Rozdział 13

Nie myliłam się co do planów Henriego względem mnie. Ledwo zaszliśmy na strzelnicę znajdującą się z Budynkiem Wschodnim, od razu przeszedł do uczenia mnie, czym jest łuk i jak z niego korzystać. Jakbym sama tego nie wiedziała. I okazało się, że jednak nic nie wiem. Zaczął tłumaczyć mi co i jak, a z każdym jego słowem byłam bardziej otępiała. Prawie nic z tego, co mówił, nie docierało do mnie. Miałam wrażenie, że wypowiadane przez niego słowa nie mają sensu i są zbyt skomplikowane, żebym mogła je powtórzyć, a co dopiero wykonać. Potulnie kiwałam głową, kiedy coś zauważał, chociaż nie wiedziałam, o co chodzi.

Powstrzymałam się od wypowiedzenia wszystkich cisnących się na moje usta przekleństw i uwag. Zamiast tego poprosiłam, żeby wytłumaczył mi wszystko jeszcze raz.

— Jeżeli nie rozumiesz tego — warknął, wytrącony z równowagi i nieźle wkurzony. — To zaczniemy od czegoś prostszego.

Tym czymś „prostszym" okazała się kusza. Kiedy ją zobaczyłam, miałam ochotę wrócić do biblioteki i oświadczyć Johnowi, że się z tego wypisuję. Cały ten cyrk z wilkołakami mnie przerastał, a z każdym kolejnym razem pojawiało się coraz więcej rzeczy i pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Więc niech mi ktoś wyjaśni, jak ja miałam się nauczyć strzelać z czegoś, co wyglądało tak dziwnie? Prędzej się tym zabiję, niż nauczę strzelać!

Niezgrabnie wyjęłam broń z rąk Henriego, na co prychnął i wymamrotał jakieś przekleństwo pod nosem, które na szczęście nie doleciało do moich uszu. W porównaniu do mnie, z kuszą w rękach wyglądał naprawdę groźnie i niebezpiecznie, że aż dreszcz przeszedł mnie po plecach. Ja za to kulawo zaciskałam palce na drewnie, modląc się, żeby trening zakończył się jak najszybciej i już nigdy więcej nie będę musiała brać tej broni do rąk.

Po raz kolejny starałam się słuchać tego, co do mnie mówił.

— Tak masz ją trzymać — tłumaczył, układając moje dłonie w odpowiednich miejscach, deczko za mocno zaciskając palce na moich nadgarstkach. — Tu nakładasz strzałę. A tak... wypuszczasz ją. — Pokierował trzymaną przeze mnie kuszą w stronę tarczy i wystrzelił. Pocisk utkwił w samym środku.

Zachłysnęłam się powietrzem. Kilkoro obozowiczów stojących w pobliżu nas zaklaskało, ale kiedy tylko Henri posłał im zimne spojrzenie, uciekli w popłochu. Pierwszy raz ucieszyłam się z tego, że Henri jest taką... odpychającą osobą. Ciekawscy obozowicze wlepiający we mnie zaciekawione spojrzenia tylko denerwowały i dekoncentrowały, a jego obecność niepoprawiana sytuacji. Po raz kolejny zastanawiałam się, dlaczego John zgodził się, żeby Henri mnie szkolił. Od naszego pierwszego spotkania nie lubił mnie i nie krył się z tym. Miałam co do niego pewne obawy, ale z nikim się tym nie dzieliłam, bo zarówno John, jak i Adam oraz mój brat ufali Henriemu i znali go na tyle dobrze, że wiedzieli, na co go stać. W tej chwili nie chciałam się o tym przekonywać.

— Teraz twoja kolej — chłodny głos Henriego wyrwał mnie z zamyślenia.

Uniosłam drżącą rękę z bronią i wycelowałam w tarczę. Wzięłam kilka oddechów dla uspokojenia się i...

— Masz zamiar jeszcze długo odprawiać modły? — parsknął Henri. — Bo wiesz, strzelanie polega na umiejętnościach, a nie szczęściu.

— Zamkniesz się? — burknęłam. — Przeszkadzasz mi.

— Jasne, kwiatuszku — powiedział głosem ociekającym jadem.

