Rozdział 14
Jeżeli chodzi o podsłuchiwanie ludzi, i to nie z własnej woli, byłam w tym mistrzem.
Po tym, jak godzinę przeleżałam w łóżku, płacząc w poduszkę, w końcu zebrałam się i doprowadziłam do porządku. Miałam czas na przemyślenie paru spraw. Musiałam porozmawiać z Johnem na temat tego, co zdarzyło się na treningu. I tu nie chodziło o samo zachowanie Henriego, o którym na pewno mu napomknę, ale o dziwną maziowatą substancję, przez którą o mało nie spadłam z pala. I jeszcze jedno, a mianowicie kołysanka, którą usłyszałam, kiedy niespodziewanie pojawiła się w mojej głowie. A ten kobiecy głos, który ją śpiewał, czy to mogła być moja matka? Moja prawdziwa, biologiczna mama?
Sama myśl o tym, że mogłaby ją pamiętać była dla mnie aktem nadziei. Mógł istnieć, chociaż cień szansy, że będę mogła przypomnieć sobie więcej. To zadziałało na mnie jak orzeźwiający kubek zimnej wody — z początku byłam zaskoczona, ale oswoiłam się z dziwnym dreszczem, który został przez to wywołany. Dlatego ruszyłam do biblioteki, zaciskając dłoń na rączce sztyletu znajdującego się po prawej stornie mojego biodra. Drugiego musnęłam opuszkami palców. Mając je tak krótko, zdążyłam się do nich przyzwyczaić.
Kiedy miałam już wchodzić do biblioteki, usłyszałam dochodzące zza drzwi głosy. Stanęłam jak wryta nie mogąc się ruszyć.
— Możesz mi wyjaśnić, co się stało? — Bez problemu poznałam zdenerwowany głos Adama. — Dlaczego Luna płakała?
Prychnięcie, od którego przeszedł mnie dreszcz, bez wątpienia należało do Henriego.
— Luna, Luna, Luna — wyrzucił z siebie. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby wypowiadał moje imię z taką złością. Chyba w ogóle nie słyszałam, żeby je wypowiadał. — Dlaczego wszystko musi się kręcić wokół niej?!
Słychać było próby powiedzenia czegoś przez Adama, ale Henri od razu mu przerwał.
— Nie, Adam, nic jej nie zrobiłem.
— To dlaczego? — Chłopak nie dawał za wygraną.
Henri westchnął. Najciszej jak potrafiłam, przybliżyłam się do drzwi i stanęłam tak, że przez niedużą szparę widziałam chłopaków. Adam stał z założonymi rękami, groźnie patrząc na Henriego, który z frustracją przeczesywał włosy. Byłam ciekawa, czy czarnowłosy powie mu prawdę, czy skłamie.
— Ja... nie do końca wiem, co tam się stało — powiedział w końcu Henri. — Przyznaję, byłem na nią wściekły, bo nie potrafiła zrobić najprostszej rzeczy, a do tego prawie strzeliła mi prosto w stopę...
Na twarzy Adama pojawił się cień uśmiechu, który szybko zasłonił, udając, że kaszle, kiedy Henri wysłał mu wściekłe spojrzenie.
— ... a kiedy kazałem jej wejść na pal to... — przerywał, a przez jego twarz przebiegł cień, jakby nagle coś sobie przypomniał. Adam przyglądał mu się z lekkim niedowierzaniem. Wyraz twarzy Henriego ponownie zrobił się obojętny i chłopak mówił dalej: — Kiedy dotarła na sam szczyt, coś poszło nie tak. Widziałem, jak jej ręce pokrywają się jakąś substancją, która po chwili była wszędzie. — Przełknął ślinę. — Gdyby nie jej refleks, spadłaby — przyznał.
Mimowolnie uśmiechnęłam się. Henri właśnie przyznał, że jednak nie byłam aż tak do niczego, jak sądził.
— Wiesz, kto mógł to zrobić? — odezwał się nowy głos. John. — Kto chciałby, żeby Lunie stała się krzywda? I kto mógłby być w stanie coś takiego zrobić?
Kiedy John pojawił się w zasięgu mojego wzroku, zauważyłam oskarżające spojrzenie, jakie posłał Henriemu. To samo zrobił Adam. Obwiniali go za to, co się wydarzyło.
