Rozdział 18
— Chcesz mi powiedzieć, że oboje wybuchliście? — zapytała Abby, kiedy zdałam jej relację z tego, co stało się na treningu.
Pokręciłam głową i poprawiłam się na poduszkach. Abby zajmowała drugi koniec łóżka, leżąc na brzuchu i machając na przemian nogami w powietrzu. Kręciła na palcu kosmyk włosów, bacznie mi się przyglądając.
— Nie do końca tak było. — Westchnęłam, szukając odpowiednich słów do opisanie zdarzenia. — To tak jakby nasze... żywioły się odepchnęły.
Zmarszczyłam brwi, przetwarzając informacje.
— Jeszcze nigdy nie słyszałam o takim przypadku — powiedziała. — Co na to John?
Skrzywiłam się, przypominając sobie reakcję przywódcy.
— Powiedzmy, że był deczko wstrząśnięty — odpowiedziałam. Abby nie była zadowolona tą odpowiedzią, bo patrzyła na mnie wyczekująco. — No dobra, był nieźle wstrząśnięty. Kazał iść nam do Lecznicy, a sam się ulotnił. Od tamtej pory go nie widziałam.
— Trudno mu się dziwić, jeszcze nigdy nic takiego się nie stało. Pewnie nie wiedział, jak ma zareagować, dlatego uciekł. Bycie przywódcą nie jest łatwe. To droga pełna przeszkód, a człowiek musi być cały czas przygotowany w razie kłopotów czy niebezpieczeństwa, a taka sytuacja wytrąciła go z równowagi i nie wiedział co zrobić, a jako przywódca powinien jakoś zareagować — powiedziała na jednym wydechu Abby.
Przeanalizowałam jej słowa i musiałam przyznać, że ma rację. Nie powinnam mieć pretensji do Johna, że zostawił nas z tym samych, skoro sama pewnie postąpiłabym tak samo. Bycie przywódcą to ogromna presja, a on musiał zmagać się z tym sam odkąd umarł jego ojciec.
— A odkąd to masz takie głębokie przemyślenia? — zapytałam, kładąc się na poduszki.
— Odkąd Callum się nimi ze mną podzielił — odparła.
Zaskoczona, gwałtownie usiadłam. Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam, ale sądząc po winnej minie Abby, nie przesłyszałam się.
— Powiedziałam coś nie tak? — zapytała niepewnie.
Pokręciłam wolno głową.
— Nie, ja tylko... — Przypomniałam sobie moją rozmowę z Adamem na temat bliskości Abby i Calluma, a potem zapewnienie mojego brata, że nic ich nie łączy poza przyjaźnią. Powinnam pogodzić się z tym faktem. Oboje byli mi bliscy. Nie chciałam, żeby coś zepsuło relacje między nami. Moja najlepsza przyjaciółka tylko przyjaźniła się z moim bratem. Nic takiego.
Zmusiłam się do uśmiechu.
— Nieważne, jest okej.
— No dobra — powiedziała wolno, wciąż bacznie mnie obserwując.
— Jak idzie twój trening? — Zmieniłam temat.
Na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi. Zaczęła opowiadać, jak poznała parę fajnych osób, z którymi ćwiczy i jak fajnie się razem bawią. Słuchałam jej z zaciekawieniem, ciesząc się, że wszystko u niej w porządku, szczególnie że początki nie były zbyt pomyślne.
— Powinnam już iść — powiedziała Abby po godzinie. — Umówiłam się z... kolegą. — Ostatnie słowo powiedziała szybko, jakby się bała, że wyda jakiś sekret. Pomachała mi pospiesznie i szybko wyszła z pokoju.
Miałam nadzieję, że nie miała na myśli Callum. Z drugiej jednak strony, skoro tylko się przyjaźnili, to przecież mogła mi to powiedzieć, prawda? Nie byłabym o to zła. W końcu to moja przyjaciółka. Może mi ufać. Tak samo, jak Callum.
Ale ty jej nie zaufałaś na tyle, żeby wyznać prawdę o przymierzu z Henrim, podpowiedziało mi sumienie.
Przygryzłam wargę w zamyśleniu. Jęknęłam i wcisnęłam twarz w poduszkę. Moje sumienie miało rację, cholerną rację. I wychodziło na to, że to ja byłam najgorsza w tej sytuacji.
Musiałam przestać o tym myśleć, oderwać się od tego. Musiałam z kimś porozmawiać. W tym celu koniecznością było znalezienie osoby, która nadawałby się do tego.