Sfrustrowana wypuściłam strzałę, nawet nie patrząc, gdzie leci. Pocisk utknął w drzewie, kilka metrów za tarczą. Ogarnęła mnie złość. Zastanawiałam się, czy miałam rzucić kuszę na ziemię, bo do niczego mi się nie przydawała, czy też lepiej zacząć celować w Henriego, któremu na pewno się to nie spodobało. Druga opcja wydawała się lepsza.

— To twoja wina — krzyknęłam, wymachując kuszą.

Henri przewrócił oczami i założył ręce na piersi. Bijąca od niego obojętność denerwowała mnie jeszcze bardziej.

— Nie moja wina, że nie potrafisz zrobić tak banalnej rzeczy, jak trafienie do celu — odpowiedział. W jego oczach błyszczały złowrogie ogniki.

— Gdybyś mnie nie rozproszył, to bym trafiła do celu — oświadczyłam, tupiąc nogą jak małe dziecko. Nie obchodziło mnie, czy Henri weźmie to jako dowód na to, że jestem dziecinna. W tej chwili chciałam mu tylko udowodnić, że byłam lepsza, niż jemu się wydawało. I że jego zdanie na mój temat było mylne.

­— Patrz i podziwiaj — syknęłam i ponownie wymierzyłam kuszą w tarczę. Zamknęłam oczy, starając się skoncentrować i wyciszyć. Udało mi się zagłuszyć pełne pogardy prychnięcie Henriego i jego słowa: „Nie potrafisz trafić, mając otwarte oczy. Nie licz na cud, kiedy masz je zamknięte".

Wyobraziłam sobie, że głowa chłopaka stanowiła środek tarczy.

Wypuściłam strzałę w tym samym czasie, co zrobiłam wydech. Cichy świst przeciął powietrze, a po kilku sekundach nastąpił dźwięk pocisku wbijającego się w tarczę. Otworzyłam oczy i nie potrafiłam opanować uśmiechu zadowolenia wpływającego na moje usta. Strzała przecięła pocisk Henriego i dyndała w samym środku tarczy.

Spojrzałam na niego z wyższością. Widziałam, jak jego szczęki drgają, kiedy je zaciskał.

— No. I. Co? — powiedziałam, akcentując każde słowo. — Udało mi się.

— Miałaś fart — wycedził przez zęby.

Prychnęłam i zrobiłam krok, zbliżając się do niego. To nic, że się go bałam. Nie zamierzałam mu tego ponownie okazywać.

— Lepiej od razu przyznaj, że jestem lepsza, niż ci się wydawało.

Henri zniwelował jakąkolwiek wolną przestrzeń między nami. Stykaliśmy się klatkami i musiała zadrzeć głowę, żeby móc patrzeć prosto w jego oczy. Czułam, jak jego serce uderzało o żebra. Bijąca od niego wściekłość i frustracja była wyczuwalna w przyspieszonym oddechu, który owiało moją twarz. Jego oczy, wcześniej błękitne, teraz przybrały barwę burzowych chmur. Zacisnęłam rękę na kuszy, która wystrzeliła. Strzała wbiła się tuż koło nogi Henriego, który ani drgnął.

Wstrzymałam oddech, czekając na jego wybuch. Dziwne uczucie przejęło nade mną kontrolę, wywołując drżenie całego ciała, które nie uszło uwadze Henriego. Coś zmieniło się w jego twarzy, jakiś cień przebiegł przez nią, lecz po chwili zniknął.

— Boi się.

Słowa przebiegły przez moją głowę z prędkością światła. Zdziwiona ich nagłym pojawieniem cofnęłam się, chwiejąc się. Henri w porę złapał mnie za ramię, ochraniając przed niechybnym upadkiem. Czułam, jak jego palce zaciskały się na moim ramieniu, nie robiąc mi żadnej krzywdy, a oczy nie odrywały się od mojej twarzy.

— Posłuchaj — powiedział cicho i wyraźnie. Jego głos był pusty, pozbawiony jakichkolwiek uczuć. — Nie wiem, dlaczego John ci tak ufa, bo według mnie nie ma do tego podstaw...

— Powtórka ze zbrojowni? — przerwałam mu, przypominając sobie tamto zdarzenie.

Henri zmrużył oczy, ale nadal nie odwracał ode mnie wzroku.