— Uważasz... że to ja?! — wykrzyknął z niedowierzaniem Henri. Adam kiwnął na to głową, ale John pozostał niewzruszony.
— Henri — zaczął spokojnie John — ufam ci, ale oboje wiemy, że od samego początku nie lubisz Luny. Nie twierdzę, że to zrobiłeś, ale wszystko na to wskazuje.
— Oszalałeś! — warknął Henri. Jego oczu zaczęły jarzyć się ostrym błękitem. Zacisnął pięści. Był nieźle wkurzony. — Czy ona kompletnie zawróciła ci w głowie i poplątała szare komórki?! Czy ty słyszysz sam siebie?!
— Henri, posłuchaj — próbował załagodzić Adam. — Musisz zrozumieć, że Luna jest po naszej stronie i...
Henri z impetem uderzył w ścianę. Podskoczyłam wystraszona. Jego pięść krwawiła, ale on nic sobie z tego nie robi.
— Czy wy tego nie widzicie? — syknął. — Odkąd ona się pojawiła, demony uaktywniły się. Ile już dostałeś raportów o ich atakach co, John? — Uniósł pytająco brew.
Twarz Johna stężała, ale chłopak nic nie powiedział.
— No właśnie — zakończył Henri, zakładając ręce na piersi. Krew wsiąkała w jego koszulkę.
Adam pokręcił głową, wyraźnie wytrącony z równowagi. Zaciskał i rozluźniał pięści, jakby zastanawiał się, czy ma zadać cios, czy też lepiej nie. Postąpił krok do przodu i dźgnął palcem pierś Henriego.
— Prawdą jest, że nie znamy Luny, ale ja jej ufam. Gdybyś przestał myśleć tylko o sobie i zauważyłbyś jej zalety i to, jaka jest naprawdę. Może byś zrozumiał, że ona nie jest naszym wrogiem, ale ty stajesz się jej — wyrzucił z siebie. Henri stał sztywno, przyjmując jego atak. — Jeżeli jeszcze raz dowiem się, że coś się stało Lunie, a ty byłeś przy tym, przysięgam, że ci tego nie odpuszczę!
Henri odepchnął jego dłoń. Adam oddychał ciężko, po czym cofnął się i ruszył ku wyjściu z biblioteki. Tuż przed progiem zatrzymał się. Nie odwracając się do Henriego, powiedział:
— Lepiej się pilnuj, bo kiedy Callum się o tym dowie, nie będziesz miał tak łatwo, jak ze mną.
Wyszedł, ale zamiast skręcić w prawo, w moją stronę, skierował się w lewo. Nie zauważył mnie. Po pracy jego mięśni i zaciśniętych pięściach widziałam, że wciąż jeszcze nie ochłonął.
Przygryzłam wargę i przywarłam do ściany. To miejsce, które chwilowo stało się moim domem, teraz aż prosiło się, żebym opuściła je w popłochu. Henri miał rację, odkąd się tutaj pojawiłam, wszystko się psuło. Wszyscy wciąż się kłócili i rzucali sobie do gardeł, a to wszystko było wywołane przez moją osobę. Może gdybym odeszła, sprawy potoczyłyby się inaczej. John i Henri znowu byliby dla siebie braćmi, a Adam przestałby się przejmować humorami czarnowłosego. Ale pozostała kwesta Calluma. Nie wiedziałam, czy byłabym w stanie go opuścić. Nie po tym, jak odnaleźliśmy się po tak długi czasie rozłąki i niewiedzy, że drugie wciąż żyje. Zresztą, dokąd miałabym pójść? John przeniósł moich rodziców adopcyjnych do innego obozu, który nie wiadomo gdzie się znajdował. A przecież nie mogłabym mieszkać sama, skoro demony uaktywniły się jeszcze bardziej, a z tego, co dowiedziałam się po moim pierwszym spotkaniu z nimi, te kreatury pragnęły mnie zabić.
Wszystko było nie tak, jak powinno być. Miałam skończyć szkołę, znaleźć chłopaka i żyć z nim długo i szczęśliwie. Zamiast tego utknęłam pomiędzy oczekiwaniami od życia a rzeczywistością. Trafiłam do świata pełnego niebezpieczeństw, potworów, które trzeba zabijać, inaczej one zabiłyby nas, i tajemnic, które były nie do odkrycia.
