Rozdział 3

Nasza szkoła to rudera. Inaczej nie mogłam nazwać budynku, który stał przede mną. Cegły odpadały ze ścian, które były zresztą pomalowane i popisane przez wandali, jak to mawiał nasz dyrektor. Te ozdobne dodatki powodowały, że nasza szkoła wyglądała jeszcze gorzej. Dziwiłam się, że do tej pory nic nie zrobili z tą budą. Sam jej widok mógł wprowadzić w depresję.

Szkoła zawsze trochę mnie przerażała. Bardzo przypominała opuszczony budynek, czy nawet szpital psychiatryczny. Brakowało tylko krat w oknach i płotu z kolczatką i pod napięciem.

Zadrżałam na samą myśl o tym. Musiałam wytrzymać jeszcze tylko trochę, a później mogłabym pożegnać się z ruderą raz na zawsze.

Mówiło się, żeby nie oceniać książki po okładce, ale widząc moją szkołę z zewnątrz, można się domyślić, że w środku nie było najlepiej. Z sufitów zwisały rozlatujące się lampy, podłogi były czarne od syfu, którego nikt nie sprzątał. Serio, posiadaliśmy tylko jednego woźnego. Albo woźną? W każdym razie nikt tego nie sprzątał. Nie dziwiło mnie to, w końcu, ilekroć ktoś posprzątał, inny ponownie nabrudził. Takie życie marnego liceum.

Po wejściu do szkoły przez obdrapane drzwi odwróciłam się do Abby.

— Może spotkamy się w klasie? Muszę iść do szafki.

— Jasne — odpowiedziała Abby i ruszyła do klasy, a ja do szafki, która niestety była na drugim piętrze szkoły. Weszłam na obsypane papierkami i innymi dziwnymi rzeczami schody.

Korytarz był pusty, nie licząc dziwnego chłopaka idącego chwiejnym krokiem w moją stronę. Zlustrowałam go wzrokiem. Nie był przystojny. Rude kręcone włosy, przekrwione oczy i trochę za duże ciuchy. Zdecydowanie nie był ani trochę ładny, a tym bardziej w moim typie. Wyglądał raczej na kogoś bezdomnego. Albo przesadził z narkotykami, albo był chory. A może jedno i drugie.

Szczerze powiedziawszy, trochę mnie przerażał tym bladym i nieodgadnionym wyrazem twarzy oraz oczami, które zdawały się obserwować każdy mój ruch.

Zamiast okazać jakikolwiek strach, posłałam mu najbardziej znudzone spojrzenie, na jakie było mnie stać. Tak właśnie postępowało się w moim świecie albo raczej w społeczności, w której przyszło mi żyć. Nie można było okazywać słabości, bo ludzie wykorzystywaliby ją przeciwko tobie.

Chłopak miał do dyspozycji cały korytarz, ale i tak wpadł na mnie. Śmierdział i to bardzo. Brudem, stęchlizną i... śmiercią? Wzdrygnęłam się z obrzydzenia, o mało nie wymiotując na podłogę. Co z nim było nie tak?

Spojrzał na mnie tymi okropnymi przekrwawionymi oczami i warknął:

— Uważaj, jak łazisz.

Nie powiem, powinien umyć zęby. Albo, chociaż zjeść Tik—Taka.

Chciałam mu odkrzyknąć, żeby sam uważał, ale się powstrzymałam. Zacisnęłam pięści i podeszłam do swojej szafki. Otworzyłam ją i poszukałam rękawiczki. Leżała obok starych kanapek. Swoją drogą, ciekawe jak się tam znalazły?

Spojrzałam na lusterko powieszone na drzwiczkach do szafki, aby sprawdzić wygląd i o mało nie padłam na zawał. Kilka kroków za mną stał chłopak, który przed chwilą mijał mnie. Odwróciłam się, chcąc mu wykrzyczeć pytanie „Czego ode mnie chcesz?!", ale jego już tam nie było. Z powrotem spojrzałam w lusterko, ale rzeczywiście zniknął. Za to mają twarz stała się blada, kompletnie pozbawiona koloru.