Zeszłam z łóżka i otwarłam drzwi, zastając za nimi Johna z ręką podniesioną do pukania. Ja jego twarzy pojawił się uśmiech ulgi.
— Szukałem cię — powiedział. Uniosłam pytająco brew. — Co powiesz na spacer?
— To świetny pomysł — odparłam od razu. — Potrzebuję choć na chwilę się oderwać od rzeczywistości.
John złapał mnie za rękę i bez zbędnych ceregieli pociągnął za sobą, zmuszając mnie tym do biegu. Wypadliśmy przed budynek, potrącając po drodze zdziwionych obozowiczów. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, kiedy wbiegliśmy do lasu. W którymś momencie John puścił moją dłoń. Wziął większy rozbieg, odbił się od pnia drzewa i wlocie przemienił w wilka. Stałam i patrzyłam na to z szeroko otwartymi oczami. Brązowy wilk, którym stał się John, zatrzymał się kilkanaście metrów ode mnie i kiwnął głową, po czym zniknął wśród drzew. Pobiegłam za nim.
Bardzo szybko się rozpędziłam, doganiając Johna. Pędziliśmy równolegle do siebie, kiedy on odbił w lewo. Zwolniłam, aby lepiej wypatrzeć go wśród krzewów. Coś przebiegło niedaleko mnie. Był tak szybkie, że nie potrafiłam rozpoznać jego kształtu. Zaczęłam truchtać, aż w końcu biec, rozglądając się w jego poszukiwaniu.
— Uważaj — rozbrzmiał głos w mojej głowie, kiedy potknęłam się o kamień i z chlupotem wpadłam do strumyka. Zimna woda szybko zmoczyła moje ubranie. Byłam zaskoczona tym, że po raz kolejny usłyszałam głos w mojej głowie. Nie chciałam panikować, ale zaczynałam się powoli bać.
Z lasu wyskoczył John w ludzkiej postaci i wskoczył do strumienia, dodatkowo mnie ochlapując.
— Nic ci nie jest? — spytał z uśmiechem, podając mi rękę.
Chwyciłam go, ale zamiast wstać, wciągnęłam go do wody. Wpadł z pluskiem obok mnie. Był zdziwiony, za to ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam uciekać, a John biegł za mną. Złapał mnie w pasie i oboje wpadliśmy do wody, tym razem głębszej. Chlapaliśmy się nawzajem, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha. Byliśmy mokrzy, zziajani, ale radośni.
Kiedy opadłam z sił, John zaprowadził mnie na polanę skąpaną w promieniach słońca. Padliśmy na trawę obok siebie, oddychając szybko. Mokre ubrania przykleiły się nam do ciał, ale mało się tym przejęliśmy. To była moja kolejna kąpiel w wodzie tego dnia i przypomniałam o tym Johnowi.
— Właśnie dlatego cię szukałem — odparł, kładąc ręce pod głową. — Chciałem cię przeprosić za to, że uciekłem, ale...
— Nic się nie słało. — Położyłam rękę na jego ramieniu. — Rozumiem.
Spojrzał na mnie zaskoczony, aż w końcu na jego twarzy pojawił się uśmiech.
— Dziękuję — mruknął cicho, patrzą mi prosto w oczy. Zarumieniłam się i odwróciłam wzrok. — Przeszukałem z Adamem tonę książek, szukając czegokolwiek, co pomogłoby rozwiązać tę sprawę, ale nic nie znaleźliśmy.
Kiwnęłam głową i przymknęłam oczy. Usłyszałam, jak John siada.
— Mam wrażenie, że ostatni idzie mi coraz gorzej — wyznał, a ja otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.
— Co masz na myśli?
John bawił się źdźbłami trawy, przepuszczając je między palcami. Siedział pochylony do przodu i nie podnosił wzroku.
— Za dużo się dzieje. — Westchnął. — A ja nie daję rady. Odkąd mój ojciec umarł, jeszcze nigdy nie miałem takich problemów w obozie. Demony zawsze atakowały, ale nie sam obóz. Jak już to pojedynczych obozowiczów i to daleko poza granicami.
— John...
— Jeszcze nigdy nie byłem tak bezsilny! — wykrzyknął, gwałtownie wstając. — Boję się, że mogę nie dać rady!
Podniosłam się na nogi i stanęłam naprzeciwko niego. Ujęłam jego twarz w dłonie i nakierowałam tak, żeby mógł patrzeć w moje oczy.
