Rozdział 2

Moja najlepsza przyjaciółka — Abby Zair — wystawiła głowę przez okno swojego czarnego cadillaca. Okulary przeciwsłoneczne, które miała na głowie, zsunęły jej się na czubek nosa, przez co jasne loki spadły jej na oczy. Zaśmiała się i zamachał do mnie pospiesznie, chcąc żebym jak najszybciej wsiadła do jej samochodu.

Abby od zawsze stanowiła dla mnie zagadkę, mimo że znałyśmy się od małego. Nigdy nie opowiadała o swojej rodzinie. Kiedy ją o nią pytałam, wymigiwała się prostymi odpowiedziami, że jej rodzicie byli ważnymi ludzie, którzy jeżdżą w interesach po świecie, dlatego nigdy nie było ich w domu. Ponieważ byli bogaci, załatwili jej apartament, gdzie mogła mieszkać oraz regularnie wysyłali jej pieniądze na życie. Nie raz chciałam wyciągnąć od niej więcej informacji, ale dziewczyna broniła się przed tym, jak koty przed wodą. Ilekroć zahaczałam o temat rodziny, markotniała i szybko zmieniała go na inny. Była zagadką, której nie potrafiłam rozgryźć.

Zacisnęłam palce na ramiączku od plecaka i ruszyłam do samochodu. Szybko go obeszłam, otworzyłam drzwi, wrzuciłam rzeczy na tylne siedzenie i zajęłam miejsce pasażera.

— Dłużej się nie dało? — zawołała Abby, ruszając z piskiem opon, kiedy ledwo zdążyłam zapiąć pasy. — Spóźnimy się do szkoły!

— Spóźnimy się do szkoły, kiedy partol cię zatrzyma — burknęłam, wciśnięta w fotel. — To cud, że jeszcze nie zabrali ci prawka.

W odpowiedzi zaśmiała się dźwięcznie i trochę zwolniła. Odetchnęłam z ulgą i pochyliłam się do przodu, chcąc zajrzeć do schowka, w którym zawsze trzymałam cukierki karmelowe, od których byłam uzależniona. Abby zawsze się ze mnie śmiała, bo inne nastolatki chowały w schowkach papierosy albo jakieś inne badziewia, a ja stawiałam na słodycze. Nic nie mogłam poradzić na to, że różniłam się od rówieśników.

Niestety, w schowku nie znalazłam tego, czego szukałam. Wyglądało na to, że wszystko zjadła Abby albo zapomniałam uzupełnić zapasy. Niezadowolona, zaczęłam szukać czegoś innego, czym mogłabym zaspokoić karmelowy głód lub chociaż swoją ciekawość. Na moje szczęście, Abby należała do osób, które lubiły przetrzymywać w schowku różne dziwne, i czasem niepotrzebne, rzeczy. Bezwiednie zaczęłam przerzucać płyty CD z zespołami, których nazw nie znałam, papierki po batonikach, a także wyschnięte lakiery do paznokci i kosmetyki. No naprawdę, kto trzyma takie rzeczy w samochodzie? Przecież od tego są torebki!

W końcu moja ręka natrafiła na podłużny, metalowy przedmiot. Z coraz większym zaciekawieniem zabrałam go i przyjrzałam mu się bliżej. Był prostokątny, trochę większy od zapalniczki oraz chłodny w dotyku. Idealnie mieścił się w mojej dłoni, jakby jego przeznaczeniem było pasować do niej. Przejechałam palcem po jego gładkiej powierzchni, aż natrafiłam na mały guziczek, który aż kusił mnie, żebym go nacisnęła i sprawdziła, co się stanie.

— Co to takiego? — zapytałam i, oczywiście, nacisnęłam guziczek. Za późno usłyszałam sprzeciw Abby, która kazała mi to natychmiast odłożyć. Z przedmiotu wysunęłam się ostrze, które rozcięło rękawiczkę znajdującą się na mojej prawej dłoni.

Pisnęłam przestraszona i upuściłam przedmiot na kolana. Mało brakowało, a wbiłby się w moją nogę.

— Cholera — warknęłam, będąc jednocześnie wstrząśnięta, jak i pod wrażeniem. — Co to było?