Zapomniałam o rękawiczce. Ten jeden dzień mogłam przeżyć bez niej. Z trzaskiem zamknęłam szafkę i pobiegłam do klasy.

Abby siedziała już w ławce. Jak zwykle podpierała głowę na ręce i wyglądała na bardzo znudzoną. Na mój widok uśmiechnęła się. Ja też próbowałam, ale wyszedł z tego tylko grymas, przez to Abby zrzedła mina. Wyczuwała, że coś się święci. Uniosła pytająco brew. Zajęłam miejsce obok niej. Nachyliła się nad stolikiem i dotknęła mojego ramienia.

— Coś się stało?

Do klasy wszedł nauczyciel. Abby poprawiła się na krześle. Mruknęłam potem na co pokiwała głową. Nauczyciel angielskiego, pan Buff zlustrował klasę wzrokiem, który zatrzymał się na mnie. On również zmarszczył brwi, dokładnie obserwując moją twarz.

— Wszystko w porządku? — zapytał niepewnie. — Jesteś strasznie blada. Nie chcesz iść do pielęgniarki?

Słysząc te słowa, cała klasa odwróciła się w moją stronę. Czując na sobie ich zaciekawione spojrzenia, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Przełknęłam ślinę, za nim odpowiedziałam.

— Nie, wszystko w porządku. Naprawdę, czuję się świetnie — zapewniłam.

Kiwnął głową, nie odzywając się ponownie do mnie.

— Panno Zair — zwrócił się do Abby. — Proszę podejść do tablicy. Zanotuje pani zadanie, które zaraz podam.

Moja przyjaciółka wstała z niechęcią. Stukając dziesięciocentymetrowymi szpilkami, dotarła do tablicy. Dzisiaj była ubrana w rurki i zielony top. Wzięła z westchnieniem kredę od pana Buffa i zaczęła notować zadanie.

Odwróciłam głowę w stronę drzwi. Już tęskniłam za wolnością. Podskoczyłam ze strachem, gdy za drzwiami zobaczyłam znowu tego dziwnego chłopaka z korytarza. Patrzył prosto na mnie, żądającym krwi wzrokiem (o ile takim wzrokiem można patrzeć). Trzęsącymi się rękami przetarłam oczy. Gdy znowu je otworzyłam, korytarz był pusty.

Chyba popadałam w szaleństwo. Najpierw w domu czułam zapachy, wcześnie miałam dziwne sny, a teraz widziałam chłopaka, którego nie powinnam widzieć. Co się ze mną działo?

Abby wróciła na miejsce, przerywając moje zamyślenie.

— Pieprzony, upierdliwy dupek — warknęła i odwróciła się do mnie. Znowu musiałam mieć dziwną minę, ponieważ zacisnęła wargi i szepnęła poważnym tonem: — Musimy pogadać.

Pokiwałam głową, zgadzając się z nią.

Do końca lekcji siedziałam w strachu, wpatrzona w tablicę. Naprawdę musiałam pogadać z Abby, ale nie miałyśmy odpowiedniego momentu. Na przerwach nie mogłyśmy znaleźć ustronnego miejsca, bo zaczepiały nas koleżanki i paplały o balu.

— Nie mogę się go doczekać — piszczała z zachwytu Ayla. — A kiedy Logan poprosił mnie, żebym z nim poszła, o mało nie padłam na zawał z zachwytu. Chyba powinnam zacząć szukać sukni.

— Ale do balu jest jeszcze kupa czasu — zauważyłam znudzona. Koleżanki posłały mi zdziwione spojrzenia, jakbym powiedziała coś dziwnego.

— Jest zazdrosna, bo nikt jej nie zaprosił — mruknęła do Ayli Elena.

Przewróciłam oczami.

