Rozdział 31
Idąc przez las za Henrim, kilkanaście razy odwróciłam się, aby sprawdzić, czy polana, a wraz z nią Istoty Neutralne, zniknęły. Za każdym razem widziałam tylko drzewa i krzaki. Brak jakichkolwiek pozostałości po tym, co przed chwilą miało miejsce. Miałam wątpliwości, czy to w ogóle się wydarzyło. Jedyny sposób, aby się o tym przekonać, to zapytać Henriego, czy nic mi się nie przyśniło.
— Hm... Henri? — zapytałam niepewnie. Chłopak rzucił mi zdziwione spojrzenie przez ramię. Wzięłam oddech i pokazałam ręką za siebie. — Czy to... Czy te istoty... Czy to było naprawdę?
Zmarszczył brwi i zwolnił.
— Skoro widziałem to samo, co ty, to chyba było prawdziwe.
Odetchnęłam, ale i tak mnie to nie uspokoiło. Wciąż miałam wątpliwości. Słowa wypowiedziane przez Istotę dźwięczały w moich uszach. Z czasem nauczysz się korzystać z Daru Wilka. Co to miało oznaczać? Już dawno zapomniałam o tym, a teraz nagle to wróciło. Istota chciała mi w ten sposób przekazać, że stanie się coś, co spowoduje, że przemienię się w wilka? Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po moich plecach, wzbudzając we mnie strach. Nie tylko mnie szepnęła coś na ucho, ale Henriemu także. Czy jemu także zdradziła coś, co miało wydarzyć się niebawem? Zerknęłam na niego kątem oka. Szedł wyprostowany i czujny jak zawsze. Z jego nienaruszonej fasady twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji czy wskazówek, które pomogłyby mi odgadnąć, o czym on myśli. Mogłam usłyszeć, co mu siedzi w głowie, wchodząc do niej, ale nie zamierzałam naruszać jego prywatności. Pozostało mi czekać. Może Henri sam zechce powiedzieć mi, co usłyszał od Istoty.
Myślami wróciłam do rozmowy z duchem przyrody, jeszcze raz analizują ją i doszukując się w niej jakichś wskazówek, ale niczego takiego nie udało mi się znaleźć. Rozmówczyni wyraziła się jasno co do wszystkiego, ale wątpliwości i tak mnie nie opuszczały. Niemiłe uczucie i świadomość, że coś mi umyka, nie dawało mi spokoju. Przez Henriego nabawiłam się podejrzliwości i przestałam ufać obcym, ale Istota powiedziała, że chciała nam pomóc tak, jak wszystkim wędrowcom. I... stwierdziła, że musimy znaleźć wampiry. Dlaczego akurat one?
— Dlaczego musimy znaleźć wampiry? — zapytałam nagle, nie zważając na to, że wypowiadam swoje myśli na głos.
Henri spojrzał na mnie zaskoczony.
— O co chodzi z tymi wampirami? — kontynuowałam. — Dlaczego mamy je znaleźć i przeciągnąć na naszą stronę? I dlaczego miałoby się to nam nie udać?
Chłopak westchnął z niezadowoleniem i potarł pięścią zmarszczone czoło.
— Nie odpuścisz? — zapytał z lekkim wyrzutem, spoglądając na mnie zza ręki przyciśniętej do czoła. Pokręciłam głową, a on sapnął. — Jak zapewne się orientujesz, wampiry i wilkołaki nie pałają do siebie miłością. Od zarania dziejów, kiedy oba gatunki się narodziły, toczyły ze sobą wojnę. Każda z istot uważała się za lepszą od drugiej, co było głównym powodem wywołanego sporu. W końcu jednak postanowiły zawrzeć rozejm. Nie zostali przyjaciółmi, ale też nie wchodzili sobie w drogę. Pozostali wobec siebie... neutralni. Oba gatunki były silne osobno, ale gdyby zjednoczyć je razem — byłyby niepokonane. Tak silny sprzymierzeńca mógłby dać demonom przewagę nad nami, a my nie możemy na to pozwolić. Dlatego musimy z nimi porozmawiać.
