Rozdział 22
— John — wymamrotałam, odzyskawszy przytomność. Ból rozsadzał moją czaszkę. Czułam palący smak w ustach i okropny zapach w nosie. Po uchyleniu powiek zobaczyłam tylko biel, która kuła mnie w oczy. Zamknęłam je z powrotem, czując uścisk w żołądku. Miałam ochotę zwymiotować. Podświadomie jednak wiedziałam, że nie mam czym.
— Księżniczka się obudziła — doleciał do moich uszy głos jednego z bliźniaków.
— I chyba wzywa swojego Romeo — zachichotał drugi. — John, żyjesz? Twoja Julia się obudziła.
Coś zatrzeszczało i zaszeleściło.
— Dajcie spokój — warknął dowódca. — Lepiej zobaczcie co u innych — wydał rozkaz.
Bliźniaki zaśmiali się i, dogadując sobie nawzajem, odeszli.
— Luna? — Głos Johna był milszy niż chwilę wcześniej i wypełniony troską. — Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
Przetarłam oczy i z wysiłkiem uniosłam się na łóżku. Byłam w Lecznicy, na jednym z wielu łóżek, które w większości przypadków były zajęte przez rannych obozowiczów. Nie za dużo pamiętałam z ostatniej nocy, poza atakiem demonów. Myślałam, że nie ucierpiało zbyt wiele osób. Jak widać, myliłam się.
— Okropnie — wychrypiałam.
John zaniósł się śmiechem, który szybko przerodził się w kaszel. Spojrzałam na niego. Leżał na łóżku obok, a właściwie siedział, podpierając się na łokciu. Miał na sobie jedynie spodnie, a miejsce koszulki zajmowały liczne bandaże. Na głowie też miał jeden. Poczułam palenie na policzkach, kiedy zbyt długo zatrzymałam wzrok na jego odsłoniętym i umięśnionym brzuchu.
Uśmiechnął się do mnie, krzywiąc się przy tym, zapewne z bólu.
— Co się właściwie stało? — zapytałam, rozglądając się wokół.
John westchnął.
— Demony użyły przeciwko nam Wilcze Ziele — wytłumaczył. Od razu przypomniałam sobie, że coś podobnego powiedział do mnie Adam w nocy, zanim stracił przytomność. — Dobrze wiedzą, że osłabia ono wilkołaki. Bo właśnie do tego chwieli doprowadzić — do osłabienia nas i dobicia. Ale, jak zwykle, nie udało im się.
Spróbował wstać, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Na świeżym bandażu pojawiły się szkarłatna plamki krwi. Ja również wstałam, podpierając się łóżka. Nie miała tylu obrażeń, co John i szło mi to o wiele lepiej. Dowódca jednak nie zważał na ból, bo po chwili stał na równych nogach, sięgając po nową koszulkę.
— Powinieneś leżeć — zauważyłam, podchodząc do niego. Właśnie zakładał górną część ubrania, a właściwie próbował, bo ból mu to uniemożliwiał. Chwyciłam za rąbek koszulki i pomogłam mu. Uśmiechnął się w podziękowaniu, a na jego czoło wystąpiły kropelki potu. Dotknęłam bandaża na głowie, a John syknął cicho. — Widzisz? Jesteś ledwo żywy. Powinieneś odpocząć.
Wzruszył ramionami.
— Nic mi nie będzie. Jestem twardy, pamiętasz? — Posłał mi krzywy uśmiech. — Zresztą, nie mam czasu na leczenie się. Demony nie będą czekać, aż uleczę rany, tylko zaatakują ponownie.
Westchnęłam, widząc, że nic nie zdziałam. Wzięłam jedno z ramion Johna, kiedy zaczął iść, i ostrożnie przerzuciłam je przez kark, trzymając go za dłoń. Drugą zaś ręką objęłam go w pasie.
— Nie musiałaś — zauważył, spoglądając na mnie kątem oka.
Przeszliśmy zaledwie kilkanaście metrów, kiedy zauważył nas Adam. Pośpiesznie wstał i podszedł do nas. Na twarzy miał ślad zaschniętej krwi. Poza tym wyglądał dobrze, lecz po jego oczach było widać, że jest zmęczony.
— Jak to dobrze, że przynajmniej tobie nic nie jest — powiedział do mnie, oddychając z ulgą. — Już się bałem, że coś ci się może stać po nawdychaniu się tego ziela.