Na lekcjach też nie było lepiej; krzyczeli nauczyciele. I to, i to było wkurzające. Dopiero w porze obiadu mogłyśmy pogadać. Wzięłyśmy tace z jedzeniem i poszłyśmy do najbardziej odosobnionego stolika. Gdy tylko postawiłam tace, Abby wypaliła:

— Mów, o co chodzi!

Opowiedziałam jej o dziwnym chłopaku, którego spotkałam przy szafce.

— Hm... interesujące — mruczała, dziobiąc widelcem w talerzu. Zmarszczyła brwi, intensywnie nad tym myśląc. — Naprawdę ciekawe.

— Tak. Najpierw zobaczyłam go na korytarzu i w lusterku, potem za drzwiami, a... — Nie skończyłam, bo znowu go zauważyłam. Stał w tłumie. Zaczęłam krztusić się jedzeniem. Abby szybko zaczęła mnie klepać po plecach. Dzięki temu ochroniła mnie przed uduszeniem lub zwróceniem tego, co już zjadłam. Za to zwróciła uwagę połowy stołówki. Żeby sprostować, zawołała:

— Już wszystko w porządku. Sytuacja opanowana. To przez ten groszek. — Rzuciła mu spojrzenie z udawaną odrazą, choć może prawdziwą, bo naprawdę go nienawidziła. Usiadła z triumfalnym uśmiechem, ponieważ obrzydziła żarcie wszystkim w szkole. Przestała się cieszyć, gdy zobaczyła moją minę.

— No co?! — żachnęła się. — Powiedziałam prawdę.

— Wiem — westchnęłam.

— Słuchaj — zaczęła niepewnie Abby. Rozejrzała się dookoła, jakby chciała sprawdzić, czy ktoś nas podsłuchuje. Miałam ochotę przewrócić na to oczami, bo wszyscy byli zajęci swoimi sprawami, a nas mieli gdzieś. — Są sprawy, o których nie masz pojęcia. Wcześniej ci o nich nie mówiłam, tak samo, jak twoi rodzice, bo nie było takiej potrzeby. Zresztą, nie chciałam ci mieszać w głowie.

Spojrzałam na nią zdziwiona, nic z tego nie rozumiejąc. Żołądek zawiązał mi się w supeł i nagle odechciało mi się jeść. Odsunęłam od siebie tacę i skupiłam całą uwagę na przyjaciółce.

— To miała być tajemnica — ciągnęła niezrażona widokiem mojej zdezorientowanej miny. — Ale zważywszy na okoliczności, musisz poznać prawdę. To może cię troszeczkę przerazić, czy coś, ale pamiętaj. — Spojrzała głęboko w moje oczy. — Zawsze, ale to zawsze możesz na mnie liczyć.

Kiwnęłam głową i przełknęłam ślinę, czując suchość w gardle. Nie byłam wstanie wykrztusić z siebie ani słowa. Po plecach przeszedł mi dreszcz, przez co poczułam się nieswojo.

Abby wzięła głęboki oddech, chcąc kontynuować. Niespodziewanie wyprostowała się na krześle, a jej nozdrza zafalowały. Szeroko otwartymi oczami zlustrowała stołówkę, wypatrując kogoś.

— Coś jest nie tak — mruknęła do siebie pod nosem.

Rozejrzałam się, tak samo, jak ona, ale nie dostrzegłam nic nadzwyczajnego. Coś jednak musiało być na rzeczy, bo po gestach przyjaciółki mogłam poznać, że coś ją niepokoi.

— Nie chcę cię martwić, czy coś, ale powinnyśmy iść do pewnego miejsca. I to teraz. — Już miałam otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwała mi, unosząc dłoń. — Tak wiem, że mamy jeszcze trzy lekcje, ale ten chłopak to zły omen. Moim priorytetem jest dbanie o twoje bezpieczeństwo, obecność w szkole schodzi na dalszy plan. Muszę zaprowadzić się do obozu. To poważna sprawa. Wszystko wyjaśnię ci po drodze.

— Do jakiego obozu? — zapytałam zdziwiona. — O czym ty do mnie mówisz?