Zamyśliłam się, ważąc jego słowa.
— Ale skoro wampiry zawarły porozumienie z wilkołakami, to dlaczego nam miałoby się nie udać przeciągnąć ich na naszą stronę? Przecież powinni chcieć nam pomóc, skoro nie jesteśmy już wrogami.
Henri pokręcił głową.
— Wcale nie musi tak być. Widzisz, wampiry to arystokratyczny ród i jeżeli raz zaszło się im za skórę, to pamiętają to do końca życia. A oni żyją wiecznie i równie długo potrafią chować urazę. Rozejm, jaki zawarli, nie zobowiązywał ich do przychodzenia z pomocą za każdym razem, kiedy wilkołaki jej potrzebują. Jeżeli okaże się, że demony mają więcej do zaoferowania wampirom, będziemy na przegranej pozycji.
— W taki razie — rzekłam z determinacją — nie możemy do tego dopuścić. Zrobimy wszystko, żeby zatrzymać wampiry po naszej stronie.
Mówienie o przeciągnięciu wampirów na naszą stronę brzmiało zupełnie tak, jakby były tylko dwa wyjścia; dołączyć do nas bądź do demonów. Dobra i zła strona. Ale mimo to miałam nadzieję, że istnieje inne wyjście niż wojna, do której powoli dążyliśmy. Wiedziałam, że to tylko doprowadziłoby do tego, że straciłabym przyjaciół. Po tym, jak odebrano mi Johna, nie mogłam pozwolić, żeby ktoś jeszcze zginął.
Henri przyglądał mi się uważnie. Na jego ustach pojawiło się coś na kształt lekkiego uśmiechu, zaledwie uniesienie prawego kącika, ale równie dobrze mógł być to grymas. Wolałam uznać, że było to to pierwsze i oznaczało zgodzenie się z moimi słowami. Nie wiedzieć czemu to właśnie jego poparcia najbardziej potrzebowałam. Bo chociaż był wobec mnie oziębły i nie ufał mi na początku, to teraz wiedziałam, że jest lojalny i nie pozwoliłby, żeby komukolwiek z nas stała się krzywda.
— Masz rację — stwierdził wreszcie. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
Niespodziewanie przeszedł mnie dreszcz. Żołądek zawiązał mi się w supeł i już wiedziałam, że coś jest nie tak. Zdenerwowana rozejrzałam się po lesie. Nie drgnął ani jeden listek na drzewie. Ptaki przestały śpiewać i niepokojąca cisza zapanowała w lesie. Odwróciłam się tyłem do Henriego i dalej lustrowałam wzrokiem drzewa, które gęsto nas otaczały. Czułam, że coś się za nimi kryło i tylko czekało, żeby nas zaatakować.
Nagle ciszę przerwał okropny pisk. Krzyknęłam i zakryłam rękoma uszy. Dźwięk rozbrzmiewał w mojej głowie i ranił uszy. Czułam, jak po palcach spływała mi krew. Zacisnęłam oczy, czując piekące łzy pod powiekami. Kiedy je uchyliłam, koło mnie klękał Henri. Uszy i szyję miał całe we krwi. Jego usta poruszały się w słowach, których nie byłam w stanie usłyszeć przez narastający pisk w uszach. Pokręciłam głową, pokazując mu, że nie rozumiem.
— Uciekaj! — Przez hałas w mojej głowie usłyszałam jedno słowo. To wystarczyło, żebym zerwała się na równe nogi i lekko popchana, pobiegła przed siebie w las.
Pisk w mojej głowie wciąż narastał, ale starałam się go ignorować. Nie przestając biec przed siebie, sięgnęłam po jedno z ostrzy wiszących przy moim pasku. Nie widziałam jednak przeciwników, do których mogłabym strzelać. Potykając się o korzeń wystający z ziemi, upadłam. Sztylet odleciał kilka metrów ode mnie. Szybko stanęłam na nogi i rozejrzałam się. Dopiero wtedy dostrzegłam, że nie ma ze mną Henriego.
