, i zobaczyłam zgraję demonów pędzących za nami. W powietrzu wisiał ich stęchły zapach. Jeden zamachnął się, a po chwili koło nas spadła kula ognia, wytrącając nasz motor z równowagi. Henri w porę nad nim zapanował. Zapiekły mnie oczy.

Mój instynkt zadziałał szybciej niż mózg. W mgnieniu oka dobyłam łuku chłopaka i zaciągnęłam pierwszą strzałę na cięciwę. Wystrzeliłam ją, ale ponieważ nasz motor kolejny raz został wytrącony z równowagi, pocisk minął się z celem. Przeklęłam cicho pod nosem.

— Nie możesz nawet przez chwilę utrzymać motoru w prostej linii? — zawołałam do Henriego w myślach, naciągając kolejną strzałę.

— Wyobraź sobie, że nie jest to proste, kiedy ktoś rzuca w ciebie kulami z ognia — odwarknął mi.

— Zamknij się i postaraj się mnie nie zabić.

— Co zamierzasz?

Ale ja już stawałam na równe nogi i wymierzałam kolejne strzały w demony. Działałam jak maszyna bojowa; wyciągałam strzały z kołczana, naciągałam je na cięciwę i posyłałam prosto do celu, jakim były demony. Padały jeden po drugim, zajmując się ogniem. Nie raz próbowały uchylić się przed lecącym pociskiem, ale i tak kończyło się to dla nich śmiercią. Za każdym razem trafiałam w głowę, któreś z oczu, prawe albo lewe ramię, miejsce, gdzie powinno znajdować się serce, brzuch. Zdarzyło się nawet, że jedną strzałą zabiłam dwóch. Przeszła na wylot przez jednego i trafiła w drugiego. Mimo tego, że prawie co sekundę padał jeden z nich, wciąż było ich zbyt dużo.

Z goniącego nas tłumu na prowadzenie wysunęło się pięć potworów, bardzo przypominających duże psy. Były całe czarne, tylko ich oczy błyszczały na czerwono. Z pysków toczyła im się piana. Warczały przez ostre zęby. Były szybkie i nie dały się łatwo ustrzelić. Zwinnie omijały moje wystrzelone strzały. Z coraz większym strachem obserwowałam, jak zmniejszają dystans między nami. Powoli kończyły mi się pociski, a widząc ich zakończone pazurami łapy, nie miałam ochoty walczyć z nimi tylko sztyletami. Założyłam ostatnią strzałę na łuk i zamknęłam oczy, w duchu błagając wszystkie nadprzyrodzone siły o pomoc, żeby strzała trafiła w jednego z demonów. Powoli unosiłam powieki, jednocześnie puszczając cięciwę i patrzyłam w zwolnionym tempie, jak grot zatapia się w głowie najbliższego wroga, który ze skowytem upada na asfalt.

Ta chwila nieuwagi wystarczy, żeby dwoje z potworów obiegło do naszych motorów i zaczęło zbliżać się do Abby i Calluma. Widziałam, jak tamci sięgają po swoją broń, gotowi walczyć z przeciwnikiem.

— Mamy problem — rzuciłam do Henriego na tyle głośno, żeby mnie usłyszał. Ostrożnie usiadłam za nim na motorze i złapałam się jego ramion dla utrzymania równowagi. — Nie mam już strzał, a demonów jest coraz więcej.

— Masz jakiś plan? — zapytał równie głośno.

Pokręciłam głową, ale spostrzegłam, że mnie nie widzi.

— Nie...

Krzyknęłam, czując, jak coś wgryza się w moją lewą nogę. Spojrzałam w dół w chwili, kiedy motor ponownie zakołysał się, uderzony przez jednego z psowatych demonów w prawy bok, podczas gdy drugi gryzł moją nogę, biegnąc obok. Sięgnęłam do sztyletu, kiedy demon mocniej wbił kły w moją łydkę i szarpiąc głową w bok tak, że siłą ściągnął mnie z motoru. Lewym bokiem uderzyłam w twardą drogę, czując się, jakbym miażdżyła sobie kości. Przeturlałam się parę metrów, ocierając skórę do krwi. Kiedy się zatrzymałam, szumiało mi w uszach, miałam metaliczny posmak w ustach i wszystko mnie bolało. Nie miałam czasu na otrząśnięcie się z tego i pozbieranie z ziemi, bo usłyszałam warczenie. Spojrzałam w kierunku, skąd dochodziło i ze strachem zobaczyłam, że zbliża się do mnie psowaty demon. Miał nisko położone uszy i nie odwracał ode mnie wzroku, powoli stawiając krok za krokiem, będąc coraz bliżej mnie. Zaczęłam się cofać, szukając broni przy pasku, ale jej tam nie było. Musiała mi wypaść podczas upadku. Kątem oka zobaczyłam, jak jeden z demonów skacze na Henriego i zrzuca go z motoru. Strach ścisnął mnie za gardło.