Westchnęłam i przymknęłam oczy, opierając głowę o ścianę.
— Adam ma trochę racji — przyznał John po chwili ciszy, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Odsunęłam się od ściany i zajrzałam do pokoju przez szparę. — Powinieneś coś zrobić.
— Niby co? — parsknął. — Mam zacząć nosić Lunę na rękach, żeby żadna krzywda jej się nie stała?
— To nie jest śmieszne — głos Johna stał się twardy i władczy. Już nie mówił do Henriego jak do przyjaciela, tylko jak do podwładnego. — Mogła jej się stać krzywda. Muszę się dowiedzieć, kto za tym stoi i dlaczego to zrobił, a później muszę go ukarać. Takie zachowanie nie może być dopuszczalne...
Henri przewrócił oczami i oparł się o ścianę. Twarz Johna złagodniała.
— Proszę, Henri — powiedział cicho i z bólem. — Jesteś dla mnie jak brat, ale jeżeli to twoja wina, będę musiał coś z tym zrobić.
— Nie, to był demon — odpowiedział od razu pewnym głosem Henri. — Jestem o tym przekonany.
John wypuścił powietrze i zgarbił się, jakby mu ulżyło, lecz zaraz się wyprostował.
— Ale.. jak? — Dopiero po chwili wypowiedział te dwa słowa, jakby to, co powiedział wcześniej Henri, dotarło do niego z opóźnieniem.
Henri pokręcił głową i przeczesał ręką włosy, ciągnąc za nie lekko. Widać, że coś go dręczyło.
— Naprawdę nie wiem, ale jeżeli okaże się, że w jakiś sposób demonom udało się dostać do obozu...
Dalsze jego słowa przerwały głośne kroki odbijające się echem od ścian. Dwójka obozowiczów w czarnych strojach bitewnych wbiegła do biblioteki.
— Dowódco — odezwał się jeden z nich — demony zaatakowały obóz.
— Ile? — zapytał opanowanym głosem John. W porównaniu do przybyłych wyglądał na spokojnego.
— Zbyt wielu — odpowiedział drugi.
Zaplanowana rozmowa z Johnem spadła na dalszy tor. Puściłam się pędem do pokoju, skąd wzięłam łuk i wybiegłam z budynku. Uzbrojeni obozowicze ciągnęli w stronę bramy, więc ruszyłam za nimi. W pewnym momencie poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię. Odwróciłam się i zobaczyłam Calluma. Na jego widok poczułam nieopisaną ulgę. Gdzieś w głębi siebie bałam się, że mogła mu się stać krzywda, ale na szczęście nic mu nie było i stał teraz przede mną cały i zdrowy.
— Co się dzieje? — zapytał, odciągając mnie na bok.
Pod wpływem emocji rzuciłam mu się na szyję. Objęłam go mocno. Był zaskoczony moim gwałtownym gestem, ale odwzajemnił go. Chciałam mu wszystko powiedzieć, wypłakać się i poszukać u niego pocieszenia, ale wiedziałam, że nie mogę. Obóz był zagrożony i nie było czasu na żale. Dlatego przełknęłam gulę, która rosła w moim gardle i spojrzałam prosto w jego oczy.
— Demony zaatakowały obóz — powiedziałam pośpiesznie i zaczęłam ciągnąć go w stronę bramy.
— Co... ale jak? — zdziwił się, ale ruszył za mną. — Skąd wiesz?
— Nie mamy na to czasu. — Omijałam obozowiczów, żeby jak najszybciej dostać się do bramy. — Jest ich zbyt dużo...
Callum zatrzymał mnie mocnym szarpnięciem. Odwróciłam się do niego niezadowolona. Moje serce obijało się o żebra z podekscytowania i jednocześnie ze strachu. Czułam się przerażona, ale jednocześnie gotowa do walki, ale Cal mnie spowalniał i miałam wrażenie, że robił to celowo.
— Nie możesz tam iść — oświadczył grobowym tonem. — To zbyt niebezpieczne.
— Co?! — Byłam zbyt roztrzęsiona, żeby zrozumieć sens wypowiedzianych przez mojego brata słów. — O czy ty mówisz?