— Nic, co powinno cię obchodzi — odparła spokojnie Abby i zabrała nóż. Nacisnęła guziczek, a ostrze zniknęło. Wsunęła przedmiot do kieszeni. — Tak to jest, kiedy grzebie się w cudzych rzeczach i używa się ich bez zgody właściciela.

— I bez przeczytania instrukcji obsługi — dodałam cicho pod nosem.

Abby posłała mi karcące spojrzenie.

— Nic ci się nie stało? — zapytała z troską, zerkając na moją dłoń.

Pokręciłam głową. Ostrze nie dosięgło skóry. Na moje szczęście. Gdyby nie rękawiczka, sprawa wyglądałaby nieciekawie. Oczywiście był powód, dla którego nosiłam rękawiczkę i to nie byle jaki. Otóż odkąd pamiętam, mam na tej ręce znak, bliznę, czy jak kto tam chce, która ma kształt gwiazdy. W jednej z książek o okultyzmie przeczytałam, że znak pokazuje się na ciele tego, kto jest przeklęty. Dlatego wolałam go nie pokazywać.

Kiedy byłam mała, dziewczynki na podwórku śmiały się ze mnie i nie chciały się ze mną bawić z powodu znaku. Wtedy pojawiła się Abby i pokazała mi, że ma coś podobnego na ręce, tylko w kształcie koła. Co prawda ona miała go dlatego, że kiedyś się oparzyła, ale inne dziewczynki o tym nie wiedziały i odczepiły się ode mnie, a Abby mianowała na moją najlepszą przyjaciółkę. Tak o znaku wie tylko ona i, oczywiście, moi rodzice. Były to jedyne osoby w moim życiu, którym bezgranicznie ufałam i mogłam powierzyć każdy sekret.

Westchnęłam przeciągle i wyciągnęłam z kieszeni telefon, który wibrował. Chwilę się nim bawiłam, kiedy mój wzrok padł na datę, jaka dzisiaj była, przez co spochmurniałam. Rocznica śmierci mojej rodziny, w dodatku trzynasta, nie należała do moich ulubionych dat w roku. Zawsze w ten dzień spowijały mnie czarne myśli, przez które cały dzień chodziłam przygnębiona. Kiedy byłam mała, zawsze wtedy śnił mi się pożar, chociaż nigdy nie pamiętałam szczegółów. Odkąd pamiętam, w każdą rocznicę wybierałam się na cmentarz, aby uczcić pamięć rodziny. Tym razem nie mogło być inaczej.

— Abby? — zaczęłam niepewnie. — Mam do ciebie prośbę. Właściwie mogłabym iść tam sama, ale nie chcę być dzisiaj samotna, bo to dla mnie ciężki dzień i...

Dziewczyna przerwała mi, śmiejąc się radośnie.

— Kochana, wyluzuj i powiedz mi wszystko po kolei, bo się pogubiłam — poprosiłam. — Musisz gdzieś iść, tak? — Pokiwałam głową. — I chcesz, żebym poszła z tobą? — Ponownie pokiwałam głową. — No dobra. A o co konkretnie chodzi? Mroczne rytuały związane z pełnią?

— Co? — parsknęłam. — Nie, nic z tych rzeczy! Chodzi o...

— Czekaj, umówiłaś się z kimś? — przerwałam mi i zaczęłam podskakiwać na siedzeniu i piszczeć, jak małe dziecko. — O matko! Czy chodzi o tego przystojniaka Kevina? Zaprosił cię na randkę, tak czy nie?

— Matko, Abby, nie! — zaśmiałam się histerycznie.

Nie mogłam uwierzyć, że Abby wpadła na tak idiotyczny pomysł. Ja, dziwna dziewczyna, miałam zostać zaproszona na randkę przez Kevina, który wygląda jak młody bóg? Który ma metr osiemdziesiąt wzrostu, składającego się z czystego ładu i składu, błękitnych oczu, blond czupryny i markowych ciuchów? Największe ciacho, na którego widok dziewczyny mdleją, miałoby zaprosić gdzieś mnie? Pokręciłam głową na głupią myśl Abby. Tylko ona była wstanie wymyślić coś takiego i zeswatać mnie z takim przystojniakiem jak on.