— Jestem cała i zdrowa — zapewniłam go.
— Co miałeś na myśli, mówiąc „przynajmniej tobie nic nie jest"? — John zmarszczył brwi.
Adam przeczesał włosy palcami w geście irytacji.
— Co się dzieje? — zapytałam drżącym głosem. Rozejrzałam się po sali, szukając wzrokiem brata, ale nigdzie go nie było. W mojej głowie zaczęły pojawiać się najczarniejsze myśli. Strach ścisnął mnie za serce, w obawie o bezpieczeństwo Calluma.
— Abby nie może się obudzić — rozwiał moje obawy Adam, lecz tylko na chwilę. Serce drgnęło nieznacznie, uświadamiając mi, że jestem okropną przyjaciółką, ponieważ pomyślałam tylko o bracie, a o niej nie. Brzuch rozbolał mnie, w obawie o zdrowie dziewczyny. — Od wczoraj ma gorączkę i majaczy przez sen. Callum siedzi przy niej cały czas. Do ciebie też zaglądał — dodał pośpiesznie. Jednak w tej chwili nie obchodziło mnie, że kiedy się obudziłam, nie było przy mnie brata. Życie Abby było dla mnie ważniejsze.
— Gdzie ona jest? — udało mi się wykrztusić.
John ścisnął moją rękę. Adam ruszył przed siebie, torując nam drogę wśród obozowiczów. Z każdym krokiem moje serce waliło mocniej i mocniej. Bałam się o przyjaciółkę. Kiedy zobaczyłam ją bladą, leżącą na łóżku i do tego brudną z krwi, jęknęłam. Wyglądała zupełnie jakby spała. Jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie. Kropelki potu lśniły na jej czole.
Puściłam Johna i postąpiłam kilka kroków do przodu. Kiedy Cal zobaczył mnie, szybko wstał z łóżka i przygarnął mnie do siebie.
— Co z nią? — wyszeptałam, opierając głowę na jego ramieniu. — Obudzi się?
Pokręcił głową.
— Nie wiem — wymamrotał. Był spięty i zmartwiony. — Naprawdę nie wiem. Od wczoraj ani razu się nie ocknęła. Parę razu majaczyła coś przez sen, ale nic z tego nie zrozumiałem. Próbowałam ją obudzić, ale się nie dało. Do tego pojawiła się gorączka, która nie chce spaść — wyrzucił z siebie i wziął oddech. — Już nie wiem, co robić.
— Coś wymyślimy. — John poklepał go w plecy.
Odsunęłam się od brata i usiadłam na łóżku, biorąc gorącą dłoń Abby w swoje ręce.
— Proszę — wyszeptałam do niej, przyciskając usta do gorącej skóry na dłoni. — Obudź się.
Adam przyłożył rękę do jej czoła, sprawdzając, czy jest ciepła. W tej samej sekundzie odsunął ją jak oparzony.
— Poszukam czegoś na obniżenie temperatury — zaproponował i wyszedł.
Wstałam z łóżka i zaczęłam przechadzać się tam i z powrotem, analizując wszystko dogłębnie. Demony znowu zaatakowały i tym razem chciały wykończyć nas na dobre, używając jednego ze sposobów, który mógł im w tym pomóc. Większość wyszła z tego bez szwanku, poza Abby, która nie mogła się obudzić.
Drzwi do Lecznicy otworzyły się, a ja zamarłam w pół kroku. Henri wraz z grupą kilkunastu uzbrojonych obozowiczów wkroczyli do środka. Rozeszli się na boki, odnajdując przyjaciół, czy też rzucając się na wolne łóżka i oddychając z ulgą. Tylko Henri podszedł do nas i zatrzymał się koło Johna.
Zmarszczył brwi.
— Obudziła się? — zapytał, obrzucając Abby spojrzeniem.
— Nie. —John westchnął. — Jak wam poszło?
Henri zacisnął palce na trzymanym w ręku łuku. Odwrócił się od łóżka i dopiero wtedy mnie zauważył. Cień przemknął przez jego twarz, ale po chwili zniknął. Skupił wzrok na Johnie.
— Nie możemy ich zlokalizować — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Przeszukaliśmy cały obóz, ale nigdzie ich nie ma. Granice są obstawione, ale obawiam się, że to ich tak ich nie powstrzyma.