— Nie wchodź mi w drogę, jasne? — zastrzegł śmiertelnie poważnie. — Bo możesz tego gorzko żałować.

Po chwili uświadomiłam sobie, co do mnie powiedział i co to oznaczało. Strach wezbrał we mnie niczym woda. Dotarło do mnie, że wstrzymałam oddech, przez co zaczęło kręcić mi się w głowie. Nabierałam powietrza do płuc.

— Grozisz mi? — Przełknęłam ślinę.

— Nie — skrzywił się. — To tylko ostrzeżenie.

Puścił moją rękę, a ja odsunęłam się od niego. Henri przeczesał ręką włosy. Ten wprawdzie niewinny gest uświadomił mi, że był zdenerwowany. Sama zrobiłam podobnie; zajęłam czymś ręce, żeby nie było widać ich drżenia. Czasami to pomagało.

Nie przestałam go obserwować. Drgnęłam, kiedy nagłym ruchem odwrócił się do mnie.

— Ćwicz dalej — rzucił szorstko, nie patrząc na mnie.

Ręka mi drżała, kiedy uniosłam kuszę. W tym momencie nie miałam jak tego ukryć. Kilkanaście razy próbowałam strzelić do tarczy, ale za każdym razem pocisk mijał cel. Byłam tym coraz bardziej zdenerwowana, a obecność Henriego, który nie tryskał optymizmem ani choćby nie starał się udawać, że mu zależy, wcale mi nie pomagała.

— Dość — przerwał mi w końcu niezadowolony.

Mimo iż męczyłam się niezmiernie, nie chciałam kończyć treningu. Nie opanowałam jeszcze tej sztuki choćby do podstawowego poziomu, a on kazał mi to skończyć.

— Powinnam ćwiczyć dalej — oświadczyłam i zmierzyłam go groźnym wzrokiem. Wytrzymał moje spojrzenie. Przez kilka długich chwil żadne z nas nie odwróciło wzroku. Nie zamierzałam dać mu wygrać. To tak jakbym skapitulowała, poddała się bez walki, a on tylko na to czekał. Miałam zamiar za wszelką cenę pokazać mu, jak bardzo się myli, myśląc, że jestem szpiegiem demonów. Można mnie było posądzić o wiele rzeczy, ale nie o coś takiego.

— Dobra — warknął nagle. — Dam ci jedno zadanie. Jeżeli je wykonasz, będziemy kontynuować trening. Jeżeli ci się nie uda — nie będziemy.

To lepsze niż kapitulacje, dlatego zgodziłam się.

W ręce Henriego materializował się łuk, a ja zastanawiałam się, skąd on go wytrzasnął. W błyskawicznym tempie wymierzył i wypuścił strzałę. Spojrzałam w ślad za nią. Grot wbił się w łyse drzewo poza moim zasięgiem wzroku.

Poczułam, jak odzywa się we mnie frustracja. Spojrzałam na Henriego.

— Co mam niby zrobić?

Uśmiechnął się krzywo, z wyższością i zadowoleniem. Podświadomie wiedziałam, że za tym uśmiechem krył się jakiś plan, który na pewno mi się nie spodoba.

A tym planem okazał się wysoki na dziesięć metrów pal wkopany w ziemię, ze strzałą wbitą w drewno u samego szczytu. Na sam jego widok miałam zawroty głowy i przewróciło mi się w żołądku. Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując ukryć ich drżenie.

— Wymiękasz? — zapytał cicho Henri.

Mimo strachu, który mnie paraliżował, pokręciłam głową. Sztywno postawiłam dwa kroki. A potem jeszcze dwa. Stanęłam pod palem i zadarłam głowę, aby dostrzec tor, jaki musiałam pokonać, żeby dostać się do strzały.

Gdybym teraz zrezygnowała, Henri uznałby to za swoją wygraną, na co nie mogłam pozwolić. Moją zaletą, jak i wadą było to, że nie poddawałam się. Nie przy czymś takim. Z drugiej jednak strony miałam lęk wysokości, a taka wysokość przerastała moje możliwości. Ciężko mi było wytrzymać, patrząc z okna na pierwszym piętrze, a co dopiero wchodząc na szczyt kilkunastu metrowego pala.