— Dowiesz się po drodze — powtórzyła z determinacją, posyłając mi rozdrażnione spojrzenie.

— A co z moimi rodzicami? — Nie dawałam za wygraną. Nie mogłam ot, tak zniknąć ze szkoły i iść cholera wie gdzie, do jakiegoś obozu, nie informując o tym rodziców!

— Luna! — warknęła moja przyjaciółka, będąc naprawdę wkurzona. — Nie mamy na to czasu. Musimy się śpieszyć. Skontaktuję się z nimi po drodze.

Powaga Abby przeraziła mnie jeszcze bardziej. Nie ośmieliłam się już o nic więcej jej pytać. Starając się wyglądać naturalnie, odniosłyśmy wciąż pełne tace i wyszłyśmy ze stołówki. Ściskałam ramię plecaka ze zdenerwowania, przygryzając przy tym wargę. Kątem oka obserwowałam, jak idąca obok mnie dziewczyna z wielkim zaangażowaniem pisała coś na telefonie. Miałam nadzieję, że kontaktowała się z moimi rodzicami.

Nie napotkawszy żadnej przeszkody na szkolnym korytarzu, wyszłyśmy na parking. Przeszłam kilka kroków i stanęłam jak wryta, wpatrując się w oddaloną ode mnie postać, która stała przy samochodzie Abby.

To był ten chłopak.

Przerażenie wzięło nade mną władzę. Zawsze czułam się bezsilna, kiedy nie wiedziałam, z czym miałam się zmierzyć. Niewiedza na niektóre tematy była darem i jednocześnie przekleństwem. W tym momencie wiązała się z tym drugim.

— Abby — powiedziałam lekko drżącym głosem, szukając ręką ramienia przyjaciółki. — Abby... Spójrz na swój samochód. Albo raczej na osobę, która koło niego stoi.

— Co?! — rzuciła, odrywając się od telefonu i spoglądając znad niego. Jej nozdrza rozszerzyły się. Dziewczyna zmarszczyła brwi i zacisnęła usta.

Chłopak stojący obok auta zauważył nas. Może widział nas cały czas. Oderwał się od maski, o którą się opierał i ruszył w naszą stronę, dziwnie przekrzywiając głowę. Dopiero teraz zauważyłam, że szedł, jakby utykał.

Abby powoli zaczęła się cofać. Odszukała ręką mojego ramienia i zacisnęła na nim palce. Byłam zbyt sparaliżowana, żeby wykonać jakikolwiek ruch. Na szczęście dziewczyna wiedziała, co robić. Kiedy chłopak się do nas zbliżał, szarpnęła mnie mocno w bok, ciągnąć gdzieś chodnikiem.

— Uciekaj! — nakazała mi. To przywróciło mnie do rzeczywistości. Nie musiała mi tego drugi raz powtarzać. Puściłam się biegiem za przyjaciółką.

Abby kierowała nas w stronę lasu znajdującego się za szkołą. Biegłyśmy przed siebie ile sił w nogach. Słyszałam dudnienie mojego serca w uszach. Po chwili doszło do mnie również miarowe uderzanie stóp o drogę. Nie musiałam się obracać, żeby wiedzieć, że chłopak biegnie za nami.

Zupełnie, jak w moim śnie.

Zawiał chłodny wiatr, niosąc w moją stronę nieprzyjemny zapach spalenizny. Spojrzałam na niebo, które pokryło się ciemnymi chmurami. Zbierało się na deszcz. Być może, że nawet na burzę.

Moja przyjaciółka wbiegła do lasu, nie oglądając się za siebie. Ja zrobiłam to, co w tej chwili wydawało mi się najlepszą opcją — pobiegłam za nią. Przez gęstość drzew zrobiło się ciemniej, ale mimo to widziałam każdy korzeń czy krzak przede mną. Nabrałam do płuc świeżego powietrza i ponownie poczułam ten palący się swąd, który podrażniał mi nozdrza. Zebrało mi się na wymioty.