Nagle ręką natrafiłam na gałąź o szerokości mojej ręki. Chwyciłam go mocno w dłoń i czekałam, aż potwór się do mnie zbliży. Musiałam go zabić, ale nie było to proste, ponieważ straciłam broń, która pozbawiłaby go życia. Pulsowanie głowy oraz całego ciała odbierało mi zdolność racjonalnego myślenia. Nie potrafiłam wykombinować, jak wyjść cało z tej sytuacji. Mój oprawca był coraz bliżej, a ja nie widziałam żadnej drogi ucieczki. Wyglądało na to, że byłam zmuszona z nim walczyć. Niespodziewanie pies skoczył na mnie, a ja w ostatnim momencie uderzyłam go z całej siły konarem w łeb. Zawył i odleciał w bok. Zerwałam się szybko na równe nogi, ale z powrotem upadłam na kolana. Z lewej łydki, gdzie wcześniej mnie ugryzł, leciała krew. Na sam jej widok zakręciło mi się w głowie. Kilkanaście metrów od siebie zobaczyłam Henriego, który walczył, będąc przyszpilonym do ziemi przez demona. Musiałam mu pomóc. Ostatkiem sił wstałam i ruszyłam mu z pomocą. Ponownie zamachnęłam się konarem i powaliłam na ziemię piekielnego psa. Zaraz też opadłam obok, czując wypływające ze mnie siły. Przed oczami pojawiły mi się mroczki.

— Luna! — zawołał Henri, potrząsając mną. — Skup się na moim głosie. Nie możesz stracić przytomności, słyszysz? Nie możesz!

Z trudem przełknęłam ślinę. Miałam sucho w gardle i nie potrafiłam się skupić na niczym. Obraz mi się rozmazywał przed oczami. Powieki mi opadały i nie potrafiłam tego powstrzymać. Słyszałam, że Henri coś do mnie mówi, ale nie rozumiałam słów. Zupełnie jakby mówił do mnie w innym języku, niż znałam.

Zakręciło mi się w głowie i przechyliłam się do przodu. Henri przytrzymał mnie za ramiona i ponownie potrząsnął. Pod palcami poczułam coś zimnego. Zacisnęłam na tym palce. W następnej chwili coś złapało mnie od tyłu i odrzuciło w bok. Usłyszałam krzyk. Nie wiedziałam, czy należał do mnie, czy do kogoś innego. Uderzenie w ziemię pozbawiło mnie powietrza w płucach, ale trochę otrzeźwiło. Udało mi się podnieść, żeby zobaczyć ogromnego demona, budową przypominającego goryla, który się do mnie zbliżał. Jego czerwone ślepie były we mnie wbite. Szczerzył się, ukazując ogromne kły.

Zacisnęłam palce na metalowym przedmiocie, który okazał się mieczem. Połyskiwał w ciemnościach, dodając mi otuchy. Pozbierałam się na nogi, kiedy demon stanął blisko mnie. Pochylił się nade mną i ryknął głośno, aż przytkały mi się uszy. Poczułam pieczenie na skórze. Smród płynący od demona szczypał mnie w oczy.

— Nie macie w piekle dezodorantu? — zapytałam, za nim zdążyłam się powstrzymać. Wkurzony goryl ponownie ryknął, przez co cofnęłam się kilkanaście kroków. Widząc to, zarechotał gardłowo, najwidoczniej myśląc, że się go boję. Bałam się, ale nie na tyle, żeby nie spróbować z nim walczyć.

— To jest ten moment, w którym zaczynasz uciekać — warknął.

Nie wiem, kim były jego wcześniejsi przeciwnicy i co robili na jego widok, ale wiedziałam, że nie należałam do osób, które uciekały. Ucieczka była przejawem słabości, a ja nie mogłam sobie na nią pozwolić w walce z demonem. Co nie oznaczało, że nie mam żadnych słabości. Bo miałam. Najbardziej bałam się o mojego brata i przyjaciół. Dla nich byłam gotowa zrobić wszystko. Dlatego, gdyby na szali życia położono ich albo mnie, wybrałabym ich. Byli dla mnie najważniejsi i nie mogłabym pozwolić, żeby cokolwiek złego im się przytrafiło.

— Niedoczekanie twoje — wymamrotałam, bardziej do siebie, niż do potwora i, ku jego zaskoczeniu, zaszarżowałam na niego. Ostatkiem sił zamachnęłam się na niego mieczem i ze strachem patrzyłam, jak przechodzi przez jego ciało na wylot. Potwór ponownie zaśmiał się i uderzył mnie łapą, posyłając mnie daleko w bok. Wiedziałam, że właśnie połamał mi kilka żeber. Mimo bólu wstałam i pobiegłam w kierunku walczącej Abby i Calluma. W pojedynkę nie mogłam z nim walczyć, ale jeżeli byłoby nas więcej, mieliśmy większe szanse.

— Uciekasz? — zawołał za mną. — To był dopiero początek.

Potknęłam się i runęłam za ziemię, ale zaraz ktoś mnie złapał i pomógł wstać. Podniosłam głowę i z podziękowaniem w oczach spojrzałam na Henriego. Jego twarz była podrapana, ale wyglądało na to, że nie ucierpiał tak bardzo, jak ja. Mocno mnie trzymając, powoli prowadził mnie do przodu. Zaczęłam utykać na lewą nogę, ale w tej chwili się to nie liczyło. Musiałam się dostać do reszty.