— Nie — powtórzyłam, nadal się śmiejąc. Humor, który chwilę wcześniej mi się pogorszył, teraz był w o wiele lepszym stanie.

Abby również się zaśmiała i podniosła ręce w geście kapitulacji, a właściwie tylko jedną, bo drugą musiałam nadal trzymać kierownicę i prowadzić.

— Poddaję się — rzekła. — Zagięłaś mnie tym.

— Może gdybyś pozwoliła mi od razu dokończyć, to teraz nie musiałbyś wymyślać niestworzonych teorii? — zauważyłam kąśliwie.

— Oj no, przestań już się nade mną znęcać i powiedz, o co chodzi — poprosiła.

Wzięłam oddech i spojrzałam na nią uważnie.

— Po lekcjach chciałam pojechać na cmentarz — wypaliłam.

W odpowiedzi Abby uniosła pytająco brew i zerknęła na mnie kątem oka. Czekała na wyjaśnienia.

— Dokładnie trzynaście lat temu moja rodzina, prawdziwa rodzina, zginęła w pożarze — powiedziałam drżącym głosem. — Co roku chodzę tego dnia na ich grób. Wcześniej ci o tym nie wspominałam, bo nie jest do dla mnie łatwa sprawa, ani rzecz, o której lubię mówić. Teraz jednak złożyło się, że mam nocować u ciebie i to w ten szczególny dzień, dlatego chciałam, żebyś ze mną pojechała. Do dla mnie trudny czas.

— Teraz pamiętam — oświadczyła i uderzyła się dłonią w czoło, jak chciała ukarać się za to, że nie przypomniała sobie tego wcześniej. — Twoi rodzice powiedzieli mi o tym kiedyś, ponieważ byłaś smutna, a ja nie wiedziałam, jak cię pocieszyć. Przepraszam, że nie wiedziała, że to wypada dzisiaj.

Spoglądam na nią z ulgą.

— Nic się nie stało — zapewniam ją. — Nie musiałaś o tym wiedzieć.

— Luna... — Spojrzała na mnie niepewnie, zastanawiając się nad czymś. — Martwisz się? To znaczy... Myślisz o tym?

— Czasami — przyznałam.

— A teraz? — dociekała.

Westchnęłam przeciągle i kiwnęłam głową.

— Dlaczego? — Jej głos przepełniony był troską.

Odwróciłam się twarzą do okna i zaczęłam obserwować mijający za nim krajobraz. Drzewa zlewały się w całość przez prędkość, z jaką jechałyśmy.

— Mam tyle pytań — mruknęłam bardziej do siebie niż do mnie. — Ale nikt nie może mi na nie odpowiedzieć. Chciałbym wiedzieć, dlaczego padło na nasz dom. Mieszkaliśmy w miejscu, gdzie nie dało się łatwo dojechać... Dlatego też za nim przyjechała straż, domu już nie było. — Zamilkłam, a po chwili mówiła dalej. — Chciałabym wiedzieć, dlaczego wszyscy zginęli — mama, tata i mój brat — a ja zostałam. A przede wszystkim chciałbym wiedzieć, dlaczego od tamtego dnia męczą mnie koszmary, których nie potrafię się pozbyć.

Proszę, zrobiłam to, wyrzuciłam z siebie wszystkie te rzeczy. Jeszcze nigdy nie otworzyłam się przed Abby tak bardzo. Mogłam być z siebie dumna, szkody tylko, że musiało się to odbyć w takiej chwili i z takim tematem. Można by pomyśleć, że powiedziałam za dużo, ale tak długo tłumiłam to w sobie, że chyba przyszła pora na to, żeby się tylko pozbyć.

Czułam na sobie spojrzenie Abby. Wyczułam smutek, z jakim to robiła i w pewien sposób poczułam ulgę, że nie zareagowała na to, co jej powiedziałam w niewłaściwy sposób, tylko właśnie taki — z uczuciem godnym najlepszej przyjaciółki.