— Henri! — zawołałam spanikowanym głosem, ale nie dostałam odpowiedzi. Szybko podbiegłam do leżącej na ziemi broni i chwyciłam ją w ręce. Przeszedł mnie kolejny dreszcz, kiedy spomiędzy drzew zaczęła wypływać mgła, szybko mnie otaczając. Ponownie zawołałam Henriego, ale wciąż nie dostawałam od niego odpowiedzi. Przywołałam go w myślach, ale i to nic nie dało. Zupełnie jakby kontakt między nami się urwał. Mimo to nie poddałam się i dalej wołałam chłopaka. Bolało mnie gardło, a w głowie wciąż szumiało, przez co trudno mi się było skupić.
Nagle nastała kompletna cisza. Odetchnęłam z ulgą, bo w końcu nie słyszałam ogłuszającego pisku w głowie. Wciąż czułam krew płynąca z uszu, ale nie przejęłam się tym. Teraz najważniejszym aspektem było znalezienie Henriego i wyniesienie się z tego przeklęte lasu.
Ruszyłam przed siebie w kierunku skąd — według mnie — przyszłam. Nie udało mi się przejść nawet dziesięciu metrów, kiedy zauważyłam leżące na ziemi ciało. W miarę jak się do niego zbliżam, dostrzegłam, że tym kimś jest Henri. Kiedy to pojęłam, puściłam się biegiem do niego. Nie było mi jednak dane do niego dotrzeć, gdyż znajdując się kilka kroków od niego, coś odciągnęło mnie do tyłu. Upadłam na plecy, a moja broń została wytrącona z mojej ręki.
Podniosłam się na łokciach, chcąc znaleźć źródło ataku. Uniosłam do góry oczy i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Przede mną stało dwóch Łowców Demonów — kobieta i mężczyzna. Ale nie byli to byle jacy Łowcy — byli to moi rodzice. Fioletowe oczy matki uważnie mnie lustrowały. Brązowe oczy taty przypatrywały się mi z uwagą. Oboje wyglądali na przejętych.
— Kochanie — odezwała się wreszcie mama i padła koło mnie na kolana. Przygarnęła mnie do siebie i mocno przytuliła. Byłam zbyt wstrząśnięta, żeby odwzajemnić uścisk. — Tak się o ciebie martwiłam. Nic ci się nie stało? W samą porę odciągnęłam cię od tego demona.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
— Jakiego demona? — zapytałam. — Przecież... nie było tu żadnego. Uciekałam i szukałam przyjaciela i wtedy wy...
Wzrokiem uciekłam do leżącego nieruchomo Henriego. Nie mogłam go tak zostawić. Co, jeżeli coś mu się stało? Mógł być przecież ranny i potrzebować pomocy. Nie mogłam zwlekać z ratowanie go.
— Muszę mu pomóc...
Próbowałam wstać, ale drogę zagrodził mi tata. Pochylił się nade mną i spojrzał prosto w moje oczy z uwagą. Mama cały czas zaciskała palce na moim ramieniu. Zaczynałam czuć się przytoczone ich obecnością. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam, chociaż coś kołatało mi w głowie. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, co robiłam w lesie i dlaczego spotkałam rodziców. I czemu Henri leżał nieprzytomny na ziemi?
— Luna — rzekł tata ojcowski głosem — zyskaliśmy trochę czasu, pozbawiając przytomności tego demona. Daliśmy ci czas, żebyś go znalazła i unieszkodliwiła. Musisz. Go. Zabić.
Wydałam z siebie okrzyk zaskoczenia.
— Ale to mój przyjaciel! Nie żaden demon. Nie mogę go zabić.
Mama mocniej zacisnęła palce na moim ramieniu, zwracając tym na siebie moją uwagę.