— Są pod samym naszym nosem, a my nie jesteśmy w stanie ich dostrzec — wymamrotał wściekły przywódca, łapiąc się za brodę.
Zlustrowałam wzrokiem napięte ciało Henriego i zauważyłam liczne plamy krwi na koszulce, a także rany na rękach i czole.
— Krwawisz! — wykrzyknęłam.
Zacisnął szczęki i wzruszył ramionami. Przetarł ręką czoło, na którym widniały kropelki potu.
— To tylko rany — zbył mnie.
— Jasne — warknęłam. Sięgnęłam po leżący na stoliku bandaż. — Siadaj. — Siłą zmusiłam go do zajęcia miejsca na krześle. Wskazałam na jedną z ran. — To wygląda poważnie.
Prychnął.
— Nic mi nie będzie. Przecież potrafię się uleczyć, tylko trochę to potrwa. Nie umrę od tego.
Zmrużyłam oczy i zacisnęłam usta. Ignorując jego słowa, zaczęłam obmywać rany wodą. Nie były głębokie ani niebezpieczne, ale wolałam się upewnić. Nie chciałam, żeby Henriemu coś się stało, nawet jeśli go nie lubiłam. John kontynuował rozmowę z Henrim, od czasu do czasu zerkają na mnie. Ja jednak byłam zbyt skupiona na bandażowaniu licznych ran czarnowłosego.
— Mówię ci, ktoś musiał je wpuścić do obozu — powiedział chłopak. — Nie mogły same się tu dostać. Brama by je spaliła na popiół. A teraz ukrywają się tutaj, a my nawet nie potrafimy ich zlokalizować.
Syknął, kiedy mocno zawiązałam bandaż.
— Przepraszam — wymamrotałam.
John stał, obejmując się rękami i patrzył w przestrzeń, rozmyślając. Współczułam mu. Jako przywódca powinien coś wymyślić, ale jak na razie nie miał żadnego rozwiązania. Chciałam mu pomóc, ale sama nie miałam pomysłów jak poradzić sobie z demonami, które prawdopodobnie szalały po obozie.
Podbiegł do nas jeden z bliźniaków, zapewne Eric. Był blady i pierwszy raz się nie uśmiechał. Na jego twarzy odmalowywał się szok i niedowierzanie. Przełknęłam ślinę, czując nieprzyjemne mrowienie w ciele, świadczące o przeczuciu, które na pewno nie było dobre.
— Co się stało? — spytał napiętym głosem John.
Eric wziął głęboki oddech.
— Znaleźliśmy martwego obozowicza blisko bariery wschodniej. Ma na sobie ślady walki z demonem.
John zacisnął mocno pięści, aż jego kości zatrzeszczały. Rzucił spojrzenie Henriemu, który bez słowa wstał z krzesła i złapał z łuk.
— Czekaj. — Złapałam Johna za ramię. — Pójdę z wami.
John pokręcił głową.
— Lepiej nie — powiedział. Złapał mnie za ręce. — Tu będziesz... bezpieczniejsza.
— Ale... — próbowałam polemizować.
John dotknął mojego policzka i uniósł moją twarz ku górze.
— Proszę — szepnął, całując mnie w czoło.
Zgodziłam się. Co innego mogłam zrobić?
###
Następne godziny spędziłam przy łóżku Abby. Siedziałam na brzegu i trzymałam przyjaciółkę za rękę. Adam przyniósł jej leki i gorączka spadła. Nie majaczyła już przez sen. Co jakiś czas Callum przynosił mi jedzenie albo picie, ale nie byłam w stanie go tknąć. Wciąż uciekałam gdzieś myślami, nawet o tym nie wiedząc. Martwiłam się nie tylko o przyjaciółkę, ale także o chłopaków, od których nie miałam wieści. Odkąd John wraz z Henrim wyszli, nie wiedziałam, co się z nimi dzieje. Wciąż męczyło mnie złe przeczucie, że lada chwila stanie się coś strasznego.
— Wciąż nie ma wieści? — Koło mnie pojawił się Adam. Usiadł na krześle ze zmęczoną miną.
Pokręciłam głową.
— Powinnam była iść z nimi. — Westchnęłam. — A tak tkwię tutaj uwięziona i nie mam pojęcia, co się dzieje. Co, jeśli ich zaatakowali? Albo są ranni? Albo...