— Uważasz, że ktoś zrobił to celowo? — zapytała nagle Abby, a ja straciłam wątek, bo nie wiedziałam, o co pytała.

— Co zrobił?

— No wiesz... — Przygryzła w zdenerwowaniu wargę, jakby bała się sprecyzować swoją myśl. — Że ktoś celowo zabił twoją rodzinę, podpalając dom.

— Nie wiem — mruknęłam zrezygnowana. Nagle poczułam się zmęczona tym tematem, ale nie chciałam jeszcze go kończyć, bo po raz pierwszy znalazłam kogoś, kto chciał ze mną go omówić. — Podobno strażacy mówili, że było spięcie w instalacji, czy coś takiego i to było przyczyną pożaru, ale z drugiej strony...

— Hej — zawołała Abby i uśmiechnęła się do mnie pocieszająco, chociaż unikałam jej wzroku. — Wątpię, że ktoś chciałby skrzywdzić twoją rodzinę. Skoro ty byłaś takim ślicznym dzieckiem, jak teraz jesteś — to mówiąc, uszczypnęła mnie w policzek, na co zapiszczałam i odepchnęłam jej dłoń.

— Może masz rację — westchnęłam, opierając głowę o zagłówek fotela.

Przez parę minut między nami panowała cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu przez przejeżdżające obok samochody.

— Porozmawiajmy o czymś weselszym — zaproponowała Abby. — Powiedziałaś, że miałaś brata, tak?

Przytaknęłam, a w mojej głowie pojawił się zamglony obraz chłopaka o ciemnych włosach i radosnych oczach. Chłopaka, którego stratę opłakiwałam przez wiele, wiele długich nocy.

— Mhm — mruknęła. — Zapewne byłby teraz niezłym przystojniakiem. Musiałabym odpędzać od niego te wszystkie natrętne dziewczyny w szkole — rozmarzyła się Abby.

— Co? — parsknęłam rozbawiona. — Dlaczego akurat ty? To w końcu mój brat.

— Bo z pewnością byłby moim chłopakiem — oświadczyła z błyskiem w oku i wybuchła śmiechem. — Nikt nie jest w stanie się mi oprzeć — zapewniła i zarzuciła włosami.

Przewróciłam oczami, uśmiechając się pod nosem.

— Ile miał wtedy lat? — zapytała, zmieniając temat.

Poszperałam w swojej pamięci.

— Chyba sześć. A ja cztery. Był dwa lata starszy — dodałam.

— Czyli, że teraz miałby... — zamilkła, bo albo liczyła, że jej powiem, albo próbowała dodać dwa do dwóch w myślach.

Pokręciłam z politowaniem głową.

— Dziewiętnaście — powiedziałam jej. — Wystarczyło do naszego wieku dodać dwa, wiesz? Cienka jesteś z matmy.

Wzruszyła ramionami, po czym ostro skręciła w prawo, wjeżdżając na parking szkolny, łamiąc przy tym parę przepisów. Kilka samochodów zatrąbiło, przez co wcisnęłam się głęboko w fotel w zażenowaniu.

— Wiem, ale nic na to nie poradzę — odparła. — Taki urok blondynek.

Nie zwracając uwagi na inne samochodu i niezadowolonych kierowców, zajęła jedno z ostatnich miejsc parkingowych. Dziewczyna, która chciała zająć je przed nami, zaczęła przeklinać pod nosem i pokazała nam środkowy palec. Abby uśmiechnęła się triumfalnie, odnosząc się na około swoim sukcesem.

— Gotowa na kolejny dzień katuszy w tej budzie zwanej szkołą? — Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wysiadła.

Wzięłam głęboki oddech i wysiadłam z auta. Rzuciłam spojrzenie budynkowi szkolnemu, kiedy poczułam palące spojrzenie na plecach. Myślała, że to może dziewczyna od środkowego palca, ale kiedy się odwróciłam, parking był pusty. Chyba zaczynałam wariować. Pokręciłam głową i ruszyłam za Abby.

Nagle usłyszałam głos ze snu.

— Już pora poznać prawdę. Czas się obudzić.

To był kolejny dowód na to,że wariowałam. Oraz na to, że dziś czekało mnie coś niedobrego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top