Byłyśmy coraz głębiej w lesie, lecz mimo to Abby ani nie moment nie zwolniła. Dotarło do mnie, że nie słyszę za nami tupotu stóp. Chciałam powiedzieć dziewczynie, że nie musimy już uciekać, bo nikt nas nie goni, kiedy wpadłam na jej plecy.

Rozejrzałam się dookoła. Stałyśmy na środku polany, a naprzeciwko nas, w odległości kilkunastu metrów, stał mój prześladowca. Jak on się tam znalazł? Przecież był za nami, a teraz jest przed? Ta sytuacja coraz bardziej działała mi na nerwy.

Za nami trzasnęła gałązka. Odwróciłam się gwałtownie. Zza drzew wyszło trzech osiłków, napinających swoje mięśnie. Mieli przekrwione oczy i popielatą skórę. Z lewej i prawej strony wynurzyli się kolejni faceci. Nie byłam wstanie ich zliczyć. Zostałyśmy otoczone, nie mając żadnej drogi ucieczki.

— Przyszedł twój koniec, Luno Blackstein! — Gardłowy warkot wydobył się z gardła chłopaka, który nas gonił. Postanowiłam nazywać go Prześladowcą. — Zabić ją. — Wskazał na mnie palcem.

Zadrżałam na całym ciele. Wątpiłam, że te goryle przyjmowały zasadę, że kobiet się nie biję. A już w szczególności nie zabija.

— Co teraz? — zapytałam Abby.

— Będziemy walczyć — oświadczyła. Starała się być opanowana, ale lekkie drżenie rąk zdradziło ją. Ona także się bała.

Stanęłyśmy do siebie plecami, mając na uwadze chronienie siebie nawzajem. Przyjęłam pozę bojową. W myślach podziękowałam rodzicom, którzy zapisali mnie na kurs różnych sztuk walki, kiedy skończyłam pięć lat. Wiele się nauczyłam. Wreszcie trening na coś się przydał, bo wiedziałam, jak się obronić.

— Luna — szepnęła do mnie Abby, nie zmieniając swojej pozycji. — Sięgnij do plecaka.

— Po co? — zapytałam. Jeść jej się zachciało, czy może chciała odwrócić uwagę tych kolesiów książkami? Wyglądali na takich, którzy książek używają do innych celów, niż czytania.

— Rób, co mówię! — warknęła.

Posłusznie zdjęłam plecak z ramion i otworzyłam go. Zdziwiłam się, kiedy w środku ujrzałam sztylet. I to nie byle jaki. Na srebrnej klindze tuż przy rękojeści była wygrawerowana gwiazda i litera L. Sama rękojeść była wykonana z czarnej skóry, a na jej końcu zatknięty był błękitny kamień. Chwyciłam go. Był lekki i poręczny.

— Masz ? — zawołała Abby.

— Tak — odparłam, wciąż będąc pod wrażeniem.

— Ten sztylet jest ze specjalnego stop, trwalszego niż metal. Niezniszczalny. Śmiertelny dla demonów. Dla nas też jest niebezpieczny, ale nie tak, jak srebro.

— Demonów? Srebro? O czym ty gadasz?! — wyrzucałam z siebie. O czym ona do mnie gadała? I w co ja się wplątałam?

— Ci frajerzy, którzy nasz otoczyli, to demony — wyjaśniła, powoli tracąc cierpliwość. — A o srebrze pogadamy jak ich pokonanym.

O ile ich pokonamy, chciałam powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Nie chciałam zapeszyć. Pominęłam również fakt, że demony nie istniały, przynajmniej w moim mniemaniu. A ci tutaj byli tylko bandą naćpanych dupków.

— A teraz czas na zabawę! — zawołała niespodziewanie i ruszyła do ataku.

Zrobiłam to samo i skoczyłam na pierwszego gościa. Zaskoczyłam go, co dało mi niewielką przewagę. Z łatwością go przewróciłam. Niestety nie górowałam nad nim zbyt długo, bo kopnął mnie i odleciałam dobre kilka metrów.