Adam zaśmiał się łagodnie, przerywając moją wypowiedź.
— Za bardzo się przejmujesz. John i Henri to przecież najlepiej wyszkoleni obozowicze, którzy byli w gorszych opresjach, a ty zachowujesz się, jakby od razu mieli iść na wojnę i z niej nie wrócić.
— Pewnie masz rację. — Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się lekko.
— Ty tylko demony — wymamrotał Callum siedzący po drugiej stronie łóżka.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie. On także wyglądał na zmęczonego. Miał cienie pod oczami, jego włosy były poczochrane i brudne. Napięcie odmalowywało się na jego twarzy.
Niespodziewanie Abby poruszyła się i wymamrotała coś przez sen. Szybko zbliżyłam się do niej, delikatnie kładąc ręce na jej ramionach.
— Abby? — zapytałam cicho. — Abby, słyszysz mnie? Proszę, obudź się. Martwimy się o ciebie. Błagam, powiedz coś.
— Musisz się obudzić — dodał Callum. — Nie możesz zostawić nas teraz samych.
Spojrzałam na niego zdziwiona brzemieniem jego głosy, który był wypełniony troską, bólem i jednocześnie nadzieją.
— Call... um — wymamrotała Abby, a po chwili otworzyłam oczy. Zatrzepotała powiekami, przyzwyczajając się do światła. Jej wzrok padł na mnie, po czym przeskoczył na Cala. Klatka piersiowa unosiła się i opadała w umiarkowanym oddechu. Uśmiechnęłam się z ulgą, czując spadający z mego serca kamień.
— Tak bardzo się o ciebie bałam — powiedziałam, obejmując przyjaciółkę ramieniem.
— Nie musiałaś — parsknęła, odwzajemniając uścisk. — Co się stało?
Odsunęłam się od niej i popatrzyłam niepewnie na przyjaciół. Adam skinął głową, a Callum zaczął opowiadać o wszystkim Abby, która słuchała go w skupieniu, co jakiś czas kiwając głową. Kiedy skończył, zmarszczyła brwi.
— Spałam tak długo... z powodu tego ziela?
Adam kiwnął głową.
— Tak działa na wilkołaki. Musiałaś oberwać z nas wszystkich najmocniej.
Mimo wyjaśnień wciąż miała niepewną miną. Przygryzła wargę, bawiąc się rąbkiem kołdry. Chwyciłam jej dłonie.
— O co chodzi? — zapytałam zmartwiona.
Przełknęła głośno ślinę.
— Ja... — zająknęła się. — Mam przeczucie. Że coś się stanie. Nie wiem dlaczego, ale jestem tego pewna.
— Też mam takie przeczucie — zgadzam się z nią.
Ścisnęła moje ręce.
— Jest coś jeszcze — dodała szeptem i spojrzała prosto w moje oczy. — Demony... one coś planują. Coś strasznego. One chcą...
— Chcą co? — zapytałam pełna napięcia.
— Chcą zabić Johna — wyznała cicho.
Moje serce zaczęło gwałtownie bić. Zerwałam się na równe nogi. Zdziwiony Callum pochylił się nad Abby i wysłuchał to, co przed chwilą powiedziała do mnie. Jego oczy rozszerzyły się gwałtownie.
— Luna — powiedział tylko.
— Muszę go ostrzec! — zawołałam z determinacją, czując łzy palące moje oczy.
Callum zacisnął pięść.
— Idę z tobą — oświadczył.
Pokręciłam głową. Nie mogłam go narażać.
— Powinieneś zostać z Abby — wciął się Adam. — Jest osłabiona i potrzebuje opieki. Ja pójdę z Luną. O nic się nie martw — dodał, widząc niepewną miną Cala. — Będzie dobrze.
I nie oglądając się za siebie, Adam wziął mnie za rękę i razem wypadliśmy z Lecznicy. Biegliśmy w stronę bramy. Po drodze zaczepiliśmy obozowiczów, wypytując ich, czy widzieli Johna, lecz żaden z nich nie był nam w stanie pomóc.
Strach coraz bardziej ściskał moje serce i tylko myśl o ochronieniu Johna powodowała, że jeszcze się nie zatrzymałam i padłam na ziemię. Z Adamem u boku czułam się pewniej, ale jeszcze lepiej byłoby, gdybym znalazła Johna całego i zdrowego. W myślach odmówiłam modlitwę do wszystkich znanych mi bogów, aby czuwali nad chłopakiem. Miałam nadzieję, że chociaż jeden mnie wysłucha.