— John — powiedziałam stanowczym głosem. — Nie jesteś bezsilny. Dasz radę, bo wierzę w ciebie i będę przy tobie. Nie tylko ja. Cały obóz stoi za tobą. Jeszcze nigdy nie spotkałam silniejszej osoby od ciebie. Robisz wszystko, co w twojej mocy, aby zapewnić bezpieczeństwo obozowi i jego mieszkańcom. Jesteś najlepszy i nic ani nikt tego nie zmieni.
Przymknął oczy, a przez jego twarz przeszedł grymas bólu. Zniknął równie szybko, jak się pojawił. Chłopak przybliżył się i oparł głowę o moje czoło.
— Dziękuję — szepnął i otworzył oczy, które błyszczały w półmroku. — Dziękuję, że wciąż przy mnie jesteś.
Uśmiechnęłam się.
— Nie jesteś aż taki zły — odpowiedziałam z uśmiechem. John także się zaśmiał.
Zrobiło się ciemno, dlatego ruszyliśmy w drogę powrotną. W którymś momencie złapałam Johna za rękę. Wolnym spacerem przemierzyliśmy trasę do Budynku Głównego, mijając ostatnich obozowiczów.
John odprowadził mnie pod same drzwi pokoju.
— Dobrej nocy — powiedział i przycisnął usta do mojego czoła, składając na nim pocałunek.
Spłonęłam rumieńcem i nie patrząc na Johna, zniknęłam w pokoju. Oparłam się plecami o drzwi i zjechałam po nich, aż usiadłam na podłodze. Zagryzłam wargę, próbując nie uśmiechać się jak głupia. Nie udało mi się.
Motylki wariowały w moim brzuchu zupełnie, jakby się czegoś naćpały.
###
Następne dni minęły mi bardzo szybko. Codzienne treningi, lekcje z Adamem czy Henrim. Wszystko zlało się w jedno, po czym rozwiało niczym sny. Nawet nie zauważyłam, jak szybko wszystko się zmieniło. Abby poznała mnie z kilkoma nowymi ludźmi, którzy okazali się naprawdę fajni i spędziłam z nimi dużo czasu. Tym samym odwróciła moją uwagę od niej i Callum, z którym spędzała trochę wolego czasu. Sama też dużo przebywałam z bratem. Każda chwila w jego towarzystwie była słodka jak miód, dzięki czemu czułam, że moja rodzina wreszcie wygląda tak, jak powinna. Wciąż tęskniłam za Jackiem i Emmą, ale bliskość Cala i to, że pocieszał mnie na każdym kroku, wzmacniały we mnie nadzieję, że znów się spotkamy.
Na każdym kroku coś się działo, że nie miałam czasu na myślenie. Adam zasypywał mnie masą książek o demonach, które czytałam z ogromną przyjemnością, a później opowiadałam mu, czego dowiedziałam się, co mi się spodobało, a co przeraziło. Na początku myślałam, że książki będą ściśle opisywać każdą rasę demona z osobna, ale pomyliłam się. Wszystkie zostały napisane jak legendy, które opowiada się na dobranoc. Zawarte w książkach opisy były naprawdę pomocne, co poszerzyło moje horyzonty wiedzy o stworzeniach, z którymi przyszło mi walczyć.
Jak już mówimy o demonach, to ich aktywność ostatnio spadła. Nie kręcili się w pobliżu obozu i nie napadali na nas. Kilka dni temu grupa obozowiczów natknęła się na piętnaście demonów na obrzeżach miasta, daleko poza zasięgiem obozu, i rozprawiła się z nimi. Od tamtej pory nie było o nich ani słowa. To jednak nie powstrzymało Henriego przed dalszym śledzeniem obozowiczów. Zdarzało mu się znikać na cały dzień, a kiedy wracał, zawsze miał posępną minę wskazującą na to, że nic nowego nie odkrył. Trochę mnie to martwiło, bo nie chciałam, żeby popadł w jakiś obłęd, nawet jeśli nadal mi nie ufał ani nie lubił.
Przez te wszystkie sprawy nie miałam czasu na zastanowienie się nad tym, co zaszło między mną a Johnem.
No właśnie, John. Od naszego pamiętnego spaceru po lesie nie mieliśmy za dużo czasu dla siebie. Ja miałam trening, a John obóz na głowie. Za każdym razem, kiedy pojawiał się w moim pobliżu, motylki w moim brzuchu budziły się do życia, a serce przyspieszało. To dziwne uczucie ogarniało mnie za każdym razem, kiedy posyłał mi swój zniewalający uśmiech, bądź tylko na mnie spojrzał. Mimo iż czułam się swobodnie w jego towarzystwie, delikatny rumieniec wpływał na moje policzki, czego nie byłam w stanie powstrzymać.