Zamknęłam oczy, wzięłam oddech i zaczęłam wspinać się po palu. Wszystkie kończyny drżały mi z wysiłku. Bałam się, że spadnę, bo nie będę miała wystarczająco dużo siły na utrzymanie się. Jeszcze bardziej zacisnęłam powieki. Mój oddech przyspieszył, tak samo, jak serce.

— Skup się na czyś innym niż to, że wisisz kilka metrów nad ziemią.

Znowu ten głos. Denerwował mnie, ale z drugiej strony pojawiał się wtedy, kiedy potrzebowałam pomocy. Nie wiedziałam, czy mogę mu ufać, bo kiedy słyszy się głosy, to nie wróży nic dobrego. Ale teraz nie miałam wyboru. Nie było czasu na analizowanie za i przeciw, kiedy mój lęk był o krok od przejęcia nade mną kontroli. Musiałam zaufać głosowi. Ten jeden jedyny raz posłuchać go...

— Odpręż się.

... a nuż okaże się, że miał rację.

Wzięłam kilka głębokich oddechów i oczyściłam umysł, tak jak to zrobiłam wcześniej. Strumień myśli przelał się przez moją głowę, ale na żadnej z nich się nie skupiłam. I nagle usłyszałam kobiecy głos. Delikatny, cichy, uspakajający.

Kobieta śpiewała kołysankę.

Miliony gwiazd na niebie jest
Czy wiesz, która z nich to twoja?
Dzisiaj będziesz walczyć,
Lecz już niedługo odpuścisz,
Kiedy przyjdzie na to pora.
Ale teraz śpij, księżyc nad tobą czuwa.
Nie ma się czego bać,
Nie odnajdą cię.
A kiedy przyjdzie czas, odpuścisz,
Bo są rzeczy, o które walczyć nie trzeba.

Z ostatnim słowem zacisnęłam rękę na strzale. Otworzyłam szeroko oczy i krzyknęłam uradowana. Pode mną rozległy się oklaski obozowiczów. Czy oni zawsze muszą klaskać?

I kiedy byłam pewna, że mi się udało, coś poszło nie tak. Drewno, które trzymałam jedną ręką, zaczęło robić się śliskie. Przezroczysta maź oplotła moje palce. Z przerażeniem patrzyłam, jak niewidzialna siła powoli odrywa moje palce, jeden po drugim. Nastąpiło małe szarpnięcie i wisiałam dziesięć metrów nad ziemią, zaciskając rękę na strzale, która powoli zaczynała się odrywać. Zamachałam bezradnie nogami, próbując znaleźć oparcie, ale śliska maź pod moimi stopami nie pozwalała mi na to. Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Spadnę.

Ponownie zamknęłam oczy, a kiedy strzała złamała się, szybkim ruchem oplotłam pal rękami, zdzierając przy tym skórę. Zjechałam tak kilka metrów w dół, aż pod butami poczułam ziemię. Odwróciłam się i napotkałam na wpół zdziwione, na wpół przerażone spojrzenia obozowiczów. Nie zwracając na nich uwagi, podeszłam do Henriego i wcisnęłam mu do ręki połowę strzały.

Czując łzy wstydu wzbierające pod powiekami, odwróciłam od niego wzrok i szybkim krokiem zaczęłam oddalać się w kierunku Budynku Głównego. Po chwili poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę.

— Luna — zaczął Henri.

— To wszystko twoja wina — krzyknęłam, wyrywając się z jego uścisku. Łzy popłynęły po moich policzkach. — To wszystko twoja wina — powtórzyłam ciszej i dodałam: — Zadowolony? Przynajmniej teraz wiesz, jaka jestem słaba.

Pozostawiając go w tyle, pobiegłam do budynku. W drzwiach minęłam Adama. Na mój widok uśmiechnął się.

— Jak trening...? — zapytał, ale widząc moją zapłakaną twarz, zmarszczył brwi. — Wszystko w porządku?

Intensywnie pokręciłam głową.

— Nie, nie jest w porządku. — Otarłam łzy. — Chcę pobyć sama.

Nie czekając na jego reakcje, ruszyłam po schodach do pokoju. Ogarnęło mną ogromne zmęczenie. Kiedy tylko dopadłam do łóżka, rzuciłam się na nie i ukrywszy twarz w poduszce, wybuchłam płaczem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top