— Nie możesz tam iść. To zbyt niebezpieczne — powtórzył. — Powinnaś wrócić do swojego pokoju i poczekać na mnie, a ja zobaczę, co się dzieje.
— Nie — zaprzeczyłam do razu. To, że Callum był starszy, nie upoważniało go do rozkazywania mi. — Już raz sobie poradziłam z demonami, teraz też to zrobię.
— Nie ma takiej opcji! — krzyknął gwałtownie. — Wtedy miałaś pomoc chłopaków, a teraz...
— Mam pomoc innych obozowiczów — skończyłam za niego. — Chodź — pociągnęłam go lekko. — Musimy iść.
Pokręcił głową, a po chwili szybkim ruchem przyciągnął mnie do siebie, mocno obejmując. Wtuliłam się w niego, ciesząc się jego bliskością.
— Nie mogę cię stracić. Nie po raz drugi — wymamrotał.
— Nie stracisz — zapewniłam go żarliwie. — Przysięgam.
Cal opamiętał się i oderwał ode mnie. W jego ręce pojawił się miecz.
— Chodźmy skopać kilka demonicznych tyłków. — Posłał mi krzepiący uśmiech.
Ramię w ramię ruszyliśmy na spotkanie z wrogiem. Im bliżej bramy znajdowaliśmy się, tym bardziej w powietrzu było czuć palący odór siarki i spalenizny. Pod wpływem ostrego zapachu zapiekły mnie oczy, a wnętrzności skręciły się w akcie protestu. Przełknęłam żółć, która pojawiła się w moim gardle i rozejrzałam się dookoła, jednak nigdzie nie widziałam demonów.
— Gdzie one są? — zapytałam Callluma.
Pokazał głową w stronę bramy.
— Nie mogą przez nią przejść — wyjaśnił i wyprzedzając mnie, zniknął za magiczną barykadą chroniącą obóz przed intruzami. Przypomniało mi się, co Adam mówił na jej temat, kiedy przybyłam do obozu. Teraz wszystko nabrało sensu.
Wzięłam głęboki oddech i przekroczyłam bramę. To, co działo się po jej drugiej stronie, przypominało piekło. Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie było widać walczących. Na każdym kroku roiło się od demonów. Jedne, wciąż nie przemienione, można było poznać po siateczce czarny żył, pokrytych szarą skórą. Drugie, w pełnej krasie walczyły z obozowiczami. Wysokie na dwa metry, poczerniałe, niczym przypalone drewno, wyróżniały się z tłumu. Inne, mniejsze i do tego białe, skakały znienacka na ludzi.
Demonów było zbyt dużo, chociaż obozowiczów także nie brakowało. Byłam zbyt sparaliżowana, żeby wykonać jakikolwiek ruch. I gdyby nie demon, który rzucił się na mnie z pazurami, przygważdżając mnie do ziemi, pewnie nadal bym stała w jednym miejscu.
Na ramionach, w które Demon wbił swoje pazury, pokazała się krew. Ból wyrwał mnie z otępienia. Podniosłam głowę i spojrzałam na unoszącą się nade mną kreaturę. Jego popielata skóra błyszczała, zupełnie jakby była pokryta śluzem. Wpatrywał się we mnie czarnymi oczami, przekrzywiając łysą głowę i sycząc, odsłaniając ostre kły, z których kapała ślina. Jej strużka spadła na mój policzek, parząc go.
— Śmierć dziewczynie przeznaczona — cichy warkot wydobył się z jego gardła.
Sięgnęłam po sztylet.
— Już to wiem — odpowiedziałam bestii, a kiedy ta zdziwiona odchyliła się, wbiłam ostrze między jej żebra. Demon zaryczał wściekle, po czym wybuchł płomieniami, zasypując mnie popiołem. Zakaszlałam i splunęłam, pozbywając się gorzkiego smaku pozostałym po potworze. Skoczyłam na równe nogi i ścisnęłam łuk. Wymierzyłam do pierwszego intruza znajdującego się w moim pobliży. Trafiłam go prosto w głowę. Padł na ziemię i spłonął. Ruszyłam dalej.