— To nie jest twój przyjaciel — powiedziała dobitnie. — To demon, który przybrał jego postać, żeby cię omamić i wykorzystać. Nie możesz zwlekać. Musisz go zabić, zanim odzyska przytomność i przyjdzie po ciebie.
— A co z wami? — starałam się odwrócić ich uwagę. Musiałam się skupić i przypomnieć sobie wszystko. Co ja tu robiłam? Przecież nie mogłam ot, tak pojawić się w lesie. Musiałam mieć ku temu jakiś powód. I jeżeli zaraz go nie będę w stanie znaleźć mój przyjaciel, który na pewno nie jest demonem, może umrzeć. Nie mogłam go stracić tak, jak Johna.
John. To on przekazał mi wiadomość, żebym przyszła do lasu. Chciał mi coś pokazać i tak też się stało. Nie pamiętałam, co dokładnie miałam zobaczyć, ale byłam pewna, że na pewno to zobaczyłam. Więcej nie byłam w stanie sobie przypomnieć, ale to musiało mi na razie wystarczyć. Teraz musiałam wykombinować, jak się z tego wyrwać. I nie miałam na to zbyt wiele czasu.
Rozejrzałam się uważnie, jednocześnie starając się nie zwrócić tym zachowaniem uwagi rodziców, i poszukam wzrokiem broni. Sztylet leżały daleko poza moim zasięgiem i nie było szans, żebym zdołała do niego podbiegnąć, nie zostając na tym złapana. Na szczęście przy pasku miałam drugi. Była to moja jedyna szansa. Musiałam spróbować uwolnić się od rodziców, bo moja podświadomość i przeczucie mówimy mi, że wcale nie byli godni zaufania. Mogli mnie skrzywdzić. Henriemu już coś zrobili. Musiałam działać.
— Musisz go zabić — syknęła moja mama, wbijając w moje ramię paznokcie aż do krwi. Krzyknęłam z bólu.
— Wcale nie muszę — warknęłam. Wyrwałam się z jej uścisku, sięgając do sztyletu. Kopniakiem odepchnęłam od siebie ojca i szybko przeturlałam się na bok, poza ich zasięgiem.
Wtedy wszystko sobie przypomniałam. Wiedziałam już, co robiłam w lesie i dlaczego do niego przyszłam. Pamiętałam, że spotkałam Istotę Neutralną i co mi powiedziała. Rozumiałam, dlaczego uciekałam. Ale najważniejsze było to, że przypomniałam sobie, że moi rodzice nie żyli, a kobieta i mężczyzna stojący przede mną nimi nie byli. Poczułam się oszukana. Łzy napłynęły do moich oczu. Opuściły mnie siły, jakby coś je wessało, wiedząc, że dalsza walka jest bezcelowe. Mimo to udało mi się podnieść na lekko trzęsących się nogach. Zacisnęłam palce na rękojeści sztyletu.
— Kim jesteście?! — krzyknęłam. — Czego ode mnie chcecie? I co zrobiliście Henriemu?
Kobieta udająca moją matkę zaśmiała się złośliwie.
— Głupia dziewczynko — parsknęła — nie poznajesz nas? Jesteśmy twoimi rodzicami. Chcieliśmy ci pomóc.
— Kłamiesz! Moi rodzice nie żyją. Przestańcie ich udawać!
Czułam, jak drży mi dolna warga, a po policzkach płyną słone łzy. Serce obijało się o żebra. Nie wiedziałam, czy było to powodem determinacji, ale powoli zaczynałam być przerażona. Oszuści, którzy stali naprzeciwko mnie, działali w jakiś niepojęty dla mnie sposób, zabierając ode mnie wszystkie emocje, które sprawiały, że potrafiłam trzeźwo myśleć i zostawili tylko te, przez które czułam się bezsilna. Byłam pewna, że jeżeli przyjdzie mi walczyć, nie będę w stanie wygrać. Porażka była mi pisana i nie wdziałam szansy, żeby uratować Henriego.