Przez kilka nocy męczyły mnie koszmary, które nasilały się, kiedy sądny dzień przybycia Rady Alf do obozu był coraz bliżej. I w końcu nadszedł. Nie był zbyt pogodny. Deszcz siąpił cały czas, a gęsta mgła wisiała nad całym obozem, uniemożliwiając jakąkolwiek widoczność.
Siedziałam w bibliotece, wciśnięta w sofę, owinięta kocem, z książką na kolanach i kubkiem herbaty w ręce. Od kilku godzin przewracałam bezmyślnie kolejne kartki w lekturze. Czytane zdania nie miały sensu i gdyby ktoś mnie zapytał o ich treść, nie umiałabym mu odpowiedzieć. Byłam zbyt podenerwowana, żeby potrafić się na czymkolwiek skupić. W końcu odstawiłam książkę i kubek. Wstałam, rozprostowując kości i wolno podeszłam do obrazu z moimi rodzicami.
— Co ty byś zrobiła na moim miejscu? — zapytałam podobizny mojej mamy. Moje ręka powędrowała do naszyjnika w kształcie półksiężyca na mojej szyi. — Co ja powinnam zrobić? — mruknęłam.
— Może przestać do siebie gadać? — zasugerował głos za mną. Odwróciłam się przodem do Henriego, który stał z założonymi rękami, opierając się o drzwi.
— Mogłam się tego spodziewać — parsknęłam. — Dzięki za pomoc. — Potarłam ramiona z zimna. Czując na sobie przenikliwy wzrok chłopaka, sięgnęłam go koc i owinęłam się nim. — Czego chcesz?
— Wiesz, gdzie jest John? Nie mogę go nigdzie znaleźć — odparł, wciąż bacznie mnie obserwując.
Mimowolnie zacisnęłam pod kocem palce na rączce sztyletu.
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Nie ma go w jego pokoju?
Przewrócił oczami.
— Gdyby tam był, nie traciłbym czasu na rozmowę z tobą — powiedział kąśliwie.
Teraz to ja przewróciłam oczami.
— Jak widzisz, tutaj też go nie ma, więc możesz zabrać swój humorzasty tyłek stąd i przestać zabierać mi powietrze, bo mi się bardziej przyda niż tobie i twojemu wielkiemu ego — warknęłam.
Znudzony wyraz twarzy Henriego nie uległ zmianie. Trochę liczyłam na to, że się wkurzy i zacznie na mnie krzyczeć. Od rana chodziłam nabuzowana różnymi emocjami i chciałam dać im upust, a Henri wydawał się do tego idealny. Jednak dzisiaj postanowił mnie jeszcze bardziej wkurzyć i nie reagować na moje zaczepki.
— Na co czekasz? — wyrzuciłam z siebie.
Pokręcił tylko głową i wycofał się. Odetchnęłam z ulgą, a część napięcia opuściła moje ciało. Mój spokój nie trwał jednak długo, bo w drzwiach pojawił się Adam.
— Luna. — Jego głos był poważny i zdradzał jego zdenerwowanie.
Przełknęłam ślinę, czekając na to, co powie.
— Już czas. — Padły słowa, których tak bardzo się obawiałam.
Podczas krótkiej drogi z Budynku Głównego do Drzewa Myśli moje włosy zdążyły namoknąć i opaść. Przemoczone ubranie ochładzało mnie, przez co drżałam. Cały obóz zebrał się wokół drzewa, aby na własne oczy zobaczyć Radę Alf i usłyszeć to, co zamierzała mi powiedzieć. Chętnie bym się z kimś z nich zamieniła. Wtedy zamiast strachu czułabym podekscytowanie tym, co ma zaraz nastąpić. A tak byłam przerażona.
Stanęłam obok brata. Złapał mnie za rękę i ścisną ją, dodają mi otuchy. Tuż za mną czaił się Adam, pilnując, żebym przypadkiem nie zemdlała. Zero śladu Johna.
Już myślałam, że się nie pojawi, ale w końcu przyszedł. Podszedł do mnie wolno z uśmiechem na ustach i pocałował w policzek.
— Przepraszam, że przyszedłem tak późno, ale miałem parę spraw do załatwienia — wyjaśnił szeptem, stają na tyle blisko mnie, że stykaliśmy się ramionami.
— Cieszę się, że zdążyłeś — odparłam, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć.