— Luna! — zawołała moja przyjaciółka, widząc moje marne poczynania. Właśnie zdzieliła dwa razy większego od siebie osiłka. — Użyj tego cholernego sztyletu!

— Nie zabiję przecież człowieka! — oburzyłam się.

— To nie człowiek, tylko DEMON! — wrzasnęła głośno. Teraz była wściekła. Z całej siły kopnęła przeciwnika w czułe miejsce, ale na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia.

Przede mną pojawił się kolejny dupek i podniósł mnie, ściskając za szyję. Zaczęło mi brakować powietrza. Słysząc słowa Abby w głowie, bez wahania dźgnęłam go sztyletem w brzuch. Krzyknął rozzłoszczony. Jego skóra pokryła się czerwoną siateczką, a po chwili wybuchnął ogniem. Upadłam na kolana, krztusząc się, a po moim przeciwniku została kupka popiołu.

— Teraz mi wierzysz? — zawołała Abby, będąc przygwożdżona do ziemi.

— Tak, ale to nie czas na takie dyskusje — zauważyłam.

— Luna, za tobą! — krzyknęła.

Obróciłam się i dostałam pięścią w pierś. Uderzyłam o drzewo, a powietrze uszło mi z płuc i nie mogłam złapać oddechu. Odkaszlnęłam i wyplułam krew.

Mój sztylet leżał daleko ode mnie, a demon się zbliżał. Musiałam sobie radzić sama. Podskoczyłam do gałęzi nade mną. Rozhuśtałam się i z całej siły walnęłam demona w brzuch, aż się skulił. Puściłam się i przywaliłam mu łokciem w plecy i kolanem w szczękę. Wydał okrzyk sprzeciwu i poleciał do tyłu. Rzuciłam się na niego. Turlaliśmy się po polanie, aż obok mnie znalazł się sztylet. Bez żadnych ceregieli wbiłam mu go w szyję. Tak samo, jak jego poprzednik, zapłonął, i zostawił po sobie popiół.

Nagle nade mną przeskoczył czarny jak noc wilk. Skuliłam się, bo przeraziłam się, że mnie zaatakuje. On jednak pognał dalej, rzucając się na demona, który chciał na mnie skoczyć. Patrzyłam z szeroko otwartymi oczami, jak wilk rozszarpuje mu gardło, by po chwili przeistoczyć się w wysokiego, czarnowłosego chłopaka. Byłam zbyt oniemiała, żeby się ruszyć. Chłopak, o ile tak mogę go nazwać, odwrócił się do mnie przodem i zlustrował otoczenie swoimi ciemnoniebieskimi tęczówkami. Na koniec zatrzymał na mnie wzrok. Był to może ułamek sekundy, ale wystarczył, aby zadrżała na całym ciele. Potem wskazał głową na coś, co znajdowało się za mną.

Odwróciłam się i krzyknęłam z przerażenia. Zerwałam się na równe nogi, potykając się co jakiś czas. Abby leżała za ziemi cała we krwi, a nad nią pochylał się jedne z tych złych. Doskoczyłam do niego i cięłam go sztyletem.

— Wszystko dobrze? — zapytałam zmartwiona, kiedy demon spłonął. Na brzuchu dziewczyny widniała głęboka rana. Łzy napłynęły mi do oczu, a serce podeszło do gardła.

Abby popatrzyła na mnie smutnymi oczami.

— Tak — wycharczała. — Zaraz się uleczę... — Zaczęła kaszleć.

Chciałam na nią krzyczeć, że przecież sama się nie uleczy, bo to niemożliwe i zaraz umrze, ale moje gardło było zbyt mocno ściśnięte, abym mogła wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięku.

Nagle oczy Abby powiększyły się do wielkości spodków.

— Uważaj — zdołała wyszeptać.

W następnej chwili coś pochwyciło mnie od tyłu, wbijając ostre pazury w moje ramiona i unosząc wysoko w niebo.

Zaczęłam krzyczeć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top