Ale i tak nie zamierzałam się poddać.
— Nie taką córkę chciałem — powiedział z odrazą fałszywy ojciec. — Spójrz tylko na siebie. Jesteś niczym!
W mgnieniu oka pojawił się koło mnie i uderzył mnie pięścią w twarz. Moja głowa odskoczyła do tyłu, przez co zatoczyłam się i o mało nie upadłam. Dostałam kolejny cios w brzuch. W końcu straciłam równowagę i padłam na ziemię. Zasłoniłam twarz rękoma, za nim fałszywy ojciec zadał mi kolejny cios. Kopnęłam go w nogi, aż upadł i szybko wstałam na równe nogi, uderzając go z łokcia w kark. Przymierzyłam się, żeby uderzyć go ponownie, kiedy pojawiła się fałszywa mama i wskoczyła na mnie. Obie odleciałyśmy kilka metrów dalej. Uderzyłam w twarde podłoże. Z płuc uszło mi powietrze.
— Miałaś być silna, a jesteś taka słaba — syknęła do mojego ucha. Próbowałam się wyrwać, ale mocno trzyma mnie za nadgarstki. — Zabiję cię powoli. Będziesz cierpieć. Za nim jednak umrzesz, zabiję twoim przyjaciół. Wszystko na twoich oczach. Najpierw oni, a później ty. I nikt mnie nie powstrzyma.
— Ja cię powstrzymam — powiedziałam z determinacją.
— Nie dasz rady. — Zaśmiała się gardłowo. — Nie byłaś w stanie uratować Johna. Ich też nie zdołasz ocalić. Zginiecie wszyscy. To jest twoje przeznaczenie; doprowadzić do śmierci tych, na których najbardziej ci zależy, aż sama wreszcie umrzesz. Nie będziesz w stanie uratować siebie ani innych.
— Jeszcze się przekonamy.
Resztą sił zepchnęłam ją z siebie. Zasyczała wściekle. Uderzyłam ją parę razy w twarz i w brzuch, aż w końcu kopnęłam ją z pół obrotu. Zatoczyła się do tyłu i spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem. Jej oczy nie były już fioletowe tak, jak moje, lecz czerwone. Zamiast zębów miała kły, a z dłoni wystały jej ostre pazury. Otarłam krew z kącika ust. Uniosłam rękę i pokazałam, żeby wykonała pierwszy ruch. Nagle coś złapało mnie od tyłu, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.
— Najpierw John, teraz Henri — warknął cicho do mojego ucha fałszywy ojciec. — Kto jeszcze zginie z twojej winy? Callum? Abby? A może Adam, którego zostawiał sama w obozie?
— Nie! — krzyknęłam. Łzy mieszały się z krwią na mojej twarzy.
— Przegrasz. Demony zwyciężą i ty im w tym pomożesz.
Tam, gdzie mój przeciwnik wbijał paznokcie, pojawiła się krew. Czułam, jak ponownie opuszczają mnie siły. Kolana zaczęły mi drżeć, a głową opadać. Wiotczałam w ramionach wroga i nie miałam siły dalej walczyć.
— A teraz patrz, jak ginie twój przyjaciel.
Flaszowy ojciec chwycił mnie za brodę i przytrzymał w górze. Zmusił mnie do patrzenia, jak fałszywa matka, która zapewne była demonem — bo w jaki sposób wytłumaczyć to, że nagle moi rodzice zmartwychwstali i w dodatku byli źli — powoli zbliżała się do leżącego na ziemi Henriego. Pochyliła się nad nim z uśmiechem pełnym satysfakcji i wyciągnęła pazury. Krzyknęłam głośno i zaniosłam się szlochem, kiedy zaczęła zbliżać je do jego piersi.
— Luna — usłyszałam w swojej głowie głos Henriego. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. — To Demony Iluzji. Karmią się twoim strachem i pozbawiając cię siły. Wykorzystują twoje słabości przeciwko tobie. Musisz przezwyciężyć bezsilności i przeciwstawić się im. Musisz poznać swój własny strach.