— Nie mógłbym zostawić cię samej w takiej sytuacji. — Złączył nasze ręce dla potwierdzenia swoich słów.
Szybko uciekłam wzrokiem, czując palący rumieniec. Napotkałam chmurne oczy Henriego, które zdawały przewiercać mnie na wylot. Nie potrafiłam nic wyczytać z jego twarzy.
Niespodziewanie ziemia zadrżała, a pień wierzby zaczął skrzypieć. Mała szczelina, która pojawiła się u korzeni drzewa, przerodziła się w rosnący otwór, z którego wydobyła się mgła. Zapachniało piżmem. Pojawiły się wilki. Najpierw jeden, potem drugi i trzeci. Wszystkie miały białą sierść, jasną niczym księżyc w pełni. Stanęły u korzeni drzewa, a obozowicze z szacunkiem pochylili głowy, przyciskając prawą rękę zaciśniętą w pięść do serca. Powtórzyłam ten ruch i spuściłam głowę.
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy poczułam na sobie wzrok Rady. Ze strachem podniosłam głowę i ujrzałam trzy kobiety o białych włosach i ciemnej karnacji, odziane w skóry zwierząt. Obserwowały mnie.
— Wystąp, Luno Blackstein, córko Wielkich Łowców — powiedziała środkowa kobieta.
Posłusznie zrobiłam jeden drżący krok do przodu, a po nim następny. Zatrzymałam się kilka metrów od Rady. Ich srebrzyste oczy, które były wręcz przeźroczyste, obserwowały każdy mój ruch. Pewnie wyczuły mój strach i obawę.
— Już czas — szepnęła jedna.
— To ten dzień — powiedziała kolejna.
— Nie ma odwrotu — dodała trzecia.
Ich głosy mieszały się ze sobą i rozchodziły po wolnej przestrzeni między nami.
— Czy jesteś gotowa poznać prawdę? — spytała środkowa członkini Rady. — Bo kiedy prawda i kłamstwo wyjdą na jaw, nie będziesz w stanie niczego zmienić.
Przełknęłam ślinę i wzrokiem poszukałam pomocy. Natrafiłam na oczy Johna i na chwilę uspokoiłam się. Odwróciłam od niego wzrok i spojrzałam na Radę Alf.
— Tak, jestem gotowa — powiedziałam głośno i wyraźnie, a mój głos był pełen determinacji.
— Obdarzona darem ziemi — wymamrotała jedna z Alf. — Tego, co żywe i martwe.
— Używa mocy mądrze — kontynuowała druga. — Inaczej źle będzie.
Zaczęły mówić razem:
— Od nienawiści wroga,
Po wierność przyjaciela.
Przez suchą ziemię do szczęścia,
Lecz uważaj:
Wśród przyjaciół jest wróg,
Wśród wrogów przyjaciel.
Nie zawsze zaufanie równa się miłości,
Lecz prawda zawsze się gdzieś mości.
Cierpienie to jedno, dusza to drugie.
Ostateczne decyzja należy do ciebie.
Jedną masz strzałę, lecz dwa życia,
Które z nich wybierzesz, od ciebie zależy.
Twoją krwią splamiona będzie,
A kto jej posmakuje, ten na zawsze będzie.
Rada odwróciła pusty wzrok w stronę Henriego, który momentalnie pobladł. Pierwszy raz widziałam, jak na jego twarz odmalował się strach.
— Gotowy czy nie, do ciebie należy, pokazać młodej damie, czym jest Dar przez bogów zesłany.
Moje serce biło mi tak mocno, że nie słyszałam nic poza nim. Rada z powrotem zmieniła się w wilki i zniknęła we wnętrzu wierzby, która zamknęła się za nimi. Szybko się odwróciłam i wpadłam prosto w ramiona Johna. Objęłam go mocno za szyję, a on złapał mnie w pasie. Powstrzymałam łzy napływające do oczu.
— Już dobrze — uspokajał mnie, głaszcząc po plecach. — Wszystko będzie dobrze.
— Zabierz mnie stąd — wychrypiałam. — Proszę, zabierz mnie.
Wypuścił mnie z objęć, a zamiast tego chwycił za rękę. Pociągnął mnie za sobą, a ja ruszyłam ze spuszczoną głową. Nie wiedziałam, gdzie mnie prowadzi. W obecnej chwili liczył się tylko fakt, że zaciskałam palce na jego palcach, a on ratował mnie z opresji.
O innych rzeczach będziemy martwić się później.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top