Szybkim ruchem nakładałam strzały na cięciwę i strzelałam do demonów. Znikały jeden po drugim. Jeżeli można było czuć się w swoim żywiole, zabijając Demony, to tak właśnie się czułam. Spełniona. Jakbym pasowała tutaj, odnajdując swoje miejsce w świecie. W szale bitwy minęłam Calluma, który z zawziętością zadawał ciosy przeciwnikowi. Trochę dalej walczył Adam.
W pewnym momencie mignął mi Henri, który przemieniwszy się w biegu w dużego, czarnego wilka, rzucił się na demona. Byłam pod wrażeniem jego wyczynów, przez co zatrzymałam się w miejscu, tracąc cenną sekundę. Jeden z przeciwników dopadł do mnie, wytrącając z ręki łuk. Z impetem uderzyłam w ziemię. Z płuc uszło mi powietrze. Nie miałam czasu na złapanie oddechu, gdyż demon zadał mi pierwszy cios. Ostre pazury przejechały przez mój policzek, pozostawiając po sobie ból i pieczenie. Drugi cios padł w klatkę piersiową. Trzy długie ślady po pazurach widniały na mojej koszulce, która szybko nasiąknęła krwią. Kolejne ciosy padały, jeden po drugim, trafiając w różne części mojego ciała. Zaciskając z bólu zęby, sięgnęłam po sztylety i płynnym ruchem pocięłam demona na trzy części. Na trzęsących się nogach wstałam. Intruzów było coraz mniej, ale wciąż za dużo.
Kiedy już miałam sięgnąć po łuk, coś pochwyciło mnie od tyłu, przyciskając ostre ostrze do mojej szyi. Sztylety zostały mi wyrwany i odrzucone w bok. Demon zaczął cofać się, ciągnąc mnie za sobą. Inni, jak na zawołanie oddalili się od walczących. Trafiłam do samego centrum, gdzie po jednej stronie stali zwarci obozowicze, a po drugiej syczące demony.
— Puśćcie ją! — zawołał John, zaciskając ręce w pięści. Był ubrudzony błotem i krwią. Koło niego stał Adam, który wyglądał podobnie. Przytrzymywał Calluma, który z rządzą mordu w oczach, próbował rzucić się do przodu. Ani śladu Henriego.
— Przyszliśmy tu po nią — zasyczał trzymający mnie demon. — Nie powstrzymacie nas przed wypełnieniem jej przeznaczenia.
Mimo przerażenia zastanawiałam się, dlaczego demony tak bardzo interesowały się moim przeznaczeniem. Skoro ja go do końca nie znała, to jakim cudem one go znały? Wątpiłam, że chodziło im o przepowiednie dotyczącą potomków łowców. Tutaj sprawa była grubsza.
— Przeznaczenie się wypełni — odparł pewnie John. — Ale nie tu i nie teraz. Nie pozwolimy na to.
— Czyżby?! — wrzasnął Demon, mocniej ściskając moją szyję. Zaczęłam się dławić.
— Uderz go głową.
Ciche polecenie rozeszło się po mojej głowie. W tym samym momencie dostrzegłam Henriego, który mierzył do demona z łuku, ale sądząc po tym, jak zaciskał na nim ręce, nie miał dobrej pozycji do strzału. Kolejny raz zdałam się na głos z głowy.
Z całej siły uderzyłam demona głową, tym samym nabijając sobie guza. Siła, jaką wykorzystałam do zadania ciosu, dodała mi na tyle energii, że udało mi się wyrwać do przodu. W następnej chwili strzała trafiła demona prosto w czoło. Zniknął w chmurze dymu i ognia. Reszta jego kumpli zasyczała wściekle. Jeden po drugim zaczynali znikać w czarnej mgle, aż nie została ani jeden.
Walcząc z falą mdłości i chęcią omdlenia, zbliżyłam się do Calluma i przytuliłam go. Moje ciało wrzeszczało z bólu, ale nic nie było w stanie mnie tak ukoić, jak ramiona brata, który wciąż żył, mimo tak wielkiego niebezpieczeństwa.
— Już dobrze — szeptał, głaszcząc mnie po głowie. — Nic ci nie grozi. Mówiłem, że powinnaś zostać w pokoju. Jesteś strasznie uparta, siostrzyczko.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top