— Spróbuję — odparłam.
Nagle Henri otworzył oczy, zaskakujące tym pochylającego się nad nim demona. Odetchnął go nogami, po czym zmienił się w wilka i skoczył na niego. Poczułam, jak stojący za mną przeciwnik się spina. Warknął mi cicho do ucha. Uderzyłam go łokciem w żebra, czując nagły przypływ siły. Zatoczył się do tyłu, sycząc z bólu. To dało mi czas, żeby się obrócić i kopnąć go. Korzystając z tego, że był zamroczony, skoczyłam do leżącego nieopodal sztyletu. Uzbrojona, ponownie zaatakowałam. Demon zawzięcie się bronił, ale w końcu powaliłam go na ziemię, mimo własnego wyczerpania. Przyłożyłam mu ostrze do szyi. Dopiero teraz byłam w stanie zobaczyć, jak naprawdę wyglądał demon. Wcześniej widziałam go jako mojego ojca, lecz teraz leżała pode mną jakaś kreatura. Skórę miał czarną, z pleców wystawały mu dodatkowe trzy pary ramion. Nie miał twarz. Przód jego głowy wyglądał tak samo, jak tył.
— Śmiało, zabij mnie — syknął. Nie wiedziałam, skąd dochodził jego głos, skoro nie miał ust. — Nie zdołasz uratować ich wszystkich. Ktoś zginie. Wybór należy do ciebie — będziesz to ty czy twoi przyjaciele?
Mocniej docisnęłam sztylet do jego szyi. Zasyczał z bólu.
— Nikt więcej nie zginie — zapewniłam go. — Nikt oprócz ciebie.
— Możesz zaprzeczać, ile chcesz, ale ktoś umrze. Do ciebie będzie należała decyzja, kto to będzie. Jednego już poświęciłaś, prawda?
Zacisnęłam zęby i przejechała ostrzem po jego szyi. W kilka sekund spłonął, pozostawiając mnie klęczącą na ziemi. Puściłam trzymany sztylet na ziemię i usiadłam na piętach, obejmując się rękoma. Usłyszałam szelest. Poniosła głowę i zobaczyłam zbliżającego się czarnego wilka. Kilka kroków ode mnie przybrał swoją ludzka postać. Henri klękał obok mnie.
— Luna — zaczął niepewnie.
Tama puściła i zaniosłam się szlochem. Przywarłam do ramienia Henriego, płacząc coraz bardziej. Chłopak się spiął, ale po chwili objął mnie niepewnie ramieniem. Byłam zbyt wstrząśnięta i zmęczona, żeby się pozbierać. Nie miałam na nic siły. Walka z demonami wykończył mnie fizycznie i psychicznie. Jeszcze nigdy nie wpłynęło to na mnie tak, jak teraz. Nie byłam na to przygotowana. Nie spodziewałam się, że pokażą się w postaci moich zmarłych rodziców. Nie liczyłam na to, że spotkam ich za życia.
— Już dobrze — uspokajał mnie Henri. Zaciskałam palce na jego koszulce. — Nie ma ich. Jesteś bezpieczna.
— Oni... pokazali się jako moi rodzice — wyszeptałam, czując, że muszę się tym podzielić z Henrim. — Mówili... różne straszne rzeczy. Że ktoś umrze. I to ja wybiorę, kto to będzie.
— Nie wierz w ich słowa. To demony — zrobią wszystko, żeby zniszczyć cię, wykorzystując przeciwko tobie twoje słabości. Nikt nie zginie. Nie pozwolę... nie pozwolimy na to. Obiecuję.
Mocniej wtuliłam się w jego ramię, pozwalając łza płynąć dalej. Musiałam odpocząć. Pozwoliłam sobie na chwilę wytchnienia i nie myślałam już o niczym. Powoli ogarniał mnie spokój. Wciąż płacząc, zasnęła, przytulona do Henriego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top