Kiedy dobiegliśmy do bramy, od razu poznaliśmy, że coś jest nie tak. W powietrzu można było wyczuć charakterystyczną woń demonów. Niewiele myśląc, sięgnęłam po sztylety, a Adam swój miecz. Bez słowa ruszyliśmy prosto na bramę, za którą czekała na nas cała armia wroga.
Zaskoczyli nas. Do tej pory uważałam ich za bezmózgie stworzenia, ale tak naprawdę one były bystre. Odciągnęli naszą uwagę, zabijając obozowicza i pozostawiając go po wschodniej stronie barykady, podczas gdy oni przegrupowali się i byli gotowi zaatakować.
— Nie damy rady — zawołał Adam, odpierając akta. — Jest ich za dużo.
— Muszę znaleźć Johna — powiedziałam i ruszyłam przed siebie. — Osłaniaj mnie.
Szybko zniknęłam w gąszczu walczących. Co jakiś czas odpierałam atak. Byłam przepełniona adrenaliną i nic nie było mnie w stanie powstrzymać przed znalezieniem Johna. Zacięcie walczyłam, tnąc ostrzami napotkane demony. Rzuciłam jeden ze sztyletów, trafiając go w pierś. Padł na ziemię, a ja zabrałam broń. Żar spłynął na mnie, ale zignorowałam go i szłam dalej. Kolejny demon rzucił się na mnie, przygważdżając mnie do ziemi. Kopnięciem zepchnęłam go z siebie, a po chwili zatopiłam sztylet w jego szyi. Odwróciłam wzrok w chwili, kiedy spłonął.
Wstałam i wreszcie udało mi się dostać do samego środka Armagedonu. Wszędzie było widać walczących. Jeden z przeciwników pochylał się nad ciałem obozowicza. Wzięłam rozbieg i odbiwszy się od niego, wyskoczyłam i uderzyłam go z całej siły w plecy i dźgnęłam go. Po wylądowaniu na ziemi dobiłam kolejnego wroga, rozcinając go na pół.
I wtedy go dostrzegłam.
Dzielnie walczył, odpierając atak dwóch demonów. Jednego odepchnął, uderzając go łokciem w twarz, przez co ten upadł. Drugiego przebił nożem. Zauważył mnie i posłał mi lekki uśmiech. Był cały we krwi, jego koszulka była oblana szkarłatem, tak samo, jak bandaże pod spodem. Chciałam wykonać jakiś ruch, ale niewidzialna siła trzymała mnie w miejscu.
Nagle za nim pojawił się demon, ten sam, którego chwilę wcześniej powalił na ziemię.
— JOHN! — krzyknęłam, ale było już za późno.
Demon wysunął pazury i wbił je prosto w brzuch Johna, przebijając go na wylot. John otworzył szeroko oczy, a z jego ust poleciała stróżka krwi. Popatrzył w dół, na wystające z jego brzucha pazury i dotknął rany. Spojrzał w moje oczy.
— Przepraszam — wyszeptał.
W następnej chwili ktoś rzucił w napastnika sztyletem. Potwór zaczął iskrzyć i zajął się ogniem. John, który stal zbyt blisko niego, upadł na kolana i zaczął palić się razem z przeciwnikiem.
— NIE! — krzyczałam przez łzy. Odzyskałam władzę w nogach i rzuciłam się do przodu, ale nie zdążyłam, gdyż John wraz z demonem zniknął w całości w płomieniach. Wybuch odrzucił mnie do tyłu. Uszy przytkały się i nie byłam w stanie nic usłyszeć.
Ktoś się nade mną pochylał i mówił do mnie. Henri. Pomógł mi stać. Dotarło do mnie, że krzyczałam, w chwili, kiedy chłopak przyłożył mi rękę do ust. To i tak nie pomogło.
Demony jeden po drugim zaczęły znikać, aż w końcu nie został ani jeden. A ja stałam wśród tego wszystkiego z myślą, że nie zdążyłam go uratować. Nie zdążyłam go ostrzec. Mimo iż Henri trzymał mnie mocno, upadłam.
— Nie — wyszeptałam ostatni raz przez zdarte gardło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top