Callum dzielnie odpierał atak demonów, co jakiś czas posługując się żywiołem. Korzenie wyrastały z ziemi i blokowały wrogów przed atakiem. Gdyby nie to, że usta wykrzywiłam z bólu, posłałbym mu uśmiech pełen dumy. Radził sobie coraz lepiej.

Dotarliśmy do nich w chwili, kiedy Abby oberwała od demona i przewróciła się. Zamachnęłam się mieczem i posłałam go prosto w brzuch pochylającego się nad nią przeciwnika. Posłała mi wdzięczne spojrzenie.

Krzyknęłam, kiedy coś ostrego wbiło się w moją nogę, tuż ponad ugryzieniem przed psowatego potwora. Upadłam na prawe kolano, walcząc ze łzami, które pojawiły się w moich oczach. Henri obejrzał się za mnie i kopnięciem odepchnął ode mnie psa. Szybko pozbawił go życia.

Czułam, jak ponownie opuszczają mnie siły. Krew kapała z mojej nogi. Nie potrafiłam się podnieść z ziemi i gdyby nie pomoc Henriego, na pewno straciłabym przytomność i byłabym łatwym celem dla demonów. Dostaliśmy się do Calluma i Abby. Mój brat przejął mnie od Henriego. Sam był mocno pokiereszowany; cały jego lewy bok był we krwi, a lewy policzek przecinała głęboko rana. Oddychał szybko, a serce waliło mu w piersi. Stojąca obok Abby miała dziwnie wykręconą rękę i liczne ślady po płytkich ugryzieniach na nogach. Ledwo się na nich trzymała.

— Co teraz? — zapytał ktoś. Byłam tak zamroczona, że nawet nie wiedziała, czyj to był głos.

Ze wszystkich stron otaczały nas demony. Utrzymywały się w pewnej odległości, ale nie mieliśmy szans, żeby się przez nich przedrzeć. Walka także odpadała, bo nie mieliśmy sił. Poddanie się nie wchodziło w grę. Nasz honor nie pozwalał nam na to. Nie zamierzałam zginąć daleko od domu z rąk demonów. Gdzie w ogóle był mój dom? Mówi się, że dom twój, gdzie serce twoje, ale ja nawet nie była pewna miejsca pobytu mojego serca. Czy oznaczało to też, że nie miałam domu?

Musiałam być bardzo wykończona, skoro zaczęłam zastanawiać się nad takimi rzeczami. Zbyt duży upływ krwi nie działał na moją korzyść.

— Co teraz?

Nagle wszystko spowiła cisza. Zdawać by się mogło, że wszystko zniknęło, ale ja wciąż widziałam potwory i swoich przyjaciół, mimo że kręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam, czy oznaczało to, że przegraliśmy. Byłam pewna, że już zaczęłam tracić przytomność, kiedy odezwał się głos.

— Musicie użyć żywiołu ziemi.

Dźwięk wrócił równie niespodziewanie, jak zniknął. Zaskoczona spojrzałam na brata, który miał równie zdziwioną miną, jak ja. Wygląda na to, że nie tylko ja słyszałam dziwny głos. Widziałam w jego oczach zrozumienie i już wiedziałam, co powinniśmy zrobić.

— Musimy użyć żywiołu — powiedzieliśmy jednocześnie.

— Co?! — krzyknęli Abby i Henri.

— Oszaleliście — dodał Henri.

Ale my wiedzieliśmy, co do nas należy. Wymieniłam spojrzenie z Callumem. Złączyliśmy nasze dłonie i unieśliśmy te wolne, prosto w stronę demonów. Goryl zarechotał, widząc nasze poczynania.

— I co? Pogrozicie mi ręką? — warknął, śmiejąc się.

Zignorowałam go.

— Gotowa? — zapytał Cal, spoglądając na mnie.

Kiwnęłam głową.

— Bardziej gotowa być nie mogę.

Zamknęłam oczy i skupiłam się na żywiole. Poczułam, jak jego moc mnie wypełnia i kieruje się w stronę mojej wyprostowanej dłoni. Uczucie, jakie towarzyszyło mi po wypełnieniu przez energię, z niczym nie mogło się równać. Czułam moc bijącą od Calluma i jego siłę, która wpłynęła we mnie poprzez nasze złączone dłonie. Nie musiałam unosić powiek, żeby wiedzieć, że ziemia się otworzyła i pochłonęła demony, co do jednego. Usłyszałam za sobą westchnienie, które zapewne należało do Abby i uśmiechnęłam się kątem ust z dumą.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na brata, który był równie zadowolony, jak ja.

— Udało nam się.

Puścił moją rękę, chcąc mnie przytulić, ale nagle oboje odczuliśmy zmęczenie. Oczy Cala uciekły mu w głąb głowy i padł na ziemię. Abby krzyknęła wystraszona. Zakręciło mi się w głowie i po chwili sama straciłam przytomność, uderzając w ziemię. Zapadła ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top